Wojna Makowa, czyli próbowałam w YA, ale mi nie wyszło
Od razu ostrzegam, że nie będę się powstrzymywać od spoilerów, bo w tym miejscu narzekam na różne dzieła, a nie mogę narzekać, jak nie powiem, na co. Do tego wciąż jestem w trakcie czytania, przebrnęłam na razie przez 1/3 książki. Powieść jest jednak dość długa, więc te 200 przeczytanych stron to całkiem spora ilość materiału i mogę się już mniej więcej wypowiedzieć. Książkę postaram się dokończyć; jeśli mnie olśni, przyznam się do błędu i zedytuję rozdział. Póki co jestem poważnie rozczarowana i zdegustowana.
Zaczniemy od krótkiego streszczenia. Główna bohaterka to 14letnia Runin, sierota wojenna, którą pod przymusem prawa przygarnęło małżeństwo z miasteczka Tikany. Dziewczę całe życie traktowane jest jak popychadło i musi tyrać w sklepie przyszywanych rodziców, czasami sprzedając opium. Gdy dziewczyna zaczyna swoją drogę do przeistoczenia w kobietę, opiekunowie obwieszczają jej, że pewien bogaty, acz stary i obleśny, kupiec chce ją za żonę. Ale Rin to buntowniczka i ona rodzić dzieci jakiemuś staruchowi nie będzie, więc przekonuje miejscowego nauczyciela, że uda jej się w 2 lata wykuć cały materiał do państwowego egzaminu Keju, dzięki któremu mogłaby dostać się do elitarnych szkół.
Na początku było dobrze. Podobała mi się upartość głównej bohaterki. Dwa lata dzień w dzień wkuwała teksty i uczyła się matematyki, czasami musiała wręcz się okaleczać, aby powstrzymać się od zaśnięcia. Bo jako przedstawicielka niższej warstwy społecznej nauczyła się pisać i liczyć (żeby pracować w sklepie), jednak w najmniejszym stopniu nie przypominało to edukacji, jaką odbierały dzieci bogatych rodzin. I tak Rin w dwa lata uczy się tego, co potomkowie szlachty musieli opanować do 16 roku życia. Jako że autorka pokazała zmęczenie, a nawet lekkie obłąkanie dziewczyny, nie mogę się do tego wątku przyczepić. Równia pochyła zaczyna się, kiedy Rin uzyskuje najlepszy wynik w swojej prowincji.
A potem Mary Sujkowatość pomału wkrada się do powieści. Zaczyna się niewinnie, kiedy Rin, mimo że dwa lata prawie nie spała, kontynuuje taki tryb życia w akademii wojskowej, oczywiście najlepszej w kraju. Tam na początku trochę nie ogarnia, jednak szybko staje się maszyną do zakuwania i dostaje się do absolutnej czołówki uczniów z niemal każdego przedmiotu. Nawet z języka obcego, którego wcześniej zapewne nie słyszała, a dzieci szlachty uczyły się go od maleńkości. Jedyne, co jej nie idzie, to sztuki walki. Mimo to wygrywa nieoficjalny pojedynek ze swoim przystojnym rywalem (wink, wink) kopem w krocze, czym sprowadza na siebie ostracyzm społeczny. Jest tak słaba, że nauczyciel walki wyrzuca ją z lekcji i zabrania na nie uczęszczać. Ale mała Rin kradnie z biblioteki książkę dla drugorocznych i ćwiczy choreografię walki z tekstem. Podobno wciąż nie umie się bić, jednak jak na ten tryb pracy, idzie jej coraz lepiej. Oczywiście trafia pod skrzydła tego najbardziej szalonego i tajemniczego nauczyciela z akademii, którego nikt nie lubi. A potem po czterech miesięcach (!) przegania rówieśników (którzy trenuję sztuki walki, odkąd nauczyli się chodzić) i wygrywa turniej, stając się mistrzem pierwszoroczniaków.
Ale żeby Mary Sue była jedynym problemem, nie pisałabym tego rozdziału, to za mało, by mnie wkurzyć. Pianę z ust toczyłam, kiedy Rin, po tym jak dostała pierwszą miesiączkę i stwierdziła, że jej się to nie podoba, idzie do szkolnego medyka z pytaniem o środek, który zniszczy jej macicę. Ów człowiek z zadowoleniem wręcza jej fiolkę i mówi, że przekonuje od dawna wszystkie studentki jakoby macica im nie była potrzebna, ale one z jakiegoś dziwnego powodu chcą krwawić co miesiąc i nie pozbawiać się szans na macierzyństwo. A Rin, po minucie namysłu, stwierdza, że ona dzieci mieć nie chce i pije napój.
Nie jestem przeciwniczką takich wątków, to jest indywidualny wybór kobiety, a ja jestem całkiem feministyczna. Ale nawet mnie ten wątek po prostu uderzył. Bo tego się nie robi w książce dla nastolatek! Znaczy można, ale nie tak! Rin dowiaduje się, że miesiączka istnieje, nie chce krwawić, więc błyskawicznie podejmuje tak ważną decyzję. Gdyby moja 12-15 letnia córka to przeczytała, musiałabym z nią poważnie porozmawiać. Bo powieść ukazuje macierzyństwo i kobiety, które chcą mieć dzieci w kiepskim świetle. Runin wręcz gardzi tym pomysłem. I choć w tym świecie dzieci dorastają szybciej, a 14latka ma wyjść za mąż, książka jest skierowana do współczesnych nastolatek, a te w wieku 16 lat nie mają pojęcia, czego chcą. Ja w szkole średniej też broniłam się rękami i nogami przed myślą o własnych kaszojadach i mówiłam sobie, że za kilka lat podwiążę jajowody, ale teraz wiem, że bardzo chcę mieć własne potomstwo. Nastolatka nie wie nic o życiu i nie może podejmować takich decyzji. I nie buntujcie się teraz, że "niektóre wiedzą". Zdarza się, ale rzadko.
Tym, co mnie tak uderzyło, była lekkość, z jaką autorka porusza tak poważny wątek. Zajął jakieś 3 strony i skupiał się na bólu po zażyciu medykamentu. A nikt nie powinien w kilka minut podejmować takiej decyzji. Nawet nastoletnia Mary Sue, przed którą stoją otworem drzwi do wielkiej kariery.
Aż się boję, co będzie dalej, przede mną około 400 stron książki. Po drugi tom chyba nie sięgnę, nie wiem czy skończę pierwszy. Jeśli czytaliście, dajcie znać w komentarzach i napiszcie czy warto brnąć w to dalej.
Wish me luck.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top