Czechy - co mnie zaskoczyło? + wracam na Wattpada

Dzień dobry wszystkim w ten piękny, majowy dzień! Postanowiłam powoli wracać na stare śmieci, ale bynajmniej nie do Polski, a na Wattpada. Cieszycie się? :D Ja jeszcze nie wiem, ale czuję, że brak pisania powoduje pustkę w moim pingwinim serduszku. Oznacza to tyle, że najpewniej Scenariusz Związku (ktoś jeszcze pamięta?) jednak tu opublikuję. Nie wiem jeszcze kiedy, bo fabuła przechodzi ciągłe mutacje, ale kiedyś będzie. Może jeszcze zanim wyląduję w domu dla emerytów.

No a dzisiaj luźny tekst na rozruszanie, czyli podzielę się z Wami moimi wrażeniami z sąsiedniego kraju.

Krótkie streszczenie - wyjechałam z Zielonej Góry na Erasmusa do Ostravy. Potem Erasmusa przedłużyłam o kolejny semestr, bo mi tu wygodnie. Teraz wciąż siedzę u Pepików, powoli przeistaczając się w jednego z nich. A to już zaraz będzie dziewięć miesięcy! :O

Uwaga! Mieszkam w kraju Moravskoslezkým, w innych byłam przejazdem lub na kilka dni, więc głównie o Moravii będę się wypowiadać.

A teraz jedziemy z listą rzeczy, które mnie zaskoczyły. 

1. Komunikacja miejska i międzymiastowa. W porównaniu z Polską to kosmos. Nie dość, że studenci mają 75% zniżki na niemal wszystko, to jeszcze standard zupełnie inny. Co prawda są České Dráhy, czyli sieć pociągów w stylu naszego PKP, które wydają dźwięki jak z dupy Szatana, ale cała reszta spisuje się dobrze. Żadnego jeżdżenia busami z podejrzanymi kierowcami, którzy na wejściu pytają, jaką partię popieramy i raczą nas disco polo przez całą jazdę. Praktycznie wszędzie można dostać się autobusem, który jest pięknie oznaczony elektronicznymi literkami, a na każdym przystanku nagrany głos informuje nas , gdzie jesteśmy. Nieważne, gdzie jedziecie, nawet na zadupie przy zadupiu, wchodzicie, mówicie, dokąd Was niesie, przykładacie kartę płatniczą do ekranu, nie ma, że babcie liczą drobniaki na bilet. Znaczy tak też można, ale się nie opłaca i nikt tak nie robi. Bo jak się ma kartę zwaną ODISką, czyli po prostu kartę transportową, a na niej nabite pieniążki, to można nią zapłacić i od razu się zniżka wpisana w tę kartę nabija. Może opisuję oczywistości, ale kurde, mieszkałam 20 lat na Dolnym Śląsku, rok w Lubuskim, podróżowałam po większych miastach, a nigdy nie miałam możliwości, żeby chociażby zapłacić kartą w pociągu. A i jest jeszcze apka mobilna, która pokaże nam każdy pociąg, autobus, tramwaj, na mapce oznaczy, przy którym przystanku jest aktualnie i ile ma spóźnienia. Bajka.

2. Starsi ludzie znają polski, młodzi w ogóle nie rozumieją. Do tego z angielskim jest tu bieda. Okoliczności zmusiły mnie do nauki czeskiego, mimo że teoretycznie studiuję po angielsku. Na mieście od początku dogadywałam się niemal wszędzie, raz po polsku, raz po angielsku. Bardzo dużo sklepowych Grażynek odpowiadało mi w mojej ojczystej mowie, a w akademiku robiłam znajomym spoza krajów słowiańskich za tłumacza. Zaś na uniwersytecie doszło do tego, że na prezentację końcowosemestralną wzięłam chłopaka, żeby przekładał z angielskiego, bo nikt mnie nie rozumiał po żadnemu. Zdarzało się, że zadawałam pytanie asystentom profesora najpierw po angielsku, potem po angielsku w inny sposób, a na koniec po polsku. I nic, tylko kiwanie głową, kiedy czekałam na odpowiedź. Google Tłumacz okazał się niezastąpiony. I Sabina - studentka z Kazachstanu, która sama nie znała jakoś wybitnie czeskiego, ale ona jedna na około dwudziestkę studentów z Czech i Słowacji umiała tłumaczyć moje słowa z angielskiego.

Do tego moi rówieśnicy polskiego niemal w ogóle nie rozumieją. Dochodzi to do tego poziomu, że nawet kiedy zdanie jest niemal identyczne lub bardzo podobne w dwóch językach np (idziemy na zakupy - jdeme nakupovat) i myślę, że każdy Czech zrozumie, niestety nie rozumieją. Ale ja to czaję, na początku sama miałam trochę problemów z akcentem i specyficzną wymową Pepików. Przynajmniej zmusiło mnie to do przełamania blokady językowej i używania  wyłącznie czeskiego przy znajomych. Wyjątkiem jest mój chłopak, który rok się uczył polskiego na uniwerku, do tego osłuchał się z tym, jak mówię, więc konwersujemy każdy w swoim języku.

3. "Czeski i polski to niemal jeden język" - bzdura. Tak, dogadacie się kupując chleb, ale powodzenia w trudniejszych sytuacjach. Nie zdziwcie się, jeśli powiecie, że szukacie drogi na zachód, a Czesi wybuchną śmiechem. Szukać, a raczej šukat to wulgarne słowo na uprawianie seksu, drogi to narkotyki, a záchod to toaleta. Ponadto, ucząc się czeskiego, nauczyłam się więcej o polskim. W naszej mowie jest cała masa słów z łaciny i pochodzenia germańskiego, niemieckich i angielskich. A Czesi wieki temu stwierdzili, że nie gęsi, iż swój język mają i dzięki temu, widząc czeską listę słów, znaczenia wielu z nich za żadne skarby nie odgadniecie. Przykłady - rifle to jeansy, počítač to komputer, zubař to dentysta (choć tu już możecie się domyślić).

4. Mówienie w innym języku słowiańskim to dziwne uczucie. To tak, jakbym mówiła po polsku, ale z wadą wymowy i brzydką gramatyką. Żeby zaakceptować czeski, musiałam w jakiś sposób odrzucić polski. Słowa, które u nas nie istnieją, weszły mi bardzo szybko i się mocno zakorzeniły (w domu mówię pół na pół, np. "hlidasz pierogi?", "masz taszkę?" albo "kurde, zapomniałam rouszki!"), ale te, które są podobne, róznią się tylko wymową, ciężko mi na początku przechodziły przez gardło. Miałam to samo z nauką cyrylicy - znaki zupełnie różne od naszych zapamiętałam od razu, a litery wyglądające identycznie jak nasze, ale z innym dźwiękiem, myliłam przez długi czas.

5. Czeska klawiatura. Znaków specjalnych typu ě, č, ý, á nie robi się, jak u nas, trzymając alt i wciskając a, żeby wyszło ą, á można napisać, wciskając... 8. A żeby napisać 8, trzeba wcisnąć ten przycisk, trzymając shift. Albo skorzystać z numpada, czyli tej klawiatury z numerkami po prawej stronie. Znaki pokroju pytajnika też są gdzie indziej, więc pisanie po czesku na komputerze zajmuje mi wieki.

6. Pizza. Tyle sera i mięsa w jednym, że mój żołądek ledwo to trawi. Jak wegetariańska, to nie ma, że elegancko dostaniecie brokuły i paprykę, cebula i ser, to jest to! Oczywiście wyolbrzymiam, zjecie i dobrą, kolorową pizzę, ale znalezienie takiej wymaga co najmniej kilku godzin i zasobnego portfela. Za to normą na pizzy jest kiełbasa (najlepiej z szynką i salami jednocześnie) oraz sery o intensywnych zapachach. Powoli uczę też znajomych, że pizzę można jeść z sosami innymi niż ketchup. Tutaj mało kto słyszał o czosnkowym do tego dania, a żeby dostać gratis, to panie, ni mo. Jest w Pizza Hat za miliony monet i to paskudny w smaku. Takim sposobem częściej robię pizzę sama niż kupuję gdziekolwiek.

7. Wszyscy znają słowacki. A przynajmniej tak myślą. Ze Słowacją Czechy mają dość nietypowe relacje - jeszcze niedawno byli jednym krajem. A że Słowacja nie cieszy się bogactwami i rozwiniętą technologią, mieszkańcy, szczególnie młodzi, zjeżdżają się do zachodnich sąsiadów. Tak oto Czesi są podzieleni na dwa obozy - jedni Słowaków kochają, drudzy nienawidzą. Ale kogo się nie spyta, powie, że język zna. Przy czym nie zawsze jest to prawda. To jak z Polakami, którzy myślą, że znają czeski i robią memy w tym języku. A raczej w jego pokracznej, zmutowanej wersji. Ja Słowacki rozumiem gorzej niż czeski, jak przyszedł pan monter od internetu, to miałam problem, by się dogadać, ale bycie Polką odrobinę ułatwia mi sprawę, bo sporo słów mamy podobnych.

8. Nie do końca rozumiem Prażaków. Na tym etapie umiem praktycznie od razu poznać, że ktoś nie jest z Ostravy i okolic. Z tym, że nie od razu poznam czy jest Prażakiem, Słowakiem czy mówi jakimś innym narzeczem. Ja mówię tak, jak moi kamaradzi, czyli tą poprawną, książkową češtinou z małymi zapożyczeniami z polskiego i kilkoma specyficznymi słowami. Za to im dalej w jakimkolwiek kierunku, tym mniej ogarniam, bo wymowa i akcent są inne, a lista słów także się różni. Wskazówka - Ostrava jest na tym brązowym polu na wschodzie.

9. Wschód i zachód się nie lubią. Ogólnie Czechy dzieli się na Bohemię (zachód) i Moravię (wschód). A są to tereny na tyle od siebie odległe (choć nie geograficznie), że Moravia marzy, aby się oddzielić i zostać osobnym państwem. Jedni o drugich często myślą z pogardą, mówią inaczej, mają inny pogląd na bycie Czechem. Plus na wschodzie ludzie mnie rozumieją i nie dyskryminują przez bycie Polką, a co pojadę na zachód, traktują mnie jak potencjalną złodziejkę. Do tego Moraviacy często w ogóle się za Czechów nie uważają.

10. Zamiast do kościoła, to do wróżki. Czechy to najbardziej ateistyczny kraj w Europie. Ale, jak mawia Dawid Myśliwiec, "przyroda nie znosi próżni", więc Czesi pustkę wypełnili horoskopami. Nie dziwcie się, jeśli zaczniecie się umawiać z Pepikiem lub Pepiną, a oni na samym początku spytają Was o znak zodiaku, sprawdzą w swojej mistycznej księdze astologii czy do siebie pasujecie, a potem poinformują Was, że pytali o Wasz związek wróżkę. Oczywiście nie jest tak, że astrologia kieruje życiem naszych sąsiadów (może w nielicznych przypadkach), ale cały czas gdzieś występuje w tle i to o wiele częściej niż u nas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top