Rozdział 3

Tom POV

Patrzyłem na swoje dłonie, na których wciąż widniały ślady farby. Tord odszedł do swojego pokoju, zostawiając po sobie zapach chemii do włosów i lekkie echo śmiechu, które dziwnie rozbrzmiewało mi w głowie. To było... normalne. Zbyt normalne, biorąc pod uwagę całą naszą historię.

Zgasiłem światło w łazience i ruszyłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi, opadłem na łóżko i wbiłem wzrok w sufit. Wciąż czułem ciepło jego skóry, kiedy przypadkiem dotknąłem jego karku, nakładając farbę. To było tylko chwilowe, ale moje ciało zapamiętało ten moment aż za dobrze..

Westchnąłem ciężko i przetarłem twarz dłońmi.

To wszystko było pomyłką.

Ten pocałunek. Ta chwila słabości. Te słowa.

„Kocham cię."

Zacisnąłem powieki. To nie miało sensu. Przecież go nienawidziłem, prawda? Tyle lat gniewu, tyle prób zapomnienia o wszystkim, co wydarzyło się między nami. A jednak zamiast tego skończyłem z jego ustami na swoich i uczuciem, które teraz gryzło mnie od środka.

Nie mogłem tego zaakceptować.

Nie mogłem zaakceptować siebie.

Tord POV

Siedziałem na parapecie swojego pokoju, nogi zwisały na zewnątrz, a chłodne powietrze styczniowej nocy owiewało moją twarz. Papieros tlił się między moimi palcami, choć ledwo go paliłem - bardziej chodziło o zajęcie rąk, o cokolwiek, co pozwoliłoby mi nie myśleć.

Tom mnie odrzucił.

Może powinienem się tego spodziewać. Może powinienem czuć się upokorzony. Ale jedyne, co czułem, to zmęczenie.

Oparłem głowę o szybę i wypuściłem dym w stronę nocnego nieba.

To był błąd. Nie powinienem był go całować. Nie teraz. Nie w ten sposób. Ale kiedy zobaczyłem go tamtego wieczoru, z rozpalonymi policzkami i tym niepewnym spojrzeniem - nie mogłem się powstrzymać.

Wiedziałem, że to, co było między nami, nie mogło zostać naprawione jednym gestem.

Ale chciałem wierzyć, że może... że może coś jeszcze było do uratowania.

[285 słów]

Trochę krótszy rodział mimo dłuższej przerwy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top