Rozdział XX

– Zatrzymajmy się na odpoczynek. – Valentina pogładziła szyję klaczy. Czuła jej nerwowość i nie miała wątpliwości, że nie powinna dłużej jej forsować. – Jutrzenka jest zmęczona. A Książę musi coś zjeść.

Bellatrix nie odpowiedziała od razu, musiała najpierw pomyśleć. Były w drodze od kilku godzin, jednak nie była pewna jak długo dokładnie. Wszystko działo się zbyt szybko i zbyt chaotycznie. Skoro klacz była zmęczona, na pewno przemierzyły już spory odcinek. Owszem musiała unieść dwóch jeźdźców, jednak obie były dość lekkie, a Jutrzenka była silnym koniem z doskonałym rodowodem. Niestety nie była tak doświadczona, jak Szarlotka, która niestety zbiegła zbyt daleko, by mogły ją odnaleźć.

Miała nadzieję, że koń jej ojca odnajdzie jakiegoś człowieka, który odpowiednio się nią zajmie. W tej chwili Bellatrix miała jednak większe zmartwienia na głowie. Jeśli wszystko poszło po ich myśli Sever i jego ludzie podążyli w przeciwnym kierunku, a więc udało im się od nich znacząco oddalić. Nie wiedziały jednak, jak daleko w las wyprowadziły swoich wrogów i czy wznowią oni pościg, a jeśli tak, to kiedy. Było zbyt wiele niewiadomych, by czuła się pewnie z decyzją o odpoczynku. Nie zamierzała jednak doprowadzać ich wierzchowa do stanu wycieńczenia. Skoro jej księżniczka, która do tej pory całą drogę milczała, uznała, że to najwyższy czas, by się zatrzymać, ufała jej osądowi i uznała, że nie ma powodów, by to odwlekać.

– Oczywiście księżniczko. Zasłużyłyśmy na odpoczynek.

Valentina zatrzymała wierzchowca i pozwoliła, by to najpierw siedząca za nią Bellatrix z niego zeszła. Przyjęła od niej pomoc, choć zwróciła uwagę, że wyjątkowo młoda wojowniczka zaoferowała jej lewą, a nie prawą dłoń. Książę Suflet nie zamierzał natomiast ruszać się z ciepłego końskiego brzegu, wykorzystał jednak miejsce, które właśnie się zwolniło.

Słońce wzeszło już co najmniej godzinę temu i Valentina miała w końcu okazję przyjrzeć się lepiej swojej towarzyszce. W dziennym świetle dostrzegła świeże plamy krwi na jej koszuli. Co prawda Bellatrix zapewniała, że nic jej nie jest, jednak domyślała się, że ta tylko ją zbywała.

– Jesteś ranna. Musimy w końcu to opatrzeć.

– Nie martw się o to księżniczko. Zajmij się Jutrzenką, proszę. A ja na wszelki wypadek rozejrzę się po okolicy. – Nie czekała na odpowiedź swojej pani i zaczęła powoli się oddalać. – Nie będziemy rozpalać ogniska. Ktoś mógłby dostrzec dym. Nie jestem pewna, gdzie się znajdujemy i czy na pewno zgubiłyśmy pościg.

Bellatrix odeszła, ale czuła na sobie czuje spojrzenie Valentiny. Musiała upewnić się, że to miejsce odpowiednie na obozowanie. W końcu nie tylko inni ludzie byli dla nich potencjalnym zagrożeniem. W Virsewii można było napotkać kilka gatunków niebezpiecznych dla człowieka zwierząt. Oprócz żyjących w watahach wilków w tutejszych lasach można było też natknąć się na niedźwiedzie, ale i dzikie koty takie jak żbiki oraz znacznie bardziej niebezpieczne rysie. Obozowanie w pobliżu leża któregoś z tych zwierząt byłoby nierozsądne, choć po tym, co Bellatrix zobaczyła tej nocy, nie była pewna czy leśne stworzenia wciąż są dla nich zagrożeniem. Nie omówiły jeszcze tego, co się wydarzyło. Obie były zbyt wstrząśnięte i zagubione, by do tego wracać. Olenkinówna jednak planowała prędzej czy później poruszyć ten temat.

Valentina tymczasem zajęła się swoją klaczą, tak jak ją o to poproszono. Na czas odpoczynku oba wierzchowce miały nałożone jedynie proste ogłowie sznurkowe, tak więc cały pozostały sprzęt taki, jak chociażby siodło przepadł. To zdecydowanie utrudniało podróż, mimo to radziły sobie dość dobrze. Przewiązała sznur, wokół drzewa, w miejscu, w którym klacz miała mnóstwo zielonej trawy do podgryzania. Nie musiała robić wiele więcej. Obejrzała dokładnie swoją zwierzęcą przyjaciółkę, by upewnić się, że nie zraniła się w trakcie nocnej ucieczki. Na szczęście nie dostrzegła niczego niepokojącego. Wyczuwała od zwierzęcia jedynie zmęczenie i głód. Po drodze minęły niewielkie źródełko, więc przynajmniej nie brakowało im wody.

– Możesz teraz odpocząć Jutrzenko. – Pogładziła bok konia, a ten po chwili ze swego rodzaju czułością szturchnął ją łbem w ramię. – Świetnie sobie poradziłaś. Dzielna dziewczynka.

Gdy była pewna, że klacz może w spokoju odzyskać siły, skupiła się na kocie, który przyglądał jej się z uwagą. Wiedziała, że wciąż jest nieco zestresowany, ale przede wszystkim głodny. Wędrowały bez przerwy dość długo, a więc nie miał okazji zapolować. Choć był wychowywany w pałacu, nadal był z natury łowcą i w trakcie ich podróży już kilka razy upolował dla siebie jakieś drobniejsze gryzonie.

– Jesteś głody Książę? – Te słowa kot rozumiał doskonale.

'Jeść?' – To pytanie rozbrzmiało bardzo głośno w głowie Valentiny.

– Tak. Chcesz jeść?

'Jeść!' – Kot miauknął głośno jakby na podkreślenie tego, co myśli i czuje.

– Gdy Bellatrix wróci i upewni się, że jest bezpiecznie, będziesz mógł iść. Dobrze? Poczekaj jeszcze chwilę.

'Jeść.' – To mówiło więcej niż tysiąc słów.

– Za chwilę. Bądź grzecznym kotkiem i zaczekaj. W okolicy mogą czaić się niebezpieczeństwa.

Pogładziła koci grzbiet, co spotkało się z zadowoleniem, choć Książę nadal był wyraźnie podirytowany tym, że musi czekać na jedzenie. Przywykł do zgoła innego życia, jednak tak samo było w przypadku Valentiny. Bardziej na pełnym brzuchu i wygodnym miejscu do spania zależało mu na tym, by być przy swojej towarzyszce.

Valentina rozejrzała się wokół i znalazła odpowiednie na odpoczynek miejsce. Nie miały wiele. Niemal wszystko zostawiły za sobą. To, co najważniejsze udało im się jednak uratować. Bellatrix zabrała ze sobą torbę, w której trzymały to, co najbardziej przydatne, między innymi bukłak z wodą, pieniądze czy mapę. Nie miały jednak ze sobą większości z tego, co zdobyły, by ułatwić sobie podróż, chociażby koców. Na szczęście latem noce było dość ciepłe, nie martwiła się więc o to, że zmarzną. Miała swój płaszcz i w razie potrzeby mogła podzielić się nim ze swoją towarzyską. Na razie postanowiła rozłożyć go na trawie, usiąść na nim i napić się nieco wody.

Gdy tylko usiadła, Książę Suflet pojawił się obok niej. Ciało bolało ją od jazdy konnej bez odpowiedniego ekwipunku. Cieszyła się chwilą odpoczynku, choć czuła się nieco nieswojo w samotności. Gdy Bellatrix była obok czuła się bezpieczniej, dlatego odetchnęła z ulgą, gdy ta wróciła.

– Czy okolica jest bezpieczna?

– Tak. – Dziewczyna kroczyła pewnie, bez wcześniejszej ostrożności. – Wszystko na to wskazuje.

– W takim razie proszę, usiądź obok. Też zasługujesz na odpoczynek.

Bellatrix skinęła księżniczce głową z szacunkiem, po czym usiadła obok niej. Przyjęła z wdzięcznością bukłak z wodą i załagodziła pragnienie. Nie wiedziała, kiedy dotrą do następnego źródła wody, dlatego wolała ją oszczędzać.

– Książę możesz iść. – Valentina zwróciła się do swojego zwierzęcego przyjaciela. – Słyszałeś. Okolica jest bezpieczna.

Kot z zadowoleniem wstał, przeciągnął się, miauknął przeciągle i powolnym krokiem ruszył w wybranym przez siebie kierunku.

– Tylko nie oddalaj się zbytnio. – Bellatrix zwróciła uwagę, że księżniczka mówi tonem nie tyle rozkazującym ile niczym matka ostrzegająca dziecko. – A gdybyś wyczuł jakieś niebezpieczeństwo, to natychmiast wracaj.

Wiedziała, że jej wysłuchał, mimo to się o niego niepokoiła. W końcu wystarczyło, by napotkał jakiegoś lisa i byłby w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bellatrix dostrzegła ten lęk.

– Jeśli jest taka potrzeba, mogę jakoś złapać myszy dla twojego kota.

– Ależ nie. Książę potrafi być bardzo zaradny. Martwię się, ponieważ zawsze polował tylko na terenie pałacu, a tam nie czyhały na niego żadne niebezpieczeństwa. Uważam jednak, że poradzi sobie sam.

– Wczorajszej nocy, był prawdziwym bohaterem.

– Czyż nie? Jestem z niego dumna.

Valentina obserwowała poczynania kota, który zdecydował się pozostać w zasięgu jej wzroku. Bellatrix tymczasem zajęła się czymś innym. Mimo że miała odpocząć, już zaczynała rozmyślać nad ich kolejnymi krokami. Zastanawiała się, czy powinny zatrzymać się w najbliższym mieście, czy może jednak odwlec wizyty w miejscach, gdzie mogą natknąć się na kogoś, kto je rozpozna. Przemyślenia te przerwała jej Valentina.

– Pokaż mi swoją rękę, proszę.

Bellatrix zawahała się i odruchowo dotknęła zranionego ramienia. Była pewna, że to nic poważnego, choć nie miała okazji przyjrzeć się ranie. Krwawienie jednak ustało już dawno i nie czuła, by sprawność prawej dłoni jakkolwiek ucierpiała. Jedyne co powstrzymywało ją przed swobodnym poruszaniem zranioną ręką to ból. Ból można jednak było zignorować. Wystarczyło zacisnąć zęby i robić to, co trzeba.

– Jak mówiłam księżniczko. To nic wielkiego.

– Rozumiem. W takim razie pozwolę sobie wyrazić się inaczej. Pokaż mi swoją zranioną rękę Bellatrix.

Tym razem ton Valentiny był równie spokojny i łagodny, jednak Olenkinówna wyczuwała w nim subtelną zmianę. Spojrzała na swoją księżniczkę i zrozumiała, czym była ta różnica. Tym razem otrzymała rozkaz, choć Valentina Volkov nie musiała mówić tego wprost. Uświadomiła sobie, że był to chyba pierwszy raz, gdy jej pani nie dała jej możliwości odmowy.

– Oczywiście księżniczko. Przepraszam.

Bellatrix rozpięła mankiet koszuli i podwinęła rękaw. Rana nie była głęboka i przestała już krwawić, choć zdecydowanie powodowała pewien ból i dyskomfort. Valentina delikatnie chwyciła rękę dziewczyny, tak by nie dotknąć zranionego miejsca. Gdy jej ciepłe palce sunęły po skórze wojowniczki, ta pomyślała sobie, że ich dotyk przypomina jej muśnięcia skrzydeł motyla. Księżniczka przypatrywała się ze smutkiem ranom pozostawionym przez psie kły. Po chwili przeciągnęła rękę dziewczyny nad trawę i oblała ją wodą, by zmyć resztki krwi i oczyścić ranę. Teraz wszystko było wyraźniej widoczne.

– Mówiłaś, że to nic wielkiego. A jednak to wygląda na dość bolesne.

– Przez chwilę będę musiała oszczędzać tę rękę, ale rany są zupełnie powierzchowne.

– Niemniej trzeba ją opatrzeć. Burza nie chciała ci zrobić krzywdy. Zamierzała cię spowolnić. Jestem pewna, że żałuje, że sprawiła ci ból.

Bellatrix wbrew sobie zaczęła wpatrywać się w Valentinę. Wzrok księżniczki był spuszczony, skupiony na jej rannym przedramieniu. Długie, czarne rzęsy rzucały cień na blade policzki. Równie ciemne włosy spływały kaskadą na jej ramiona. Olenkinówna nie miała pojęcia jak to możliwe, że po tym wszystkim, co przeszły, jej pani nadal wygląda jak księżniczka. Piękna, delikatna i elegancka.

Valentina tymczasem nie wahała się zbyt długo. Sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej dwa niewielki kawałek czystej, szarej tkaniny. Przyłożyła je do rany, a po chwili zastanowienia kontynuowała. Odnalazła swój mały nożyk, który tak jak obiecała, zawsze trzymała blisko. Przez chwilę przypatrywała mu się. Nie było na nim śladów krwi. Była jednak pewna, że raniła nim Jonaha Severa. Jego krzyk bólu wciąż odbijał się echem w jej głowie. Miała wyrzuty sumienia, choć wiedziała, że nie powinna ich mieć. W końcu tylko się broniła. Zrobiła to, co musiała. Złapała za rąbek swojej sukni tam, gdzie wydawała się czysta i rozcięła ją, po czym zaczęła rwać.

– Księżniczko! – Bellatrix szybko zrozumiała co ta zamierza zrobić. – Nie...

– To tylko suknia. – Przerwała jej Valentina. – Poza tym w krótszej lepiej będzie mi się podróżowało. Same zalety.

Rwała ubranie dalej, aż w jej ręku został cienki, lecz długi kawałek materiału. Zaczęła owijać nim ranę dziewczyny, tak by prowizoryczny opatrunek ściśle do niej przylegał. Nie była pewna, co jeszcze może zrobić. Od czasu do czasu była świadkiem, jak ktoś zajmował się cudzymi ranami, sama jednak nikogo nie opatrywała. Uznała jednak, że tak długo, jak nie sprawi Bellatrix dodatkowego bólu, postępuje dobrze.

– Myślę, że powinien to zobaczyć jakiś lekarz. Lub zielarz. Ktokolwiek kto się na tym zna.

– Na ten moment to wystarczy. – Dziewczyna dotknęła opatrunku. Materiał był przyjemny w dotyku. Suknie księżniczki były wykonywane wyłącznie z najlepszych materiałów. – Bardzo dziękuję księżniczko.

– Wiem, że już o tym rozmawiałyśmy, jednak powtórzę. Mów mi proszę po imieniu. Również, gdy jesteśmy same. Nie zwracam się do ciebie panienko Olenkin czyż nie? Nigdy tak nie mówiłam. Powinnam była?

– Czułabym się niezręcznie, gdybyś tak do mnie mówiła.

– A więc mnie rozumiesz. Myślę, że po tym, co razem przeszłyśmy, możemy sobie pozwolić na pewną poufałość.

– Zapewne tak. W takim razie... Dziękuję Valentino.

Bellatrix czuła się nieco dziwnie, zwracając się do swojej pani w sposób tak bardzo prostolinijny, jednak uznała, że w jej słowach jest wiele prawdy. Były w tym samym wieku, obie o wysokiej pozycji, a przede wszystkim, czuła, że przez ostatnie wydarzenia, pewne mury między nimi zostały zburzone. A imię jej księżniczki było dla niej tak przyjemne do wypowiadania. Piękne i melodyjne.

– Valentino czy mogę cię zapytać o... – Olenkinówna nie była pewna, jakiego określenia powinna użyć. – O to, co się wydarzyło poprzedniej nocy?

– Podejrzewałam, że będziesz chciała o tym pomówić, ale przyznam szczerze, że sama nie wiem, czy jestem w stanie, powiedzieć ci to, co chcesz usłyszeć.

– Zaskoczyłaś mnie wczoraj. Chciałabym po prostu lepiej zrozumieć.

– Sama nie jestem pewna, co się wydarzyło. Po prostu czułam emocje tych zwierząt, wyjątkowo wyraźnie. Nie mogłam więc cię tam tak po prostu zostawić. Zwłaszcza że czułam, że jestem w stanie coś zdziałać. I rzeczywiście, udało mi się. Choć gdy próbowałam nad nimi zapanować, to było wręcz zbyt proste.

– Co masz przez to na myśli? – Bellatrix zmarszczyła brwi, lekko zaniepokojona.

– Zazwyczaj musiałam bardzo się skupić, nim udało mi się nawiązać ze zwierzęciem jakąś więź. Ponadto do tej pory próbowałam wpłynąć raczej na zwierzęta, które były z natury spokojne i podatne na wpływy. Dlatego, gdy po ciebie wróciłam, nie spodziewałam się, że tak po prostu mi się uda. Tymczasem ich myśli były tak czyste i wyraziste, jak nigdy. To było takie dziwne, ale jednocześnie... Na swój sposób cudowne. Rozumiałam je, jakbyśmy byli sobie równi.

– Więc... – Bellatrix zastanowiła się nad tym, co usłyszała i nasunął jej się dość oczywisty wniosek. – Twoje moce stały się silniejsze.

– Wydaje mi się, że tak. Mam wrażenie, że przez ostatnie lata zyskałam pewne nowe umiejętności, jednak odkrywałam je dość wolno. A przez ostatni miesiąc... Wiele się zmieniło. Sama nie wiem co o tym myśleć. Zawsze myślałam o swoich umiejętnościach jako raczej mało istotnych. Czytałam o czarownicach. Potrafiły przywołać deszcz, czy grom z jasnego nieba. Panowały nad płomieniami. Robiły naprawdę niewyobrażalne rzeczy. A ja... Nie byłam w stanie zrobić niczego istotnego. Po prostu dogadywałam się ze zwierzętami. Jednak teraz chyba udało mi się dokonać czegoś niezwykłego.

– Tak. Zdecydowanie. To było niesamowite. Moc, która potrafi poskramiać bestie.

– To były tylko psiaki. Nieco rozeźlone, ale jednak wytresowane psy.

– Dla mnie w tamtej chwili nie różniły się niczym od rozwścieczonej wilczej watahy. Niemniej nie powinnaś się tak narażać. Panowałam nad sytuacją.

Valentina spojrzała na swoją towarzyszkę, a na jej ustach błąkał się cień uśmiechu. Już jakiś czas temu zorientowała się, że Bellatrix nie lubi okazywać słabości.

– Nie jestem tego taka pewna Bello. Wyglądało to, jakbyś niezbyt sobie radziła.

Olenkin drgnęła zaskoczona, słysząc zdrobnienie własnego imienia. Jedynie rodzice się tak do niej zwracali, w ustach księżniczki brzmiało to jednak inaczej. Nie spodziewała się tego, jednak nie czuła się z tym źle. Było wręcz przeciwnie.

– Twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze niż moje Valentino.

– Nie dla mnie. Jesteś dla mnie ważne. Najważniejsza. A jeśli zamierzasz być taka uparta i się narażać lub poświęcać, gdy tylko nadarzy się okazja, to pamiętaj, że bez ciebie nie dam rady.

– Jesteś Valentina Viara Volkov. Nie potrzebujesz mnie.

– Nie potrafię określić kierunków. Zwracam na siebie uwagę moim wyglądem, więc sama nie będę mogła udać się do miasta. Wychowałam się w pałacu. W luksusach. Owszem, miałam okazję wspinać się po drzewach i uczestniczyć w polowaniach, ale nie potrafię nawet rozpalić ognia. Jestem słaba. Żyję tylko dlatego, że się mną zaopiekowałaś. Za co jestem ci wdzięczna.

– Jestem pewna, że dałabyś radę.

– Mówisz tak z grzeczności, lecz nie musisz mnie okłamywać. Nie dotrę zbyt daleko bez ciebie. Dlatego proszę. Nie zostawiaj mnie już samej. Stój u mojego boku. Tak jak twój ojciec stał u boku mojego.

Bellatrix dotknęła opatrunku na swoim przedramieniu. Skończyło się tylko na płytkim ugryzieniu. Co stałoby się, gdyby Valentina jej posłuchała? Zapewne Sever i jego ludzie w końcu by ją odnaleźli. A co po tym? Zabiliby ją? Pojmali i oddali w ręce królobójcy? Na pewno kontynuowaliby pościg za księżniczką. Nie poddaliby się łatwo. Złapaliby ją, prędzej czy później. W końcu w przeciwieństwie do niej, Valentina nie była uczona tak przyziemnych umiejętności, jak określanie kierunków czy zacierania śladów. Rzeczywiście nie pomyślała o tym od tej strony.

Uświadomiła sobie, że była samolubna. Tak naprawdę nie myślała wówczas o dobru księżniczki. Obiecała swemu ojcu, że będzie chronić następczynię tronu, a zamierzała pozostawić ją samą sobie. Chciała się poświęcić, bo tak było łatwiej. Wówczas nie złamałaby obietnicy, którą złożyła ojcu, a jednocześnie zrzuciłaby z siebie ten ciężar. To byłby koniec. Koniec walki. Koniec strachu. Koniec wszystkich tych negatywnych emocji, które musiała tłumić każdego dnia, od chwili, gdy Zoran Olenkin powierzył jej to brzemię. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że postąpiła jak tchórz. Próbowała być silna, jednak to wszystko ją przytłaczało i w tamtej chwili dostrzegła idealną drogę ucieczki.

– Masz rację Valentino. Przepraszam. Zawiodłam jako twój obrońca.

– Widzę cię bardziej jako moją prawą rękę. – Uśmiechnęła się ciepło w sposób, który sprawił, że z jakiegoś powodu serce Bellatrix zabiło mocniej. – I moją przyjaciółkę.

– Dziękuję Valentino. To dla mnie zaszczyt. Przysięgam, że cię nie zawiodę.

Bellatrix Olenkin czuła wstyd. Powinna być mądrzejsza. Chciała zostawić swoją księżniczkę samą, bo miała dość odpowiedzialności za jej życie. W tej chwili, gdy patrzyła w oczy błyszczące niczym dwa ametysty, gdy ten piękny uśmiech był przeznaczony tylko dla niej, nie mogła sobie wyobrazić, by była w stanie kiedykolwiek ją opuścić.

***

– Naciągnij kaptur.

Valentina szybko poprawiła materiał na swojej głowie. Dzisiejszy dzień był dość wietrzny, więc mocniejszy podmuch mógł zrzucić kaptur, którym próbowała osłonić swoją twarz.

– To miasto jest większe, niż mi się początkowo wydawało. – Volkówna rozejrzała się z zainteresowaniem. – Nie spodziewałam się, że się na takie natkniemy.

– Można chyba powiedzieć, że nam się poszczęściło.

Rzeczywiście, można było powiedzieć, że fortuna była tym razem po ich stronie. Podróżowały niemal cały dzień, aż w końcu natknęły się na drogowskaz. To pomogło im rozeznać się w tym, gdzie są i gdzie muszą zmierzać. Postanowiły zaryzykować i udać się do miasteczka, które i tak miały mijać w niewielkiej odległości.

Okazało się, że trafiły do miejsca wyjątkowo gwarnego, ale to mogło działać na ich korzyść. Nie zamierzały szukać tu noclegu, a jedynie uzupełnić zapasy i może dowiedzieć się czegoś o tym jak najszybciej trafić do Karpowii. Skoro było tu tak wielu przejezdnych, ryzyko, że ktoś zwróci na nich uwagę, było niewielkie. Zachowywały jednak ostrożność.

Zatrzymały się przy kramie z owocami i warzywami. Nie były to najpożywniejsze produkty, jednak jako przekąska w trakcie podróży mogły idealnie się sprawdzić. Uznała, że nie zaszkodzi kupić kilka jabłek. Posłała Bellatrix pytające spojrzenie, a ta natychmiast zrozumiała.

– Poproszę sześć jabłek. – Zwróciła się do sprzedawcy.

– Już się robi panienko. Te są bardzo dobre. Na szarlotkę dobre, ale i na przekąskę.

– Trochę małe. – Bellatrix wiedziała, że powinna trochę ponarzekać, by nie próbował jej naciągnąć.

– Bo pierwsze w tym roku.

– Niech będzie.

Gdy Bellatrix zajmowała się kupnem upatrzonych przez swoją panią owoców, księżniczka dalej rozglądała się dyskretnie i starała się chłonąć jak najwięcej informacji. Tylko dlatego udało jej się usłyszeć swoje imię. Padło gdzieś, wypowiedziane w sposób sugerujący silne emocje. Mogło co prawda chodzić o inną Valentinę, ale coś jej mówiło, że mowa właśnie o niej. Zaintrygowana ruszyła w kierunku, z którego je usłyszała, aż w końcu zlokalizowała właścicielkę tego dość donośnego, kobiecego głosu.

Przy stoisku z tkaninami stały trzy kobiety. Rozmawiały ze sobą, to szepcząc, to podnosząc głosy. Wyglądały na kogoś należącego do wyższej klasy. Miały na sobie modne suknie, być może nie z tego sezonu, lecz zdecydowanie nieprzestarzałe. Wzorzyste i o intensywnych kolorach, choć gdy dokładniej się im przyjrzała, rozpoznała, że są wykonane ze stosunkowo tanich tkanin. Zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie, jednocześnie udając zainteresowanie niebieską tkaniną o ciekawym wzorze.

– Przecież to niemożliwe. – Pierwsza z kobiet brzmiała na bardzo poruszoną. – Gdyby tak było, już całe królestwo by o tym huczało.

– Podobno pan Volkov pragnie nie wzbudzać poruszenia. – Druga z nich była wyraźnie najspokojniejsza. – Musicie przyznać, że te wieści nie są po prostu niepokojące. Są wręcz... Szokujące. Biedna królewna. Niech święci mają ją w opiece.

– Cóż, właściwie to od dawna nie widziano księżniczki na żadnym wydarzeniu towarzyskim, a nie było ich przecież mało. – Trzecia natomiast była wyraźnie zamyślona.

– Mówi się, że pogrążyła się w żałobie i nieczęsto opuszcza swoje komnaty. Muszę przyznać, że teraz wydaje mi się to podejrzane. – Pierwsza z nich mówiła z każdym zdaniem coraz głośniej. – Nadal jednak trudno mi uwierzyć, że Zoran Olenkin zrobił coś takiego. Przecież stał u boku króla od początku jego rządów!

Ktoś nagle złapał ją za rękę. Wstrzymała oddech i choć miała ochotę krzyknąć, powstrzymała się. Gdy spojrzała za siebie, cały strach znikł.

– Bello przestraszyłaś mnie.

– Zniknęłaś mi z oczu. To ty mnie przestraszyłaś.

– Przepraszam. Po prostu... Posłuchaj. Te kobiety chyba coś wiedzą.

Valentina skinęła dyskretnie głową w stronę rozmawiających kobiet. Bellatrix szybko przystosowała się do sytuacji i również zaczęła przyglądać się tkaninie, którą Valentina jej wskazała.

– Wiecie, że kiedyś go spotkałam? – Druga z kobiet ewidentnie była tą, która dyrygowała tą rozmową. – Wydawał się takim dobrym człowiekiem. Honorowym mężczyzną. Jednak jak tak sobie myślę, to może rzeczywiście mu źle z oczu patrzyło.

– A ja myślę, że to tylko takie gadanie. – Ta trzecia była z kolei ewidentnie sceptyczna. – Czy twój mąż, nie przesłyszał się przypadkiem? Kto właściwie mu o tym powiedział?

– Mój drogi mąż często przebywa wśród dworzan. A ci są chyba najpewniejszym źródłem informacji na temat Volkovów czyż nie? Kto lepiej wie, co się dzieje na dworze? O zdradzie Olenkina słyszał nie z jednego a z dwóch różnych źródeł, więc jak to ma nie być prawda?

Bellatrix spięła się, lecz nie dała po sobie poznać, jak bardzo to, co usłyszała, nią wstrząsnęło. Słuchała dalej. Valentina jednak zauważyła te emocje, dyskretnie odnalazła jej dłoń i splotła ich palce. Olenkinówna była tym nieco zaskoczona, lecz była wdzięczna za ten drobny gest solidarności i wsparcia. Ciepła i delikatna dłoń Valentiny przegnały złe emocje.

– A co z wdową po Olenkinie? – Zapytała ta najbardziej emocjonalna.

– Nikt jej nie widział, ale zapewne niedługo o niej usłyszymy.

– Zapewne jest w areszcie. Jeśli oczywiście to prawda i Olenkinowie są zawikłani w zamach stanu i zniknięcie księżniczki. Na bogów i świętych, nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co się dzieje z naszą królewną. – Trzecia choć sceptyczna, szybko tworzyła własne teorie.

– Złożę dziś jakąś ofiarę. By była bezpieczna. – Niemal wykrzyczała pierwsza z nich.

– Doskonały pomysł Zofio. Zrobię to samo. Spróbuje też podpytać mojego męża czy on coś o tym wie. W końcu on też otacza się we wpływowym towarzystwie. Może dowie się czegoś więcej niż plotek i gdybań.

– A czy nie wyrzucono go z klubu? – Przytyk ze strony drugiej z kobiet był dość oczywisty.

– Cóż to było zwykłe nieporozumienie. Same rozumiecie. Incydent, niewart nawet wspominania. Jozef nawet myślał, czy by skargi nie wnieść, lecz same rozumiecie. Jesteśmy ponad takie dziecinady.

Rozmowa zaczęła skupiać się na życiu osobistym kobiet, nie było więc sensu dalej się temu przysłuchiwać. Usłyszały wystarczająco dużo. Obie oddaliły się dyskretnie od tłumu i przystanęły w cieniu jednego z budynków. Chciały mieć pewność, że nikt nie usłyszy, o czym mówią.

– Czy dobrze zrozumiałam? Mój wuj oskarżył twego ojca o zdradę?

– Najwyraźniej całą moją rodzinę.

– Przepraszam. Bellatrix twoja rodzina na to nie zasłużyła. Przepraszam.

– Za co? Nie odpowiadasz za działania swego wuja. – Była wściekła. Jednak ta złość w żadnym stopniu nie dotyczyła księżniczki. – Spokojnie Valentino. Po części się tego spodziewałam. Mój ojciec był wpływową osobą. Prawą ręką zmarłego króla. Jego śmierć prędzej czy później wyszłaby na jaw, a ludzie zadawaliby pytania. Mnóstwo niewygodnych dla twego wuja pytań. Prędzej czy później również twoja nieobecność wzbudziłaby niepokój. Velibor musiał wymyślić jakąś wersję zdarzeń, która nie postawi go w złym świetle. Choć na pewno wielu ludzi w to nie uwierzy. Ci, którzy znali mojego ojca, będą sceptyczni.

– Ci ludzie będą po mojej stronie?

– Tak. Problematyczne jednak jest to, że najwyraźniej według tej wersji zdarzeń, zostałaś pojmana.

– Przez ciebie?

– Nie wiem, lecz skoro jesteś ze mną, to zapewne tak. Te kobiety skądś o tym wszystkim wiedzą, a skoro plotkują miedzy sobą, to niedługo wszyscy o tym usłyszą. Czy to przez pocztę pantoflową, czy to z bardziej oficjalnych źródeł. A to znaczy, że niedługo będziesz poszukiwana przez całe królestwo. W końcu jesteś naszą ukochaną księżniczką.

– Będzie jeszcze trudniej.

– Zdecydowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top