Rozdział XVI
Valentina pozwoliła, by pies obwąchał dokładnie jej rękę, a gdy delikatnie i zachęcająco szturchnął jej dłoń pyskiem, wsunęła palce w gęstą, czarną sierść i podrapała zwierzę po szyi. W przeciwieństwie do wychowywanego w pałacu Księcia Sufleta, żyjący na podwórzu zwierzak był nieco brudny, a jego sierść bardziej sztywna i zbita, lecz nie można było powiedzieć, by był zaniedbany.
Pozostałe dwa psy leżały tuż obok niej, spokojne i zadowolone po wielu minutach głaskania, drapania i niezrozumiałych dla nich, ale przyjemnych dla ucha słów ze strony virsewskiej księżniczki. Jonah Sever dbał o swoje psy gończe, a Valentina, która swego czasu często bywała w królewskiej psiarni, zdawała sobie sprawę z tego, że miała przed sobą rasowe ogary, a nie wiejskie kundelki.
Dziewczyna siedziała na niewielkich schodkach prowadzących do jednego z budynków gospodarczych, tutaj bowiem nie mógł dostrzec jej nikt, kto nie przebywał na terenie gospodarstwa, a w tej chwili nie przebywał tu nikt niezaufany. Posiadłość Jonaha Severa znajdowała się na uboczu, lecz nadal mógłby zauważyć ją ktoś, kto z jakiegoś powodu znalazłby się przy ogrodzeniu. A to mogłoby skończyć się tragedią. Gospodarz powiedział jej, że nie spodziewa się żadnych gości, a więc w teorii, nie powinien się tu kręcić nikt, kto rozpoznałby i doniósł na księżniczkę, mimo tego zalecił jej ostrożność. Nie zamierzała być nieroztropna, źle jednak czuła się zamknięta w czterech ścianach, dlatego postanowiła pobyć trochę na łonie natury. Spędzanie czasu w tym osłoniętym przed wzrokiem obcych miejscu było idealnym kompromisem, a obecność tylu zwierząt sprawiała, że Valentina niemalże zapomniała, dlaczego musi się tu ukrywać.
Kury krążyły po niewielkim, wydeptanym między budynkami placyku w poszukiwaniu rozrzuconego ziarna i drobnych owadów. Nie było ich wiele, jednak ich wesołe gdakanie przyprawiały księżniczkę o lepszy humor. Rzadko miała do czynienia ze zwierzętami hodowlanymi, a uważała je za bardzo intrygujące i urocze stworzenia. Valentina dostrzegła również dwie gęsi, a w oddali pasące się konie. Do tych drugich nie miała odwagi podejść, za bardzo by się bowiem odsłoniła. Wiedziała, że na gospodarstwie znajdują się również króliki, gołębie, które od czasu do czasu przelatywały nad dachami budynków, oraz krowa z cielęciem.
Trzy strzegące podwórza psy na początku trzymały pewien dystans od nieznajomej, z czasem jednak z ciekawością podchodziły coraz bliżej, aż w końcu pozwoliły jej się dotknąć. Choć przez swój rozmiar i czujność sprawiały groźne wrażenie, księżniczka nie obawiała się ich i bardzo ucieszyło ją ich towarzystwo. Nie minęło wiele czasu nim z groźnie zerkających spode łba psów stróżujących, zmieniły się w pragnące głaskania i drapania radosne psiaki.
Valentina rozkoszowała się przyjemnym wiejskim powietrzem, ciepłymi promieniami słońca i panującym wokół spokojem. Nagle wszystkie trzy psy jednocześnie zastrzygły uszami i wyraźnie się spięły, spoglądając w tym samym kierunku. W jednej chwili stały się na powrót gotowymi do ataku stróżami tego miejsca. Gdy Valentina dostrzegła, skąd to zachowanie pogłaskała tego znajdującego się najbliżej i zwróciła się do nich wszystkich uspokajającym tonem.
– Ciii, już dobrze. To przyjaciółka. Spokojnie. Spokojnie.
Dwa ogary na powrót położyły się i przymknęły oczy, a ten, którego głaskała, przybliżył się jeszcze bardziej i nadstawił grzbiet, oczekując więcej pieszczot. Valentina uważała, że to jak szybko ich zachowanie się zmienia, jest dość urocze.
– Księżniczko te psy... – Bellatrix zbliżyła się pewnym, lecz niezbyt szybkim krokiem, unikając zbyt gwałtownych ruchów. – To psy szkolone do obrony i polowań.
– Wiem. Co w związku z tym?
– Mogą być niebezpieczne. – Bellatrix Olenkin starała się nie brzmieć zbyt protekcjonalnie, nie była bowiem pewna, jak księżniczka odbierze jej słowa.
Valentina spojrzała na każdego z trójki. Psy były duże, o dość różnorodnej budowie ciała, jednak w przypadku każdego oczywiste było, że zostały wyhodowane do ścigania, zabijania i budzenia lęku. Były też jednak inteligentnymi, lubiącymi bliskość człowieka pupilami. Po chwili zastanowienia zwróciła się do Bellatrix, w pełni świadoma, że jej słowa wynikają wyłącznie z troski.
– Nie stanowią dla mnie zagrożenia. Są wierne swojemu panu i wykonują dzielnie swoje obowiązki. – Zerknęła na dwa zwinięte na trawie psiaki. – Choć w tej chwili być może z mojej winy lekko je zaniedbują. W każdym razie mają pilnować tego miejsca. Nie jestem wrogiem, nie mają więc żadnego powodu, by być wobec mnie agresywne.
– To tylko zwierzęta księżniczko. Trudno przewidzieć jak się zachowają.
– Tak myślisz, jednak w moim wypadku tak nie jest. Gdy byłam dzieckiem, zakradałam się do królewskiej psiarni i bawiłam się z tamtymi psami. Kiedyś opiekun przyłapał mnie, jak siedziałam wśród szczeniąt. Przestraszył się, że suka coś mi zrobi w ich obronie, więc podniósł głos i próbował do mnie podejść. Zaczęła na niego warczeć i szczekać. Nie pozwoliła mu do mnie odejść, dopóki jej nie uspokoiłam. Miałam wtedy sześć lat. Nie bałam się nawet przez chwilę i nie rozumiałam dlaczego wszyscy panikują.
– To zrozumiałe, że się obawiał.
– Teraz jestem tego świadoma. Nie wiedział, że nie stanowi dla mnie zagrożenia. Ona nie lubiła, gdy ktoś zbliżał się do jej szczeniąt. Miała bardzo silny instynkt. Wydaje mi się, że mnie również brała za szczeniaka. Rozumiała, że nie chcę zrobić krzywdy jej dzieciom, a ja mimo tak młodego wieku, wiedziałam, by obchodzić się z nimi ostrożnie, gdyż tak jak ja czują ból, strach czy niepokój. Jeśli okażesz zwierzętom zrozumienie, prawdopodobieństwo, że cię skrzywdzą, jest naprawdę niewielkie. Jednak dla większości ludzi to znacznie trudniejsze niż dla mnie.
– A więc jeśli dobrze rozumiem... księżniczka zdołała zrozumieć psy stróżujące pana Severa?
– Ten czarny to Czart. Lubi drapanie za uchem. Jest najmniej ufny, ale już się do mnie przekonał. Nie lubi, gdy ktoś podnosi na niego głos, a delikatne, zachęcające słowa, sprawiają, że się uspokaja. Ten brązowy to Bruno. Z jakiegoś powodu postrzega mnie jako cielaka lub źrebaka. Coś bezbronnego. Nie ma wobec mnie złych zamiarów i choć widzi we mnie łatwą ofiarę, uważa moje towarzystwo za przyjemne. Lubi bawić się z innymi zwierzętami i moim zdaniem ma w sobie więcej z pasterza niż strażnika czy łowcy. Ta szara suczka to Burza. Jest najbardziej ciekawska i najodważniejsza. Łatwo zyskać jej sympatię. Wystarczy okazać jej otwartość i nie okazywać przy niej strachu. Gdy ktoś się jej boi, zaczyna postrzegać tę osobę za ofiarę, lub kogoś, kto ma powód, by się jej bać. Wiem o nich bardzo dużo, a nie spędziłam z nimi zbyt wiele czasu. To bardzo mądre stworzenia, a nie żądne krwi bestie. Owszem mogą być niebezpieczne, jednak tylko, gdy człowiek każe im takimi być, lub gdy znajdą się w niebezpieczeństwie. Same w sobie są bardzo rządne bliskości.
Bellatrix przyjrzała się zwierzętom i nie dostrzegła nic niepokojącego w ich zachowaniu. Gdy jednak spojrzała na księżniczkę, niepokój powrócił. Valentina była drobną kobietą, szczupłą, o delikatnych rysach twarzy, jasnej karnacji. Przy niej psy były łagodne, Olenkin nie mogła jednak nie dostrzec tego, że gdyby któryś z psów zaatakował, mógłby Valentinę zabić. Nie obroniłaby się. Nie miałaby nawet siły, by go odepchnąć.
– Nie twierdzę, że są złe. Po prostu moim obowiązkiem jest zapewnienie ci bezpieczeństwa i nie mogę zignorować tego, że mogą stanowić zagrożenie.
– Wiem. Nie gniewam się. Usiądź ze mną. Gdy poznasz je lepiej, zrozumiesz. Są względem ciebie nieco ostrożne, ale nie widzą w tobie zagrożenia, więc możesz się przy nich rozluźnić.
– W takim razie przysiądę się. O ile księżniczce nie przeszkadzam.
– Ależ skąd. Cieszę się, że przyszłaś. Zastanawiałam się, gdzie się podziewasz.
Valentina uśmiechnęła się zachęcająco i przesunęła nieco, by zrobić więcej miejsca towarzyszce. Bellatrix po chwili usiadła obok swojej pani, co spotkało się z natychmiastowym zainteresowaniem ze strony psów. Czart zwrócił się do nowoprzybyłej, a dziewczyna po chwili wahania pogładziła psa po głowie. Nieraz miała do czynienia z pasami łowczymi, brała bowiem udział w licznych polowaniach. Lubiła te zwierzęta. Głaskała je i lubiła się z nimi bawić. Nie czuła przed nimi lęku. Obawy pojawiły się, dopiero gdy to księżniczka miała z nimi kontakt. Postarała się jednak odepchnąć to uczucie.
– Za uchem, tak?
– Tak. – Valentina uśmiechnęła się radośnie. – Za uchem.
Olenkinówna podrapała psa we wskazanym miejscu, co spotkało się z wyraźnym jego zadowoleniem. Nie mogła nie przyznać swojej pani racji. Psiak był bardzo przyjazny i na swój sposób uroczy.
– Naprawdę masz rękę do zwierząt księżniczko.
– Nie będę ukrywać, że przychodzi mi to z łatwością. Mam wrażenie, że z roku na rok jest to dla mnie coraz bardziej naturalne. Od razu wyczuwam ich intencje. Czasem ich myśli są zbyt zagmatwane, bym je zrozumiała, jednak mam swoje sposoby na to, by z czasem je rozszyfrować i domyślić się, o co może chodzić.
– Ich myśli? – Bellatrix zapytała, bez zastanowienia, słowa księżniczki bardzo ją zaintrygowały. – Zwierzęta mają myśli?
– Cóż... Nie takie jak my. Jednak to słowo wydaje mi się najbardziej adekwatne. Nie wiem jak inaczej to nazwać. W każdym razie czują. Co do tego nie ma wątpliwości. A te uczucia nie różnią się zbytnio od naszych. Są jedynie nieco bardziej... proste. Choć muszę przyznać, że czasem są równie złożone, jak nasze.
– Niesamowite. Twój dar jest naprawdę niezwykły. Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić.
– Czasem sama nie wiem jak to opisać. To ciężkie, gdy czujesz coś, co dla innych jest tylko abstrakcją. To tak jakbym miała opisać kolor, którego nikt inny nie widzi.
– To musi być czasami trudne. To, że nie masz nikogo, z kim mogłabyś się tym dzielić.
– Uważam mój dar za coś bardzo cennego. Nigdy nie czułam się z nim źle. Choć muszę przyznać, że brak zrozumienia ze strony innych bywa uporczywy.
– Często zdarza ci się, czuć w ten sposób?
– Większość bliskich mnie osób rozumie. Jednak... to dość mała grupa. Nie narzekam. Zawsze mi to wystarczało.
Bellatrix nie chciała być wścibska, pragnęła jednak dowiedzieć się więcej. Gdyby lepiej rozumiała swoją księżniczkę, być może mogłaby być dla niej lepszą obrończynią. Nie chciałaby sprawić swojej pani przykrości, choćby niechcący.
– Czy mogę zapytać... Czy to z tego powodu nie jadasz mięsa? Z powodu swojego daru?
– Wiele osób w moim otoczeniu zadawało mi podobne pytania. Spokojnie, nie są dla mnie one kłopotliwe. – Valentina zamyśliła się na chwilę. – Tak. To przez to, że bardzo szybko nawiązuję ze zwierzętami pewną nić porozumienia. One jakby... mówią do mnie. Trudno w takiej sytuacji postrzegać takie stworzenie jako pożywienie. Weźmy na przykład te kurki. Wiem, co teraz czują. Że są spokojne. Zadowolone. Najedzone. Lubią ciepło, które czują dzięki słońcu. Tak jak, chociażby ja. Również podoba mi się dzisiejsza pogoda. To wszystko sprawia, że postrzegam je inaczej. Nie jestem w stanie jej tak po prostu zjeść, wiedząc, że jest tak skomplikowanym stworzeniem, wcale nie mniej zasługującym na szczęści niż ja.
– Rozumiem... – Bellatrix powoli przyswoiła wszystko, czego się dowiedziała. Do tej pory nie zastanawiała się zbytnio nad zwyczajami żywieniowymi księżniczki. Brała je za kwestie upodobań. – Czy ja również powinnam przestać jeść mięso?
– Co takiego? – Valentina nie spodziewała się takiego pytania. O to nikt nigdy jej nie pytał. Odpowiedź była dla niej jednak jasna. – Nie. Chyba że tego chcesz. Skąd nagle takie pytanie?
– Jeśli księżniczka czuje się z tym źle, mogę przestać.
– Nie. Nie musisz tego robić. Nie przeszkadza mi, gdy inni jedzą mięso. Wiem, że każdy postrzega to inaczej. Ja również mogę zjeść mięso. W każdej chwili. To nie jest dla mnie coś bardzo złego. Gdybym nie miała żadnej alternatywy, to bym to zrobiła, bo mimo wszystko tak działa świat. Krąg życia. Nie jestem zła na kunę za to, że zabije kurę. Musi coś zjeść, aby przetrwać. Nie byłabym więc zła na siebie czy tym bardziej kogokolwiek innego za to, że ją zje. Wybór w takich kwestiach to swego rodzaju przywilej czego jestem świadoma. Sama wolę nie jeść mięsa, bo czuję się z tym nieswojo i na swój sposób źle, a nie jest ono dla mnie wcale smaczniejsze niż dania go pozbawione. Mogę pozwolić sobie, na wybieranie co chcę, a czego nie chcę zjeść. Nie ma dla mnie natomiast znaczenia, co jedzą inni. Jedyne czego nie mogę znieść to zadawania zwierzętom niepotrzebnego cierpienia. Bicie ich. Znęcanie się. To jest złe i nie mogłabym na coś takiego nie zareagować. Natomiast to, co jesz, jest mi obojętne, tak długo, jak jesteś najedzona i zdrowa.
– Rozumiem. Jednak jeśli by to księżniczce kiedykolwiek przeszkadzało, proszę mi powiedzieć.
– Nie martw się o to.
Zapanowała chwila ciszy. Bellatrix dalej skupiała swoją uwagę na psie, wyraźnie jednak chciała coś powiedzieć. Valentina cierpliwie czekała, ciekawa, o co może chodzić. Wiedziała, że młoda Olenkin przyszła do niej w jakimś celu. Spędziły w posiadłości Jonaha Severa już trzy noce i z każdym dniem jej towarzyszka wydawała się coraz bardziej zmartwiona. W końcu Olenkinówna przerwała ciszę.
– Księżniczko, czy pan Sever rozmawiał z tobą o swoich planach?
– Owszem. Na bieżąco informuje mnie o swoich pomysłach.
– Przy mnie wydaje się unikać tego tematu. Chyba uznaje moją opinię za nieistotną i oczywiście ma rację, gdyż to ty zdecydujesz, jak postąpimy księżniczko jednak... Przyznam, że jest to dla mnie ważne, by wiedzieć, co takiego zamierza.
– Nie wiedziałam, że cię z tego wyklucza. Myślałam, że z tobą też o tym rozmawia.
– Na początku, gdy go o to pytałam, tak było. Jednak chyba byłam zbyt bezpośrednia. Jestem w końcu tylko twoją... – Bellatrix zawahała się, nie wiedząc, jak właściwie ma zakończyć to zdanie. – Wierną podwładną. Więc to zrozumiałe, że moje zdanie nie jest dla niego istotne.
– Cóż, w takim razie pan Sever popełnił błąd. Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna. Najważniejsza. Jesteś bystrą osobą. Masz umiejętności, których ja nie posiadam. Jesteś też bardziej krytyczna wobec ludzi. Zdaję sobie sprawę z tego, że potrafię być zbyt ufna. Jesteś w tej chwili moim całym dworem. Jesteś moim doradcą, obrońcą, damą dworu i moją... powierniczką. Ne podejmę żadnej poważnej decyzji, bez wysłuchania twojego zdania. Co cię martwi? Bo wiem, że coś cię niepokoi.
– Pan Sever chce, byś udała się do Karpowii czyż nie?
– Tak, to prawda.
– Jak zapatrujesz się na ten pomysł księżniczko?
– Będąc szczerą... – Valentina nerwowo wykręcała palce u dłoni. Bellatrix dostrzegła, że skóra przy jej paznokciach była bardzo zaczerwieniona. Prawdopodobnie dlatego, że gdy targały nią silne emocje, miała w zwyczaju obgryzać paznokcie i skubać skórki przy nich. – Nie do końca odpowiada mi ten plan, jednak wiem, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Poznałam osobiście króla Roberta i wiem, że to ceniący pokój i uczciwość człowiek. Mój wuj zawsze opowiadał się za eskalacją konfliktów, a nie za kompromisami i dążeniem do pokoju. Wspieranie konfliktu Rizji z Astrią nie leży w interesie Karpowii, a myślę, że do tego będzie dążył mój wuj. Nie wiadomo czy będzie chciał zachować pokojowe relacje z naszymi sąsiadami. Zwłaszcza że ciotka na pewno nie zaakceptuje tego, że to nie ja zasiadam na tronie. A jeśli wyda się, że mój wuj coś mi zrobił ciotka, na pewno będzie szukała sprawiedliwości. Król Robert stanie po mojej stronie, by zapewnić swojej ojczyźnie kolejne lata pokoju. Nie mam co do tego wątpliwości. Więc szukanie u niego poparcia i wsparcia jest bardzo rozsądne.
– A jednak ci to nie odpowiada. Dlaczego?
– Mam wrażenie, jakby każdy zapominał, że moim celem jest władanie tym krajem. Nie siedzenie na tronie i pozwalanie, by mężczyźni robili to za mnie. Potrzebuję wparcia wpływowych osób i tak się składa, że są to wyłącznie mężczyźni. Jednak chodzi o to, by mnie wsparli, a nie wyręczali. Dlatego zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby udać się do Laerlli i prosić o pomoc moją ciotkę. Jednak taka podróż byłaby dużo dłuższa i trudniejsza. Ponadto granica z Laerllią jest stosunkowo krótka, a więc znacznie lepiej strzeżona.
– To prawda. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby udanie się do Karpowii, a następnie stamtąd do Laerllii?
– Też o tym myślałam. Dlatego przystałam na plan pana Severa. Jeśli poczuję, że robię za mało, udam się do mojej ciotki. Jej wsparcie mam pewne, jednak odległość wiele utrudnia. A co ty myślisz Bellatrix?
– Będę szczera księżniczko. Nie jestem w stanie w pełni zaufać Severowi. Nie dlatego, że dał mi do tego jakiś powód. Po prostu ciężko jest mi postawić wszystko na jedną kartę. Jaki dokładnie ma plan?
– Jego przyjaciele mają przetransportować nas wozami kupieckimi. Będziemy przesiadać się z jednego do następnego, tak często, jak to będzie możliwe. Jednocześnie inni będą podsuwać mojemu wujowi mylne tropy w innych częściach królestwa. Tak przedstawił mi to w skrócie.
– To dobry plan.
– Też tak myślę. Powinniśmy na niego przystanąć?
Valentina przyglądała się Bellatrix z oczekiwaniem. Młoda wojowniczka dziwnie czuła się w tej sytuacji. Ojciec uczył ją walki przez lata, jednak nikt nigdy nie przygotowywał ją do roli doradcy. Czuła presję, gdyż każda decyzja mogła zaważyć na życiu księżniczki.
– Uważam, że nie mamy zbyt wiele innych możliwości. Będę cały czas przy tobie, więc jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić ci bezpieczeństwo.
– W takim razie... Chyba mogę powiedzieć panu Severowi, że jesteśmy zdecydowane i czekamy na jego decyzję.
– Cokolwiek postanowisz księżniczko, podążę za tobą. Możesz na mnie polegać.
Valentina uśmiechnęła się łagodnie i spojrzała swojej towarzyszce prosto w oczy. Bellatrix nie była w stanie odwrócić wzroku od błyszczących fiołkowych oczu, a gdy księżniczka chwyciła jej dłoń w swoje, drgnęła zaskoczona, lecz nie śmiała protestować.
– Dziękuję. Myślałam, że... – Głos dziewczyny lekko zadrżał. – Że nie chcesz być ode mnie zależna. Wiem, że nie chciałaś być moją damą dworu, co oczywiście rozumiem i nie mam ci tego za złe. Pragniesz być wojowniczką, a to nie pomogłoby ci w spełnieniu marzeń i zapewne byłoby stratą twojego czasu. Niemniej... Czułam, że robisz wiele, by zachować między nami dystans. Zastanawiałam się czemu. Myślałam, że może nie masz mnie za zbyt wartościową osobę. Lub może czymś cię do siebie zraziłam, bo w końcu w dzieciństwie przez jakiś czas byłyśmy dość blisko. Jednak to już bez znaczenia. Teraz widzę, że jestem ci równie droga co ty mi.
– Księżniczko ja... – Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. – Jestem ci w pełni wierna. Przysięgam. Jesteś moją królową nawet bez korony.
– W to nigdy nie wątpiłam. – Ścisnęła delikatnie dłoń towarzyszki. – Bellatrix, gdyby nie ty nie miałabym szans, by to wszystko przetrwać. Twoje słowa dają mi wiele siły. Cieszę się, że uważasz mnie godną bycia twoją królową.
Bellatrix Olenkin nie wiedziała jak zareagować na słowa księżniczki, nie spodziewała się bowiem takiego wyznania z jej strony. W jej głowie kłębił się wiele emocji i wiele myśli. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że księżniczka tak dużo myślała o ich relacji, była bowiem pewna, że nie była postrzegana jako ktoś zbyt istotny.
Księżniczka była powszechnie lubiana i wiele jej rówieśniczek chciałoby się do niej zbliżyć. Myśl o tym, że Valentina Volkov darzyła ją pewnymi pozytywnymi uczuciami, była nieco przytłaczająca na tę chwilę, ale jednocześnie przyjemna.
Młoda Olenkin była też jednocześnie niemal boleśnie świadoma tego, jak blisko jest jej księżniczka. Czuła jak delikatne, ciepłe dłonie dziewczyny zaciskają się na jej dłoni. Jak krzyżują się ich palce. Ich nogi także niemal się stykały, a księżniczka uparcie patrzyła prosto w oczy towarzyszki i uśmiechała się szczerze i słodko. Na policzkach Bellatrix rozkwitł delikatny rumieniec, którego Valentina nie dostrzegła, zakłopotanie koleżanki nie uszło jednak jej uwadze.
– Przepraszam. Zbytnio się spoufalam. – Valentina puściła dłoń towarzyszki i spuściła lekko wzrok. – Troszkę się podekscytowałam. To dlatego, że... Chyba nie mam kogoś, kogo mogłabym nazwać przyjaciółką. A czuję, że... Że mnie rozumiesz. To wiele dla mnie znaczy.
– Staram się księżniczko. I nie przeszkadza mi... Nie czuję się... – Słowa umykały z jej głowy zbyt szybko. – Przepraszam. Ja także nie mam kogoś, kogo mogłabym zwać przyjaciółką. Dlatego nie przywykłam do takich słów czy gestów. Jednak cieszy mnie bardzo, że księżniczka czuje się przy mnie dobrze.
– Naprawdę? – W głosie kobiety zabrzmiała nuta ekscytacji.
– Tak. Oczywiście.
– Twoje słowa bardzo mnie radują. Wydarzyło się tak wiele złego, jednak twoja obecność sprawia, że jest mi łatwiej przez to przebrnąć. To, że czujesz podobnie, wiele dla mnie znaczy.
– A ja cieszę się, że mogę być dla ciebie wsparciem.
Valentina uśmiechnęła się szerzej, a wówczas i na ustach Bellatrix pojawił się uśmiech. Młoda Volkóvna pełna nowej energii i determinacji nagle wstała i energicznie otrzepała spódnicę z kurzu.
– Porozmawiam z panem Johanem. Myślę, że wkrótce powinniśmy zacząć działać. Chcę usłyszeć od niego jakieś konkrety.
– Powodzenia księżniczko.
Młoda kobieta ruszyła prosto w stronę posiadłości, do której weszła drzwiami dla służby. Z przezorności nie korzystały z głównego wejścia, było bowiem zbyt dobrze widoczne. Podejrzewała, że pana domu zastanie w jego gabinecie, tam więc się udała. Nie wahała się nawet chwili, nie chciała bowiem zgasić swojego zapału zbędnymi wątpliwościami. Była już zdecydowana. Zapukała w drzwi, a gdy usłyszała zaproszenie, weszła do środka.
Gabinet kupca był miejscem, przepełnionym różnymi przedmiotami. Ciężko było w krótkim czasie zorientować się w tym wszystkim. Na ścianie wisiała dość duża mapa, w którą wbito liczne szpilki w różnych kolorach, a pomiędzy nimi rozciągnięto kolorowe nici. Valentina nie była pewna, do czego służą, była jednak pewna, że ma to coś wspólnego z kupieckim imperium Jonaha Severa. W rogu stał zdobiony globus, a druga ściana była całkowicie zasłonięta przez półki zapełnione książkami. Pod oknem stało masywne biurko, na którym panował idealny porządek i to właśnie przy nim siedział pan domu. Valentina dostrzegła też wiele innych rzeczy, na przykład oszklony regał, na którym stały złote kielichy i butelki z najróżniejszymi trunkami. Działo się tu wiele i gdziekolwiek spojrzała, dostrzegała coś nowego, w pomieszczeniu było jednak czysto, choć niektórzy mogliby uznać je za nieco zagracone.
Jonah Sever wydawał się zaskoczony na jej widok, jednak wyglądało też na to, że ucieszył się z tej wizyty. Natychmiast wstał od biurka i podszedł do niespodziewanego gościa, spotkali się więc mniej więcej w połowie niezbyt dużego pomieszczenia. Na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia. Do tej pory Valentina nie wychodziła z inicjatywą rozmowy.
– Czy coś się stało księżniczko?
– Ależ nie, chciałam tylko z tobą porozmawiać. Jeśli to nie problem i nie przeszkadzam w czymś ważnym. – Valentina dostrzegła na biurku kartkę papieru, pióro oraz wosk przygotowany do stworzenia pieczęci, wyglądało na to, że kupiec pisał właśnie do kogoś list.
– Dla ciebie zawsze mam czas księżniczko. Słucham uważnie.
– Chciałam tylko zapytać, czy wie pan już coś więcej w sprawie naszej podróży. Z każdym dniem czuję, że mój wuj i jego ludzie są coraz bliżej mnie. Tak naprawdę jestem tuż pod jego nosem. Pałac jest dzień drogi stąd. Nie znaleźli mnie tylko dlatego, że zapewne założyli, że będę próbować jak najbardziej oddalić się od pałacu.
– To prawda. Im dłużej tu jesteś, tym bardziej ryzykujemy.
– Kiedy więc podejmiemy jakieś działania? Nie chcę pana pospieszać, jednak nie chcę też dłużej bezczynnie czekać.
– Właściwie to miałem o tym pomówić z księżniczką dziś wieczorem, jednak myślę, że ta chwila jest równie odpowiednia. Udało mi się znaleźć kogoś, kto nam pomoże. Właśnie ustalam szczegóły. Kwestia jednego lub dwóch listów i będziemy mogli wyruszać.
– A więc udajemy się do Karpowii?
– Tak. Myślę, że będziemy mogli wyruszyć jutro wieczorem. Ja i moi przyjaciele dopilnujemy, byś dyskretnie przemierzyła królestwo. Przy kolacji wytłumaczę wszystko tobie i panience Olenkin.
– To doskonale. Dziękuję bardzo. – Valentina skinęła kupcowi głową w geście szacunku. – Nie wiem, jak będę mogła się panu odwdzięczyć.
– Ależ robię to dla dobra królestwa. Wiedza, że pomagam obywatelom Virsewii, jest dla mnie nagrodą.
– Jest pan doprawdy honorowym człowiekiem panie Jonahu. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Nie będę już panu przeszkadzać.
– Jak mówiłem księżniczko, twoje towarzystwo jest zawsze mile widziane.
Valentina ruszyła do drzwi, a mężczyzna podążył za nią, by ją odprowadzić. Zatrzymała się jednak na chwilę przy regale i przyjrzała się jego zawartości z zainteresowaniem. Już wcześniej coś rzuciło jej się w oczy.
– Ma pan pokaźną kolekcję trunków, jak widzę.
Jonah Sever zaśmiał się lekko i spojrzał na ponad dwa tuziny butelek różnego kształtu, rozmiaru i koloru.
– Szczerze mówiąc, to tylko jej mała cząstka. Zaznaczę jednak, że nie pijam zbyt często czy w dużych ilościach, żeby księżniczka nie miała o mnie mylnego wrażenia.
– Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Widzę, że ma pan nawet alkohol ryżowy z Laerllii. Nigdy go nie próbowałam.
– Ach, ten konkretny nie nadaje się dla ust księżniczki. Znacznie lepszą butelkę mam w moje piwniczce. Ten jest ze średniej półki.
– Myślałam, że to wyjątkowe egzemplarze.
– Większość z tego to próbki, które dostaję od wspólników. Nim kupię coś w masowych ilościach, muszę sprawdzić, czy jest to warte swojej ceny. Prywatnie nieczęsto piję, a gdy już to robię, preferuję coś z wyższej półki. A te alkohole dojrzewają sobie spokojnie w chłodnym miejscu. Jeśli księżniczka ma ochotę, mogę kazać służbie przynieść coś do kolacji. Mam wina z Sarahanu. Delikatne, słodkie i o zaskakujących walorach smakowych. Myślę, że przypadnie księżniczce do gustu.
– Skoro pan tak mówi, to z chęcią skosztuję. Do zobaczenia na kolacji.
Valentina skinęła na pożegnanie głową i wyszła, a pan domu zamknął za nią drzwi. Zamyślona ruszyła w stronę swojego pokoju, by przeanalizować wszystko, czego się dowiedziała. Zastanawiała się, czy Jonah Sever dostrzegł cokolwiek nietypowego w jej zachowaniu. Starała się zachowywać się naturalnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top