Rozdział XIX


Dziewczyna przebudziła się, ale pozostawała w bezruchu. Nasłuchiwała. W pomieszczeniu panował mrok i na pozór cisza. A jednak coś ją przebudziło. Dopiero po chwili, gdy odgłos się powtórzył, rozpoznała w tym cichym dźwięku stłumiony szloch.

Bellatrix się nie poruszyła. Nie dała żadnego, nawet najmniejszego znaku, że już nie śpi, mimo że wiedziała już, co się dzieje. Po prostu nasłuchiwała.

W pierwszej chwili po przebudzeniu przestraszyła się, że coś im grozi i była gotowa do potencjalnej walki. Teraz jednak nie wiedziała, co ma zrobić. Nie było tu wroga, z którym mogłaby walczyć. Wiedziała, że nie czyha na nich żadne zagrożenie. W pewnym sensie wolałby móc sięgnąć po nóż, który trzymała pod poduszką i wbić go w ciało przeciwnika. Wówczas byłaby w stanie jakoś pomóc. Tymczasem nie mogła nic zdziałać.

Jej księżniczka kryła się przed nią ze swym cierpieniem. Łkała w swoim łóżku, tłumiła emocje, tak by nikt jej nie usłyszał. Bellatrix nie mogła zrozumieć dlaczego. W końcu starała się zapewnić swojej pani pewien komfort. Wydawało jej się, że nie dała Valentinie powodu by ta czuła, że musi ukrywać przed nią negatywne emocje. Myślała, że nawiązały nawet pewną nić porozumienia.

Czuła ból w sercu. Ogromny, kłujący, niemalże rozrywający. Chciała móc coś zrobić. Chciała podejść do Valentiny, ofiarować jej słowa pocieszenia. Wsparcie. Nie potrafiła jednak wykonać pierwszego ruchu. Co miałaby zrobić? Jej marne słowa niczego nie zmienią. Była dla księżniczki w tej chwili jej jedynym oparciem, jednak nie była ani jej rodziną, ani przyjaciółką. Była jej wierna, ale poza wiernością i własnym życiem nic nie mogła jej dać. Ponownie zawiodła, dlatego że bała się zanadto się zbliżyć.

Zdawała sobie sprawę jak nikt inny, jak wiele wycierpiała Valentina. Była świadkiem jej bólu i podziwiała to, jak dobrze znosi to co ją spotkało. Uświadomiła sobie jednak, że była to swego rodzaju gra. Przez ten cały czas młoda Valentina Volkov wstrzymywała łzy, panowała nad emocjami, robiła wszystko, co mogła, by się nie załamać. Walczyła. Nie mogła jednak wiecznie udawać. Była tylko człowiekiem. Miała chwile słabości, takie gdy nie mogła już dłużej ukrywać emocji. Bellatrix również je miewała. Nachodziły ją momenty, gdy chciał krzyczeć, płakać, walić pięścią w ścianę i jedyne co ją powstrzymywało to świadomość, że jej księżniczka to zobaczy.

Bellatrix przygryzła dolną wargę i podjęła decyzję. Pozwoliła swojej pani na chwilę samotności. Na chwilę słabości. Uświadomiła sobie, że być może Valentina wcale nie potrzebuje ani pocieszających słów, ani niczyjej bliskości. Może potrzebuje po prostu wylać ocean łez. W końcu niewiele płakała, odkąd ich wędrówka się zaczęła. Bellatrix uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie wydarzyło się to ani razu. Widziała jedynie pojedyncze łzy, lecz były one niczym w porównaniu z rozmiarem tragedii, z którą zmagała się jej księżniczka.

Dlatego po prostu słuchała i obiecywała sobie, że za każdą uronioną przez swą księżniczkę łzę, przeleje studnię krwi jej wrogów.

***

Dzień był wyjątkowo ciepły, a niebo bezchmurne. Delikatny wiaterek sprawiał, że przebywanie na zewnątrz było niemalże przyjemne, mimo wysokiej temperatury. Podróż mijała młodym uciekinierkom bez większych komplikacji. Miały wystarczające zapasy wody, a na głowy założyły wzorzyste chusty, które Virsewianki często nosiły, by chronić się przed silnym słońcem. Tak jak zawczasu postanowiły, poruszały się niewielkimi leśnymi ścieżkami i pobocznymi, rzadko uczęszczanymi dróżkami, gdzie korony drzew dawały nieco cienia.

Bellatrix przez całą drogę dyskretnie obserwowała księżniczkę. Nie dostrzegła w jej zachowaniu niczego niepokojącego, jednak po tym, co słyszała zeszłej nocy, nie mogła nie bać się o jej zdrowie i samopoczucie. Valentina co prawda wydawała się czuć lepiej niż poprzedniego dnia, jednak nadal nie można było powiedzieć, by była w pełni sił.

Młoda Volkov natomiast była pewna, że towarzyszka nie ma pojęcia o jej chwili słabości. Było to tylko kilka minut cichego płaczu z kocim przyjacielem w ramionach. Nie wywołało tego żadne konkretne wydarzenie, a po prostu ciężar ostatnich dni. Rzeczywiście czuła się po tym zdecydowanie lepiej, jakby zrzuciła część tegoż ciężaru ze swoich barków i zyskała dzięki temu nieco nowej determinacji.

Nim młode kobiety opuściły Złotopole, udało im się ustalić pewien plan działania, którego zamierzały się trzymać, tak długo jak to będzie możliwe. Wierzyły, że może im się udać, w końcu Virsewia była ogromna, a one były tylko dwiema niepozornymi dziewczętami. Jeśli będą ostrożne, ich wrogowie ich nie znajdą.

Bellatrix udało się zdobyć mapę, a więc były w stanie opracować najlepszą ich zdaniem trasę. Co prawda miały pewność, że w trakcie podróży będą musiały to i owo zmienić, w końcu nie wszystko będzie zawsze szło po ich myśli, liczyło się jednak, że wiedziały gdzie zmierzać.

– Uważaj Książę. – Głos Valentiny przerwał ciszę. – Zaraz spadniesz.

'Spać' – odpowiedział jej kot, lecz nawet nie zwróciła na to uwagi. Ostatnimi czasy słyszała myśli pupila coraz wyraźniej i robiło to na niej coraz mniejsze wrażenie. Książę przeszedł po końskim grzbiecie na jego przód, omijają przy tym umiejętnie swoją właścicielkę i umiejscowił się wygodnie tuż przed swoją panią.

Valentina wypuściła swojego zwierzęcego towarzysza z kosza, gdy tylko oddalili się od Złotopola, gdyż uznała, że skoro droga będzie długa, powinna pozwolić mu podróżować poza nim. W końcu nie musiała się martwić, że spróbuje uciec.

Na początku Książę Suflet był bardzo ostrożny, z czasem jednak poczuł się pewniej i swobodnie poruszał się po końskim grzbiecie. Jutrzence to nie przeszkadzało, choć na początku była zdecydowanie zaskoczona. Zwierzęta lubiły się na swój własny sposób, a łączyła je przede wszystkim wielka sympatia do ich ludzkiej towarzyszki, jednak wcześniej nie miały zbyt wiele okazji, by ze sobą przebywać.

Gdy Bellatrix po raz pierwszy zobaczyła, jak kot porusza się po końskim grzbiecie, obawiała się, że może się to zakończyć pościgiem za niesfornym zwierzakiem. Podróżowały już jednak w ten sposób wiele godzin i nic takiego się nie stało. Księżniczka tymczasem w ogóle nie bała się o to, że jej koci przyjaciel ucieknie. Wiedziała, że Książe Suflet nie ma niczego takiego w zamiarze, przekazała mu jednak na wszelki wypadek, że ma trzymać się blisko niej, gdyż czyhają na niego różne niebezpieczeństwa.

Książę nie zamierzał opuszczać boku swojej pani i nie planował brudzić swoich dokładnie umytych łapek. Co jakiś czas zmieniał tylko miejsce swojej drzemki, tudzież obserwacji otoczenia. Upominał się również o pieszczoty.

– Wygląda na to, że podoba mu się poza koszem. – Zagaiła Bellatrix.

– Książę zawsze lubił chodzić na spacery – dziewczyna zawahała się i dokończyła po chwili – choć zazwyczaj były znacznie krótsze i mniej chaotyczne.

– Dobrze, że jest takim ułożonym kotem. Zawsze brałam je za bardziej frywolne zwierzęta.

– Przede wszystkim jest leniwym i rozpieszczonym kotem. To wiele ułatwia. – Pogładziła kocią sierść. – I nie sprawia, że jest mniej kochany.

– Przepraszam, że byłam tak sceptycznie nastawiona do tego, że chcesz go ze sobą zabrać. Po prostu obawiałam się, że to może nam nieco utrudnić podróż. Widzę jednak, że jego obecność bardzo pomaga ci w – zawahała się, nie wiedząc, jak zostaną zrozumiane jej słowa – ... pogodzeniu się z sytuacją. Rozumiem też, że bardzo bałabyś się o niego, gdyby nie był tutaj przy tobie. Widać, że jest ci bliski.

Valentina nie wydawała się urażona słowami Olenkinówny. Wręcz przeciwnie, skinęła głową z delikatnym uśmiechem na różowych ustach.

– Jestem następczynią tronu. Przez całe moje życie, byłam prawdopodobnie najbardziej uprzywilejowaną kobietą w kraju. Nie musiałam się właściwie o nic martwić. Ponadto, mój ojciec był niesamowitym mężczyzną, który traktował mnie jak równą sobie, mimo iż jestem tej słabszej, powszechnie mniej poważanej płci. Mogłam się uczyć, czego tylko chciałam. Jeśli czegoś pragnęłam, kupowano mi to. Jeśli nie chciałam czegoś jeść, nie musiałam, bo kucharze przygotowywali mi to, na co akurat miałam ochotę. Nie zaznałam ciężkiej pracy. Moje życie było łatwe i jestem tego w pełni świadoma. Jednak nie powiedziałabym, by było idealne.

Valentina zamyśliła się na chwilę, zagłębiając we wspomnienia z dzieciństwa. Pamiętała wiele wspaniałych chwil, ale też puste pokoje, które gdy była dzieckiem, wydawały jej się ogromne.

– Byłam dość samotnym dzieckiem. – Ta myśl nieraz pojawiła się w głowie księżniczki, jednak nie pamiętała, by kiedykolwiek powiedziała to na głos. – Tak mi się wydaje. Miałam kochającego ojca, a wcześniej przez kilka lat kochającą matkę. Pan Laurys często się ze mną bawił. A także strażnicy czy służba. Jednak nie miałam zbyt dużego kontaktu z rówieśnikami. A nawet jeśli miałam, zawsze było to w pewnym stopniu wymuszone. Różnica w hierarchii nie pozwalała na coś takiego jak przyjaźń. Rozumiesz prawda? Sama... – Valentina zawahała się, niepewna czy chce poruszać ten temat. Zdecydowała się jednak, brnąć w to co zaczęła. – Sama trzymasz pewien dystans. W końcu jestem księżniczką. Zawsze byłam więc traktowana jak księżniczka. Choć mam wrażenie, że gdy byłyśmy młodsze, byłyśmy jakby bliżej.

– Księżniczko ja...

– Nie mam ci oczywiście niczego za złe. – Przerwała jej, czując, że Bellatrix zacznie się usprawiedliwiać. – W pełni rozumiem, że gdy byłyśmy dziećmi, czułaś się przy mnie nieco swobodniej. Okoliczności były inne. Mówię o tym, ponieważ... Zmierzam do tego, że... – Zawahała się, zagubiona w toku swoich myśli. – Książę Suflet... On nie rozumie, kim jestem. Dla niego ludzkie tytuły nie mają żadnego znaczenia. Lubi mnie, bo sobie na to jego zdaniem zasłużyłam. Nie ogranicza się przy mnie. Nie obchodzi go, że jestem wysoko urodzona. Wymiotuje na moje łóżko, czasem mnie drapie i niszczy moje rzeczy. I za to go kocham. Jest przy mnie sobą i ja też mogę być przy nim sobą.

– Rozumiem, co masz na myśli. Zwierzęta postrzegają nas w sposób znacznie bardziej szczery. To członek twojej rodziny, czyż nie?

– Owszem. Jest moją rodziną. To również mój przyjaciel. W moim życiu było kilka osób, które mogłam nazwać przyjaciółmi. Mój ojciec był moim przyjacielem. Był nim pan Laurys. Był nim pan Zoran. Został mi już właściwie tylko Książę. Wiem, że ta podróż jest dla niego niebezpieczna, ale to, że tu ze mną jest, sprawia, że czuję się lepiej. Mimo że na pozór nie jest zbyt pomocny.

– Ależ jest pomocny. Im dłużej znam Księcia, tym więcej jego zalet dostrzegam. Cieszę się, że nam towarzyszy. Jest raźniej czyż nie?

– Zdecydowanie. Jego słodki pyszczek sprawia, że człowiek ma od razu lepszy humor.

– Owszem. Choć Książę chyba niezbyt za mną przepada.

– Ależ skąd. – Valentina była wyraźnie zaskoczona taką sugestią. – Książę Suflet bardzo cię lubi.

– Nie zachowuje się, jakby mnie lubił.

– Po prostu potrzebuje czasu. Nie chce, żebyś pomyślała, że cię lubi.

– Och... Rozumiem. Udaje niedostępnego.

– Tak. Można tak powiedzieć.

Czas mijał im dość szybko, być może dlatego, że spokój nie był dla nich czymś oczywistym a przyjemnością, którą starały się cieszyć. Parły przed siebie, robiąc krótkie, lecz regularne przerwy na chwilę odpoczynku. Prowadziły krótkie, mało istotne konwersacje. Przyjemne i lekkie. Prowiantu miały na kilka dni drogi, zamierzały jednak korzystać również z darów lasu, nie musiały więc zbytnio się tym martwić.

Nim się obejrzały, słońce zachodziło, a one szukały odpowiedniego miejsca na obozowisko. Weszły głębiej w las, aż miały pewność, że są wystarczająco daleko od wszelkich dróg i ścieżek, by czuć się w miarę bezpiecznie. Znalazły dość przytulne jak na leśne standardy miejsce na spędzenie nocy i nie mogły doczekać się dłuższego odpoczynku.

Gdy zapadł zmrok, Bellatrix rozpaliła ognisko, zjadły przy nim kolację i pozwoliły sobie na chwilę relaksu, o ile można było to tak nazwać. Siedziały przy ogniu i cieszyły się jego ciepłem. Książę Suflet leżał tuż obok Valentiny i pozwalał jej się głaskać, co jakiś czas przekręcając się z boku na bok.

Mimo zmęczenia nie od razu poszły spać, pragnęły bowiem rozkoszować się jeszcze tą chwilą spokoju. Cisza zaczęła im ciążyć i z tego powody powoli zaczęły mówić coraz więcej. Opowiadały sobie historie ze swojego dzieciństwa. Wyłącznie mało istotne rzeczy.

Bellatrix zaczęła od historii o tym, jak obozowała ze swym ojcem po raz pierwszy i jak oblazły ją wówczas czerwone mrówki. Valentina odwzajemniła się, opowiadając, jak przemyciła do pałacu młodego lisa, którego znalazła w lesie. Później rozmowa toczyła się naturalnie. Młoda wojowniczka opowiadała o swoich treningach, o szermierce i ulubionych technikach walki. Księżniczka słuchała z zainteresowaniem i podziwem, sama bowiem nie potrafiła nawet poprawnie trzymać miecza. Nie chciała pozostać dłużna, więc opowiedziała nieco o życiu w pałacu. O swoich planach, o tym, co zrobi, gdy zostanie królową.

Gdy kładły się w swoich śpiworach po dwóch przeciwnych stronach ogniska, obie czuły pewną lekkość i spokój. Na krótką chwilę obie poczuły się jak dwie dziewczyny obozujące w środku lasu, poznające się na nowo, mimo że znają się od wielu lat. Przez krótką chwilę nie były uciekinierkami, ściganymi przez królobójcę. Na chwilę zapomniały o strachu i bólu.

***

Tym razem Bellatrix nie zawahała się nawet sekundy. Wiedziała, że musi działać natychmiast. Ciche syczenie kota, nerwowe rżenie konia, dźwięk pękającej pod czyimś ciężarem gałązki. Jednym ruchem wyplątała się ze śpiwora, jednocześnie sięgając po leżący obok miecz, przeturlała się po ziemi i wyciągnęła broń z pochwy, stając pewnie na nogach. Trzej mężczyźni zakradający się w ich stronę byli zaskoczeni nagłym ruchem. Dało to Olenkinównie szansę na rozeznanie się w sytuacji, a ta była tragiczna.

– Valentino uciekaj! – W głosie dziewczyny zabrzmiała desperacja, nie miała wątpliwości, że jej pani miała nikłe szanse, ale musiała ją ostrzec.

Valentina przebudziła się gwałtownie, jednak nie była w stanie zareagować równie sprawnie co jej towarzyszka. Zdezorientowana i nieświadoma niebezpieczeństwa rozejrzała się i choć nie była pewna, co się dzieje, nie miała wątpliwości, że znajdują się w niebezpieczeństwie.

Dwójka mężczyzn stanęła między nią a Bellatrix, trzeci natomiast przypadł do następczyni tronu, nim ta zdołała choćby wydać z siebie okrzyk strachu. Zamarła w bezruchu, w obawie, że próbą ucieczki może sprowokować mężczyznę do zrobienia jej krzywdy.

Bellatrix skierowała ostrze swego miecza w stronę dwójki napastników, ci jednak również byli uzbrojeni. By pomóc swojej pani, musiała najpierw przedostać się przez tę dwójkę, a to nie było proste. Mieli przewagę liczebną w dodatku byli znacznie lepiej przygotowani do potyczki. Młoda wojowniczka jednak nie zamierzała się poddać. Szkolił ją sam Zoran Olenkin. Ojciec nie powierzyłby w jej ręce życia księżniczki, gdyby nie potrafiła sobie poradzić z dwójką zwykłych bandziorów.

– Ciężko było was znaleźć. – Kupiec zwrócił się do księżniczki Valentiny, patrząc jej prosto w oczy i kompletnie ignorując drugą z kobiet. – Przyznam też, że było mi bardzo przykro, gdy zniknęłyście i nawet nie podziękowałyście za gościnę. Byłem aż tak złym gospodarzem?

Jonah Sever przykucnął tuż obok Valentiny i przyglądał się następczyni Virsewskiego tronu w sposób pozbawiony wcześniejszego szacunku. Tym razem pokazywał swoja prawdziwą twarz. Valentina Viara Volkov była dla niego niczym więcej jak gąską znoszącą złote jaja, która śmiała uciec z klatki, którą dla niej przygotował.

Bellatrix próbowała zaatakować pierwszego z wrogów, jednak jej cios został z łatwością sparowany, a drugi z mężczyzn nie wahał się zaatakować, wykorzystując sytuację. Olenkin udało się zrobić unik, lecz ostrze drasnęło ją w ramię. Zignorowała ból i natychmiast przyjęła odpowiednią postawę. Musiała skupić się na defensywie, choć niczego nie pragnęła bardziej niż przystąpić do ataku.

Valentina nie wiedziała, czy skupić swoją uwagę na towarzyszce, czy Jonahu Severze, który wpatrywał się w nią jak drapieżny ptak w polną myszkę. Jedyne co mogła w tej chwili zrobić to zdobyć nieco czasu.

– Dobry gospodarz nie sprzedaje swoich gości w ręce mordercy i zdrajcy. – Starała się, by jej głos nie drżał, strach był jednak wymalowany w jej fiołkowych oczach.

– Wybacz księżniczko, ale jestem kupcem. Sprzedaż jest tym, czym się zajmuję.

– Jesteś pozbawionym honoru zdrajcą.

– Honor to słabo chodliwy towar księżniczko. Mało opłacalny.

Nie wierzyła, że ponownie dała się oszukać. Zaufała temu człowiekowi. Chciała uwierzyć w jego dobroć. Tymczasem jej dobroduszność obróciła się przeciw niej. Poczuła złość i frustrację. Jej oczy się zaszkliły. Tym razem nie były to jednak łzy smutku a gniewu, który nagle w niej zapłonął.

– Dosięgnie cię za to kara.

– Przekonamy się. – Mężczyzna nie okazał nawet odrobiny skruchy, czy lęku przed konsekwencjami swojej zdrady. – Chwilowo się o to nie martwię. Nie jestem pewien, jak dowiedziałyście się o tym, że sympatyzuję z twym wujem, ale to doprawdy kłopotliwe. Mogliśmy załatwić to znacznie kulturalniej. Teraz jestem zmuszony zachować się jak brutal. – Ton głosu wskazywał żal co do opisanych przez niego okoliczności, tym razem jednak wiedziały, że jest to tylko doskonała gra aktorska. – Zapraszam za mną księżniczko.

Mężczyzna złapał Volkównę za rękę i pociągnął mocno. Wszystko, co nastąpiło później, potoczyło się bardzo szybko.

Książę Suflet, który przez cały ten czas kulił się i jeżył w cieniu, skoczył na bark mężczyzny, wbijając pazury głęboko w skórę i drapiąc zawzięcie. Kocie pazurki nie stanowiły poważnego zagrożenia, jednak były w stanie zadać wiele bólu. Jonah Sever krzyknął głośno, zwracając na siebie uwagę swoich pachołków, co dało Bellatrix szansę na atak, na którą tak długo i cierpliwie czekała. Nie zmarnowała jej. Miecz wbił się w brzuch pierwszego najemnika, a nim drugi zareagował, zdążyła wyciągnąć ostrze z ciała jego towarzysza i sparowała atak, który po chwili nastąpił.

Valentina próbowała wykorzystać zamieszanie i poderwała się na nogi, nim jednak zdążyła zbiec, Sever zrzucił z siebie rozwścieczone zwierzę i chwycił dziewczynę za ramię. Ta mocniej zacisnęła dłoń na rękojeść noża, który dyskretnie wyciągnęła spod koca w trakcie ich krótkiej rozmowy i gdy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, szybko zwróciła się ku niemu i cięła na oślep, trafiając w jego twarz. Rozległ się kolejny wrzask bólu, lecz tym razem Jonah Sever zatoczył się do tyłu, potknął o coś i padł na ziemię. Bellatrix widziała to wszystko, dostrzegła również, że księżniczka się zawahała.

Biegnij! – Krzyknęła. – Valentino uciekaj!

Volkówna była rozdarta, jej towarzyszka bowiem wciąż walczyła zacięcie z drugim z mężczyzn. W oddali dosłyszała też szczekanie psów, co mogło oznaczać, że czyhały na nie kolejne niebezpieczeństwa. Wiedziała jednak, że nie zdziała tu wiele. Zostając tutaj, gdzie groziło jej niebezpieczeństwo, jedynie rozpraszała uwagę swojej obrończyni.

– Książę za mną! – Tym razem jej głos nie zadrżał.

Pobiegła w stronę uwiązanych nieopodal klaczy, a jej koci towarzysz pobiegł za nią. Bez wahania odwiązała Szarlotkę i Jutrzenkę i skoczyła na grzbiet swego wierzchowca. Poczuła, jak kot wskakuje tuż za nią, odczuła również niezadowolenie Jutrzenki tym, że nie schował swoich pazurów, gdy to robił. Nie zwlekała nawet chwili i popędziła konia.

Wokół panowały ciemności, a przez korony drzew przebijało się niewiele światła księżyca, musiała więc zaufać umiejętnościom swojej zwierzęcej przyjaciółki. Jutrzenka była młodą i niezbyt doświadczoną klaczą, mimo to dość zwinnie manewrował między drzewami i krzewami. Oddalała się jednak od niedoszłych oprawców zdecydowanie zbyt wolno.

W tym samym czasie młoda Olenkin zdążyła rozbroić swojego przeciwnika i ogłuszyć mocnym ciosem jelca w głowę. Wiedziała, że powinna go zabić, lub poważnie ranić, jednak honor nie pozwalał jej rozlać krwi nieuzbrojonego człowieka. Miała nadzieję, że ten przejaw litości nie będzie miał przykrych konsekwencji.

Szybko złapała to, co uznała za najcenniejsze, w tym pas z bronią i również wskoczyła na grzbiet swego wierzchowca, po czym ruszyła przed siebie, w tym samym kierunku, w którym zmierzała jej księżniczka.

Jonah Sever zdołał już podnieść się po zadanym przez Valentinę ciosie, nie zdążył jednak powstrzymać drugiej z dziewcząt przed ucieczką. Bellatrix pędziła już między drzewami, wahała się jednak przez chwilę nad swoim kolejnym ruchem, gdyż nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Słyszała krzyki Jonaha Severa i coraz głośniejsze szczekanie psów, a to mogło wskazywać tylko na to, że miał ze sobą więcej ludzi niż tę dwójkę, którą unieszkodliwiła. Najwyraźniej miał też ze sobą swe ogary, a te stanowiły w tej chwili ogromne zagrożenie.

Młoda wojowniczka uświadomiła sobie, że to dzięki psom zdołał je znaleźć. Zapewne użył do tropienia ubrań, które miały na sobie lub posłań, w których spały. W pokoju, który im przydzielił, zostawiły mnóstwo swoich zapachów. Bellatrix zdała sobie sprawę z tego, że za chwilę te psy, których ujadanie wciąż słyszy, zostaną spuszczone i wysłane za nimi. Prędzej czy później je dopadną, były bowiem zwinne i szybkie, a także znacznie mniejsze od koni, które miały trudności w lawirowaniu między drzewami.

Po chwili wahania Olenkin odbiła w lewo i zwolniła, mając nadzieję, że psy podążą za nią i w ten sposób odciągnie je od księżniczki. Gdy ich szczekanie stało się wyraźnie głośniejsze, gwizdnęła głośno, mając nadzieję, że dodatkowo przyciągnie tym zwierzęta. Nie miała pojęcia, co pocznie, gdy już ją dogonią, w tej chwili liczyło się jednak tylko to, by jej pani była bezpieczna.

Odgłosy pościgu były coraz głośniejsze, co znaczyło, że osiągnęła to, czego chciała. Jej wierzchowiec zaczął panikować, słysząc powarkiwania i coraz bliższe pełne agresji szczeknięcia. Gdy Bellatrix spojrzała do tyłu, dostrzegła ciemne, psie sylwetki przemykające między drzewami. Poczuła strach, zdawała sobie bowiem sprawę, jak niebezpieczne mogą być żądne krwi zwierzęta. Podejrzewała, że dobrze wyszkolone ogary nie zrobią jej poważnej krzywdy, jednak nie miała wątpliwości, że nie będzie to przyjemne doświadczenia.

Bellatrix wiedziała, że za chwilę dopadną jej klaczy, która miała coraz większe trudności z utrzymaniem stałej prędkości. W jej głowie pojawił się obraz psich zębów zaciśniętych na końskich nogach. Nie ucieknie, co do tego była pewna. Nie zamierzała pozwolić, by ogary rozerwały klacz jej ojca na strzępy. To byłaby bezsensowna śmierć. Skoro i tak musiało dojść do konfrontacji, nie zamierzała dłużej przed nią uciekać.

Zwolniła nieco, po czym zeskoczyła z końskiego grzbietu i mocno uderzyła zwierzę w zad, by biegło dalej. Szarlotka zarżała głośno, ale biegła przed siebie, nawet szybciej niż wcześniej, gdyż nie ograniczał jej ciężar jeźdźca.

Bellatrix wyciągnęła miecz, lecz nim zdążyła zorientować się w sytuacji, jeden z ogarów skoczył na nią i zacisnął szczęki na ręce, w której dzierżyła broń. Krzyknęła i upuściła miecz. Bez niego czuła się bezbronna, nie straciła jednak nawet krzty woli walki. Uderzyła psa pięścią w łeb, a gdy ten nie puścił jej ramienia, chwyciła go za szyję i dusiła, póki psie szczęki się nie rozluźniły. Kopnęła zwierzę, a to pisnęło z bólu i odsunęło się nieco. Dało jej to chwilę na reakcję, musiała jednak działać szybko, nie miała bowiem wątpliwości, że za chwilę bestia zaatakuje ponownie.

Wycofała się i sięgnęła po nóż. Lewą ręką także potrafiła się posługiwać, choć nie tak sprawnie. Trzy psy szczerzyły na nią zęby i krążyły wokół niej jak wokół zagonionej w kąt zdobyczy. Trudno jej było pojąć, że to były te same zwierzęta, które jeszcze nie tak dawno łasiły się do jej pani, merdały ogonami i kładły łby na jej kolanach.

Bellatrix nie miała pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji, najważniejsze jednak było dla niej to, że dała swej księżniczce szansę na ucieczkę. Wiedziała, że psy zostaną przy niej, dopóki nie dotrze tu ich pan, a więc do tego czasu Valentina była bezpieczna. Olenkinówna nie zamierzała jednak się poddawać. Złapała mocniej rękojeść noża i przygotowała się do walki.

Sprowokowała szarego ogara do ataku. Gdy skoczył na nią upadła pod jego ciężarem, ale wykorzystała własną masę, tak by przy upadku przeturlać się i zyskać na chwilę przewagę. Było to bolesne, zacisnęła jednak zęby i działała pchana emocjami i wolą przetrwania. Przycisnęła zwierzę do ziemi i tak jak planowała, znalazła się nad nim. Natychmiast uniosła nóż, gotowa wbić go w ciało zwierzęta, eliminując pierwszego z psów. Była pewna, że pozostałe dwa rzucą się na nią, gdy tylko dostrzegą okazję w tym, że zwróciła się do nich plecami. Nic nie mogła jednak na to zaradzić. Nim jednak ostrze opadło, powstrzymał ją krzyk.

– Nie! Bellatrix nie!

Kobieta zamarła, rozpoznając głos swojej pani. Słysząc desperację w jej głosie, nie była w stanie opuścić ostrza. Zwierzę wyrwało się jej, lecz nie zaatakowało, a wycofało się nieco i stanęło w bezruchu, lecz w pozycji gotowej do ataku.

Straciła swoją szansę, to nie miało jednak znaczenia, gdyż była tu Valentina, której przecież nie powinno tu być. Bellatrix zwróciła się w jej stronę, wciąż klęcząca na ziemi i zalała ją fala strachu i niepewności. W końcu jej pani miała być już z dalą stąd, bezpieczna.

Valentina Volkov wyglądała na przestraszoną, lecz i zdeterminowaną. Wyciągała drżące dłonie w stronę dwóch ogarów, których uwaga była skupiona teraz wyłącznie na niej. Jej pierś unosiła się w szybkim, nierównym oddechu, czarne włosy wymknęły się z upięcia, ale w fiołkowe oczy lśniły, odbijającym się w nich światłem księżyca. Kobieta odetchnęła głęboko, uspokajając oddech i bijące jak oszalałe serce, po czym zaczęła mówić pewnym, lecz i łagodnym tonem.

– Bruno, Czart... Burzo. – Psy zastrzegły czujnie uszami. – Spokojnie. Uspokójcie się. – Jej głos zyskał na sile. – To ja. Znamy się prawda?

Bellatrix obserwowała w ciszy i bezruchu. Nie uwierzyłaby, gdyby nie widziała tego na własne oczy. Strach ustąpił miejsca zaskoczeniu, ale i fascynacji. Zwierzęta patrzyły na księżniczkę z uwagą, ale i spokojem. Znów stały przed nią te groźnie wyglądające, ale łagodne z usposobienia psiaki, które wydawały się pałać do tej młodej kobiety swego rodzaju umiłowaniem. Były czujne, ale agresja zniknęła. Stopniała niczym śnieg pod ciepłymi promieniami wiosennego słońca.

– Chodźcie do mnie. – Wykonała powolny, zachęcający gest ręką. - Do mnie. Bruno. Czart. Burza. Do mnie.

Brązowy ogar powoli zbliżył się do Valentiny, a jego ogon poruszał się powoli na boki. Po chwili to samo zrobił kolejny. Ostatnia była Burza, która wciąż spoglądała niepewnie na leżącą na ziemi Bellatrix. Złapała swoją ofiarę. Zrobiła to, co jej kazano. Do czego ją szkolono. Teraz powinna była pilnować zwierzyny. Minęła ją jednak i zbliżyła się do księżniczki, powąchała jej dłoń, po czym polizała delikatnie.

Valentina niepewnie pogładziła po łbie każdego ze swoich zwierzęcych przyjaciół. Poczuła ulgę i odetchnęła głęboko, gdy upewniła się, że wszelkie negatywne emocje znikły z umysłów całej trójki. Zupełnie zapomniały o swoim pierwotnym celu.

– Dobre psiaki. Grzeczne. – Krążyły wokół niej, coraz weselsze i bardziej podekscytowane jej obecnością. – A teraz... Zróbcie coś dla mnie dobrze?

Przykucnęła przy nich i zbliżyła się bardziej. Gładziła je, pozwoliła się obwąchać i otrzeć o siebie. Uspokoiły się, zaufały jej a przede wszystkim poczuły z nią pewnego rodzaju więź, zupełnie jakby była częścią ich małego stada.

Bellatrix podniosła się na kolana, lecz bała się wykonać jakikolwiek bardziej gwałtowny ruch. Jej księżniczka była tylko drobną, osiemnastoletnią panienką. Kazała jej uciekać, tymczasem ta wróciła i zrobiła coś niezwykłego. Trzy bestie w ciągu jednej chwili zmieniły się w potulne zwierzątka, które jadły jej z ręki. Olenkinówna nie była pewna, czego właściwie jest świadkiem, jednak wiedziała, że nie będzie już w stanie spojrzeć na Valentinę tak samo.

– Biegnijcie. – Głos Volkówny był wyjątkowo wręcz dźwięczny. Mówiła cicho, lecz jej słowa były słodkie niczym miód. – Biegnijcie, póki starczy wam sił.

Spojrzała każdemu z nich w oczy, a zwierzęta odpowiedziały jej rozumiejącym wzrokiem. Bellatrix miała wrażenie, że między dziewczyną a łowczymi ogarami wydarzyło się coś jeszcze. Jakaś rozmowa, której nie była w stanie usłyszeć.

Cała trójka nagle zerwała się i pobiegła w jednym kierunku, szczekając głośno, dając w ten sposób swojemu panu znak, gdzie znajduje się ścigana przez nie ofiara. Oddalały się od dziewcząt w szybkim tempie, odciągając potencjalne niebezpieczeństwo coraz dalej.

Valentina obserwowała je przez chwilę, aż ich sylwetki zniknęły w mroku, po czym wstała i odruchowo, nieco nerwowo wygładziła spódnicę swojej sukienki. Dopiero teraz dała po sobie poznać, jak bardzo przestraszona była. Największe niebezpieczeństwo jednak na chwilę znikło i mogła odetchnąć. Gwizdnęła cicho, a po chwili spomiędzy drzew wyłoniła się nieco poddenerwowana klacz. Jutrzenka prychnęła nerwowo, wciąż słysząc ujadanie psów, nie zamierzała jednak sprzeciwiać się swojej pani.

Nagle spojrzenie fiołkowych oczu spoczęło na wciąż oszołomionej całą tą sytuacją Olenkinównie. Na twarzy Valentiny pojawił się wyraz niepokoju i troski.

– Bellatrix nic ci nie jest?

– Miałaś uciekać księżniczko.

– Usłyszałam psy. Poczułam ich... ekscytację. Tym, że są blisko schwytania zwierzyny. Uznałam, że masz kłopoty. I miałam rację. Jesteś ranna?

Valentina zbliżyła się do swojej towarzyszki, gdy ta podnosiła się z ziemi. Niepokoiła się. Gdy przybyła, jej wierna obrończyni była w trakcie zaciętej walki z jednym z ogarów. Bellatrix nie zamierzała okazywać przed swoją przyszłą królową słabości, skryła więc zranioną rękę i szybko skupiła uwagę księżniczki na czymś innym.

– Nic mi nie jest. Musimy stąd uciekać, póki mamy szansę. Te psy...

– Poprosiłam je, by odciągnęły od nas pościg. – Wyjaśniła Valentina. – Będą ściągać ich na zachód, więc zyskałyśmy nieco czasu. Nim się zorientują, że ich wcale nie podążają naszym śladem, minie pewnie godzina jak nie więcej. Jednak masz rację, nie możemy marnować nawet chwili. – Nagle dziewczyna zaczęła rozglądać się dookoła, nieco zaniepokojona. – Gdzie Szarlotka?

– Nie wiem. Uciekła. Puściłam ją, by psy nie zrobiły jej krzywdy.

Bellatrix nie zamierzała podważać słów księżniczki. Po tym czego był świadkiem, nie wątpiła, że jej pani mogła namówić zwierzęta do współpracy.

– Cieszę się, że jest bezpieczna. Chodźmy więc. Może znajdziemy ją po drodze. Jutrzenka da radę udźwignąć naszą dwójkę.

Valentina siadła na konia jako pierwsza, po czym pomogła swojej towarzyszce, która z wdzięcznością przyjęła pomoc. Szczekanie psów było coraz cichsze, nie znaczyło to jednak, że mogą opuścić gardę. Dzisiejsza noc była dla nich w tej kwestii ogromną nauczką.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top