Rozdział X
Pałac był wyjątkowo pusty i bez życia. Valentina czuła się nieco nieswojo, przemierzając długi, ciemne korytarze. Zazwyczaj ktoś pilnował, by wczesnym wieczorem przynajmniej główne korytarze były oświetlone, tym razem tego zaniedbano. Nie spotkała nikogo ze służby, co również było nieco dziwne. To wszystko sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Była ostrożna i czujna, nie chciała bowiem spotkać nikogo ze straży jej wuja. Przez długi czas towarzyszyło jej szczęście i rzeczywiście na niego się nie natknęła, w końcu musiało się jednak skończyć. Usłyszała odgłosy kłótni i szamotaniny. Dwa męskie głosy i co najmniej jeden żeński, była jednak zbyt daleko, by cokolwiek zrozumieć. Nie miała jedynie wątpliwości co do tego, że osoby te nie prowadziły miłej pogawędki.
Nie była pewna czy zawrócić i ryzykować stratę cennych minut, czy podjąć kolejną brawurową próbę ucieczki za pomocą trudniejszej i bardziej ryzykownej drogi. Postanowiła spróbować, w każdej chwili mogła się przecież wycofać. Podsłuchanie owej kłótni, mogło pomóc jej nieco nakreślić sytuację. Ciekawość wzięła więc górę nad ostrożnością.
Powoli i najciszej jak potrafiła, szła dalej, a głosy wydawały się coraz wyraźniejsze. Nagle rozpoznała, kim była owa kobieta, a wówczas przyśpieszyła kroku. Serce zabiło jej szybciej i w głowie pojawiło się wiele myśli i zmartwień. Znajdowała się już w części przeznaczonej dla służby, blisko kuchni, a więc coraz bliżej swojego celu. Nie była już jednak taka pewna, co zamierza zrobić.
Wiedziała, że to Jara kłóci się ze strażnikami, a to wiele zmieniało. Nie mogła przecież tak po prostu tego zignorować. Właśnie mijała mniejszą z dwóch pałacowych kuchni, gdy zobaczyła światło na końcu korytarza, co znaczyło, że ktoś zmierzał w jej stronę i za chwilę wyjdzie zza rogu. Mimo że w pomieszczeniu było dość ciemno, na pewno szybko zostałaby zauważona, dlatego prędko skryła się w kuchni. Zamknęła za sobą drzwi i skryła się za jedną z szafek, tak by móc zerkać zza niej. Wątpiła, by ktoś miał wejść do tego rzadko używanego pomieszczenia, jednak wolała nie ryzykować.
Głosy stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, aż w końcu zaczęła rozumieć słowa. Jara brzmiała na przestraszoną, co sprawiło, że Valentina natychmiast pożałowała tego, że wysłała dziewczynę z ryzykowną misją. Służąca pytała się mężczyzn, dokąd ją zabierają i prosiła, by zaprowadzili ją do Zorana Olenkina.
Księżniczka wzdrygnęła się, gdy nagle jeden z mężczyzn podniósł głos i kazał dziewczynie się zamknąć. Była przekonana, że w królewskiej straży nie było miejsca dla mężczyzn, którzy z takim brakiem szacunku odzywaliby się do kobiet. Zoran Olenkin był dżentelmenem i pilnował, by wśród jego podwładnych znajdowały się osoby, które wiedzą jak się zachować. Żaden z jego podwładnych nie odezwałby się tak do kobiety, nieważne czy byłaby to wysoko urodzona dama, czy prosta, nisko urodzona służka. Obawiała się, że mężczyźni, którzy prowadzili gdzieś Jarę, nie należeli do tych zaaprobowanych przez prawą rękę jej ojca.
Nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić. Chciała pomóc Jarze, zwłaszcza że nie była pewna czy dziewczyna jest bezpieczna. Niewiele jednak mogłaby w tej chwili zrobić. Wiedziała, że mężczyźni nie posłuchają jej rozkazów, a ujawniając się, jedynie straciłaby jedyną szansę na dostanie się do pana Olenkina, który byłby w stanie zapewnić im obu bezpieczeństwo. Choć pragnęła jakoś pomóc swojej zaufanej służce, musiała podążyć za głosem rozsądku, tylko tak bowiem mogła pomóc im obu. Wierzyła, że gdy tylko znajdzie Zorana Olenkina i opowie mu o tym, co się dzieje, ten wszystkim się zajmie. Musiała tylko go znaleźć.
Księżniczka domyśliła się, że to zamieszanie związane z Jarą odciągnęło strażników od drzwi jej sypialni. Oznaczało to, że miała już bardzo mało czasu, prawdopodobnie bowiem niedługo wejdą do jej pokoju, być może by wpuścić tam służkę, lub by sprawdzić, dlaczego księżniczka kazała jej węszyć za starym rycerzem. Musiała więc działać szybciej i bardziej zdecydowanie. Planowała przejść, przez skrzydło dla służby, po czym przejść schodami w górę do gabinetu rycerza. Uznała jednak, że to zbyt ryzykowne, może bowiem ponownie się na kogoś natknąć. Postanowiła więc wybrać nieco inną drogę.
Przemknęła się do głównej kuchni, a stamtąd wyszła na zewnątrz wejściem dla służby, którym zazwyczaj wnoszono do kuchni produkty. Było zamykane od wewnątrz, nie miała więc z nim większych problemów, choć niestety drzwi nieco skrzypiały. Odetchnęła z ulgą, gdy upewniła się, że nikt jej nie usłyszał.
Trzymała się blisko murów i starała się rozglądać uważnie w poszukiwaniu straży. Zauważyła, że w oknie gabinetu Olenkina odbija się światło, a więc ktoś mógł tam być, co wywołało w niej przypływ nadziei. To pozytywne uczucie błyskawicznie zniknęło, niczym zdmuchnięty płomień świecy. Zatrzymała się na chwilę, zaczynając wątpić w swoje decyzje, nie mogła być przecież pewna, czy to właśnie rycerz tam teraz przebywa. Mogli być to ludzie jej ojca.
Znała Zorana Olenkina bardzo dobrze i nie rozumiała, jak ktoś taki jak on mógł pozwolić, by zaszło to tak daleko. Zawsze wiedział o niemal wszystkim, co działo się w zamku, nie rozumiała więc dlaczego jeszcze nie podjął żadnych działań. Być może to nie jego spotka w gabinecie. Być może będą to strażnicy, którzy natychmiast odprowadzą ją do jej pokoju.
Czuła się zagubiona i zagoniona wróg jak zwierzę w trakcie polowania. Miała wrażenie, że gdziekolwiek się nie uda, czeka na nią pies gończy z obnażonymi kłami. Co do jednego miała pewność. Nie mogła zostać w miejscu.
Nie miała nowego planu, więc postanowiła zaryzykować. Nie zdążyła jednak zajść daleko. Gdy wejście będące najbliższym schodom prowadzącym do gabinetu, było już w zasięgu jej wzroku, na zewnątrz wyszła trójka strażników trzymających lampy naftowe. Rozglądali się i dyskutowali o czymś, a po chwili się rozdzielili. Sprawiali wrażenie będących w pośpiechu, co podpowiadało Valentinie, że ktoś już zauważył jej zniknięcie.
Księżniczka zawahała się przez chwilę, po czym zawróciła, jej plan bowiem spalił na panewce. Mogła powrócić do pałacu drzwiami, którymi z niego wyszła, lub iść dalej w stronę stajni. Uznała, że druga opcja może być lepsza. Mogłaby się tam skryć i przeczekać chwilę, dopóki pan Zoran nie zajmie się tą absurdalną sytuacją. Z jakiegoś powodu czuła strach przed byciem złapaną. Miała wrażenie, że konsekwencje będą większe niż zamknięcie w sypialni na kilka godzin. Wiedziała, że stało się coś złego i czuła, że to nie koniec. Że cokolwiek się stało, ma jakiś związek z nią. Ukrycie się, mogło być w tej chwili jej jedyną opcją.
W końcu dostrzegła zarys budynku stajni i poczuła lekką ulgę. Od potencjalnego bezpieczeństwa dzieliła ją tylko otwarta przestrzeń, którą musiała pokonać, nie dając się zauważyć. Rozejrzała się dyskretnie i nie zauważyła nikogo w pobliżu. Zaryzykowała więc po raz kolejny i ruszyła biegiem, by jak najszybciej skryć się w środku.
Drzwi były już blisko, niemalże na wyciągnięcie ręki. Nim jednak księżniczka zdążyła do nich sięgnąć, otworzyły się, a ona stanęła oko w oko z równie zaskoczonym, jak ona strażnikiem. Nie był to jednak nikt, kogo by znała. Mężczyzna po chwili odzyskał rezon i rozpoznał w tej wystraszonej dziewczynie następczynię tronu. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinno jej tu być. Uwadze dziewczyny nie umknęło to, że strażnik położył dłoń na rękojeści miecza, w na pozór niewinny sposób. Nieraz jednak widziała, jak Zoran Olenkin wykonywał taki gest w obecności jej ojca i za każdym razem działo się tak w sytuacji, gdy był gotowy po niego sięgnąć. Nie rozumiała, dlaczego strażnik, którego zadaniem w teorii był chronienie jej, miałby chcieć zrobić jej krzywdę, jednak wszystko mówiło jej, że jej życie jest teraz zagrożone.
– Księżniczko? Powinnaś być teraz w swoim pokoju. – Ton mężczyzny był spokojny i grzeczny, jednak dziewczyna wyczuła w nim coś co ją niepokoiło.
– Ja... - Zaczęła niepewnie, lecz po chwili kontynuowała pewniej. – Szukam pana Olenkina.
– Pan Olenkin nie przebywa teraz w pałacu. Jest w swojej posiadłości. Odprowadzę cię do twoich komnat.
Valentina nie miała wątpliwości, że gdziekolwiek ten mężczyzna chce ją zabrać, nie może z nim iść.
– Szarlotka tu jest. Czyżby pan Olenkin przybył tu konno i wrócił pieszo?
Wszystkie konie przebywające w stajni były zaniepokojone. Znała każdego z nich z imienia. Szarlotkę, zauważyła kątem oka, natychmiast jednak rozpoznała klacz należącą do Zorana Olenkina. Nieraz jeździła na niej, czesała ją, a nawet próbowała prowadzić jakieś prostsze rozmowy. Rycerz dbał o swoją czworonożną przyjaciółkę i niekiedy nawet pytał księżniczkę, o to co klacz sobie myśli i jak się czuje. Nie było powodu, dla którego Szarlotka miałaby tu być, bez swojego właściciela.
Strażnik na chwilę obejrzał się za siebie, nie był jednak pewien, o którym z koni mówi dziewczyna. Nie miało to jednak większego znaczenia. Gdy ponownie spojrzał na księżniczkę, wyraz jego twarzy był już pozbawiony udawanej sympatii.
– Nie wiesz, że takie ładne panienki żyją dłużej, im mniej myślą?
Valentina nie zamierzała okazać strachu, choć nagła zmiana tonu mężczyzny ją zaniepokoiła.
– Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Jestem twoją księżniczką. Masz mnie natychmiast zabrać do pana Olenkina. To rozkaz.
– ... Dobrze księżniczko. Zabiorę cię do Olenkina.
Mężczyzna złapał ją za ramię mocno i gwałtownie. Krzyknęła z bólu i próbowała się wyrwać, strażnik jednak jedynie mocniej wbił palce w jej ciało. Nagle kot skryty we wnętrzu kosza, zaczął syczeć i próbować się wydostać. Valentina wiedziała, że przyjaciel chce ją obronić, nie mógł jednak nic zrobić, a wręcz przeciwnie, to jemu mogła stać się krzywda. Sama musiała o siebie zadbać.
Z całej siły kopnęła mężczyznę w kolano, na co ten krzyknął i rozluźnił na chwilę uścisk. Udało jej się wyrwać, jednak jej wolność nie trwała długo, gdyż natychmiast złapał materiał jej płaszcza i pociągnął mocno, przewracając dziewczynę. Valentina w ostatniej chwili przekręciła się, tak by nie upaść na plecy, nie chciała bowiem skrzywdzić swojego kociego towarzysza. Uderzyła mocno o wydeptaną i ubitą przez konie ziemię. Mężczyzna podszedł bliżej, utykając lekko, a wyraz jego twarzy wyrażał wściekłość. Próbowała się podnieść, jednak nie zdążyła, strażnik bowiem znalazł się tuż przed nią.
– Ty mała, rozpieszczona suko!
Valentina zadrżała, słysząc złość i niechęć w głosie mężczyzny. Nikt nigdy nie podniósł na nią głosu w ten sposób. Nikt nigdy nie śmiał obrazić jej i okazać jej takie okrucieństwo. Była księżniczką i każdy kto podniósłby na nią rękę, natychmiast by ją stracił. Zawsze tak było. Co więcej, nigdy nie pomyślałaby, że ktoś zechce ją skrzywdzić, w końcu pragnęła dla każdego tego co najlepsze. Wiedziała, że skoro mężczyzna sobie na to pozwolił, nie bał się konsekwencji, a to znaczyło, że w tej chwili nie była dla niego księżniczką. Była tylko bezbronną kobietą, która śmiała podnieść na niego rękę. Próbowała odsunąć się dalej od niego, ale zamarła, gdy zobaczyła błysk miecza, który zaczął wyciągać z pochwy.
– Nie zrobi im to wielkiej różnicy, jeśli padniesz wcześniej.
Książę szarpał się w koszu jeszcze mocniej, a Valentina po raz pierwszy w swoim życiu poczuła prawdziwy strach. Nie bała się wysokości ani głębokości. Była ciekawską i zdeterminowaną osobą, która nie raz poczuła dreszczyk lęku i nie mogła powiedzieć, by jej się to nie podobało. Mimo tego, że całe życie była chroniona i traktowana jak cenny skarb, jej niesforność często stawiała ją w nieco ryzykownych sytuacjach i lubiła to. Nie lubiła być traktowana jak porcelanowa laleczka, która może roztrzaskać się na kawałeczki przy drobnym upadku. Jednocześnie jednak nigdy nie była w prawdziwym niebezpieczeństwie. W trakcie swojego niebezpiecznego spaceru między oknami po raz pierwszy w życiu groziła jej śmierć, a wokół nie było kogoś gotowego w każdej chwili postawić na szali własne życie, by ją chronić. A nawet wtedy nie bała się tak jak w tej chwili, gdy ten mężczyzna podniósł na nią rękę. Wiedziała, że za kilka sekund umrze i nie może nic z tym zrobić, jedynie czekać, a każda sekunda wydawała się nieskończonością. Obawiała się, że nie będzie to tak szybka i bezbolesna śmierć, jaką byłby upadek czy utonięcie. Zostanie zabita jak bezbronna łania raniona oszczepem lub strzałą. Jak królik zarzynany przez łowczego.
Mężczyzna jednak nie zadał jej ciosu. Miecz jej nie ranił. Odwrócił się, zaalarmowany jakimś hałasem, a serce dziewczyny zabiło szybciej, gdy poczuła nagły przypływ nadziei. Następnie wszystko wydarzyło się szybko. Dostrzegła znajomą sylwetkę i usłyszała znajomy głos. Nigdy wcześniej nie słyszała w nim jednak takiej wściekłości. To ją zaskoczyło, ale nie przestraszyło, gniew ten nie był bowiem skierowany na nią.
Bellatrix Olenkin wydała z siebie okrzyk, będący wyrażeniem wszystkich emocji, które się w niej właśnie wiły. Była to rozpacz po stracie ojca, wściekłość na tych, którzy jej go odebrali i kolejna fala wściekłości na tego, który śmiał podnieść rękę na bezbronną dziewczynę.
Zaatakowała bez wahania i przebiła mężczyznę mieczem, nim ten zdążył odpowiednio zareagować. Dzięki elementowi zaskoczenia nie doszło nawet do walki, a raczej do szybkiej egzekucji. Nie zwlekała nawet sekundy, natychmiast wyjęła miecz z ciała mężczyzny i dobiła go kolejnym ciosem. Ciało opadło, a wokół rozległ się szczęk metalowego hełmu, gdy jego głowa uderzyła w ziemię.
Bellatrix otarła krople krwi z twarzy i schowała miecz do pochwy. Przez plecy miała przewieszony niewielki kołczan i łuk, a jej ciemnoniebieski kubrak był ubrudzony krwią. Rozejrzała się w poszukiwaniu innych zagrożeń, a gdy upewniła się, że jest bezpiecznie, skupiła się na księżniczce. Przyklękła przy niej i nagle jej twarz złagodniała w ciągu jednej, krótkiej chwili. Wyciągnęła do niej rękę, a jej zielono-brązowe oczy były przepełnione troską.
– Księżniczko czy jesteś ranna?
Valentina nie była w stanie zrozumieć, jak mogła być to jedna i ta sama osoba. Ta dziewczyna o czułym spojrzeniu i łagodnym, melodyjnym głosie była tą samą, która krzyczała niczym lew górski i odebrała życie bez mrugnięcia okiem. Nie obawiała się jej. Czuła ulgę.
– Nie. Nic mi nie jest. Jestem tylko lekko obolała.
Valentina przyjęła wyciągniętą dłoń i ostrożnie wstała, niepewna tego, jak teraz czuje się jej koci przyjaciel. Wydawał się spokojniejszy, ale mimo jej starań mogło coś mu się stać, gdy upadała. Nim jednak zdążyła zająć się zwierzęciem, głos młodej Olenkin przyciągnął jej uwagę.
– Musimy opuścić pałac. Natychmiast.
– Przecież... Nie możemy.
– Wiem, że to nagłe i nie wiesz, co się dzieje, ale musisz mi zaufać. – Dziewczyna wiedziała, że oczekiwała wiele, jednak sytuacja wymagała od niej szybkiego działania. – Proszę. Wiem, że nie jestem bliską ci osobą, ale zapewniam, że zależy mi tylko na twoim dobru.
– Ależ ufam ci. Jeśli to musimy zrobić, ruszajmy.
– Ja... – Bellatrix Olenkin nie spodziewała się, że tak szybko usłyszy te słowa. – Dziękuję. Zabiorę cię stąd w bezpieczne miejsce. Chodźmy. Musimy osiodłać konie.
– Dobrze. Jutrzenka za chwilę będzie gotowa.
Wojowniczka była nieco zaskoczona tym jak posłuszna jej poleceniom była księżniczka, domyśliła się jednak, że odpowiadał za to szok, w jakim się właśnie znajdowała. Nie myliła się. Młoda Volkówna pragnęła tylko, by ktoś mówił jej, co ma robić, sama bowiem była zbyt zagubiona i przerażona, by działać rozsądnie.
Valentina uspokoiła i osiodłała Jutrzenkę, w tym czasie Bellatrix zajęła się Szarlotką. Klacz rozpoznała córkę swojego właściciela i przywitała ją przyjaźnie oraz z pewną dozą ulgi, którą dostrzegła tylko księżniczka. Młoda wojowniczka, widząc zwierzęcą przyjaciółkę swojego ojca, poczuła bolesny ucisk w sercu. Jej ojciec dbał o swojego wierzchowca i łączyła ich swego rodzaju przyjaźń. Zdawała sobie sprawę, że zwierzęta nie rozumieją śmierci w ten sam sposób co ludzie, ale nie miała wątpliwości, że Szarlotka prędzej czy później zacznie tęsknić za siwowłosym mężczyzną, który tak chętnie podsuwał jej pod nos kolejne jabłka.
– Udamy się w stronę Derewia.
– To kawał drogi. Dlaczego tam? – Valentina, choć nieczęsto opuszczała mury pałacu, dobrze znała okolice, wiele czasu poświęciła bowiem na naukę geografii i studiowaniu map.
– Będą się spodziewać, że udamy się prosto do Rewa, tymczasem ruszymy w przeciwną stronę. Czeka nas długa droga przez las, ale dzięki temu ich zgubimy. Ruszymy najpierw w stronę Rewa i zawrócimy z biegiem rzeki. Jest teraz płytka, więc konie bez problemu przez nią przebrną, a woda ukryje nasz zapach i wszystkie ślady.
– Rozumiem. To rozsądne.
Bellatrix wydawała się pewna siebie, kompetentna i spokojna, prawda była jednak zgoła inna. Nie wiedziała, czy jej plan się powiedzie, nie miała jednak lepszego. Wiedziała, że najpierw musi jak najszybciej zabrać księżniczkę jak najdalej od niebezpieczeństwa, a wtedy będzie miała więcej czasu, by obmyślić ich kolejne kroki. Spokój udawało jej się zachować tylko dlatego, że w jej umyśle ciągle pojawiały się kolejne myśli, plany i rozwiązania potencjalnych problemów. Analizowała ich sytuację i nie pozwalała sobie na nic więcej poza przemyślanym działaniem. Nie mogła więc nie poruszyć dość oczywistego problemu.
– Czy w tym koszu jest twój kot?
– Tak. – Valentina zapomniała, że nie dla każdego nie było w tym niczego dziwnego. – Książę nie mógł zostać w pałacu.
– Lepiej będzie, jeśli go wypuścisz. Podróż będzie długa i niebezpieczna.
– Książę całe życie spędził w pałacu pod moją opieką. Nie przeżyje sam, a nie mam wątpliwości, że jeśli zostawię go w pałacu, stanie mu się krzywda. Ze mną na pewno będzie dużo bezpieczniejszy. Zajmę się nim. Nie martw się o to. Nie każ mi go tu zostawiać.
– Nie mogę ci niczego rozkazać. Nie śmiałabym. To była tylko... rada.
– Książę idzie ze mną.
– Oczywiście.
Bellatrix obserwowała księżniczkę kątem oka. Dziewczyna szeptała coś do swojego konia i gładziła jego szyję. Wojowniczka nie dostrzegła żadnych ran, jednak w pomieszczeniu było ciemno, a sylwetka dziewczyny była zakryta płaszczem. Nie wiedziała, przez co młoda królewna przeszła, by dostać się w to miejsce, ale nie mogło być to łatwe. Była pewna, że znajdzie ją w jej pokoju, tymczasem tylko dzięki łutowi szczęścia, zauważyła ją przez okno, przemykającą przez podwórze. Na szczęście dzięki temu zdążyła, by ją ochronić. Obawiała się jednak, że prędzej czy później jej szczęście się skończy, musiała więc być ostrożniejsza i bardziej uważna.
– Księżniczko czy... Na pewno dobrze się czujesz?
– Nie jestem ranna. Zdarłam skórę z dłoni, gdy się przewróciłam, jednak bywało gorzej. – Valentina rzeczywiście, miała jedynie kilka zadrapań i sińców. – Jestem tylko nieco zdezorientowana. Nie rozumiem, co się dzieje.
– Wszystko ci wytłumaczę, gdy znajdziemy się w bezpieczniejszym miejscu. Przepraszam, ale w tej chwili nie mamy czasu na rozmowy.
– Oczywiście, to zrozumiałe. Czy twój ojciec do nas dołączy?
Zapanowała ciężka cisza. Bellatrix Olenkin dokończyła siodłać swojego konia i wyprowadziła go z boksu. Nie pokazała po sobie, jak wielki ból odczuła, słysząc to pytanie. Valentina obserwowała młodą wojowniczkę i poprawiała ogłowie. Wiedziała, że coś trapi jej towarzyszkę, jednak nie mogła stwierdzić co. W końcu wiele się działo i obie były przerażone i zagubione. Po chwili Olenkin przerwała tę ciszę.
– Mój ojciec poprosił mnie, żebym zapewniła ci bezpieczeństwo w jego imieniu. Musimy więc jak najszybciej się stąd wydostać. Siadaj na konia i podążaj za mną.
Valentina postanowiła zignorować zimny ton wojowniczki. Uznała, że w tej chwili nie było czasu na rozmowy. Musiała wiedzieć tylko to, co najważniejsze.
– Jak przedostaniemy się przez bramę?
– Jest tam tylko dwóch strażników. Niedawno to sprawdzałam. A dwójka nie będzie stanowić problemu. Jeśli się pośpieszymy, to zdążymy zajechać kawałek, nim ktoś się zorientuje.
Valentina skinęła lekko głową i zajęła miejsce w siodle. Bellatrix dziwnie czuła się, siedząc na miejscu swojego ojca, jednocześnie jednak czuła się dość pewnie, gdyż klacz była doświadczona w boju, silna i wytrzymała. Wiedziała, że może na niej polegać i nie znała lepszego wierzchowca.
– Ruszę przodem. Trzymaj się za mną, ale nie za blisko. Abyś mogła zawrócić, jeśli coś się stanie. Gdy otworzę bramę, jedź przodem, dogonię cię.
– Dobrze. Prowadź.
Bellatrix nie była pewna czy to się powiedzie, nie było jednak czasu na subtelne działania. Jako pierwsza wyjechała ze stajni i szybko oceniła sytuację. Wnosząc po światłach odbijających się od okien i połyskujących w oddali, poszukiwania księżniczki się zaczęły, nie było więc czasu do stracenia. Ruszyła w stronę bramy, a gdy była już w zasięgu wzroku sięgnęła po łuk i naciągnęła cięciwę.
Dwóch strażników tak jak zapamiętała. Byli oświetleni blaskiem pochodni, stanowili więc łatwy cel. Choć preferowała walkę wręcz, była doskonałą łuczniczką. Być może jeszcze lepszą niż szermierką. Ponownie nie wahała się nawet chwili, nie mogła sobie bowiem na to pozwolić. Wypuściła strzałę i natychmiast sięgnęła po kolejną i powtórzyła proces, celując do drugiego mężczyzny. Pierwsza strzała dosięgła celu i zabiła strażnika, druga jednak choć trafiła, nie wyeliminowała przeciwnika. Młoda Olenkin spodziewała się tego, strzelanie podczas konnej jazdy było bowiem znacznie trudniejsze, sięgała więc po kolejną strzałę z kołczanu. Była już wystarczająco blisko by zobaczyć mieszaninę bólu i zaskoczenia na twarzy strażnika. Puściła cięciwę i tym razem, trafiła tam, gdzie chciała. Nie była pewna czy mężczyzna nie żyje, zdecydowanie jednak nie był już dla nich zagrożeniem.
Zatrzymała konia tuż pod bramą, zeskoczyła sprawnie i zaczęła kręcić mechanizmem otwierającym bramę. Nie było to łatwe, jednak była dość silną kobietą, więc choć zajęło jej to chwilę, brama stanęła otworem. Valentina czekała cierpliwie, a gdy tylko krata się podniosła, kazała wierzchowcowi ruszyć, tak jak jej kazano. Zerkała jednak za siebie, by upewnić się, że wojowniczka za nią podąża.
Bellatrix zawahała się tylko na moment, spoglądając na wieżę, w której znajduje się gabinet jej ojca i w którym leży jego ciało. Była to jednak tylko chwila. Popędziła konia, by dogonić towarzyszkę. Obiecała ojcu, że będzie chronić następczynię tronu. Nie musiała jednak niczego mu obiecywać. Zamierzała ochronić Valentinę Volkov nie dlatego, że było to ostatnie życzenie jej ojca. To był jej własny cel. To był jej obowiązek jako członka rodziny Olenkin, ale i obywatelki Virsewii. Valentina powinna zasiąść na tronie, co do tego Bellatrix nie miała wątpliwości. Zamierzała upewnić się, że tak właśnie się stanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top