Nigdy nie mogłem się połapać, o co chodzi w czwartki
Iwaizumi najspokojniej w świecie parał się porannym nicnierobieniem w metrze, tym okresem, kiedy to z oczu już znikał mu roześmiany pysk Shittykawy, a jeszcze nie pojawiał się gmach uniwersytetu. Zaczynał się kolejny podkopujący jego moralność dzionek.
Nie tak planował sobie życie. Jako smarkacz mawiał, patrząc wymownie na Oikawę, że pójdzie w politykę i przywróci karę śmierci.
I jak skończył? Z tym, któremu wysłałby swoją niedoszłą ustawę ze specjalną dedykacją, to raz. Z jakimś cholernym syndromem sztokholmskim, to dwa.
A także z nową wiadomością, która przerwała mu wypoczynek. Skądże też on wiedział, że to Oikawa napisał?
„L".
Zerknął pokrótce na ekran, jednak nie miało to więcej sensu niż zwykle, więc uznał, że może spać dalej.
To znaczy, zastanawiał się, dlaczego Oikawa pisze do niego alfabetem łacińskim, ale nie robiło mu to wielkiej różnicy. Oikawa coś tam umie najwidoczniej, może zna angielski, tylko nijak nie poprawia to jego bytu. Ba, mały móżdżek Tooru ewidentnie nie ogarnia istotnych dziedzin.
Oczywiście – nie, żeby podświadomie tego nie oczekiwał – gdy zamknął oczy i zwiesił sennie głowę, jego komórka zatrejkotała po raz kolejny. Odczytał.
„O".
Po prostu nic, jak u kogoś między uszami. I zero instynktu samozachowawczego. To, że wytrzymał kawał pieprzonego życia z Tooru, nie znaczyło, że wytrzyma choć minutę przed poranną kawą.
Ty pacanie, jeżeli chowasz telefon do kieszeni, to go blokuj. Albo ja cię zablokuję.
Więcej bezwartościowych wiadomości przez jakiś czas nie przyszło. Następna zdybała go tuż po pierwszym wykładzie, kiedy miał wokół siebie zbyt wielu świadków, by wykonać połączenie-reprymendę. Trochę głośne.
W razie gdyby zdecydowali się do niego napisać normalni ludzie nie mógł też rzucić telefonem o ścianę ani takowego wyłączyć. Wgapiał się tylko w ekran z politowaniem, pogardą i zapowiedzią śmierci.
„V".
Nie silił się na odpowiadanie, liczył, iż zignorowany znudzi się i zrobi coś ze swoim życiem. Wyładował swoją wściekłość, pukając w nieprzychylnie nastawiony ekran dotykowy, aż powrócił do ekranu głównego telefonu. Zabił wzrokiem uśmiechającego się do niego z tapety pewnego kłopotliwego szatyna, zapobiegliwie przełączył telefon na wibracje i wetknął głęboko do kieszeni.
Żałował. O mało nie spadł z krzesła, kiedy wstrząsnęło nim - nieszczęsnym, skrzywdzonym przez życie i mocno przymulonym – kolejne powiadomienie, doprowadzające do wibracji w takich miejscach, gdzie nie chciałby ich czuć. A już na pewno nie w tym momencie.
Nie najbardziej sprzyjający był też fakt, że zaraz przyszła enta – piąta, tysiąc pięćdziesiąta czwarta? – wiadomość, by ostatecznie wybić go z rytmu.
Wyszarpnął urządzenie z kieszeni spodni i nieomal wgniótł jak najdalej od siebie w ławkę, nie wysiliwszy się nawet, by odkryć, co niezmiernie ważnego Oikawa przysłał mu tym razem.
Przyjął godną postawę, uniósł podbródek jak prawdziwy cezar, pozbył się z twarzy wszystkich groźnych grymasów, jednak nie sprawiło to, że ludzie przestali się na niego gapić.
Może tak jest nawet lepiej? Nie musi się zastanawiać, dlaczego nie ma przyjaciół czy choć znajomych, za to efektownie robi z siebie pośmiewisko.
Trzeba mieć kogoś w życiu.
Mieć na kogo winę zrzucać.
Może i byłby się Iwa trochę rozczulił, bo i chwilę na to miał, i sposobność niezgorszą, już z podbródkiem opartym o dłoń, ze wzrokiem związanym z widokiem za oknami. Niech to, nawet, nie sposób zaprzeczyć, nastrój miał odpowiedni.
W swej wiekuistej udręce już czasem nieomal zapominał, jak niefortunnie wybrał sobie obiekt westchnień. Tylko ten mu zawsze przypomniał w kluczowym momencie.
Jego telefon zawibrował raz jeszcze i pokoziołkował z krawędzi ławki w dół. Iwa-chan rzucił się w ślad za nim, nie dość jednak szybko, by móc wskórać cokolwiek innego niż szybkie poderwanie go z podłogi, na której zostały okruchy wyświetlacza. Zasada trzech sekund nie obowiązuje.
Miał takie niejasne przeczucie, iż dzisiaj przysłuży się społeczeństwu.
Na klatce schodowej nieszczęsne urządzenie odezwało się jeszcze raz, żałośnie sygnalizując nową wiadomość. W Hajime zapłonęła tym większą chęć zemsty.
Wiedział, że zmniejszy bezrobocie w kraju o jedną jednostkę.
XXX
- Napisałem ci, że cię kocham, Iwa-chan – poskarżył się Oikawa, machając swojemu współlokatorowi komórką przed nosem. Ten ostatni zerknął wilkiem na prezentowany mu ciąg liter, który wreszcie miał chociaż znaczenie. Nie poczuł się zbyt wzruszony.
- Tak, tak, nic nowego. A musiałeś mi to literować? Oddzielna wiadomość nawet na kropkę? Za dużo pieniędzy masz? Za dużo masz moich pieniędzy?
- Wiem, że też mnie kochasz, Iwa-chan.
Wymieniony mężczyzna machnął ręką.
- Ile ty masz lat?
- Też uważasz, że młodziej wyglądam?
- Pewnie, na piętnaście – parsknął Hajime. – Że o mentalności już nie wspomnę.
- Jesteś zły bardziej niż zwykle, Iwa-chan?
- Tak. Jestem tak zły, jak jeszcze nigdy nie byłem.
Tooru zerknął na swego rozmówcę z mieszaniną niepewności i powątpiewania. Jedno z drugim intensywnie walczyło o lepsze. Nie, to chyba nie może być...
- Zniszczyłeś mi telefon – kontynuował brunet, obrazując swoje słowa tym, co zostało z jego komórki.
- Telepatycznie?
- Najwyraźniej to dla ciebie nie problem. Masz mi coś do powiedzenia, Kusokawa?
- Sprezentuję ci nowy telefon, kochanie.
- Ta, jasne. Nie masz pieniędzy ani nie biegasz zbyt szybko. Ile niby mam ci na to pożyczyć, utracjuszu? Sam sobie kupię – mruknął pod nosem Iwaizumi. – No? Jakieś specjalne słowo? Cokolwiek?
- Mogę. Wiesz, że dorosły samiec orangutana może osiągnąć sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości? Tymczasem dorosły Iwa-chan to zaledwie sto siedemdziesiąt dziewięć centymetrów. – Drugi bohater anegdotki przyrodniczej chciał coś dodać, więc Tooru się poprawił. - A, przepraszam. I trzy milimetry.
- Zdumiewa mnie twoja wiedza. Musisz mieć niezwykle wysokie kwalifikacje zawodowe, czyż nie?
- Iwaaaa-chan?
- Czego?
- Wiesz, mam ci coś więcej do powiedzenia. Po pierwsze, jak doskonale powinieneś zdawać sobie sprawę, zgubiłem moje klucze i ostał nam się jeden komplet. Kto będzie ci musiał otworzyć drzwi, kiedy wyjdziesz? Co więcej, w tym tygodniu to ja idę do rodziców żebrać o pieniądze.
- Czasem jesteś mało słodki.
- To znaczy, że czasem jestem słodki?
- Może.
- W porządku, chyba otworzę ci jutro te drzwi, Iwa-chan.
- Dzięki. Niezwykle cieszę się, że mogę wchodzić do m o j e g o mieszkania.
- Daj spokój, bo się przyzwyczaję. A przecież do rodziców chodzi się żebrać tak rzadko.
XXX
- Iwa-chan, ile ważysz?
To nie było coś, na co Hajime się nastawił.
Pretensje to miał w pakiecie na studiach. Pretensje to będzie miał w pracy. W łóżku słuchać pretensji nie chciał. Wcale a wcale zresztą nie musiał.
- Coś ci się nie podoba? – spytał ostro. – Łaski bez. Jak jestem za ciężki, to idę spać.
- Ach. Tylko zastanawiam się, czy nie schudłeś, Iwa-chan.
- Nie schudłem – odrzekł, nie spuszczając z tonu. – A powinienem?
- Gdybyś nie był ze mną szczęśliwy, to wpadłbyś w depresję i zaczął tracić na wadze, prawda? Czyli jesteś szczęśliwy, co, Iwa-chan? Choć trochę? – Tooru uśmiechnął się chytrze.
- Nie, w tej chwili nie jestem szczęśliwy, bo pleciesz bzdury, a ja mam straszną ochotę na... no wiesz. – Iwaizumi szukał pomocy ze strony nieruchomych ścian. Widząc jednak, że ta nie nadchodzi, a jemu z kolei chuć nie przemija, zwrócił wzrok z powrotem na twarz swojego partnera. – Jesteś emocjonalnym szantażystą. Tyranem psychicznym.
- Tak? - Szatyn objął go za szyję.
- Tak. Ale jestem z tobą szczęśliwy. Przepraszam, że olałem twoje żałosne teksty. Love ya too. Okej? Szczęśliwy?
- Prawie. Uszczęśliwiaj mnie dalej.
- Taki zamiar mam od dłuższej chwili.
Miał ponadto zamiar objąć Tooru nader czule, już post factum.
Realizował oba.
A/N
Ostatnie dwa rozdziały mam nawet zaplanowane i niby muszę je tylko spisać... ale ja ciągle tylko muszę spisać, a i tak schodzą mi na tym dwa miesiące. Trzymajcie kciuki...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top