XV Flisak.
XV Flisak.
Zbliżali się do miasta, w którym zalegała poranna mgła. Bard wziął pieniądze od krasnoludów i rozkazał skryć się w beczkach. ,,Znowu do beczek? — jęczeli. — ,,Nie dość nam już tego ciasnego cholerstwa? Dopiero cośmy z nich wyszli i znowu mamy do nich włazić!". Lecz zrobili, co im rozkazano. Łódź przybiła do pomostu, a Bard wyszedł z niej, podchodząc do rybaków, którzy wyjmowali ryby z sieci, patroszyli je oraz naprawiali narzędzia.
— Co on robi? — szepnął Dwalin, nie śmiąc nawet drgnąć.
— Rozmawia z kimś — odparł Bilbo, który miał w swojej beczce małą dziurkę i mógł przyglądać się całej sytuacji. — Wskazuje na nas ręką! Wymieniają uścisk dłoni.
Thorin przeklął cicho.
— Sprzedał nas — warknął Dwalin, gotów już wyjść z beczki i rzucić się na Barda.
Nagle kompania usłyszała jakieś skrzypnięcie i szczęk metalu. Nim zdążyli zareagować, ich beczki zostały wypełnione lodem i rybami, zasypując ich doszczętnie. Bard jeszcze raz uścisnął dłoń rybaka, po czym wskoczył na łódź. Większość krasnoludów zrozumiała zamiary Barda i jego plan. Jedynie Dwalin, po którym można było się spodziewać większej odpowiedzialności i rozumu, miotał się jak oszalały.
— Cicho! — kopnął w beczkę krasnoluda flisak. — Przed nami wrota.
— Stać! Kontrola towaru! — wydobył się chwilę później głos ciecia. Starszy, ciemnowłosy mężczyzna wyszedł z kajutki, trzymając w dłoni lampę. — Papiery proszę! Och, to ty Bard! — uśmiechnął się miło, widząc znajomą twarz.
— Dzień dobry, Percy — przywitał go flisak, wskakując na pomost.
— Zgłaszasz coś?
— Nic, poza tym, że jestem głodny i zmęczony, i gotów wrócić do domu — odparł ze szczerością, podając cieciowi dokument.
— Nie ty jeden, oj nie ty jeden... — mruknął, biorąc glejt do rąk. Wszedł do swej kajuty, wyjął pieczątkę, zamoczył pióro w atramencie i pokwitował odpowiednie paragrafy. — No i proszę — już miał oddawać dokument Bardowi, gdy ten został mu wyrwany.
Zgarbiony facet o włosach przypominających glony i gęstej monobrwi zaszedł od tyłu Percy'ego i swoimi kościstymi palcami wyrwał mu glejt.
— Nie tak szybko — rzekł powolnie i wrednie, wpatrując się złowieszczymi, czarnymi oczami we flisaka. — ,,Transport pustych beczek z Królestwa Leśnych Elfów". Tylko, że one nie są puste, czyż nie? O ile dobrze pamiętam, jesteś uznawany za flisaka, a nie — podniósł jedną z ryb z beczki i przystawił ją do twarzy Barda. — Rybaka.
— To nie twoja sprawa — mruknął czarnowłosy, zachowując resztki rozumu.
— A właśnie, że moja. Skoro sprawa ta jest naszego władcy, to i moja.
— Och daj spokój Alfridzie, ludzie muszą jeść! — próbował przemówić do rozumu zastępcy władcy, lecz typ to był tak zapatrzony w bogactwo i prawo, w dodatku był okrutny i kochał patrzeć jak inni cierpią, że Bardowi nie szło dobrze przemówienie Licksplittle'owi do rozumu.
— Te ryby to kontrabanda! — warknął, rzucając rybę do jeziora. — Opróżnić beczki do kanału — rozkazał, a zza jego pleców wyszło pięciu mężnych, jasnowłosych ludzi.
— Słyszeliście — powiedział dowódca do niżej postawionych.
— Ludzie w mieście potrzebują jedzenia. To ciężkie czasy — próbował coś wskórać Bard, widząc jak strażnicy wchodzą na jego łódź i zaczynają łapać za beczki.
— To już nie mój problem — burknął Alfrid, poprawiając swoją czarną, sięgającą do kolan, zdobioną dość brzydko szatę.
— Ludzie usłyszą, że władca kazał wyrzucić ryby do jeziora. Zaczną się niepokoje. Czy wtedy to będzie twój problem, Alfridzie?
Wzrok Barda był jak klątwa. Zastępca nie widział żadnego zwątpienia w jego twarzy. Grymas wkradł się na jego twarz, a oczy zapłonęły złością.
— Stać! — rozkazał strażnikom, więc ci się cofnęli. — Tak cię obchodzą ludzie? Obrońca uciśnionych się znalazł. Teraz cię uwielbiają, ale to się skończy — warknął, kiwając do Piercy'ego.
— Podnieść kratę — rozkazał cieć.
— Władca ma na ciebie oko, pamiętaj o tym — fuknął z odrazą Alfrid, patrząc, jak flisak przepływa łodzią przez bramę. — Wiemy gdzie mieszkasz, Bardzie.
— To małe miasto — odparł z powagą. — Wszyscy wiedzą, gdzie wszyscy mieszkają.
Bard przepłynął przez sporą część miasta. Skręcał w różne drogi wodne i kanały. W końcu zatrzymał łódź, rzucił linę pewnemu mężczyźnie i podskoczył do beczek. Naparł na jedną z nich nogą. Ta przechyliła się i opadła z łoskotem na ziemię, wywalając z niej Noriego z masą ryb. Kolejna beczka runęła, a z niej wypadł Dori. Gdy już miał wywrócić kolejną beczkę, głowa Dwalina wyłoniła się z niej i popatrzyła na flisaka surowo.
— Zabieraj ode mnie te łapy — warknął, na co Bard cofnął się powoli z dłońmi na widoku.
Z beczek zaczęli wychodzić krasnoludy, hobbit i kobieta, czego nie mógł dowierzyć pewien mężczyzna stojący na pomoście, który wciąż trzymał w rękach linę.
Sitriel wyszła z beczki niemalże od razu. Bard spojrzał w jej stronę sceptycznie, lecz nie kwestionował jej dziwnego zachowania. Sama dziewczyna obżarła się po drodze surowych ryb do tego stopnia, że wątpiła, że spojrzy na nie przez najbliższe kilka tygodni. Ori spojrzał w jej stronę, zdejmując z głowy okruchy lodu i niedowierzając, że w jej beczce zostało nie więcej niż dziesięć ryb, które zostawiła, by zakryły jej czubek głowy.
— Nic nie widziałeś ani nie słyszałeś — rzekł Bard do mieszkańca, kładąc mu srebrną monetę do dłoni. — A i... ryby możesz zatrzymać.
— Nie rozchodźcie się — rozkazał flisak. Gdy już wszyscy wyszli z beczek, a w tym z łodzi. — Za mną.
Szli żwawo drewnianymi pomostami. Ludzie patrzyli na nich z ciekawością, dziwiąc się, że banda krasnoludów idzie właśnie ich ścieżkami! Miasto było drewniane, dość duże, z dzwonnicą oraz wieżami. A niżej pod dachami znajdował się ciągły ruch. Rybacy, sprzedawcy, tkacze — było ich w bród. Harmider mógłby urazić uszy jakiejś delikatnej księżniczki. Tak wyglądało życie ludzi. W ciągłym biegu, bez chwili odpoczynku, skupianiu się na przeżyciu z dnia na dzień. W dodatku żyli w cieniu góry, wiedzieli, że smok śpi, lecz nie wiedzieli czy przebudzi się któregoś dnia i zaatakuje ich po raz kolejny, bo jak to mówią — historia lubi się powtarzać.
— Co to za miejsce? — zapytał Bilbo, wychylając się za kant domu.
— To, Panie Baggins, jest świat ludzi — odpowiedział mu chłodno Thorin, wysuwając się na przód.
— Schylcie głowy i idziemy — rozkazał im Bard, stając na środku.
Sitriel zarzuciła kaptur na głowę. Idąc na samym końcu, często odwracała się za siebie, pilnując, by nikt obcy, a raczej lepiej byłoby ująć nikt wścibski ich nie zaskoczył.
— Stać! — krzyknął jeden ze strażników, zauważając Barda.
— Ruszać się! — poganiał resztę Thorin.
— W imieniu władcy: Stać! — krzyczał mężczyzna, przepychając się między ludźmi.
— Zatrzymać ich!
— W tył, do tyłu! — pośpieszał kompanię Thorin, gdy strażnik wręcz wyrósł spod ziemi, zastawiając mu drogę.
Otoczeni, stojąc między mieszkańcami, usłyszeli krzyk.
— Na ziemię! — krzyknęła Sitriel, rzucając doniczką prosto w strażnika.
Ten dostał glinianą ceramiką prosto w głowę, przechylając się na plecy. Kompania nie została w tyle i wzięła do rąk, co miała przy sobie. Wiosła, liny, kosze i garnki. Skryci, zastawiali pułapki, ogłuszając strażników. Razem było ich trzech. Gdy padli na ziemię, krasnoludy złapali za ich ubranie i pociągnęli w bardziej zagęszczone miejsce, gdzie zajmowali się swoimi sprawami ludzie.
— Co tu się dzieje? Niech nikt się nie rusza, zostać na miejscach! — rozkazał dowódca straży, o stalowej zbroi z rubinowymi elementami.
— Braga! Soury? — rzekł z udawanym zaskoczeniem Bard, wychodząc z zaułku.
Dwaj strażnicy spojrzeli na mężczyznę sceptycznie i ze świadomością, że flisak pojawiając się przy nich, musiał coś przeskrobać. To było w jego krwi.
— Ty... Co ty knujesz, Bardzie? — warknął Braga, zbliżając się do niego o kilka kroków.
— Ja? Nic. Niczego nie knuję — mówił dość głupio, próbując naturalnie zasłonić przestrzeń za sobą.
Ludzie z miasta to zauważyli, a że lubili Barda, bo dobrym i uczciwym był człowiekiem, nie myśląc nawet o zaszkodzeniu jego osobie, zastawili koszami i towarami leżących na ziemi strażników, a jedna kobieta nawet dorzuciła coś od siebie, w tym wypadku doniczkę, która powstrzymała jednego ze strażników od zaalarmowania dowódcy, który smętnie próbował zauważyć jakiś nienaturalny ruch w czynnościach mieszkańców.
— Hej, Braga — zawołał Bard, trzymając w rękach białą, koronkową szatę ze stoiska, która była niemalże przezroczysta. — Twoja żona wyglądałaby w tym pięknie.
— Znasz moją żonę? — szok na twarzy mężczyzny był nie do opisania.
— Jak każdy mężczyzna w mieście — odparł Bard, nikle się uśmiechając, choć w głębi duszy skręcał się ze śmiechu.
Dowódca warknął, machnął ręką odszedł w stronę południowej części miasta. Flisak odetchnął z ulgą. Że też nawet w tym wieku nie mógł mieć jednego spokojnego dnia. Wrócił do zaułku i zawołał do siebie krasnoludy. Szybkim krokiem udało im się przejść spory kawałek, lecz gdy już mieli skręcać, na pomoście pojawił się kilkunastoletni chłopiec o ciemnobrązowych, średniej długości włosach i niebieskich oczach. Miał na sobie płaszcz z futrem i stare, za duże na niego buty.
— Tato, obserwują nasz dom — powiedział ze zmartwieniem na twarzy.
Bard zatrzymał się, zerkając na syna z niepokojem. Sitriel wyszła na przód, stając za mężczyzną.
— Kim są ci...
— Jakiś problem? — wcięła się w zdanie młodzieńcowi Silentmaul.
Bard spojrzał w żółte oczy kobiety, lecz spuścił wzrok, gdy odczuł dyskomfort od tej barwy.
— Szpiegują mnie na korzyść władcy. Musimy wejść inną drogą — rzekł, po czym kucnął przy synie. — Bain, zaprowadź ich do kanałów. Będą musieli wejść przez wychodek.
— Że co takiego? — warknął Dwalin oburzony tym faktem. — Że niby jakiś szczyl ma mnie do kanałów wepchnąć?! Chyba sobie kpisz!
— Uspokój się — mruknęła Sitriel, nasuwając kaptur bardziej na głowę. — Załatwmy to szybko, to może tego aż tak nie odczujemy.
— Chodźcie za mną — rzekł Bain i zaczął pośpiesznym krokiem iść przed siebie.
— Bardzie — zaczepiła go Sitriel, nim ruszyła za krasnoludami. — Nie zapominaj o całej części umowy. Zachowaj się jak ojciec, a przynajmniej poudawaj i przynieś to, za co ci zapłaciliśmy.
Mężczyzna kiwnął głową i ruszył w stronę targowiska.
Tymczasem syn flisaka stanął na krańcu pomostu, patrząc na krasnoludów.
— Dobra, zanurzcie się i podpłyńcie pod tamten dom — wskazał palcem na piętrową chałupkę. — Czekajcie aż dam znak, wtedy wyjdziecie.
— Do czego to doszło, żeby po takim powrocie ciapał się w kanałach — burknął Dwalin.
— Ruszcie się — rozkazał Thorin, wchodząc do wody. — Nie mamy na to czasu.
Sitriel zdjęła elficki płaszcz i rzuciła go w stronę dzieciaka, który nie spodziewając się ruchu kobiety, podskoczył do góry ze strachu.
— Kolejny siusiumajtek. Jaki ojciec, taki syn — burknął Dwalin, zaczesując do tyłu czarnego irokeza.
— Właź, Dwalinie i nie marudź — fuknęła Sitriel, zamaczając się po czubek głowy.
Dopłynęli parędziesiąt metrów i wyczekiwali znaku. Minęło z dwadzieścia minut i dopiero po takim czasie, nad ich głowami rozbrzmiały trzy, głośne stuknięcia pięścią. Jako pierwszy wynurzył się Dwalin, zniecierpliwiony i zły. Jego głowa wyłoniła się z wychodka, a wściekły wzrok utkwił w młodym chłopaku.
— Jeśli komuś o tym powiesz, nogi ci z dupy pourywam — warknął, wychodząc. — Nie dotykaj mnie! —dodał wściekły, kiedy młody chłopak chciał mu pomóc wyjść.
— Tamtędy na górę — wskazał na schody ruchem głowy Bain, robiąc miejsce nieznajomym.
Wychodzili jeden za drugim. Sitriel skierowała się do krętych schodów jako ostatnia.
— Tato? — szepnęła zdezorientowana Sigrid, starsza córka i najstarsze dziecko Barda. — Dlaczego z wychodka wychodzą krasnoludy?
— Przyniosą nam szczęście? — spytała z radością Tilda, najmłodsza dziewczynka stojąca niedaleko siostry i uśmiechająca się szeroko.
Sitriel weszła po schodach, zatrzymując się przy barierce. Woda kapała z jej ubrań, na włosach wciąż miała drobne kawałki lodu z jeziora, a za duża beżowa tunika wyglądała jak jedna wielka szmata. Przeszła parę metrów dalej i opadła ciężko na krzesło. Złapała się za zmarznięte ramię, opierając o oparcie. Dom Barda wydawał się przytulny. Miał duże okna z jasnozielonymi firankami, półki i ciemne komody, na których stały woskowe świece, łódeczki zrobione z kory i wydłubane w drewnie krasnoludki. Było miejsce do spania, kominek, w którym już gotował się gar wody i długi stół.
Sitriel utkwiła wzrok w młodszej córce Barda, która z zaciekawieniem i nieświadomością wpatrywała się w krasnoludów zalegających jej własny dom.
Czarnowłosa zaczepiła flisaka, gdy przechodził obok niej.
— Masz to? — zapytała, czując jak krew spływa jej po palcach.
Mężczyzna schylił się i ściągnął szmatkę z przerośniętej biało - upierzonej kury, która gdakała cicho w klatce. Sitriel spojrzała na łucznika z grymasem, wstając ociężale.
— Prosiłam wyraźnie, byś przyniósł trzy kury lub świnię. Czy naprawdę uważasz mnie za głupa? Może i jestem kobietą, ale wyedukowaną — palnęła, puszczając ramię.
— Za taką ilość pieniędzy, więcej nie dałem rady kupić. Zresztą u nas je się ryby, kury raczej są do znoszenia jajek — mruknął. — Na co ci zresztą ta kura?
Sitriel nie odpowiedziała. Zerknęła w stronę kuchni, złapała klatkę w ręce i ruszyła do stołu. Otwierała szuflady w poszukiwaniu noża. Sigrid podeszła do czarnowłosej powoli, patrząc na nią niezrozumiale.
— Czegoś szukasz? — zapytała uprzejmie, lecz zlękła się zakrwawionej Sitriel, trzymającej nóż.
— Znajdź mi duży kufel, igłę i nici — odparła miło, zaskakując swoim delikatnym i spokojnym głosem córkę Barda.
Brązowowłosa wyciągnęła z szafki drewniany kufel i postawiła go obok dziewczyny, a igłę i nici przyniosła zawczasu. Sitriel kiwnęła do niej głową i pokierowała ją do kominka, w którym gotowała się już woda. Gdy tylko kuchnia opustoszała, pszenicznooka wyciągnęła kurę z klatki i odcięła jej głowę z nadzwyczajną łatwością. Lejąca się ciurkiem krew napełniła kufel po brzegi. Resztę kury Sitriel zostawiła na desce do krojenia, lecz zachowała dla siebie nawet najmniejszą kroplę krwi. Zmarznięta i o katarze, z kuflem w ręku ruszyła w stronę kominka, przy którym siedziała większość kompanii. Usiadła na ławie obok Doriego i upiła wiele łyków ciepłej cieczy. W międzyczasie zdjęła buty i wycisnęła z wody ubranie, które suszyło się na sznurku, a ona sama siedziała prawie że goła pod wielkim kocem.
Bard zniknął z Tildą w poszukiwaniu suchych ubrań dla kompanii, a Sigrid robiła herbatę w kuchni, sceptycznie patrząc w stronę rozerwanej na strzępy kury. Przyniosła na tacy piętnaście herbat oraz ziół i dała każdemu na rozgrzanie.
Po jakimś czasie Bard przyszedł zobaczyć jak czują się krasnoludy, a jego córka idąc ramię w ramię z nim, niosła stos ubrań, które rozdawała kompanii. Sitriel siedziała właśnie blisko kominka, obok Bofura i Bifura, susząc poplątane włosy i grzejąc stopy.
— Może nie do końca pasują, ale przynajmniej nie zmarzniecie — mówił Bard, odkopując skądś kolejne ubrania.
Gdy Tilda podeszła do dziewczyny i dwójki krasnoludów, podała im ubrania, po czym stanęła w miejscu. Silentmaul uniosła cienkie futro do góry, patrząc na nie zawiedziona.
— Za małe. Nie zmieszczę się w to — mruknęła do dziewczynki z zawiedzeniem.
— Nie? Chyba nie mam nic większego — odparła smutno. Wtem uśmiechnęła się i popatrzyła radośnie w nietypowe oczy przybyszki. — Albo może coś znajdę! Zaraz wrócę.
I po tych słowach pędem pobiegła na strych.
Sitriel wstała i zerknęła do kolejnego garnka, w którym gotowała się woda. Wzięła pusty kufel po krwi do ręki i napełniła go do połowy. Odeszła od przyjaciół, schodząc na niższe piętro, gdzie to ruch był mniejszy, a ogółem panował tu spokój i cisza. Usiadła w kącie po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie stał długi stół, przy którym rozmawiał Bard ze swoim synem. Rodzina zamilkła, przyglądając się kobiecie. Ta wstała jeszcze na sekundę i zerwała ze sznurka kilka listków ziela, uważnie się mu przyglądając. Odkryła kawałek koca i wystawiła ręce na wierzch, ukazując paskudną ranę. Trzęsącymi rękami nawinęła na igłę czarną nić i włożyła ją do wrzątku.
— Paskudna rana — mruknął Bard, który siedział na drugim końcu ławy.
Sitriel jedynie na niego zerknęła.
— Zadana przez łuk. Pewnie ją rozpoznajesz, bo sam używasz tej broni — powiedziała, wyjmując sztylet. Nakroiła sobie kawałek skóry i włożyła palce do ramienia, poszukując zębatej groty. Wyrwała ją z ciała, krzywiąc się z bólu.
— Czarna ropa wygląda dość paskudnie — ciągnął dalej gospodarz. — W życiu nie widziałem takich strzał, które powodują tak straszliwe skutki.
— To nie wina strzał — rzekła czarnowłosa, ze skupieniem zszywając sobie ramię. — Tylko krwi.
Odłożyła igłę na stół, a nici ucięła przy supełku. Pokruszyła zioło i przyłożyła je do ramienia, obwiązując ramię szarą, podziurawioną chustką.
— Krwi?
Sitriel spojrzała na mężczyznę i siedzącego na przeciwko niego syna.
— Nie zrozumiesz. A jak ci powiem, to pewnie uciekniesz ode mnie w popłochu — odparła, uśmiechając się lekko. — Jesteś Bart?
— Bain — odpowiedział chłopiec.
— Bain, przynieś mi mój płaszcz.
Chłopak spojrzał na ojca, jakby czekał na udzielenie z jego strony zgody. Czarnowłosy kiwnął głową, na co chłopak ruszył schodami w dół.
— Jesteś flisakiem, czyż nie? — zapytała się go kobieta, opadając ciężko na stół.
— Flisakiem i żołnierzem. Dokładnie łucznikiem, jak wcześniej zauważyłaś — odparł, patrząc ciężko oddychającą dziewczynę. — A ciebie jak zwą?
— Różnie. Wiele mam imion i różnie mnie nazywają. Najczęściej Czarnym Żniwiarzem lub sierściuchem.
— Dlaczego akurat sierściuchem? — zapytał niezrozumiale Bard.
— Lubię nosić futro — zażartowała czarnowłosa. — Dorobiłeś się dobrych dzieci. Chroń je, póki możesz. Niech nie dorastają za szybko — ostrzegła go, lecz Bard nie do końca zrozumiał całkowity przekaz pszenicznookiej.
Gdy Bain przyniósł płaszcz, Sitriel podziękowała mu, wstała powolnie i idąc schodami na piętro, napotkała schodzącą ze strychu Tildę. Bard odprowadził ją wzrokiem, sceptycznie patrząc na zakrwawioną szmatkę, leżącą na stole.
— Bain.
— Tak, ojcze?
— Unikaj kontaktu z tą kobietą, gdy tylko nadarzy się okazja — rzekł z obawą i naciskiem. — Miej ją na oku, gdy jest w pobliżu Tildy oraz Sigrid.
— Dobrze — odparł. — Ale dlaczego?
— Mam złe przeczucia. A teraz idź poszukać więcej kocy. Dzisiaj będą u nas spać, więc wypadałoby im przyszykować więcej ciepłych rzeczy.
— Tędy, tędy! — ciągnęła Sitriel za rękę Tilda. — Masz!
Czarnowłosa ze zdziwieniem popatrzyła na złożoną w kostkę szarą suknię. Dziewczynka patrzyła na czarnowłosą wielkimi oczami, zabierając od niej płaszcz i koc. Sitriel rozłożyła ubranie i przyjrzała się jej chwilę. Była długa, do połowy łydek, w różnych odcieniach szarości (głównie ciemnych) i białych, koronkowych elementach. Rękawy miała długie i szerokie, a dekolt był na tyle duży, że odsłaniałby bliznę Sitriel. Kobieta oceniła ubranie, które po założeniu, było prawie idealne. Uklękła na podłodze, a córka Barda podeszła do niej i zawiązała suknię z tyłu jasnożółtą wstążką.
— Gotowe! — odparła brązowowłosa, stając dumnie.
Sitriel wstała, łapiąc za skrawek sukni. Czuła się w niej dobrze. Spojrzała na małą istotę i uśmiechnęła się delikatnie w jej stronę.
— Dziękuję — odparła, zakładając na siebie płaszcz.
Dotknęła czule dłonią głowę dziewczynki i wyszła z sypialni, idąc w stronę przyjaciół. Za nią podążyła cichutko Tilda, która nie mogła przestać się uśmiechać.
Sitriel podeszła do samotnie siedzącego Thorina. Krasnolud oparty o drewnianą ścianę, bawił się zdjętym z palca pierścieniem. Spojrzał na ciemnowłosą dziewczynę, która stanęła tuż obok niego.
— Jak ręka? — zapytał się jej, lecz jego wzrok powędrował na dekolt dziewczyny. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę na jej okropną bliznę ukazującą się spod płaszcza.
— Mogło być lepiej — mruknęła, siadając na taborecie obok czarnowłosego. — Ale już nie krwawi i zaczyna się leczyć. Powinna się zagoić do czasu, gdy wyruszymy do Erebor.
Thorin westchnął, opierając się o swoją dłoń. Delikatnie przechylił głowę i spojrzał w żółte oczy Silentmaul.
— Dobrze słyszeć choć jedną dobrą nowinę — rzekł, a wiatr przedostał się z uchylonego okna i rozwiał mu włosy na boki. — Jutro rano pójdziemy do władcy tego miasta i orzekniemy nasze przybycie. Ale do tego czasu trzeba podjąć pewne kroki. Sitriel, jako jedyna z nas wszystkich wyglądasz jak człowiek, więc tu przypada twoja rola do tej misji. Wyjdziesz dziś, gdy się rozgrzejesz i odpoczniesz, na miasto, by rozeznać się wśród ludzi. Dowiesz się, co mówią i czy o nas słyszeli, bo bardzo cicho do miasta to my nie weszliśmy. Chcę wiedzieć czy mieszkańcy Miasta na Jeziorze mówią o przepowiedni i w jakich są humorach. To pierwsza kwestia. Gdy już się ściemni, a ludzie rozejdą się do domów, zobacz czy orkowie nie zbliżają się do jeziora i jak miewa się sytuacja u zarządcy miasta. Jeśli zdołasz, podsłuchaj o czym mówi i jaki jest. Może się nam taka informacja jutro przydać.
Sitriel kiwnęła głową zrozumiale, patrząc na zmartwioną twarz krasnoluda. Błękitnooki wyjrzał przez okno i wpatrywał się w dal, jakby zaczarowany. Zdołał w międzyczasie wstać i oprzeć się dłońmi o parapet. Pszenicznooka podążyła za wzrokiem syna Thraina, wstając ze stołka. Napotykała wielką, drewnianą konstrukcję na tle zachodzącego słońca.
— Co to za wieża? — zapytała z ciekawością Sal Silentmaul.
— Kusznica krasnoludów... — odparł Thorin ze spokojem i ukrywanym żalem.
— Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha — rzekł Bilbo, pojawiając się obok stojących przy oknie przyjaciół.
— Tak... — mruknął pod nosem Balin, powoli podchodząc do nich. — Ostatnio widzieliśmy taką broń, gdy miasto było w ogniu. Tego dnia zjawił się smok. Nasze przekleństwo o imieniu Smaug, niszcząc miasto Dal. Girion, władca miasta, kazał łucznikom strzelać do bestii. Ale smok ma twardą skórę. Twardszą niż najtwardsza zbroja. Jedynie czarna strzała wystrzelona z tej kusznicy byłaby w stanie ją przebić. A takowych strzał nie wykonano wiele. Zostało ich naprawdę mało, ale Girion się nie poddawał.
— Gdyby ludzie lepiej celowali tamtego dnia, wszystko potoczyłoby się inaczej — fuknął Thorin, denerwując się na wspomnienie utracenia Góry.
— Mówisz tak, jakbyś tam był — rzekł nagle Bard, stając nieopodal Thorina.
— Tę historię zna każdy krasnolud — odburknął czarnowłosy, odwracając wzrok od mężczyzny.
— A więc wiesz, że Girion trafił — wtrącił się w rozmowę Bain. — Zdarł mu łuskę pod lewym skrzydłem. Jeszcze jedna i zabiłby potwora!
Dwalin zaśmiał się prześmiewczo, zakładając ręce na klatce.
— To tylko bajka, nic więcej — fuknął, patrząc na dzieciaka z góry.
— Zabicie smoka czarnymi strzałami... Nigdy nie słyszałam o czymś takim — rzekła Sitriel, zwracając na siebie wzrok. — Przynajmniej nie całą historię. Smoka najłatwiej jest utopić i choć wymaga to dużej odwagi, cierpliwości i szybkich działań... Jest najlepszą ze wszystkich opcji. Stalowe bolasy związałyby skrzydła i nogi, a smok zatonąłby, nie mogąc wypłynąć na powierzchnię. Lecz do takiej akcji potrzebny jest sprzęt, którego wy nie posiadacie — mruknęła, spoglądając na krasnoludy. — I choć skórę mają wewnątrz tak twardą jak na zewnątrz, ludzie zawsze mieli i będą mieć kłopot z tymi bestiami. Więc jest też jeden z łatwiejszych sposób, na ułatwienie sobie wygranej ze smokiem. Wystarczy go oślepić. Zakraść się pod jego łeb i cisnąć mieczem prosto w ślepia. Panika i ból, której doświadczy zdezorientuje go do tego stopnia, że będzie można podiąć się radykalniejszych kroków.
— Skąd ty to niby wiesz? — zapytał wścibsko Bain, patrząc w jasne oczy dziewczyny.
— Sitriel — wtrącił się Thorin, widząc jak dziewczyna chce powiedzieć trochę za dużo na temat smoków. — Idź już.
Czarnowłosa fuknęła pod nosem, zarzuciła kaptur na głowę i ruszyła schodami w dół. Bard odprowadził ją wzrokiem oniemiały. Tej sukni, którą miała na sobie, nie wiedział od wielu lat. Była to jedna z sukni, które kupił za młodu swojej żonie, gdy miała narodzić się Sigrid. Widząc, jak obca kobieta nosi ten prezent, jakaś niewidzialna siła łapała go za serce i ciągnęła w dół, jakoby chciała go zatopić. Mignęła mu przed oczami matka jego dzieci, piękna kobieta o brązowych, długich włosach zaplecionych w luźny warkocz i oczach niebieskich, i tak ślicznych, jak najpiękniejsze krajobrazy w Śródziemiu. Bard posmutniał na myśl o zmarłej małżonce, co przykuło uwagę jego dzieci, które również zauważyły suknię ich matki. Tilda siedziała cicho na ten temat, choć czuła wzrok brata i ojca na sobie.
Thorin wyjrzał za okno, ignorując pana domu. Widział tam idącą między straganami Sitriel, która powoli wtapiała się w tłum mieszkańców miasta. Czarnowłosa ostrożnie stawiała kroki, wsłuchiwała się we wszystkie ciekawsze rozmowy. Przystanęła niedaleko koszy pełnych warzyw i udając, że patrzy na nie, w prawdzie słuchała starszej kobiety i dwóch mężczyzn siedzących przy łódce.
— Widzieliście? Krasnoludy, cała gromada w naszym mieście! — szeptała kobieta.
— Czy to prawda? Wiecie, ta przepowiednia — zapytał stary flisak, poprawiając granatowy kapelusz.
— Jaka przepowiednia?
— Ta o Górze pełnej złota oczywiście! No co ty, nie pamiętasz? — zdziwił się mężczyzna.
Sitriel odwróciła się w bok, słysząc kolejną z wielu rozmów.
— Ilu ich było? — zapytała gosposia z wiklinowym koszem w ręku.
— Trzynastu! Ale był z nimi też Bard, jakaś kobieta i niski jegomość.
— Czy to prawda, Pani Vidlan? Czy z Góry popłynie złoto, a smok zostanie zabity?
Tudzież kolejna rozmowa rozbrzmiała szeptem.
— Thorin Dębowa Tarcza! Mówię ci, ojcze, wiem, co widziałem!
— Livard, gdzież ty go widziałeś? Wszyscy w mieście szepczą na ich temat.
— Niedaleko straganu wdowy Agilli, był tam, naprawdę!
— Wierzę ci, synu, wierzę. Ale opowiesz mi resztę w domu.
Po parunastu krokach do uszu Sitriel doszła cicha melodia, śpiewana z delikatnością i radością. Pszenicznooka wyszła z alei pełnej ludzi i zobaczyła małą dziewczynkę w podartej sukience. Trzymała w dłoniach szmacianą lalkę, a jej cieniutki głosik rozchodził się na boki.
— Podziemny król nad króle
Pan wydrążonych skał i władca
Srebrnych źródeł
Odbierze to, co miał.
Zaszemrzą pieśń strumienie,
Zaszumi las i bór —
I radość zapanuje,
gdy zjawi się Król Gór!
Sitriel zamyśliła się na słowa tej pieśni. Wytrąciła ją z równowagi dopiero stara, zgarbiona kobieta, która na nią wpadła. Nie przepraszając wyminęła Silentmaul żwawym krokiem. Zbyt żwawym. Pszenicznooka spojrzała na drogie buty z czarnej skóry, które wystawały spod beżowego płaszcza staruszki. Nieznajoma wyglądała, jakby się śpieszyła. Sitriel postanowiła podążyć śladem kobiety w większym odstępie. Ku jej zdziwieniu, ta przyśpieszała kroku coraz bardziej. A gdy skręciła w alejkę, Silentmaul o mały włos straciła ją z oczu. Szła jakimiś ciasnymi uliczkami, że Sitriel nie mogła dotrzymać jej kroku, bo zaraz by ją zauważyła. Gdy wyszła na główną drogę, ta zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu! A tak chociaż można było sobie pomyśleć. Czarnowłosa niemalże od razu zauważyła płaszcz, który leżał na stercie koszy. Czarnowłosa spojrzała na ziemię, kucając. Ślady na spadającym z nieba śniegu odbiły się delikatnie i tworzyły ścieżkę na pomoście. Sitriel nie tracąc czasu, przyśpieszyła kroku, poszukując zaginionej kobiety. Ale jak się po chwili okazało, to wcale nie była kobieta, a Alfrid Licksplittle pod przykrywką, który szedł do domu zarządcy opowiedzieć mu, co usłyszał na mieście. Sitriel ukryła się w ciemnej uliczce. Zastępca stanął w drzwiach, odwracając się za siebie. Czuł się... nieswojo. Miał wrażenie, że był obserwowany. Rozglądał się powoli po uliczkach, aż utkwił wzrok w Sitriel, a raczej jej jaskrawych, świecących się w ciemnościach oczach, bo samej kobiety nie widział. Nagle czarny kot zeskoczył z dachu, lądując koło Alfrida. Ten tak podskoczył, że dotknął głową dachu. Wściekły przeklął pod nosem, otrzepał ubranie i po raz kolejny spojrzał w ciemną uliczkę. Lecz tym razem nie dostrzegł tam już nic.
— Głupi pchlarz — fuknął jedynie i zamknął drzwi z trzaskiem.
Sitriel odetchnęła cicho z ulgą, odklejając się od ściany. Wychyliła głowę z uliczki i rozejrzała się, nie tracąc koncentracji. Przy wielkim, dwupiętrowym domu nikt nie stał. Żadnej straży, żadnych mieszkańców... Jedynie czarny kot łaził nieopodal, łapiąc płatki śniegu z puszyste łapki. Czarnowłosa ostrożnie podeszła pod dom i uprzednio upewniając się, że nikt jej nie obserwuje, zaczęła się wspinać do góry po wystających deskach. Wlazła na balkon i oparła się plecami o ścianę, słysząc jakieś głośne rozmowy.
— Ludzie wciąż szepczą, panie — mówił Alfrid, trzymając w rękach kryształowy kielich z nalaną do połowy brandy o pięknej, bursztynowej barwie.
— A o czym mieliby niby szeptać? O pracy? Schronie, jedzeniu? Smrodzie rybiego oleju i smoły? — burknął, wyrywając łapczywie kielich z rąk zastępcy.
— Byłem na mieście i wiem, co słyszałem. A słyszałem, jak szeptali o przepowiedni.
— Ha! Przepowiedni? Tej starej bajeczce? Nonsens! — mruknął władca, zarzucając swoje długie, rude włosy do tyłu. — Że też teraz im się zebrało na myślenie o dyrdymałach i bogactwie. Co, może jeszcze do miasta wpłynął na diamentowych łódkach gładziciele smoka?
— Nie chcę cię niepokoić, panie, lecz ludzie mówią, co mówią. Że władca gór przybył do miasta. Krasnoludowie są gdzieś wśród nas, czekając lub ukrywając się (nie wiem jednak po co) przed nami.
Władca fuknął pod nosem, zdejmując buty.
— Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to w końcu wyjdą z ukrycia i oznajmią oficjalnie swój powrót. Nie mam się o co kłócić w tej kwestii — burknął, rzucając koszulę na zdobione krzesło. — Przepowiednia mówi, że gdy Król odbije to, co należało kiedyś do niego, my będziemy pływać w złocie! Miałabym stawać na przeciw takiej pięknej przepowiedni?
— Ależ panie, przecież Bard im pomagał, widziano go z krasnoludami. Czy to nie byłaby głupota, dając uciekać temu flisakowi o tępiej strzale? Czy nie...
— Ależ Alfridzie, przestań zrzędzić! — burknął rządca, przykrywając się pierzyną. — Idź lepiej spać, rano trzeba wstać i zająć się papierkową robotą, a dziś już nadto miałem na głowie.
Licksplittle burknął pod nosem znieważające słowa, zgasił palącą się świeczkę palcami, odwrócił się na pięcie i wyszedł z sypialni z oburzoną miną.
Sitriel usłyszała, co usłyszeć miała, więc wspięła się na dach domu i w kucki przyglądała się obrzeżom miasta. Sięgała wzrokiem aż do horyzontu, poszukując niechcianego ruchu. Mróz skubał jej czerwony nos i różane policzki, a śnieg sypał zawzięcie, ograniczając widoczność. Czarnowłosa złączyła ze sobą dłonie w łódeczkę i wpatrywała się jak różnokształtne śnieżynki opadają na jej chłodne dłonie. Ciepła para wydobywała się z jej ust, a srebrno - biały śnieg odbijał się w oczach.
Nie zauważyła nawet, kiedy dosiadł się do niej tajemniczy jegomość ubrany w ciemnozielony płaszcz i czarną tunikę. Głowę skrywał ciemny kaptur, na ramionach przepasany był skórzanymi pasami, a w pasie obwiązany był różnokolorowymi paskami, niekoniecznie tylko zrobionymi ze skóry, ale też ze złota. Buty miał wysokie, aż do połowy ud, a przy kieszeni miał przewiązaną lisią kitkę. Siedział sobie z trochę podciągniętymi nogami, opierał się o rękę i przyglądał Sal Silentmaul, trzymając z buzi kość z pieczonego kurczaka, ponieważ dopiero co skończył swój posiłek.
— Nie sądzisz, że chodzenie po dachach jest zdziebko niebezpieczne? — odezwał się nonszlanckim głosem, na co Sitriel odskoczyła w bok ze strachu. Dziewczyna spojrzała w jasnoszare oczy nieznajomego zszokowana. — Spokojnie, nic ci nie zrobię i nic nikomu nie powiem — zapewnił ją, wstając ociężale. Rzucił kość i spojrzał Silentmaul prosto w oczy. Był wysoki, niemalże tak wysoki jak Bard, a Sitriel Bardowi sięgała ledwo do barków. — Więc, czemuś wlazła na dach? Dziś mocno sypie. Możesz się poślizgnąć i spaść.
— Zapewniam cię, że nie spadnę. A teraz sobie pójdę... — mruknęła żółtooka, zaczynając iść w stronę z dala od nieznajomego, lecz nim zrobiła parę kroków, ten pojawił się przed nią. Sitriel zrobiło krok w tył, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. — Skąd...?! Jak?!
— Jestem baaardzo szybki — odparł z uśmiechem, zadzierając głowę do góry. Czarne włosy z szarymi końcówkami miał spięte w krótką kitkę, lecz część grzywki opadała swobodnie mu na twarz. Wyglądał na nie więcej niż trzydzieści wiosen. — Wiesz, ciekawi mnie wiele rzeczy, chociażby to, czym się zajmujesz.
— Jestem flisakiem — odparła bez zastanowienia, nie uginając kolan przed wścibskim mężczyzną.
— Flisakiem? — powtórzył rozbawiony. — Od kiedy to flisacy łażą po dachach? Czyżbyś zrezygnowała z łodzi?
— ...Byłym flisakiem — burknęła Sitriel, ściągając brwi, — A zresztą, co cię to obchodzi?
Czarnowłosy wzruszył ramionami.
— Jestem ciekaw, bo oj, znam w tym mieście każdego, ale ciebie tutaj nie widziałem. Czy to elficki płaszcz?
— Jak widać... — mruknęła, patrząc na boki z jakąś obawą.
— Ładny. Ładne wzory, ładny materiał... Jesteś elfką?
— Czy ja ci wyglądam na elfkę? — burknęła, zerkając na nieznajomego.
— Może trochę. W końcu nosisz elficki płaszcz. Ach... rozumiem, jednak kradziony?
— Przepraszam, ale mam rzeczy do załatwienia — dziewczyna zaczęła się mieszać. Chciała już uciec nieznajomemu.
— Uuu! Transakcje? Znajomości? Czy naprawa dachówki? — żartował sobie mężczyzna. — A może zwiady? By wypatrzeć hordę ciągnących się za wami orków?
Sitriel zatrzymała się, odwracając za siebie.
— Skąd... ty to wszystko wiesz? — żółtooka zaczęła zbliżać się do nieznajomego, lecz ten zaczął iść tyłem... wtem zeskoczył w dół, Silentmaul podbiegła do krańca dachu, a tam zobaczyła jak na ziemi szybkim krokiem i z szczwanym uśmieszkiem na twarzy oddalał się tajemniczy człowiek.
— Miło było poznać, Sitriel! — krzyknął, machając jej.
— Kim jesteś?! — zapytała, słysząc swoje imię.
— Morrow! — odparł lekko, o czym zaczął znikać wśród budynków.
— Morrow... — powtórzyła szeptem Sitriel, prostując się.
Pomimo całej tej dziwnej sytuacji, czarnowłosa nie ruszyła za mieszkańcem Miasta Nad Jeziorem. Straciła za dużo czasu na tego złodziejsko wyglądającego obcego. Dlatego po jakimś czasie wróciła do domu Barda. Uchyliła drzwi i weszła do środka czując ciepło bijące z kominka. Zdjęła płaszcz i powiesiła go na starym wieszaku, by trochę wysechł od śniegu. Nie zauważyła nawet gospodarza domu, który siedział w kącie, czytając książkę przy świeczce. Ruszyła od razu w stronę Thorina na wyższe piętro, gdy Bard sceptycznie patrzył w jej stronę. Sam syn Thraina siedział na krześle niedaleko kominka, a obok niego na ławie rozmawiał z nim Bilbo, Balin, Dwalin i Fili. Reszta już spała przykryta wełnianymi kocami.
— Już miałem puszczać Filiego za tobą — rzekł Thorin z rękami skrzyżowanymi na klatce. — Ale dobrze, że jesteś, choć zaczynałem się martwić, że coś mogło się stać. Długo cię nie było.
— Ach tak. Miałam mały problem z lokalizacją domu władcy, ale po czasie udało mi się go znaleźć — odparła, siadając niedaleko Thorina, patrząc jak Tilda zerka ze schodów w jej stronę. — A mieszkańców roi się tutaj nawet po zmierzchu...
— Więc? — pośpieszył kobietę Bilbo, nie mogąc znieść siedzenia w niewiedzy. — Co na to ludzie?
— Mówią — ściszyła głos, by córka gospodarza nie podsłuchała za wiele. — Nucą pieśni, szeptają o przepowiedni — cieszą się na powrót Króla pod Górą. Wiedzą, że jesteśmy w mieście i się ukrywamy. Spekulują, że u Barda, bo wcześniej pomogli nam ze strażnikami, a przy nas stał właśnie on.
— A co z zarządcą? — zapytał Balin. — Zdołałaś się dowiedzieć, jakie jest jego zdanie.
— ...Ludzie są skąpi — westchnęła Sitriel, rozcierając zimne ręce. — Kochają złoto jak smoki. Jakby w każdym z nich przykryte grubą czy cienką warstwą skorupy istniało wnętrze, które mówi ciągle o bogactwie i dogodnym życiu. Ten cały zastępca zawiódł mnie nieświadomie prosto do domu władcy, mówiąc mu wszystko, czego dowiedział się z plotek. Zarządca wcale nie jest wściekły, że wtargnęliśmy do miasta — wręcz przeciwnie! — Jest podekscytowany! Marzy o tym, by rzeki popłynęły złotem z Góry, a miasto rozkwitło się w dziedzinie handlu, jak za dawnych czasów. Choć ten cały zastępca, jak mu tam było...? Alfred czy Alwren, mniejsza o to, nie był zadowolony tylko Bardem. Z pewnością ma do niego urazę i to nie jedną.
— A orkowie? — mruknął Dwalin, kiwając głową w stronę okna. — Jakieś ślady czy niepokojące...
— Nie — odpowiedziała, nie dając mu skończyć zdania. — Żadnych orków, żadnych strażników. Dziwne, lecz miasto niemalże opustoszało, gdy słońce zaszło. Prawie. Tylko pojedyncze osoby, nie licząc pijaków, się gdzieś kręciły. Jeszcze ten śnieg, nic prawie nie widać. Widzę teraz za oknem, że się przerzedza, prawie ustał, ale nie na długo.
— W takim razie została jedna kwestia — powiedział cicho Balin, a wzrok wszystkich skierował się w stronę czarnowłosej.
— Jakiej? — zapytał niezrozumiale Bilbo, którym w prawdziwe był w domu, a większość ważniejszych kwestii nie zostało z nim przedyskutowanych czy nawet nie doszło do jego uszu. Albo słuchać nie umiał, bo Thorin tak spojrzał na niziołka, jakby miał tłumaczyć wszystko jeszcze raz małemu dziecku.
— Sprawie smoka oczywiście — powiedział Fili z markotną miną.
— I nie tylko — rzekł Thorin. — Zanim obmyśli się plan zabicia Smauga, trzeba pomyśleć o wyposażeniu, prowiancie, odpowiedniej drodze... Bez tego nie możemy nawet na chwilę pomyśleć o stawieniu się w Erebor, bo zginiemy niemalże od razu. I tu — spojrzał na zadumioną twarz Silentmaul. — Nadchodzi twoja rola. I Pana Bagginsa. Wojownik i włamywacz. Czas żebyście przygotowywali się na misję, za którą będziecie najbardziej odpowiedzialni. Misję, która zakończy cierpienia i odbije Erebor. Nasz dom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top