VII Powrót tego, który powinien być martwy.
VII Powrót tego, który powinien być martwy.
— ...Ori, Nori, Dori, Balin, Dwalin... — liczył cicho Gandalf. — Thorin, Sitriel, Fili, Kili, Bifur, Bofur, Bombur, Oin, Gloin... I brak hobbita! Jak u licha go zgubiliście?! — wściekł się czarodziej, nerwowo poprawiając kapelusz na swojej siwej czuprynie.
— Dori, czy ty go na plecach nie niosłeś przez jakiś czas?
— Nie zwalaj wszystkiego na mnie! Nie jestem jakimś targarzem, żeby nieść go przez całą jaskinię goblinów! Niosłem go, racja, lecz na początku, potem nas zaatakowały gobliny i myślałem, że biegł za Gandalfem jak każdy inny!
— Do diaska z tymi krasnoludami, mieliście się zebrać i uciec razem! Czy wy do diabła nie rozumiecie, jak ważny jest włamywacz? — lamentował czarodziej.
— Chyba nie myślisz, że tam wrócimy? — burknął Dwalin z oburzeniem. — I tak by tylko przeszkadzał. Marny z niego włamywacz. Ha! Nawet żaden! Lata takie coś u twojego boku, zżera zapasy i truje dupę.
— Nic tylko wpada w kłopoty i ratować go trzeba, bo sam mieczem wywijać nie potrafi!
— Zapewne jest już martwy. Sam w grocie goblinów nie przetrwałby minuty. Żal mi się robi, gdy o tym pomyślę.
— To nie myśl! Idźmy dalej, nim słońce zajdzie — wstał Oin. — Nie możemy zaprzestać całej podróży dla tego niziołka.
— Ten niziołek jest nam potrzebny — powiedział stanowczo Gandalf, oburzony słowami krasnoludów. — Nie opuściłbym go nigdy w życiu. Ani jego, ani żadnego z was! Muszę wrócić po przyjaciela, a jeśli wy nie chcecie iść ze mną, to możecie kontynuować podróż sami, bo ja z wami iść nie będę!
— Ja pójdę — odezwała się jak dotąd milcząca Sitriel.
— Co proszę? — palnął Thorin, patrząc do góry na wysoką bestię.
— Ja pójdę — powtórzyła. — Bez Gandalfa nie poradzimy sobie w tej wyprawie, a zostawić biednego Bilbo na pastwę losu byłoby zbyt okrutne. Co jeśli biedak żyje i cierpi tam gdzieś ze złamaną ręką lub brakiem kończyny? Ja również go nie zostawię. Wróciłabym do tej groty po każdego z was, a hobbit nie stanowi wyjątku.
— Jeśli tam przepadniesz, to nie będziemy mieć ani włamywacza, ani czarodzieja, ani wojownika, a kompania będzie wybrakowana jeszcze bardziej — powiedział Gloin, patrząc na dziewczynę podejrzliwe.
— Nic mi nie będzie — powiedziała, wstając. — Potrafię biegać szybciej niż gobliny, węch mam dobry, słuch też, no i mogę z łatwością poruszać się pod drewnianymi konstrukcjami. Postaram się wrócić jak najszybciej. Zostawię tu jeden miecz, żeby mnie nadto nie spowalniał — oznajmiła, wbijając mosiężny miecz w posadzkę.
Pomachała na pożegnanie do dodającego jej odwagi Kiliemu, po czym pędem pobiegła w stronę groty. Gdyby tylko wiedziała, że piętnaście minut później Bilbo pojawiłby się w obozowisku! Znikąd wyszedł zza krzaków, tak strasząc krasnoludów, że prawie go zaatakowali. Ale wesołe uśmiechy szybko zniknęły im z twarzy. Spojrzeli po sobie, ignorując ciekawskie pytania hobbita.
— Sitriel... Ona wróciła do goblińskiej jaskini, żeby cię szukać — powiedział cicho Bofur, splatając ze sobą dłonie.
— Że co takiego? — palnął zmartwiony hobbit. — Przecież ona mnie nie znajdzie, bo jestem tutaj!
— Tak, w tym rzecz! — burknął ktoś z tyłu.
— Musimy po nią wrócić! — powiedział Bilbo, nie dowierzając swoich słów. On miałby wrócić w łapska goblinów? Sam nie mógł przetrawić tego, co mówił.
— Nie, nie musimy — fuknął Thorin. — Będziemy latać tak wężykiem jedno za drugim, aż się wszyscy pogubimy. Nikt nigdzie nie będzie szedł. Jeśli Sitriel cię nie znajdzie, to wróci tutaj. Zresztą powinna wyczuć twój zapach przy jaskini, bo w końcu tamtędy wyszedłeś, czyż nie?
— Obawiam się, że możecie się mylić — rzekł Gandalf. — Wilki, owszem, mają dobry węch, lecz smród goblinów często miesza się z innymi zapachami. Jest jak zaraza. W prawdzie tropy są świeże, ale skoro Sitriel nie zorientowała się przy wyjściu z jaskini, że coś w powietrzu unosi się innego, to marne szanse, że szybko wróci. My za to powinniśmy się zabezpieczyć i wyczekiwać wargów i wilków, z którymi toczyli wojnę gobliny. Wieści szybko się roznoszą, a skoro Król Goblinów został zabity, to tylko kwestia czasu, gdy przybędą w te części gór.
— Czyli co? Mamy się rozebrać i robić za przystawkę? — burknął pod nosem Dwalin, zakładając ręce na klatce. — Wilki nie rzucą się na trzymetrowego wilka z łbem jak kufer i zębami jak śmiercionośna broń!
— Nie byłbym tego taki pewien — odparł czarodziej z przestrogą na twarzy. — Sitriel nie jest zwyczajnym wilczym zwierzołakiem. Jest hybrydą. Ma rogi i kolce, których wilki nie posiadają. Jej ciało jest zniekształcone, przypominające w pewnym aspekcie człowieka. Zwierzęta wyganiają ze stad odmieńców, nie zawahają się ich zaatakować. Lider wilczego stada z pewnością rzuci wyzwanie Sitriel, a biedna dziewczyna nie ma przyjemnego doświadczenia z wilkami...
O tym wiedział najlepiej Thorin, który jako jeden z dwóch członków kompani wiedział o młodzieńczej przygodzie Silentmaul z watahą drapieżników.
Sitriel wychyliła się zza skały, przyglądając się hordom bladych goblinów. Przeturlała się pod balustradą i złapała się belki pod kładką. Trzymając się drewnianych szczebli, rozglądała się uważnie na boki, szukając hobbita. Przechodziła z belki na belkę, huśtając się na boki. Ciągnęła nosem, czując napływający katar. Pomachała głową na boki, próbując odetkać sobie nos. Zawisnęła na jednej łapie, a drugą złapała się z pysk. Przeklnęła pod nosem, po czym ruszyła dalej przed siebie. Raz na jakiś czas musiała przyszpilić się mocno do ścian skalnych, by wtopić się w ciemność i uniknąć niechcianego wzroku. Szukała dość długo biednego hobbita, ale korytarze tworzone przez goblinów były naprawdę trudne do zbadania. Krzątała się, gubiła, cofała, a ten elfi miecz uwierał ją w udo, gdy się turlała.
Jakimś sposobem udało jej się ominąć straż i dostać się do celi więziennych. Po bokach tunelu wisiały różnej wielkości klatki, w których znajdywały się różne zwierzęta i kości, poranieni ludzie, którym pozostało tylko kilka godzin życia czy jakieś małe pozostałości po nich typu sakwy lub książeczki. Sitriel zaniemówiła na ten widok. Korytarz ciągnął się tak daleko, że nie widziała jego końca. Przez jakiś czas szła drogą, potem, gdy zebrało się parę goblinów, wskoczyła na pobliską klatkę i pięła się w górę, modląc się, by nikt nie rozporządził inspekcji więźniów. Siedząc na klatce, coś przykuło jej uwagę. Mały, błyszczący przedmiot wielkości talerzyka do ciasta. Silentmaul sięgnęła po niego przez szparę między kratami, przewracając małego kościotrupa na bok. Obejrzała dokładnie czarny, płaski przedmiot w swoich wilczych łapach, doszukując się czegoś nienaturalnego.
Wtem usłyszała szmer i chrapliwe głosy stworów. Mówili o tym, jak smakowicie wyglądają kuce kompanii oraz jak wściekli są na Sitriel i jej przeklęty miecz za zabicie Wielkiego Goblina. Silentmaul przełknęła ślinę, słysząc planowania goblinów, które mówiły o patroszeniu, wypychaniu i obdzieraniu ze skóry zwierzołaka. Dziewczyna upewniła się, że grupa potworów skręciła za rogiem, po czym wskoczyła na wiszący most i na czterech łapach zaczęła biec, próbując zmusić nos do współpracy. W pewnym momencie na przeciwko niej pojawili się straże. Czmychnęła pod dróżkę tak szybko, że ledwo udało jej się czegoś złapać. Jak na przekór gobliny stanęły w miejscu i mruczały coś do siebie. Pszenicznooka spięła się i zaczęła przeskakiwać najciszej jak umiała na podpórki. Gdy złapała się łapami jednej z belek, ta nagle pękła w pół, a Sitriel spadła na czarną skałę, wydając roznoszący się echem huk.
— Co to było? — charknęły gobliny, biorąc w łapy miecze.
— Coś na dole!
— Sprawdźcie to do diabła!
— Jak coś znajdziecie, to rozszarpcie na strzępy!
Sitriel słysząc te słówka tak szybko podniosła się na nogi, że zakręciło jej się w głowie. Otrząsając się, rozglądała się, gdzie się ukryć. Podpórki, skały, szczeliny... Westchnęła w myślach, po czym odsunęła od siebie zdrowy rozsądek, wybierając najniebezpieczniejszą opcję.
Gobliny wparowały na skały, szukając źródła hałasu. Burczały coś do siebie, warczały i dogryzały sobie na każdym kroku. Rozpętała się istna bójka między nimi. Po jakimś czasie wrócili na swoje stanowiska, zostawiając paru pobitych do nieprzytomności goblinów. Sitriel nasłuchiwała każdego dźwięku, trzymając się kurczowo półki w szczelinie między skałami. Ręce powoli jej drętwiały, a nogi bezwładnie wisiały nad płynącą, czarną wodą. Patrzyła się w dół, widząc tam jakiegoś stwora. Na tle ciemnej rzeczki dość mocno wyodrębniał się jakaś blada kreatura. Zgarbiony był i łaził jak jakaś pokraka. Skrzeczał dziwnym głosem coś w stylu: „Przeklęty hobbit, przeklęty złodziej!" albo jak jakiś szaleniec bredził co chwila: „Mój skarbie, zostałeś mi zabrany. Mój... SKARBIE...!". Sitriel słowa te mocno zaciekawiły. W końcu znalazła jakiś trop. Dość mały rzecz jasna, lecz nie miała innego wyboru, jak zejść po szczelinie i dorwać tego dziwnego czworonoga.
Kamienie zaczęły jej się osuwać spod rąk, a nogami próbowała jakkolwiek sobie pomóc. Straciła z oczu szpetnego stwora, przez co zdenerwowała się niezmiernie. Wdrapała się na skałę i omijając nieprzytomne gobliny ruszyła korytarzami, które kierowały się w dół, bardzo, bardzo nisko w dół. Błądziła trochę tymi ciemnymi, nieoświetlonymi żadnymi światłami tunelami. Szukała tego koślawego potwora, ale nigdzie nie mogła go dojrzeć. „Mógł się schować" — pomyślała Sitriel. „Wyczuł niebezpieczeństwo i zwiał". Zwierzołak burknął coś pod nosem, po czym zaczął się piąć wyżej.
— Och... Bilbo, och... gdzie jesteś? — szepnęła czarnowłosa, wisząc na rozwidleniu dróg, na którym stały setki goblinów.
Sitriel zaczęła się godzić, że hobbit mógł nie żyć. Widziała w oddali jego ciemnozielony płaszcz, którym bawiły się te obrzydliwe stwory. Zastanawiała się, jak zdoła wszystkim powiedzieć, że nie podołała, a pan Baggins już nigdy nie wróci do swojej norki i nie zje świeżego placka z jagodami ani nie napije się herbatki jaśminowej w rodzinnej zastawie czy też nie przeczyta książki na wygodnym fotelu oprawionym skórą.
Tak rozmyślała i rozmyślała, aż straciła czujność, a obrzydliwy stwór spojrzał prosto w jej oczy. Ciarki przeszły jej po plecach, ale tylko tyle zdołała poczuć. Niemalże od razu włócznie zaczęły przebijać się przez deski, raniąc Sitriel w łapy. Silentmaul zerwała się z miejsca, biorąc nogi za pas. Nie pomyślała nawet przez chwilę, by walczyć samotnie z tymi goblinami. Omijała je jak mogła. Wyrwała z ich łap płaszcz hobbita i zaczęła biec przed siebie. Na jej nieszczęście, daleko nie ubiegła, nim spostrzegła dziurę tak wielką, że nawet gobliny nie miałyby jak przez nią przejść. Sitriel nabrała powietrze do ust i wybiła się nogami od dróżki. Przebiegła paręnaście łokci po obitej drewnem ścianie, lądując po drugiej stronie. Łapała się jakiś lin, przelatywała na drugą stronę, czasem czołgała się tunelami tak ciasnymi, że musiała się zmienić w człowieka, by się w nich zmieścić. W końcu wyszła z góry, widząc z daleka ruszające się krzaki. Słońce już zaszło, a w oddali było słychać wycie i szczęk broni. Trzymała zrozpaczona Sitriel w wilczych łapach ten podziurawiony płaszcz, starając się nie uronić małej łezki, która pojawiła się w jej kąciku oka. Nie wychodził na jej twarz uśmiech, a poranione łapy od włóczni i drewnianych drzazg powodowały szczypiący ból. Powoli wyszła zza drzew i ze spuszczoną głową wystawiła przed siebie płaszcz, mocno go ściskając.
— Tyle z niego zostało — powiedziała chłodno. — Tylko tyle udało mi się znaleźć. Wydaje mi się, że... hobbit nie żyje.
— Byłoby to dość dziwne, skoro czuję się dość żywo, jak na trupa — odparł oburzony głosik.
Sitriel podniosła łeb do góry, patrząc tępo na Bagginsa. Nie ruszyła się nawet o milimetr. Jedynie jej paszcza rozchyliła się szeroko, a lewa brew poszybowała w górę.
— Jak...? Kiedy?! — zdołała wybełkotać, czując się oszukana.
— Kilkanaście minut po tym, jak ruszyłaś go szukać — burknął Thorin, wstając z pniaczka.
Sitriel spojrzała na Bilba, machając głową na boki. Wypuściła nagle powietrze nosem tak, że Ori, który stał niedaleko niej podskoczył do góry ze strachu.
— Dobrze, że nic ci nie jest, lecz zastanawia mnie jedno: w jaki sposób zdołałeś uciec goblinom?
Hobbit opowiedział jej to samo, co reszcie kompanii. Jak to udało mu się umknąć zgarbionemu stworowi o imieniu Gollum, z którym grał w zagadki na śmierć i życie; przedrzeć się przez goblińskie straże i przecisnąć między bramami, gubiąc przy tym wszystkie złote guziki w kamizelce.
— Gollum? Też go widziałam — powiedziała Sitriel, czując, że opowieść hobbita skrywa parę niewyjaśnionych tajemnic. — Słyszałam, jak charczał i przeklinał... Nazywał cię złodziejem. Powiedz mi więc, kochany Bilbo, dlaczego ten stwór nazywał cię tak bluźnierczymi słowami?
— Czy to nie jasne? Ukradłem mu wiele rzeczy! — mówił szybko hobbit. — Chociażby wygraną i kolację, którą bym się stał!
— Niepotrzebnie się martwiliśmy — mruknął Gandalf, łapiąc za laskę. — A teraz ruszmy się, nim zajdzie słońce. Cienie są już długie, a czasu sporo zmarnowaliśmy przez to błądzenie w jaskiniach. Dwa dni, o ile się nie mylę, błądziliśmy w tych tunelach, a nie widzi mi się do nich wracać. Gobliny mają dobry węch. Zdołają wytropić wszystko, dopóki zapach się nie ulotni.
Wszyscy szli w dół, potykając się co jakiś czas o konary drzew. Sitriel wpatrywała się w plecy Bilba (bardziej w pustą przestrzeń nad nim, gdyż w swojej prawdziwej formie przewyższała hobbita o wiele), myśląc cały czas o Gollumie. Baggins włamywaczem nie był. Całe życie siedział w norce i obijał się, ciągle jedząc, aż tu nagle miałby przeskakiwać potwory, uciekać tuż przed nosem goblinów czy przemknąć do kompanii bez zauważenia? Silentmaul zmarszczyła brwi, myśląc o tym jeszcze przez kilkanaście minut. Na jakiś czas wyciągnęła z sakwy ten dziwny, czarny przedmiot, który znalazła w więzieniu. Szła dość powoli, przyglądając się uważnie twardemu materiałowi.
— Co tam masz? — zapytał Kili, będąc ciągle obserwowanym przez swojego starszego brata.
— Sama chciałabym to wiedzieć — odparła pszenicznooka. — Znalazłam to przy jakimś trupie, gdy szukałam naszego włamywacza. Coś podkusiło mnie, by to zabrać, lecz wciąż nie rozgryzłam co to jest. Przez chwilę myślałam, że to może bryłka obsydianu czy może onyksu, ale to jednak nie to.
— Mogę zobaczyć? — zapytał Kili, wyciągając rękę lekko do góry.
Przedmiot wpadł w ręce krasnoluda, na co Kili niemalże od razu zaczął badać przedmiot.
— Wygląda jak jakaś kamienna skrzynia, której nie da się otworzyć — powiedział brązowooki, dostrzegając linie łączące się w pokrywę. Przez chwilę szarpał się z nią, lecz odpuścił, nie rozumiejąc mechanizmu.
— Skoro to skrzynia, to pewnie można ją otworzyć — zamyśliła się Sitriel. — Trzeba tylko znaleźć jakiś sposób.
Kili oddał pszenicznookiej przypuszczalną skrzyneczkę, wpatrując się w wielkie rogi zwierzołaka. Sitriel wyglądała naprawdę dumnie w swojej prawdziwej formie. Jej rogi błyszczały się, jak gdyby były natarte oliwką, oczy, choć żółte, miały łagodny wygląd. Zęby białe z łuną złota, ostre, mocne, bo stanowiły u wilków jedyną broń. Łapy miała potężne, potrafiące rozerwać człowieka w pół. Sierść co prawda była tak samo potargana i brudna, jak włosy dziewczyny i nawet kuracja w Rivendell czy pomoc krasnoludów nic tu nie wniosła. Krótki na jej ciało lawendowy płaszcz przykrywający jej plecy i długi, puchaty ogon wpasowywał się do sylwetki kobiety i odznaczał naszyjnik leżący na jej piersiach.
— Jesteś piękna — palnął Kili. Słowa tak nagłe dotarły do jego uszu dopiero po jakimś czasie, rozbawiając tym wilczycę.
— Jestem piękna? — powtórzyła z uśmiechem, patrząc w dół na brązowookiego.
— Najpiękniejsza — odparł zaczerwieniony ze wstydu, popychając zwierzołaka barkiem. — Może ta skrzynia jest zaczarowana? — mruknął Kili, wciąż rozmyślając nad tajemniczym przedmiotem. Szybko zmienił temat ten zawstydzony, młody krasnolud. — Skoro nie ma żadnych uchwytów czy dziurki do klucza, to pozostaje użycie zaklęcia.
— Magia to siła, której kompletnie nie pojmuję — podłamała się dziewczyna, opuszczając ręce. — Trochę nie chcę zaprzątać tym głowy Gandalfowi, szczególnie w takiej sytuacji, jak tej, w której się znajdujemy.
— A co, boisz się hordy goblinów? — Kili pojawił się tuż pod nogami Sitriel, strasząc tym ją.
— Doprawdy bardzo śmieszne! — odparła poirytowana. — Setka goblinów mi nie straszna. Zdołałabym te pomioty zła roznieść nim byś zdołał zatańczyć!
— UWAGA! — krzyknął ktoś z tyłu, na co wszyscy odwrócili się jak na znak. Wielki Głaz wśród lawiny kamieni leciał w stronę kompanii, niszcząc przed sobą każdą roślinę. — LAWINA!
Krasnoludy zaczęły biec przed siebie, że minęły nawet Gandalfa. Któryś się potknął na końcu łańcucha, chyba to był Bofur, i zaczął turlać się ze zbocza. Wpadł wpierw w Bifura i Dwalina, potem cała trójka zderzyła się z Oinem, Orim i Norim, a po kilku sekundach już prawie wszyscy oprócz turlających się obok Sitriel, Kiliego i Gandalfa, toczyli się w dół szybciej od kamieni.
Silentmaul próbowała się zatrzymać, czując jak z rąk jej wymyka się czarna skrzyneczka. Sięgnęła przed siebie, lecz nim zdołała chwycić przedmiot, krasnoludy na nią wpadły i poleciały prosto w drzewa, rozbijając się na jednym z nich. Powstawali wszyscy, po czym skryli się za pieńmi sosen, chroniąc głowy. Po kilku minutach lawina ustała. Jedynie drobne okruchy skalne zsuwały się z poboczy, wydając przy tym cichy dźwięk. Sitriel truchtem podbiegła do rumowiska pełnego gruzu, próbując odnaleźć ten czarny przedmiot, który dopiero co wypadł jej z łap. Padła na kolana i przesuwała mniejsze kamienie na boki, szukając w panice szkatuły. Gdy jej oczom ukazała się skrzynka, zmarkotniała, lecz odczuła ulgę. Ten zaczarowany artefakt, a przynajmniej to czarne coś, co go chroniło, było nienaruszone. Może znalazła się jedna, ledwo widoczna rysa, ale nic poza tym.
Zwierzołak schował przedmiot do tylnej kieszonki i podreptał do Kiliego, który już miał jej pomóc szukać zguby, po czym ruszyli za resztą kompanii, która nie zdążyła zauważyć chwilowego zniknięcia towarzyszy.
Wtem do uszu Sitriel doszło długie wycie. Przeraźliwy skowyt, który wydobywał się z trzewi drapieżników. Wróg się zbliżał i nie tylko ona o tym wiedziała. Kompania znieruchomiała na sekundę, odwracając się za siebie. Słychać było ich coraz wyraźniej. Orków. Wargów. Wrogów.
— Z deszczu pod rynnę — sapnął Gandalf, poprawiając czapkę. — Wiać! — wydarł się z całych sił, biorąc nogi za pas.
Adrenalina dotarła do głów gromadki. Nogi biegły przed siebie bez żadnego zarzutu. Omijali szczeliny, konary i pagórki. Gałęzie drzew i ostre liście krzaków ocierały się o ich ręce i twarze. Robale odbijały się od czerwonych policzków i wpadały do oczu, ginąc momentalnie.
Zatrzymali się nagle, widząc, że Gandalf zdębiał przed drzewem. Wtedy do nich dotarło, w jak ogromnych tarapatach byli. Stali na klifie, otoczeni przepaścią i zsuwającymi się po bokach skałami.
— Trzeba zawrócić! — krzyknęła w pośpiechu Sitriel.
— Nie zdążymy! — odparł poddenerwowany czarodziej. — Szybko, na drzewa!
Krasnoludowie wybili się i złapali za gałęzie. Niektórzy podsadzali innych. Zwierzołak wbił pazury w sosnowe drzewo i wdrapał się na niemalże szczyt. Czubek drzewa zakrzywił się odrobinę od ciężaru pszenicznookiej. Jedyną osobą, która wciąż stała na trawce, był pan Baggins. Hobbit nie za bardzo znał się na wspinaczce, toteż nie potrafił wspiąć się na otaczające go świerki. Kilka osób zaczęło go poganiać. W końcu po małej sprzeczce dwóch krasnoludów, zeskoczyło na dół, złapało Bilba pod pachy i rzuciło na drzewo. Dalej hobbit dał już sobie radę. Wyrobili się z tą ucieczką w ostatniej chwili. Wargowie wszelkiej maści wbiegli między pnie drzew, warcząc na kompanię i rzucając im spojrzenia przesiąknięte żądzą mordu.
Wtedy, spośród wielkich bestii, wyszedł ktoś dużo groźniejszy od bandy wilczych pomiotów i odpychających wyglądem orków. Był to Azog Plugawy. Biały ork bez lewej ręki ujeżdżający tak samo bladego i zdecydowanie przerastającego inne wilczury warga. Oboje posiadali różowe blizny na ciałach, lecz ten ork... Krasnoludowie nie wierzyli własnym oczom. Pojawił się na nowo stwór, który miał za cel szerzyć destrukcję, chaos i rzeź. Dwumetrowa bestia o nadprzeciętnej inteligencji, która miażdżyła głowy swoich wrogów stalowym buzdyganem i nie zaprzestanie swoich polowań, dopóki nie wybije wszystkich członków z rodu Durina. Na jego widok wszyscy dostali gęsiej skórki, nawet Sitriel, która była od Azoga wyższa o jakieś dwie stopy.
— Azog — szepnął Thorin, nie dowierzając swoim oczom. Był święcie przekonany, że ork zginął w bitwie pod doliną Azanulbizar. Zazdrość, wściekłość, pragnienie zemsty — wszystko te emocje kotliły się w sercu krasnoluda. Czuł swego rodzaju wstyd, że ork przeżył, umykając Thorinowi sprzed nosa.
— Czujecie to? — wycharczał biały ork do swoich poddanych. — Czujecie ten strach? Pamiętam, jak twój ojciec tak śmierdział, Thorinie, synu Thraina.
— To niemożliwe... — burknął czarnowłosy, kurczowo trzymając się gałęzi.
— Tego — Azog wskazał swoim metalowym kikutem ze szponami prosto na Thorina. — ...przyprowadźcie do mnie. Pozostałych zabić.
Po rozkazie orka, wargowie doskoczyli do drzew. Zaczęli w nie drapać, skakać do góry, łamać gałęzie, a temu wszystkiemu towarzyszył szyderczy śmiech, który niósł się echem po Górach Mglistych.
Drzewa coraz bardziej licho wyglądały. Zostały pozbawione dolnych gałęzi i chwiały się niebezpiecznie. W końcu jedno drzewo zaczęło się przewracać w stronę urwiska. I kolejne, i kolejne, a zdesperowani krasnoludowie, zwierzołak i hobbit skakali z drzewa na drzewo, aż wszyscy wylądowali na jednej sośnie, tej, na której siedział na samym czubku Gandalf. Czarodziej wyglądał, jakby żył własnym światem. Jednakże gdy tylko mała, pomarańczowa ćma wybiła się do lotu z jego czarodziejskiej laski, wrócił myślami do obecnej sytuacji. Złapał w ręce wielką szyszkę i zaczął rzucać czary. Ta stanęła w niebieskich płomieniach i poleciała w stronę wargów. Psowate odskoczyły do tyłu, widząc rozrastające się płomienie. Nim wargowie zdołali zareagować, kolejna płonąca szyszka przeleciała obok nich, a że w środku lata susza trwała od dłuższego czasu po tej stronie gór, to ogień nie omijał żadnej rośliny. Pożar wzniecił się dość szybko. Jednak kolorowe płomienie nie zdołały odstraszyć tych wargów, na których siedzieli orkowie. Zostało ich dwunastu, z ich wodzem trzynastu.
Sosna, na której siedziała kompania zaczęła uginać się od ciężaru i spadać. Polecieli wszyscy w dół dość nieoczekiwanie. Zderzenie z ziemią tak nimi wstrząsnęło, że niektórzy musieli złapać się marnych gałęzi, by nie spaść prosto w przepaść, ze względu na to, że większość sosny nie miała pod sobą żadnego podłoża. Ori trzymał Doriego za nogi, a Dori trzymał się laski Gandalfa, Dwalinowi utknęła między konarami noga, Fili ledwo dawał sobie radę, żeby nie spaść z łamiącej się gałęzi, a Sitriel wbita szponami w pień drzewa wisiała bezwładnie nad przepaścią.
Thorin wpatrywał się w szyderczy uśmiech Azoga. Czarnobrody widząc go, miał ochotę go zabić. Wyrżnąć, zamordować, pokiereszować, a nawet gorzej. Nikt nie zauważył, gdy błękitnooki wstał, trzymając w ręce miecz i prowizoryczną tarczę z kłody. Sitriel poczuła jak drzewo ugina się, a jej oczy powędrowały na znikające plecy krasnoluda. „Co on robi?" — pomyślała. — „Czy on chce umrzeć? Wargowie i ten obrzydliwy ork rozszarpią go na strzępy!".
Thorin szedł przed siebie i nagle, dość nieoczekiwanie biały warg zeskoczył ze skały, turbując Dębową Tarczę. Czarnobrody opadł na plecy, z zamglonym wzrokiem wpatrując się w ciemnoniebieskie niebo rozświetlane kolorowymi płomieniami, parzącymi skórę i szarym dymem piekącym w oczy. Zebrał się krasnolud z ziemi ociężale, próbując odnaleźć orka. To go prawie straciło. Gdy uniósł miecz do góry i stanął w gardzie, Azog nadjechał z drugiej strony i buzdyganem trafił Thorina w szczękę. Szczęściem jej nie złamał. Thorin ogłuszony leżał na trawie, a jego myśli pozostały rozwiane. Jego zamglony wzrok dostrzegał tylko białe futro, a całe ciało czuło przeraźliwy ból. Warg złapał go zębami i trzymał w pysku, zaciskając go coraz mocniej i mocniej. Jęki krasnoluda były nie do wytrzymania dla uszu Sitriel. Nie mogła się poddać w takiej chwili. Zaparła się, podciągnęła i z trudem wyrwała pazury z drzewa, czując jak ostre, roztrzaskane części kory wbijają jej się w brzuch. Zaczęła biec z całych sił w stronę Azoga. Rzuciła się z pazurami na orka, który momentalnie spadł z warga. Wgryzła się w jego białą rękę, wbijając pazury w obrzydliwą, poharataną twarz.
— Czym jesteś?! — wypluł ork, wbijając protezę przy szyi dziewczyny.
— Twoim największym koszmarem — wycharczała, odgryzając kawał mięsa.
Azog zawył z bólu. Złapał się za krwawiące miejsce, po czym krzyknął z całych sił.
— ZABIĆ JĄ! A krasnoludowi odrąbcie głowę!
Wargowie rzucili się w stronę stojącej na czterech łapach dziewczyny, a Azog wszedł na swego wilka i przypatrywał się orkowi, który zbliżał się do Thorina z zakrzywionym mieczem.
Silentmaul została mocno pogryziona, lecz to tylko dodawało jej sił. Zagryzła jednego z wargów, a trzech orków siedzących na nich zmasakrowała tak bardzo, że nigdy by się nie powiedziało, że to byli orkowie. Ona sama została ranna w prawą nogę i krwawiła z karku. Niektórych miejsc elfia zbroja nie zdołała obronić. Wilk czy warg, w każdym razie drapieżnik, zawsze znajdzie miejsce, w które najlepiej jest zaatakować. Tak Sitriel wyciągnęła swoje miecze, złączyła je w jedność i zaczęła nimi kręcić na boki, rozrywając ścięgna oraz tkanki wargów. Wbiła miecz prosto w serce jednego z nich, a kolejnemu rozcięła łeb na pół. Rozcięta czaszka opadła na posadzkę, a biały ork zainteresował się Sitriel bardziej niż krasnoludem. Poruszył się niespokojnie i spojrzał swoimi niebieskimi ślepiami w jej oczy.
— Wiem już, czym jesteś — wypluł Azog, poprawiając się na siodle. — Jesteś Zwierzołakiem. Ale nie stąd. Z Nadziemia... Tak, wiem o tobie dość sporo — mówił w swojej ojczystej mowie, czarnej mowie. — Co ktoś tak brutalny i przesiąknięty złem robi z tymi ścierwami? Zmień strony, dziecko. Znam wasz ród, wiem, że zło jest w każdym z was — z każdym słowem zbliżał się do stojącej w gardzie dziewczyny. — Pijecie krew, by się nie przemieniać. A gdy tego nie zrobicie, zamieniacie się w krwiożerczą bestię!
— Nic o nas nie wiesz! — odpowiedziała mu wściekle Sitriel w jego języku. — Nigdy nie miałeś prawa znać o nas prawdy! Zabiję cię, rozszarpię na strzępy, a twoją głowę rzucę wargom do zjedzenia!
Azog uśmiechnął się, wystawiając na światło swoje pożółkłe, ostre zęby, po czym zawiesił wzrok na ociekającym śliną wilczym pyskiem pszenicznookiej.
— A więc zginiesz — wypluł, zaciskając dłoń na broni. — Tak, jak i on.
Wtem Sitriel spojrzała na wskazujące przez orka miejsce. Wyciągnęła łapę przed siebie, widząc jak miecz zbliża się do szyi Thorina. Jakie było wszystkich zdziwienie, gdy mały niziołek wleciał z mieczem w paskudnego orka i zadźgał go na oczach wszystkich. Podniósł się na nogi, stanął cały roztrzęsiony przed czarnobrodym z mieczykiem w ręku, gotów obronić go przed innymi orkami czy wargami.
Sitriel doskoczyła do hobbita i zakryła go swoim ciałem. Rozłączyła miecze, po czym warknęła w stronę zbliżających się wrogów. Machała ogonem na boki, szczerząc kły. Ślina ciekła jej z pyska i mieszała się z własną krwią. Była wściekła. Nim zdołała jednak zaatakować, z prawej strony wybiegło trzech krasnoludów. Fili, Kili i Dwalin, najlepsi wojownicy z krasnoludów. Kiedy ta czwórka próbowała zranić wargów, Sitriel patrzyła się martwo w oczy białego orka. Szła powoli po okręgu, a on sam robił to samo. Czekali, aż któreś zaatakuje. Azog w porównaniu do reszty orków odznaczał się wysoką inteligencją, a jak wiadomo, im mądrzejszy wojownik tym trudniej go zranić czy przechytrzyć. Biały warg warczał w stronę zwierzołaka, a Sitriel odwzajemniała się tym samym. W pewnym momencie Silentmaul rzuciła się w stronę Azoga. Warg obronił swojego pana, łapiąc grafitowy miecz w zęby i odrzucając go na bok. Sitriel uderzyła sierpowym w nos warga. Wskoczyła na jego grzbiet i już chciała wbić miecz w orka, gdy... Azog drasnął ją w twarz. Rozcięta rana rozszczelniła się i zalała krwią pysk dziewczyny. Oślepiona zaczęła wymachiwać mieczem przed sobą. Ork z łatwością strącił ją z warga. Zaczął się do niej zbliżać. Lecz nie zdążył zrobić nawet kroku, gdyż na niebie pojawiły się olbrzymie orły przyzwane przez czarodzieja. Jeden z nich wleciał pomiędzy Azoga, a Sitriel i zrzucił wargów w przepaść. Inny przyleciał od góry i przekrzywił wielką jodłę tak, że kilku orków zostało od razu zgniecionych. Sitriel widziała wszystko jak przez mgłę, w dodatku czerwoną. Udało jej się wymacać swoją broń i dostrzec wyraźną posturę orła, który zbliżał się do przewalonej sosny, by uratować krasnoludy. Połowa kompanii siedziała już na puszystych orłach lub była trzymana w ich szponach. Silentmaul próbowała odnaleźć Thorina, upewnić się, że nic mu nie jest, ale rubinowa ciecz zalała jej oczy. Nagle nią szarpnęło i poczuła, że ktoś metalowym butem nadeptuje na jej policzek. Jak się nie zamachnęła! Przecięła pazurami orka niemalże w pół! Już miała się podnosić na nogi, gdy poczuła, że nie dotyka ziemi. Jej ciało powróciło do ludzkiej formy. Ciemnobrązowy orzeł trzymał ją w szponach, a ona sama wycierając krew z twarzy i szybko mrugając, dostrzegła nieprzytomnego czarnowłosego krasnoluda. Orły jeszcze przez jakiś czas rzucały kompanią do siebie i zbierały z ziemi tych, którzy nie dali rady samoistnie wstać. Sitriel opadła na kolejnego orła, wychylając się na bok. Ptak, którego dosiadała, trzymał w łapkach Thorina i jego miecz.
— Thorinie! — wydobył się krzyk Filiego, lecz krasnolud mu nie odpowiedział.
Sitriel złapała się mocniej piór orła. Zsunęła się lekko do jego szponów, trzymając się kurczowo jego żółtych łapek.
— Thorinie? Thorinie! — próbowała obudzić krasnoluda, lekko dotykając go po twarzy. Cofnęła rękę, widząc sinego guza i ściętą krzywo długą brodę, którą niegdyś posiadał.
— Sitriel, co z nim?! — krzyknął Fili, dostrzegając dziewczynę przy wujku.
— Żyje! Ale jest ranny i nieprzytomny! I zdecydowanie powinien pójść do golibrody — dodała pod nosem, wdrapując się na grzbiet orła.
Sitriel znów poczuła to rześkie powietrze, to samo, które towarzyszyło jej, gdy latała na smoku. Ten wiatr we włosach, szum w uszach, brak robaków czy innych nieprzyjemnych stworzeń. Lecąc tak nad Górami Mglistymi z całą kompanią, rozczuliła się przy wschodzie słońca. Jej oczy przypominające purpurowe kwiaty zalały się łzami, a ona sama zaczęła trzeć rękami swoje zapłakane ślepia. Zatęskniła za domem, ale była też wdzięczna, że przeżywa tak cudne, a zarazem straszne przygody. Że znalazła przynajmniej jedną osobę, której na niej zależy.
Orły zbliżyły się do Samotnej Skały i odstawiły całą grupę bezpiecznie. Wszyscy podbiegli do Thorina, modląc się w duchu, by było z nim w porządku. Gandalf położył dłoń na jego czole i szepnął parę zaklęć. Po chwili oczy krasnoluda rozchyliły się, a pierwsze słowo jakie padło z jego zaniepokojonych ust było:
— Niziołek?
— Jest cały. Bezpieczny. Bilbo jest tutaj — odparł czarodziej, patrząc jak Dwalin i Kili biorą Thorina pod ramię.
Jak się czarnowłosy nie wkurzył, odepchnął ich od siebie i zbliżył się do hobbita.
— Ty...! Coś tu zrobił?! Mogłeś zginąć. Mówiłem, że będziesz ciężarem. Że nie przeżyjesz w Dzikim Kraju! — złość i odraza zniknęła z jego twarzy. Pojawił się za to lekki uśmiech i ulga, a jego głos złagodniał. — W całym swoim życiu się tak nie pomyliłem. Wybacz mi, że w ciebie wątpiłem.
Thorin wziął zmieszanego Bagginsa w objęcia.
— Sam bym w siebie wątpił — powiedział Bilbo ze wstydem, wciąż zaskoczony reakcją krasnoluda. — Nie jestem bohaterem czy wojownikiem jak panna Silentmaul... Ani włamywaczem, ale cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze.
— A skoro mowa o wojownikach, to gdzie jest Sitriel? — słowa Bofura zaciekawiły kompanię.
Sama Sitriel siedziała półkę niżej, dotrzeć tam można było po kamiennych schodkach. Dziewczyna opierała się o ścianę w oszołomieniu. Przed nią, na płaskim głazie siedział wysoki mężczyzna w spiętych z tyłu brązowych włosach, które miał swoją drogą długie, do pępka i proste, bez żadnego kołtuna. Twarz miał smukłą, oczy żółte i duże, a kości policzkowe mocno widoczne. Górną część ciała miał pokrytą ciemnobrązowymi tatuażami, a orle pióra powpinane miał do bransolet, naszyjników, spinek do włosów i pasa. Nogi miał gołe, tak jak całe ciało. To, co zdziwiło tak Sitriel nie był sam mężczyzna, a jego obecność w tych stronach. Był on orlim zwierzołakiem, jednym z tych, którzy opuścili Nadziemie pod pretekstem edukowania się. Aranvir, gdyż tak się zwał brązowowłosy, przechylił głowę na bok, wpatrując się w oniemiałą dziewczynę.
— Kim jesteś? — zapytała, choć znała już odpowiedź na to pytanie.
— Zwą mnie Aranvir, Orli Zwiadowca. Jestem zwierzołakiem, jak ty, pani — odparł chłodnym, stonowanym głosem.
— Pani? Nie wiem czy wieści z Nadziemia tak szybko tutaj docierają, lecz już nie musisz być względem mnie formalny. Nie jestem już księżniczką, a wygnańcem.
— Pani, dla mnie to bez różnicy — odparł ze szczerością, wstając. — Dopóki będę żył, będziesz dla mnie z rodziny królewskiej i będę okazywał ci należyty szacunek.
Sitriel zrobiło się ciepło na sercu.
— Aranvirze, tyś jest jednym z wielkich orłów, a przynajmniej z nimi przebywasz. Czy oni wiedzą o twojej przypadłości? Czy dobrze robisz, stojąc przede mną w ludzkiej postaci?
— Jeśli nie wiedzieli czy raczej nie podejrzewali, to teraz już wiedzą — westchnął, zakładając ręce na klatce. — To, co zrobię potem, nie jest dla ciebie istotne. Dam radę, Pani. Lecz jedyna rzecz, jaka zbiła mnie z tropu u twego pytania jest nazwanie naszych przemian przypadłościami. Czyżbyś zapomniała, jak cudowny to jest dar? Ile możliwości i piękna jesteś w stanie zobaczyć, dzięki nowemu ciału? Księżniczko Sitriel... — posmutniał żółtooki. — Jak okrutny los cię spotkał? Pamiętam cię, jak byłaś dzieckiem. Sto dziesięć lat temu, gdy to biegałaś w swojej wilczej formie, łapiąc motylki. Czy świat tam bardzo cię sponiewierał? A może ktoś inny wpajał ci do głowy te głupstwa?
Sitriel odwróciła wzrok, drapiąc się nerwowo po łokciu.
Oczy orlego zwierzołaka zrozumiały już wszystko.
— Twój ojciec... Nasz, wróć, mój król cię tak zniekształcił — złapał za podbródek dziewczynę, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy. — Nie jesteś potworem, pani. Głupcami są ci, którzy nie dostrzegają twego piękna i pewien jestem, że gdy go odkryją, będą żałować. Żałować po kres swoich dni! Ale panno Sitriel, proszę, uważaj na siebie podczas tej wyprawy. Widziałem dość dużo niebezpiecznych stworzeń w tych okolicach. Nie jesteśmy tu sami. Sam się zdziwiłem, gdy kilkadziesiąt lat temu ujrzałem, jak dużo zwierzołaków istnieje w Śródziemiu i to nie tylko tych z Nadziemia. Chroń swoje łapy i uważaj na twarz, ale najważniejsze o czym powinnaś pamiętać jest ostrożność. Zwierzołaki niedźwiedzie, a nawet hybrydy, którą sama jesteś, grasują w pobliżu. Są dzikie, jak to w Dzikich Krajach. Brutalne, skrzywdzone...
Orli skrzekot przerwał mowę zwierzakołaka. Żółtooki wrócił się za siebie, widząc odlatujące stado.
— Uważaj na siebie, księżniczko — powiedział z lekkim uśmiechem. — I niech każdy, kto w ciebie wątpi, zmądrzeje i stanie u twego boku.
— Dziękuję, Aranvirze. Bywaj zdrów i powodzenia ci życzyć tylko mogę, byś zdołał nie skupić na sobie gniewu orłów.
Brązowowłosy skinął głową, po czym wybił się z półki skalnej, przemieniając się w orła. Tak pięknego i majestatycznego, że oczy Sitriel aż zalśniły z zachwytu.
Całą rozmowę słyszała osoba trzecia. Silentmaul odwróciła się do tyłu, napotykając bezuczuciowe oczy krasnoluda. Oblizała spierzchnięte usta, po czym wyminęła Filiego, nawet na niego nie patrząc.
— Zamierzasz to przemilczeć? — zapytał się jej szorstko, obserwując jej każdy ruch.
Przystanęła.
— Ostatnim razem Kili wypaplał wszystko na mój temat — mruknęła, nawet się nie odwracając w stronę niebieskookiego. — Czy teraz ty zamierzasz iść w jego ślady?
— Głupio sądzisz, że zrobię to, co mój brat. Lecz to prawda, powiem mu wszystko, tak samo jak reszcie. Czyżby nie miały się skończyć twe sekrety i tajemnice?
— Lepiej, żebyś zachował to dla siebie — oczy Sitriel zapłonęły złością, a Fili zrozumiał, że dziewczyna mówi poważnie i bez kłamstw. — Bo dla swej rasy zabiłabym was bez wahania. Aranvir ma zostać nietknięty, a plotka o nim nie może się roznieść. Inaczej zostanie zamordowany przez osoby postronne tak samo jak mój brat.
Fili przeczuwał, że dziewczyna jest w stanie zabić ich bez żadnych wyjaśnień. Widział to po jej postawie i wywnioskował to z jej rozmowy z innym zwierzołakiem. Nie ufał jej. Lub chciał jej nie ufać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top