IX Tańcz ze mną jak królowa z królem i księżniczka z księciem.

IX Tańcz ze mną jak królowa z królem i księżniczka z księciem.

Sitriel biegła wzdłuż drzew, potykając się o konary. Słyszała wycie wargów i szczekot metalowej broni. Napinanie się cięciwy wroga wprowadzało ją w trans, a nogi niemalże odpadały od ciągłego biegu. Pszenicznooka stawiając łapę na kamieniu, nie zauważyła skarpy na której się znajdowała. Skrzywiła się z bólu, gdy jej kości zazgrzytały wewnątrz ciała. Uderzyła łbem o twardą posadzkę, wpadając w śmierdzące błoto tuż obok krzaków cierniowych. Wygrzebała się z niego, słysząc wyraźne wycie wargów. Suche gałęzie odrapały ją w pysk, mokra sierść zostawiała za sobą ślady, a krwawiąca rana przy oku mieszała się ze słonymi łzami. Sitriel skręciła za zakrętem, wkopując się w gęstą kosodrzewinę. Oddychała płytko. Widziała zatrzymujące się łapy i parę wydobywającą się z gęb orków. Dogonili ją. Ona sama, bez żadnej broni, otoczona dwunastoma uzbrojonymi orkami na wargach. Na sam przód nich wyszedł Azog z buławą w ręku. Mówił do nich czarną mową raniącą uszy wielu ludzi. ,,Nie mogła uciec daleko. Jej zapach się rozmywa... Znajdźcie ją i zabijcie.". Sitriel dziękowała w duchu, że śmierdziała jak ork, po raz pierwszy w całym swoim życiu. Przemieniła się w człowieka, łapiąc za pulsujący nadgarstek. Skręciła go.

— Walcz! Co z ciebie za niedojda, na Valesa! — burknął Durmad, patrząc na dziesięcioletnią Sitriel, wymachującą drewnianym toporem. — Doprawdy, nie mam z ciebie żadnego pożytku. Do niczego się nie nadajesz, nawet do walki! Co za wstyd, taka miernota w rodzinie królewskiej. Do tego czarne futro wygląda, jakbyś się nie myła przez miesiąc!

— Tato...

— Nie nazywaj mnie tak — fuknął wściekle, gdy jego złota sierść została rozwiana przez wiatr.

— Przepraszam, królu. Ale ja nie chcę się bawić już toporem. Widziałam jak Vania bawiła się szmacianą laleczką dzisiaj nad wodą. Czy ja też mogę już pójść się pobawić lalkami?

— Chyba sobie kpisz! — warknął czerwonooki, machając złotym ogonem ze zdenerwowania. — Będziemy tu stać, aż w końcu pojmiesz, jak się walczy! Tyle czasu już na ciebie zmarnowałem. Jeśli nie uda ci się tego nauczyć w dziesięć minut, ukarzę cię.

Nie, proszę! — wyjąkała mała, brudna kulka futra ze łzami, widząc złość w oczach ojca.

Lecz Sitriel nie nauczyła się walczyć toporem w dziesięć minut. Ani w tydzień, ani w miesiąc. I z dnia na dzień dostawała coraz więcej obowiązków i kar. Chodziła późnymi wieczorami po kamiennych drogach umorusana błotem, z wiadrami pełnymi śmieci. Dzieci się z niej śmiały, dorośli kręcili głowami... Jaki to był dla niej wstyd. Jako jedyna z rodziny nie miała różków, a kolce na plecach miała tak miękkie, że nie odgoniłyby nawet muchy. Była mała, słaba i nie posiadała prawa wyboru. Nie mogła się nigdy bawić, jeść przy innych czy spać na łożu. Wykonując wszystkie swoje obowiązki, wyobrażała sobie, jak każdego, kto jej dokuczał, uśmiercała na miejscu. Długo żyła nienawiścią. Bardzo, bardzo długo. Ale czas leciał, a ona z kolei witała świat z uśmiechem. Rankiem biegła do rzeźnika i z rumieńcami wracała do królestwa, zahaczając o dom przyjaciółki — Vanii, która jako barani zwierzołak traktowała ją poniekąd z góry (gdyż barany miały we krwi, by patrzeć na wszystkich jak na nic nie warte śmieci), lecz jako kogoś bardzo bliskiego. Jedyną osobą, na której się nie znęcała nad Sitriel, była jej własna matka.
Piętnastoletnia Sitriel trenowała tamtego czasu pod okiem dwóch zwierzołaków, którzy po cztery godziny dziennie traktowali ją surowo. Uczyli ją wszystkiego, czego nie znosiła, lecz starała się z całych sił, by zadowolić tym ojca. Jednakże Durmad, przechadzając się pomostem rzucał w jej stronę jedno pełne wstrętu spojrzenie i na tym się kończyło. Mając lat siedemnaście, samoistnie zaczęła ćwiczyć walkę mieczem dwuręcznym, którego tak znienawidziła, że pomimo ogromu obowiązków i kar, nie tknęła się go przez najbliższe trzydzieści lat. Kiedyś uciekała przed strażą, bo ukradła czternaście placków jagodowych, które miały zostać ustawione na stół przy arenie. Schowała się z tymi ciastami przy wieży czarodzieja i chichrała się przez całą noc. Ciężko było nad nią nadążyć! Uciekała z mizernie urządzonej komnaty, by zakosztować życia, które odbierano jej z czasem coraz więcej. Im więcej świat stawiał przeszkód przed nią, tym bardziej radosna i pełna zapału była, a nienawiść i złość z niej ulatywała. Miewała, rzecz jasna, też gorsze momenty, chociażby takie, jak ignorowanie ojca, przyjmowanie kar bez żadnych uczuć i obijanie się po królestwie bez celu ze względu na niechęć do świata i jej marnego życia. 

— Panna Sitriel! — krzyknął Gandalf, podwijając skrawek płaszcza. — Ty mały złodzieju, oddawaj mi to!

— Musisz się bardziej postarać, staruszku! — krzyknęła, machając fajką tuż przed nosem mężczyzny.

— Co za urwis — szepnął szarowłosy, gdy dziewczyna zniknęła z jego fajką w lesie.

— Gdyby chociaż umiała walczyć... Jest bezużyteczna — burknął czarodziej z piórami na głowie i krokodylej, zgniłozielonej skórze. — Przynosi wstyd i chaos. Do tego niezły z niej złodziej. Czasem myślę, że gdyby jej nie było, to cisza zrujnowałaby moją wieżę. Ale pewien jestem, że uratowałoby to ją od cierpienia.

— Mówisz, że nie umie walczyć? — pytał Gandalf, poprawiając kapelusz. — Może trzeba jej dać coś, w czym jest dobra? Zróbcie z niej zwiadowcę. Skoro umie kraść, to skradać się również!

Czarodziej postanowił wysłuchać rady przyjaciela. Gdy szarobrody opuścił Nadziemie, zwierzołak wyruszył do sali tronowej, zaproponować królowi cel przyszłości księżniczki. Durmad wahał się cztery dni, lecz piątego dnia oznajmił córce za pośrednictwem sługi, że natychmiast zostanie szkolona na zwiadowcę. Czy się Sitriel cieszyła? Oczywiście, że nie! Nienawidziła tej roboty już pierwszego dnia po szkoleniu. Dołączyli ją do grupy dwóch kotołaków, zwierzołaka lisa i sokoła. Myślała, że się tam powiesi. Nie licząc tego, że w ogóle nie nadążała nad ich tempem, to jeszcze zrzucali na nią większość obowiązków, bo była nowa i miała się słuchać tych, co znają się na robocie. Jakimś cudem wytrzymała bycie zwiadowcą przez kilka lat, z czasem nawet polubiła tę robotę, a ludzie nie traktowali ją tak niepoważnie. Marzenie ściętej głowy. Za nieprzypilnowanie młodych smoków, brak ostrzegania królestwa i straży przed nadchodzącymi wędrówkami zwierząt i ,,przypadkowe" podpalenie lasu została odsunięta od tej pracy, a ona sama wróciła do ćwiczeń z bronią, smętnego usługiwania całej swojej rodzinie i czytania bajek. Więcej czasu spędzała w rzeźni, przygotowując mięso na sprzedaż, niż na powietrzu. Czasem jednak udawało jej się wykraść. Czasem... Tylko czasem, mogła się spakować, wziąć swój dziennik i podróżować po Nadzieniu. Marzyła chodzić z czarodziejem po wyspie i badać gatunki roślin czy zwierząt, zachiwanie wyspy i wszelakie naukowe sprawunki. Marzyć tylko jej pozwolono, bo szczęścia na tyle nie miała, by robić to, co w życiu kochała.

Sitriel usłyszała szybki bieg wargów, na co opadła na ziemię ze strachu. Do jej uszu doszedł przeraźliwy ryk niedźwiedzi. ,,Teraz to już całkiem mam przesrane" — pomyślała, nie będąc pewna czy gorzej byłoby umrzeć zabitym przez orka czy zwierzołaka.

— Wyjdź, córo Durmada. Nie skrzywdzę cię — usłyszała głos Beorna.

Sitriel wyjrzała zza krzaka, dostrzegając potężnego człowieka z samym kożuchem na sobie. Wahała się jeszcze przez dobre kilka minut, lecz Beorn zapewniał ją przez cały czas, że nie ma się czego obawiać. Wyszła więc, chowając nadgarstek za plecami. Postawę miała przygotowaną do ucieczki, lecz zwierzołaka to nie wzruszyło.

— Myliłem się co do ciebie — rzekł czarnowłosy. — Pomylić cię musiałem z twą siostrą lub też bratem, lecz zdecydowanie z ojcem. Głupio myślałem, że wdałaś się w niego, jednakże widzę teraz, że nie macie ze sobą nic wspólnego, prócz więzów krwi.

— Nie rozumiem... Orkowie, co z nimi? Przegoniłeś ich? A co ze mną? Przyszedłeś mnie tylko zobaczyć? A może jest coś, co ode mnie potrzebujesz? — pytała z podejrzliwością kobieta.

— Potrzebuję twojego przebaczenia — odparł z szczerością Beorn, robiąc parę kroków w stronę Sitriel, lecz zatrzymał się, gdy pszenicznooka dygnęła ostrzegawczo. — Wróć do mojego domu. Dzisiejsza noc będzie niebezpieczna dla ludzi i tych, którzy nie są niedźwiedziami. Otóż tejże nocy wyprawiać się będzie wiec, toteż lepiej by dla ciebie było przespać się w zacisznym miejscu. Och, już nie bucz się tak i chodź — mruknął jedynie, po czym odwrócił się i ruszył w stronę domu.

Sitriel spojrzała za siebie, widząc tylko czerniejący lasek. Z niemałą obawą ruszyła za Beornem w ogromnym odstępie. Silentmaul została ułożona w spiżarni, gdyż było to jedyne miejsce, które jeszcze nie było zaryglowane na cztery spusty.

— Co to był za przeraźliwy sen... — mruknęła do siebie Sitriel następnego ranka ze zdziwieniem, bo nie pamiętała prawie nic od wczorajszego wieczora, kiedy to Beorn przegonił ją z posesji. Niektóre informacje zaczęły do niej napływać, a ona sama przekonała się że wczorajsze zgromadzenie zwierząt nie było żadną jawą.

Siedziała tak w bezruchu, myśląc, co ze sobą zrobić. Po chwili wahania wstała i ruszyła do jedynej posiadłości w okolicy. Upita miodem (do którego dobrała się w nocy w prawdzie przez przypadek, bo głodna była i spragniona, więc w ciemnościach łapała do rąk wszystko co leżało wokół niej) wkroczyła do domu, a przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki nie napotkała cieplutkiej wełny owieczek. Wyszła slalomem ze stodoły i znów nie trafiając do domu, wlazła do obory, z której wyszła po dłuższej chwili, ze względu na to, że się w niej zgubiła! Dwalin z Filim na ganku siedzieli z kuflami miodu, patrząc się na dziewczynę z uchylonymi ustami, jakby była jakaś obłąkana.

— Dzień doberek — ziewnął Bofur, który rzadko kiedy wstawał tak rano, kiedy nie musiał. Spojrzał na milczących przyjaciół, po czym podążył wzrokiem w miejsce, w które wpatrywały się krasnoludy. Jak się zdziwił, gdy zobaczył Sitriel robiącą kółka wokół dwóch szarych psów. — Czy ona...?

— Się spruła? Najwidoczniej — odparł Fili, wciąż nie dowierzając własnym oczom.

— Co ona w ogóle tutaj robi? — pytał Bofur, przysiadając się do Dwalina. — Słyszeliście pewnie ten zgiełk wczoraj, jak Beorn przepędził ją daleko stąd.

— Ta, dlatego dziwi nas, co ona tu robi. W dodatku pijana — odparł krasnolud, drapiąc się po łysej części głowy.

Minuty leciały, a na ganku pojawiało się coraz więcej krasnoludów, z coraz to śmieszniejszymi minami! W końcu jeden poważny podszedł do niej i złapał za ramiona.

— Balinie, gdzie też ją prowadzisz? — krzyknął któryś.

— Nad strumień! Jest za żywopłotem. Trzeba ją ocucić!

I jak powiedział, tak zrobił. Ochlapał twarz dziewczyny w wodzie i w jakiś sposób doprowadził ją pod dom. Krasnolud wszedł z nią do sali i usadowił przy stole. Nim jednak zdążył coś zrobić, ta zasnęła smacznie na twardym drewnie. Wszyscy (prócz hobbita, który smacznie spał w przejściu i Gandalfa, który gdzieś zniknął, jak to on miewał w zwyczaju) zasiedli do śniadania, rzucając sobie dziwne spojrzenia.

— Ktoś łaskaw wytłumaczyć, co się tu właśnie stało? — spytał Thorin, spoglądając ukradkiem na czarnowłosą. Przez ten ranek nie licząc tego, że wstał dosyć późno, to jeszcze przyciął brodę na krótko, by pozbyć się poszarpanych w walce z Azogiem ściętych włosów, toteż nie słyszał tego, co wyprawiała Sitriel.

— Siedzieliśmy na ganku, bo wstaliśmy dość wcześnie — zaczął Fili. — Wtedy zobaczyliśmy Sitriel jak włazi z obory do stodoły czy ze spichlerza do obory...

— To chyba była szopa, a dopiero obora — ktoś się wtrącił.

— Nie, szopa była na końcu. Najpierw weszła do stajni.

— Akurat do stajni weszła prawie pod koniec!

— Do stajni to ona weszła ze cztery razy, bo trafić do domu nie mogła.

— W każdym razie — odezwał się Dwalin, odchrząkając. — Gdy wyszła z obory, stodoły czy co to tam było, zaczęła tańczyć na środku z psami Beorna. Potem usiadła pod drzewem i zaczęła się kiwać na boki. Wstała nagle, polazła pod ule i zaczęła ganiać pszczoły, potem zaczęła od nich uciekać, drąc się w niebogłosy... No i przyszedł Balin. Zabrał ją, ocucił i przyprowadził tutaj.

— I zamiast wziąć ją od razu do domu, patrzyliście się przez dwie godziny, co ona wyprawia? — mruknął czarnowłosy, a mina zrzedła mu momentalnie. Westchnął cicho i spojrzał na śpiącą dziewczynę.

W połowie posiłku Sitriel obudziła się z takim wrzaskiem, że sama się tym siebie wystraszyła i spadła z pniaczka. Zdziwiła się niesłychanie, widząc nad sobą drewniany sufit i kilka znajomych twarzy krasnoludów. Podniosła się tak nagle, że walnęła czołem w kant stołu. Złapała się za bolące miejsce, jęcząc z bólu. Spojrzała wokół siebie, rozpoznając dom Beorna.

— Co ja tu robię? — zdołała tylko tyle powiedzieć, zanim wstała i chwiejąc się opadła na pniaczek. — O, jedzonko — i jakby nigdy nic nałożyła sobie sałatkę, nalała miodu do kufla i wzięła bułkę z dżemem malinowym.

Balin odsunął od niej kufel, na co ta spojrzała na niego niezrozumiale.

— Nie sądzisz, że przydałyby się jakieś wyjaśnienia? — zaczął białobrody, patrząc na dziewczynę z wyczekiwaniem.

— O rany! Azog! — wstała, próbując ominąć pniaczek. Oczywiście skończyło się to tym, że padła na miękki, wełniany dywan.

— AZOG?! — krzyknęły krasnoludy ze strachu.

— Nie ma go?! — wydarła się Sitriel, kiedy ogrom informacji doszedł do jej głowy. — Nie uwierzycie, jak wam powiem! Wczoraj, jak Beorn mnie przegonił z posesji biegłam bez przerwy, aż dotarłam prawie na skraj Mrocznej Puszczy, który zaczynał się zwykłym sosnowym laskiem! Po drodze spotkałam Azoga, który gonił mnie przez niemalże pół drogi. Już się bałam, że mnie dorwie, ale uciekł, gdy usłyszał ryk niedźwiedzia. Wtedy pojawił się Beorn, jak ja się wtedy zlękłam! I wtedy nie zgadniecie, zaprosił mnie do siebie, ostrzegając, że nocą będzie się roiło od zwierząt i niebezpiecznie byłoby zostawać na zewnątrz. Ten wiec trwał pewnie do świtu, a raczej zakończył się przed świtem, bo gdy się zbudziłam, próbowałam wrócić do domu, a słońce jeszcze nie wzeszło. Jaka ta droga się długa zdawała! W życiu bym nie przypuszczała, że tyle mi zajmie, by tu dotrzeć.

Krasnoludy spojrzały po sobie z winnymi twarzami.

— Co? Zrobiłam coś nie tak? — zapytała dziewczyna, widząc po minach krasnoludów, że krasnoludy coś wiedzą..

— Nie, nic. Dobrze, że jesteś. Zjedz i odpocznij. I najlepiej się opatrz, bo masz z pięć żądeł w ramieniu — rzekł Thorin, dokańczając posiłek.

— Jak to żądeł? — powtórzyła Sitriel, lecz gdy spojrzała na czerwone ramię, od razu zbladła. — Na Valesa, co też ja robiłam od świtu?

Dwalin opowiedział historię jeszcze raz. Sitriel zrobiła się czerwona ze wstydu. Kili stwierdził, że na biesiadzie byłoby wesoło, siedząc obok niej. Po skończonym śniadaniu Silentmaul wyszła na dwór, usiadła w ogrodzie i zaczęła wyjmować z siebie żądła. Za każdym razem, gdy obok niej przeleciała pszczoła, tak się wzdrygała, że patrząc z boku, wyglądała jakby jechała na powozie po wybojach. Kiedy już uporała się z wielkimi żądłami, odkaziła rękę spirytusem i złapała za miecz. Stanęła pod wielkim klonem rosnącym na środku terenu Beorna i zaczęła trenować, gdyż dziwnym sposobem nadgarstek już ją nie bolał. Kilkanaście minut później doszedł do niej Dwalin z zapytaniem czy może się przyłączyć do treningu. Choć nie pałał do dziewczyny zaufaniem, to starał się nieco do niej przyzwyczaić, a póki nigdzie nie było ciekawskich oczu, robił to nawet chętnie. Wziął sobie do serca słowa przyjaciół i chciał zacisnąć więzi z czarnowłosą. Ćwiczyli we dwójkę, choć lepiej byłoby ująć to w słowa „pojedynkowali", dając z siebie, ile mogli aż do południa, kiedy to słońce grzeje tak mocno, że człowiekowi robi się słabo.
Bilbo wstał jakiś czas później, nie z własnej woli zresztą. Bofur potknął się o niego, kiedy próbował przejść do lewego przedsionka. Pierwsze o co zapytał, było położenie czarodzieja. Krasnolud odparł, że pewnie gdzieś się kręci w pobliżu, choć nikt od rana go nie widział. Wszyscy tego dnia odpoczywali. Balin znalazł biblioteczkę Beorna i wraz z Bilbem dorwał się do niej na długi czas. Reszta porozchodziła się po posiadłości, a to śpiewali pieśni, a to jedli i leżakowali. Sitriel przechodziła obok drzwi do domu, podziwiając piękne róże, rosnące pod gankiem Beorna. Do jej uszu doszły dźwięki klaskania i donośnych głosów. Ciekawość przezwyciężyła i weszła do środka. Krasnoludowie klaskali w dłonie, Bifur grał na flecie, Dori na harmonijce, reszta śpiewała wesoło, a Kili i Fili trzymając się za przedramiona kręcili się w kółko w samym środku. Czarnowłosa uśmiechnęła się na ten widok. Zrobiła parę kroków do przodu, opierając się o belkę. W tym momencie wpatrywała się w uśmiechniętą twarz Filiego. Kosmyki włosów powychodziły z jego rozwalonych warkoczyków, a wesoła buzia nie przypominała tej, którą widziała na co dzień — naburmuszoną, skwaszoną, poważną i oskarżającą. Odleciała myślami. Zastanawiała się czy nadejdzie taki dzień, w którym krasnoludy będą patrzeć na nią, jak na rodzinę albo chociażby najlepszą przyjaciółkę. Marzenie ściętej głowy, jak to mówią. Nim dziewczyna zdołała się nacieszyć tańczącymi krasnoludami, Bofur pojawił się przy niej i pociągnął ją za ręce. Stanęli we dwójkę na środku. Sitriel zaczęła powoli się kiwać na boki, patrząc na energiczne i szybkie ruchy orzechowookiego. Styl tańca krasnoludów różnił się od tego eleganckiego, który znała. Jednak Bofura można w tych sprawach nazwać naprawdę dobrym nauczycielem. Do zabawy i jadła zawsze był jako pierwszy, toteż znał parę ładnych ruchów. Nie minęła minuta, a ta dwójka już kręciła się na środku, jak Kili i Fili parę minut temu! Tempo było coraz szybsze i szybsze, aż tancerzom zaczęło się kręcić w głowach. Tak się zakręcili, że poplątały im się nogi i polecieli prosto w Bombura, który z wrażenia zachwiał się, siadając z trzaskiem na jakiś taboret. Zaśmiali się wesoło, podnosząc rudzielca. Sitriel w świetnym humorze nawiązała kontakt wzrokowy z Thorinem, który opierał się o stół, pijąc miód. Tanecznymi ruchami podeszła do niego, złapała za kufel, odstawiła go na blat i pociągnęła czarnobrodego na parkiet. Rozległy się gwizdy. Thorin uniósł kącik ust mimowolnie. Poruszał rytmicznie głową, ale patrząc na obracającą się wokół własnej osi Sitriel, od razu się rozbujał. Jak nie tańczyli, jak nie wrzeszczeli i gwizdali! Nawet Balin i Bilbo pojawili się za rogiem, przyciągnięci przez śmiechy i muzykę. Thorin jeszcze nie widział tak uradowanej kobiety, jaką była w tamtej chwili Sitriel. Krasnolud potknął się o kant drewnianej skrzyni. Gdy już miał upaść plecami na podłogę, silne kobiece dłonie złapały go za koszulkę i przyciągnęły do siebie. Błękitnooki obrócił Sitriel, która poleciała prosto na stojącego obok Filiego. Dziewczyna złapała zaskoczonego blondyna za nadgarstki i pociągnęła do siebie. Splotła dłonie z krasnoludem, a ich klatki przylgnęły do siebie. Sitriel położyła dłoń na barku krasnoluda, a on złapał ją delikatnie w talii. Fili próbował się nie uśmiechać, lecz jego malinowe usta się go nie słuchały. W życiu by tego nie przyznał, ale podobało mu się to. Tańcząc z Sitriel zapomniał o jego nieufności do niej. Patrzył na jej różowe policzki i delikatne rysy twarzy, na błyszczące oczy, tak podobne do drogich bursztynów, słońca i kłosów pszenicy. Na czarne, potargane włosy z jednym krótszym kosmykiem, które były piękniejsze niż najciemniejsza noc przepełniona gwiazdami. Czuł jej ciepłe dłonie na swoim spiętym ciele, tak delikatne, a zarazem spracowane, ale ciepłe. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie czuł. Wpatrywał się w nią, jak w najpiękniejszy skarb. Gdy jej ręce puszczały jego, pragną je tylko złapać, by znów kołysać się razem przy muzyce.
Wtem drzwi od domu otworzyły się z hukiem, a w nich pojawił się Gandalf. Muzyka ucichła, a wszyscy znieruchomieli.

— Tutaj jesteście! A już się bałem, że będziecie spać! — powiedział czarodziej, szykując się do stołu.

— Gdzieś ty był?!

— Wszystko wam powiem, tylko dajcie mi coś zjeść. Nic od śniadania nie miałem w ustach!

Sitriel puściła dłoń Filiego. Uśmiechnęła się do niego ostatni raz, po czym podeszła do stołu, siadając na przeciwko szarobrodego. Blondyn wpatrywał się w czarnowłosą jak zahipnotyzowany. Wciąż nie przetrawił, co się właśnie wydarzyło.

— Dokończycie to następnym razem — usłyszał przy uchu cichy głos Bofura, który puścił do niego oczko.

Kili i Bofur minęli Filiego, odwracając się w jego stronę na ułamek sekundy z diabelskimi uśmiechami. Brat blondyna zaczął udawać, że tańczy wolny taniec z niewidzialną dziewczyną, na co dostał od niebieskookiego pustym, twardym kuflem prosto w czoło. Krasnolud zmieszał się i poczerwieniał tak bardzo, że Dori pomyślał, że miał gorączkę! Fili zakrył usta dłonią, patrząc w bok, byleby tylko nie spojrzeć na nikogo, w szczególności na Kiliego, Bofura i Sitriel.
Fili unikał kontaktu wzrokowego z Silentmaul i patrzących się w jego stronę dwóch, dość upierdliwych krasnoludów. Jedząc chleb z miodem postanowił, że będzie się wpatrywał w ostrze toporku, które utknęło w czaszce Bifura.
Gdy czarodziej wciągnął dwa bochenki chleba, miskę śmietany, pół słoika miodu i chyba z kostkę masła, zasiadł przy kominku i zaczął puszczać dymne obręcze.

— A więc? Powiesz nam wreszcie gdzie bywałeś i gdzie jest nasz gospodarz? — zapytał zniecierpliwiony Thorin.

— Tropiłem ślady — odparł. — Wczorajszej nocy musiał odbywać się tu jakiś przeogromny wieniec, bo głośno było i wszędzie była porozgrzebywana ziemia. Nie to jest jednak istotne, a fakt, że Beorn gdzieś zniknął, a ślady doprowadziły mnie do Samotnej Skały. Jak mniemam nasz gospodarz zniknął w miejscu, z którego przyszliśmy. Zapewne sprawdzał czy moja historia jest prawdziwa, bo jeśli mam być szczery, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Robi się już późno, a rano wartałoby wstać i ruszać dalej. Kładźcie się spać i wstawajcie wcześnie. A teraz dobranoc! — i po tych słowach czarodziej powstał, zamierzając udać do prawego przedsionka.

— Gandalfie — podeszła do niego Sitriel, a szarobrody zatrzymał się przy stole, patrząc na dziewczynę pytającym zwrokiem. — Nie chciałam cię pytać o to wcześniej, lecz teraz, gdy jest chwila... — urwała, wyciągając zza siebie czarny przedmiot, po czym położyła go na blacie. — Znalazłam tę skrzynkę w więziennych korytarzach jaskini goblinów, kiedy to wracałam się po naszego włamywacza. Nie było okazji, by ci o tym powiedzieć, lecz teraz, gdy ją mam, to to robię. Nie byłbyś w stanie jej otworzyć? Rzecz to niebywała, gdyż nie posiada żadnej dziurki od klucza czy run, toteż głowiłam się nad tym już dobrą chwilę i stwierdziłam, że tylko ręka kogoś o wielkiej wiedzy da radę jej sprostać

Czarodziej wziął do rąk przedmiot i przyjrzał mu się z ciekawością. Obrócił skrzynkę kilka razy, jakby poszukując ukrytej inskrypcji. Przejechał długimi palcami po krawędziach przedmiotu, po czym zadumał się na chwilę, przyciągając tym wzrok paru krasnoludów i hobbita. Stanęło ich sześciu wraz z Sitriel wokół Gandalfa, mówiąc do siebie, co też Silentmaul cały czas skrywała za płaszczem.
Czarodziej odłożył przedmiot z naburmuszoną miną i oparł się obiema dłońmi o stół. Wpatrywał się w skrzynkę tak intensywnie, że można było w całym pomieszczeniu wyczuć napinającą się atmosferę.

— Więc? Wiesz Gandalfie, jak to otworzyć? — zapytała już nie taka pewna jak wcześniej umiejętności szarobrodego Sitriel.

— Daj mi chwilę! — odburknął niemiło, siadając na krześle z takim łoskotem, że aż Balin i Kili, którzy stali obok niego odskoczyli na bok ze strachu.

Lecz chwila, której potrzebował Gandalf trwała dłużej niż można się było spodziewać. Głowił się czarodziej nadzwyczajnie, nie mając pojęcia, co zrobić z tym artefaktem. Po godzinie wstał tak nagle, że parę osób, które wciąż nie ułożyło się do spania, spojrzały na niego ciekawsko. Czarodziej zaczynał używać drastycznych ruchów. Zaczął szeptać zaklęcia, rzucać skrzynką o ściany, próbował rozłupać ją mieczem, ale ona wciąż nie ulegała zniszczeniu. Wtem jak się zawziął, tak mocno nią rzucił, że rykoszetem odbijając się od fotela wpadła prosto do kominka!
Sitriel zerwała się czym prędzej, łapiąc do ręki jakiś długi patyk i wygrzebała skrzynkę z płonącego drewna. Westchnęła cicho, patrząc się na wkurzonego czarodzieja, który mówił sam do siebie, jaki to świat jest okropny i jak dużo rzeczy jeszcze nie wie, co go bardzo irytuje. Silentmaul spojrzała na czarny przedmiot ze zdziwieniem, dostrzegając jak złote rowki zaczynają świecić się miedzianym kolorem.

— Chyba coś się dzieje! — oznajmiła głośno, kucając przy skrzynce.

Gandalf jako pierwszy podbiegł pod kominek, przepychając się przez Kiliego i Dwalina. Wyciągnął rękę przed siebie, zatrzymując ją kilka centymetrów nad żarzącą się czernią. Przymknął oczy i zaczął szeptać coś w niezrozumiałym dla pozostałych języku. Nagle otworzył oczy i opadł na fotel stojący obok niego.

— Co się stało? Gandalfie? — pytała Sitriel patrząc to na czarodzieja, to na skrzyneczkę.

— Wiem, co to jest, lecz nie wiem co skrywa — powiedział tajemniczo szarobrody. — Skrzynia zapieczętowana krwią, chroniąca coś, co potrafiłoby zatrząść ziemią, zmieść góry i odwrócić bieg rzeki.

— Co to jest? — pytała mała gromadka, wpatrując się wielkimi oczami w starca.

— Nie mam pojęcia...

— Jak to nie masz pojęcia? — burknęła czarnowłosa z zawiedzeniem. — To na cóż ci była ta wstępna mowa.

Gandalf powstał, biorąc do ręki ciepłą skrzynkę.

— Mogę tylko przypuszczać, co się w niej znajduje. Jednak pewien jestem, że odblokowanie jej, wymaga dużo szczęścia i chęci jej otwarcia. Pięć złotych linii łączących się na samym środku oznacza pięć gatunków: ludzi, elfów, krasnoludów, majarów i orków. By otworzyć skrzynię, każdy z własnej woli musi oddać krew, a wylanie jej na skrzynię spowoduje jej otwarcie.

— Na Valesa — szepnęła Sitriel, nie dowierzając. — Takie rzeczy skrywają jaskinię goblinów? Nic tylko tam wracać! Może znajdzie się tam zawczasu coś jeszcze cennego?

— Wciąż nie wiemy, co jest tutaj — mruknął Dwalin, zakładając ręce na klatkę.

— Z pewnością jest to coś małego — odparła pszenicznooka, biorąc skrzyneczkę z rąk Gandalfa. — Może jakaś broszka albo ząb?

— Jak niby ząb miałby odwrócić bieg rzeki? — palnął Nori, łypiąc wzrokiem na Sitriel.

— To była tylko i wyłącznie metafora — rzekł czarodziej, łapiąc się za brodę. — Nie dowiemy się tego, dopóki jej nie otworzymy, dlatego... — Gandalf wziął do ręki mały scyzoryk i przeciął opuszek małego palca. Sitriel zaczęła trzymać skrzynkę prosto, a czarodziej dotknął palcem maleńki, złoty pasek zakończony żłobionym kryształkiem. Jeden z rowków zaświecił się lawendowym kolorem, po czym zbladł jeszcze szybciej, zmieniając kolor żłobienia na purpurowy.

— Majara mamy za sobą... — powiedziała cicho Sitriel, odwracając się w stronę kilku krasnoludów.

Dwalin bez słowa przedarł się do dziewczyny, rozciął sobie żyłę przy kciuku i splamił przedmiot swoją krwią. Tym razem rowek zaświecił się żółtymi iskrami, przypominającymi lawę. Spojrzeli wszyscy po sobie, wpatrując się w trzymany przez osłupioną dziewczynę przedmiot.

— Z pewnością będzie ciężko przekonać jakiegoś elfa czy człowieka do jego otwarcia — powiedział Bilbo, zachwycony znaleziskiem jak i odkryciem zwierzołaka. — Lecz jak przekonać orka do oddania krwi?

— Zmusić go oczywiście! — palnął Nori z pewnością.

— To nic nie da — odparł czarodziej, wycierając palec z krwi chusteczką. — Jeśli ktoś zostanie zmuszony do oddania krwi i ta dotknie pieczęci możliwe, że pozostałości rozpieczętowanej krwi zostaną rozmyte, a skrzynka zamknie się po raz kolejny. Radzę do tego nie dopuścić, a teraz wypadałoby się już położyć. Jutro trzeba ruszać dalej, a my już dawno powinniśmy spać.

Ułożyli się więc Dwalin, Nori, Gandalf, Bilbo na posłaniach, poprzykrywali kocami i wciąż myśląc o czarnym przedmiocie zasnęli. Sitriel siedziała przy stole obok maleńkiej, zapalonej woskowej świeczki. Trzymała w ciepłych rękach czarną skrzyneczkę, mimowolnie myśląc o Azogu. Zastanawiała się czy ork oddałby jej trochę własnej krwi. Zwykłe orcze pomioty w życiu by nawet nie pomyślały o tej opcji, a od razu rzuciłyby się na Sitriel. Ale biały ork mógłby zmienić zdanie. Azog jest inteligentny, dlatego właśnie istniała szansa, że stwora tego zainteresuje skrzynia. Silentmaul próbowała znaleźć każdy możliwy sposób na otwarcie przedmiotu krwią orków, lecz każdy kolejny pomysł kończył się porażką. Czarnowłosa opadła na oparcie krzesła, wzdychając ciężko. ,,To się nigdy nie uda. Ile razy bym nie próbowała, w życiu nie znajdę orka, który odda mi krew dobrowolnie" — pomyślała. Nic dziwnego, że wszystkie kroki doprowadzały pszenicznooką do tego samego punktu, w końcu do tej pory ta skrzynka nie została otworzona ani naruszona. Bo kto to słyszał by czarodziej, człowiek, krasnolud, ork i elf wspólnie otworzyli tajemniczy artefakt? Choć z drugiej strony musiał on być zamknięty tym samym sposobem. Istnieli więc, a może niektórzy wciąż istnieją, członkowie poszczególnych ras, którzy myśleli o tym samym i postanowili zamknąć to coś na wieki. Dziewczyna nie mogąc już znieść własnych myśli, położyła się na wełnianym kocu i przykryła drugim, jeszcze grubszym.
Dla odmiany rano jako pierwszy obudził się hobbit, a przywitał go z uśmiechem Beorn, który był doprawdy w bardzo dobrym humorze. Rozkazał hobbitowi budzić wszystkich, gdyż stół jest pełen jedzenia, a jajecznica z każdą minutą stygnie. Po paru minutach usiedli wszyscy razem, witając gospodarza.

— Poszedłem wczoraj sprawdzić czy to, co żeście mówili jest prawdą. Ba, i to jaką! Najprawdziwszą! Spotkałem w lesie jednego z orków, który błądził na wargu. Przycisnąłem go nieco, a ten śpiewał jak z nut, że Król Goblinów został zaszlachtowany przez olbrzymiego stwora porośniętego futrem z rogami i wielgachnym mieczem. Od razu pomyślałem o Sitriel i niech mnie, wybacz mi, że tak w ciebie wątpiłem! Moje progi zawsze będą stać dla ciebie otworem! Samego Wielkiego Goblina! HA! Nie martwcie się, użyczę wam mojej pomocy z największą chęcią!

— Miło mi to słyszeć — odparł czarodziej z uśmiechem, zerkając kątem oka na zawzięcie rozmawiającą Sitriel z Kilim. Trzymali w rękach zaczarowaną skrzyneczkę, a cały świat w ogóle ich nie obchodził. — A wasza dwójka może by coś w końcu zjadła, a nie jedzenie stygnie!

Donośny głos Gandalfa dotarł do uszu młodych, na co krasnolud i zwierzołak zamilkli nagle, wpatrując się w szarobrodego. Nałożyli sobie pełno bułek, masła, nalali miodu i wzięli po słoiku dżemu wiśniowego, po czym zabrali się za śniadanie.

— O czym tak ciekawie rozmawiacie? — zapytał się Beorn dwójki siedzących obok siebie młodych, którzy z jedzeniem w buzi dalej próbowali ze sobą rozmawiać.

Sitriel podniosła czarną skrzyneczkę do góry i rzuciła nią w stronę gospodarza. Mężczyzna złapał przedmiot w łapska i przyjrzał mu się zdziwiony.

— O tej bryle kryształu znaleźliście temat, który w jakiś sposób nie może się skończyć? — palnął zaskoczony Beorn, nie rozumiejąc zawziętego krasnoluda i zwierzołaka.

— To nie jest ,,jakaś tam" bryła kryształu — powiedziała Silentmaul na szybko, nalewając sobie ciepłego mleka, które pociekło jej po ręce. — To skrzynia! — dokończyła z iskierkami w oczach, oblizując palce.

Czarnowłosa z fascynacją opowiadała Beornowi na zmianę z Kilim wszystko, co dowiedzieli się o tymże przedmiocie. Gospodarz podrapał się po głowie, nie do końca pojmując zachwyconej dwójki. Stęknął coś, że w całym swoim życiu nie słyszał o czymś takim, po czym zaczął kontynuować posiłek, opowiadając o tym, jak targał orka i warga przez całą drogę z gór.

— A co zrobiłeś z tymi wrogami, jeśli mogę spytać? — wtrącił się Gandalf, na co zwierzołak uśmiechnął się tylko szerzej.

— Są na ganku. I tak musicie się powoli pakować, więc wstańmy, a ci ich pokażę.

Kompania wstała i wyszła na ganek. Im oczom ukazał się drewniany pal, na którym była nabita orcza głowa. Wokół łba, do którego zleciały się już muchy przyciągnięte odorem zgnilizny, leżała wilcza skóra o czarnej sierści. Sitriel ten widok się nie podobał. Nie znosiła wargów, to musiała przyznać, ale obdzieranie wilka ze skóry, gdy ten jeszcze dycha, było bólem niewyobrażalnym. Nie odezwała się jednak nawet jednym słowem, bojąc się, że jeśli zaczęłaby coś mówić, to Beorn mógłby źle to odebrać i poszczuć Sitriel wielkimi niedźwiedzimi łapami. Tak więc poczekała aż wszyscy się rozejdą w poszukiwaniach jedzenia, bukłaków, ubrania i innych potrzebnych na wyprawę rzeczy i podeszła ostrożnie do zamordowanego warga. Ugryzła się w palec i zakrwawionym opuszkiem narysowała na skórze warga przekreślony pionową linią owal. Przymknęła oczy i szepnęła parę słów w ojczystym języku. Jasnoniebieskie prawie niewidoczne pyłki uniosły się w powietrze, rozpływając się i rozpadając na jeszcze mniejsze cząsteczki, aż znikły całkowicie.

— Ruszyłabyś się wreszcie — warknął w stronę dziewczyny Fili, który niósł worki pełne chleba. — Wszyscy się pakują, a ty w najlepsze stoisz i się obijasz.

— Doprawdy pięć minut to nic takiego — mruknęła zirytowana Silentmaul, która ledwo co pomodliła się za zmarłe zwierzę. — Nie wiem jaki jest twój problem, ale radziłabym ci zająć się sobą, jeśli zamierzasz być dla mnie taki nieczuły.

Blondyn przeklął pod nosem i ruszył w stronę kucyków. Sitriel za to odnalazła resztę krasnoludów i zaczęła pomagać im z pakowaniem, bo tego dnia mieli opuścić piękny dom Beorna i iść coraz dalej, w stronę Mrocznej Puszczy. Gospodarz zatrzymał się na chwilę, stojąc z Gandalfem pośród kucy. Spojrzał w niebo, dostrzegając kolorowe pyłki. Zmarszczył nos i zmrużył oczy. A gdy powrócił wzrokiem na ziemię, na obdartą z warga skórę... Zdał sobie sprawę z tego, że już jej tam nie było.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top