Robie długie przeskoki

30 lat później.

I tak bramy miasta ślepców ponownie otwierają się wpuszczając do środka kradnące tak lubiany tam mrok światło. Jednak tym razem nie ugoszczą one nowego z demonicznych posłańców, tym razem żegnają jeden z najlepszych ze swoich nabytków. Termin umowy dobiegł końca, kolejna dusza opuścić może zszarzałe wrota. Z fioletowej mgły osadzającej się na ściółce jako mordercza rosa ponurym krokiem wychodzi postać. Podstarzały mężczyzna opatulony w czarny jak krew demonów płaszcz od spodu podszywany kolczugą i drewnem coby nie przepuszczał żadnych ciosów. Ślepe już prawie w pełni oczy skrywa pod obszernym kapturem spod którego wystaje jedynie skręcony papieros obtoczony miejscami siwym już zarostem. Ledwie można powiedzieć że jest to garry który wkroczył tu ponad ćwierć wieku temu. Oczy wyblakły, twarz poztarzała a ciało od posługiwania się masywną kamienną kosą nabrało mięśni które i tak już powoli flaczały, jedynie owy papieros mieszający dym z opatulającą korzenie dookoła mgłą i wspomniana już wcześniej broń świadczyć mogły o tym że to naprawde on. Cieszyłby się że w końcu stąd wyszedł, skakał z radości że w końcu udało mu się odkupić swoje błędy, ale nie cieszył. Nie był w stanie to miejsce tępiło nie tylko duchy ale jakiekolwiek pozytywne emocje. Mężczyzna nawet nie wiedział jak wiele go ominęło przez cały ten czas. Nastała wojna pomiędzy ludźmi a orkami, Nowomir || zmarł a ||| został zamordowany przez nieznanego sprawcę. Jedyne czego był świadom to oblężenie miasta które sam próbował tłamśić. Ale kompletnie go to nie obchodziło, może i chciał wiedzieć ale zaćmiony mrokami umysł musiał powrócić do życia jakie dane mu było niegdyś wieść. Bramy zamknęły się, w końcu historia będzie mogła go zapamiętać, ale co to za dzieje w historii skoro nie masz życia. Silnym acz powolnym ruchem zarzucił kose na pancerz z drewna i metalu na plecach w akompaniamencie lekkiego brzdęknięcia reszty kolczugi. Schował obrdzewiały już pistolet do kabury i sięgnął za pazuchę. Maska dalej tam była jako jedyna chyba trzymająca go jeszcze na skraju kompletnej kakofonicznej depresji. Właściwie innej przyszłości niż strażnik nie miał. I tak już nie miał co stracić. Noga za nogą potoczyła się w stronę miasta jak śmierć idąca na żniwa. Szkoda tylko że miasto nigdy nie przestanie w przeciwieństwie do Garrego zbierać ofiar.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top