Pogaduchy Pod Pokładem
Chłopak otworzył oczy, wszystko było rozmazane, zamglone, a pisk i krzyk w uszach oraz ból z tyłu czaszki jeszcze bardziej zaburzały możliwości percepcji. Był gdzieś, gdzieś gdzie było ciemno, mokro, waliło spalenizną, albo to popiół który osadził mu się na włosach nosowych. Wszystko się bujało, chciało mu się wymiotować, i płakać za razem. Żył, ledwo mógł się zastanawiać jakim cudem. W pierwszej chwili chyba nie chciał żyć, kiedy zorientował się że stracił wszystko co kiedykolwiek znał chyba sam wtedy wolałby zginąć wraz z rodziną. Nie wiedział co robić, nie widział przez napływające łzami oczy dostrzegał jedynie cienie światła dobiegającego z dalszych partii pomieszczenia. Pewnie był uwięziony. Skulił się w końcu, schował głowę w kolana i zamilkł pogrążony w rozpaczy.
-Hej kolego -Usłyszał nieco starczy głos w swoim pobliżu -Nie masz może trochę jedzenia? Od dłuższego czasu nie miałem nic w ustach.
Chłopak otarł łzy i jak porażony zwrócił głowę w stronę z której dobiegał głos. Teraz dopiero zorientował że znajdował się w celi, niewielkim ciemnym pomieszczeniu z kratami w sąsiedniej celi ubrany w łachmany siedział jakiś stary koci anim o białym futrze, widocznie zmarnowany z już długim jak na kota futrem raczej zaniedbanym miejscami posplatanymi w pozlepiane brudem warkoczyki. Był wychudzony i widocznie słaby.
-Nie nie mam...
Powiedział podłamanym od płaczu głosem
-Co tobie też odebrali wszystko co miałeś? Rodzinny dom?
Zapytał wspominając starsze czasy kiedy był jeszcze młodszy, żył beztrosko wraz z rodziną. Na pytanie garry jedynie pokiwał głową czego mężczyzna nie zauważył gdyż oczy wlepione miał w przestrzeń przed siebie, ale nie musiał go widzieć, dobrze wiedział jaka była odpowiedź.
-Wiem co czujesz, ci piraci nie tylko nam odebrali to co mieliśmy. "Piraci"
-Fuknął ironicznym śmiechem pod wyschłym nieco nosem po czym odkaszlnął parę razy chorobliwie- Banda zwierząt a nie piraci. Piraci jeszcze przestrzegają jakiś kodeks, szanują kogokolwiek a ci plądrują co popadnie i mordują kogo popadnie. Palą kradną, i niszczą, jak pewnie już się zorientował. Nie zabili mnie tylko dlatego że jestem kartografem -podśmiał się ponownie z wyraźnym trudem- ja sam jeden rozpracowuje mapy dla tej zgrai oszołomów. Bezemnie pływali by na oślep... A ty w czym się specjalizujesz, kolejny kartograf na moje miejsce?
-Nie... Jestem prostym rolnikiem... Byłem
Dodał jednocześnie tłumiąc smutek i wściekłość. Która od nadmiaru myśli zaczynała się powoli wyrywać.
-To ciekawe -Odwrócił głowę w jego stronę i ponownie odkaszlnął głucho tłumiące kaszel w podskakującej klatce piersiowej- może cię z kimś pomylili, zobaczymy... Wiem co czujesz, nienawiść wypala cię od środka, zastanawiasz się jak stąd uciec. Są głupi ale nie aż tak żeby dało się stąd wyrwać, próbowałem z jak widać zerowym efektem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top