Oranie Pola

Osiemnastolatek wyszedł z domu witając nowy dzień serdeczną krótką gimnastyką jaką odprawiał zawsze kiedy wychodził przed dom o poranku. Parę skrętów skłonów czy przysiadów i na jego młodocianą twarz porośniętą już brunatnym wąsem wstępował nowy zapał do pracy aż mieniący się w piwnych oczach. Przeciągnął się, nabrał w płuca morskiego powietrza i z uśmiechem na twarzy rozejrzał się po wiosce. Widział że inni którzy także zaczynają pracę o tej porze wychodzą z drzwi ciasno upchniętych drewnianych chatek ułożonych wzdłuż wydeptanych ścieżek. Niektórzy wychodzili ochoczo jak on witając się z sąsiadami czy też innymi osadnikami inni natomiast wychodzili raczej z przymusu mierząc znudzonym wzrokiem idiotów z którymi idzie im pracować. Garry również witał się z innymi ludźmi ale tylko przez gesty czy machanie gdyż jego chata stała nieco na uboczu ale dzięki temu była bliżej złocistego o tej porze pola. Były w końcu dni żniw.
-To co dzisiaj w końcu ścinamy
Usłyszał dojrzalszy od swojego głos zza swoich pleców. Nie ważne jak zaspany by nie był wszędzie rozpoznałby ten łagodny i dojrzały ton. Oczywiście był to Tom, Równie umięśniony od pracy już mężczyzna z tak samo nastroszonymi włosami i nieco oklapniętą mimo chudości i przeciwnie do Garego wygoloną twarz. Wyglądali niemal jak bliźniacy ale bez problemu dało się ich rozróżnić po ubraniach. Garry ubierał się w raczej ciemne kolory, lubił chodzić w czerni i mimo młodego wieku palić natomiast Tom chodził ubrany raczej w jaśniejszych barwach i nigdy nie tykał się tytoniu.
-Wkońcu
Podkreślił Ubrany na czarno chłopak strzyknął palcami po czym od krzesiwa z kamieni odpalił porannego skręta.
-Szkoda że nie mamy w rodzinie maga który ściął by to jednym machnięciem dłoni. Udał się po kosy na tyły chatki ale była ona na tyle niewielka a dookoła panowała taka cisza że obydwoje usłyszeli się doskonale.
-Mówisz to za każdym razem kiedy przychodzi czas żniw.
-Ty zacząłeś
-No może i ja... Ale czy nie dobrze byłoby znać kogoś takiego?
-Dobrze dobrze ale skąd kogoś takiego miałbyś zamiar wziąść?
-Przecież Eli ma zadatki na maga
-Tak tylko że Eli ma pięć lat i zanim w czymkolwiek nam pomoże minie trochę czasu.
Mężczyzna wyszedł zza rogu chaty z dwoma narzędziami pracy.
-No może i tak, to co jak zwykle ty od lewej ja od prawej?
-Jak zwykle
Tom podał bratu kose i rozmawiając dalej o Eli czy magach ziemi ruszyli w stronę kuszącego wzrok pola. Nie szli długo bo w końcu ile można iść do miejsca pracy które znajduje się parędziesiąt metrów od domu ale nie przeszkadzało im to w ogóle w rozmowie a Garremu w wywijaniu kosą którą machał czasami udając wojownika kiedy roznośiła go energie. Tom natomiast szedł obok unikając od czasu do czasu ostrza czy blokując je swoim. Mówili rozmawiali próbując skupić się na paru rzeczach naraz ale robili to nie raz więc nie przeszkadzało im to w ogóle. Kiedy ich bose stopy w końcu wkroczyły na mokre uprawy ich tematy przestały krążyć wokół najróżniejszych rejonów życia, mówili o wszystkim począwszy od zdrowia ojca nad chęci pozostania wojownikiem kosą kończąc. Wyglądało to jakby nie widzieli się przynajmniej parę dni a tymczasem konwersować w ten sposób prawie codziennie, uwielbiali ze sobą gadać, mimo nudnego i jednostajnego życia nigdy nie kończyły się tematy. Kiedy już zaczęli praca mijała powoli jak to praca, dłużyła się, przedłużała i doskwierała nieco z każdym machnięciem widocznie już używanych kos. A do tego palące słońce odbijające się od złocistych plonów rzucało się w oczy. Ale co poradzić, trzeba było ściąć żeby nie zgniło na polu czy nie zostało przez coś zjedzone. Potem zmienili się w młynie nieopodal wioski a następnie zanieśie do piekarza coby wypiekł chleb. Ewentualnie znajdzie się dla mąki inne równie wartościowe zastosowanie. Nagle coś śmigneło przed kosą Garego, odskoczyło i pobiegło w głąb żyta. Najpewniej mysz albo nornica, zdarzały się czasami.
-Tom!
Zawołał podnosząc głowę znad plonów
-Co tym razem?!
Zapytał nie przerywając cięcia
-Masz nornice?!
-Ani jednej!
Rozejrzał się dookoła siebie upewniając się czy aby na pewno w jego pobliżu nie ma żadnych gryzoni ale kiedy tylko się w tym utwierdził wrócił do pracy
-Dobra!
Przynajmniej teraz miał świadomość tego że jest to pewnie jedno czy dwa zwierzęcia dlatego nie ma się czym przejmować, następnymi cięciami pewnie wypłoszy skubańca. Wrucił więc do pracy z celem przepłoszenia nornicy co jak można się spodziewać zadziałało. Po paru minutach gry zoń znowu wyskoczył z chaszczy. Jednak nie miał najmniejszego zamiaru uciekać bez zemsty za odebranie jedzenia śmignął i zanim ktokolwiek zdołał się zorientować co się stało czarna plamka ciągnąca za sobą przynajmniej parę razy większe od siebie narzędzie. To chyba nie była nornica, było czarne, cholernie szybkie i na dodatek miało puszysty lisi ogon gibający się za nim. Garry wsumie nie miał pojęcia co się stało, czarny lis właśnie ukradł mu kose, jak to w ogóle brzmi? Dla mnie zabawnie nie powiem (xd). Patrzył tylko zdumionym wzrokiem wiodąc za lisem po czym kiedy tylko odzyskał świadomość wyrwał biegiem za złodziejem. Nie wiedział co go do tego pchało w końcu posiadali jeszcze przynajmniej parę identycznych narzędzi które zakupili na zapas w ubiegłym roku. Ale coś jakby pchało go do tego żeby czmychnąć tuż za nim do lasu w którym ten zatopił się chwile po tym kiedy garry rozpoczął bieg. Biegał dość szybko zwłaszcza po polach i łąkach.
-Ej gdzie ty lecisz!?
Zawołał za nim pełnoletni brat kiedy ten przekraczał właśnie granice terenu uprawnego wygolonego już częściowo z żyta
-Za chwile wruce, Nornica ukradła mi kose!
Rzucił i runął na wskroś przez skoszone wczoraj pole sąsiada.
-Hehh..
Westchnął i podśmiał się pod nosem tom i przetarł czoło z potu
-Cały on...
Rzeczywiście jego brat od kiedy tylko pamiętał był raczej nie rozgarnięty i zadowolony z życia. Nic mu w końcu nie doskwierało. Pozytywny młody chłopak który lubił pomagać ludziom. Szkoda że tylko pomocność mu pozostanie. Garry wbiegł do lasu prowadzony wyrytym w ściółce śladem trzonka kosy wijącego się pomiędzy grubymi drzewami i puszystymi krzakami. Czuł że był blisko. Przebierał noga za nogą przeskakując co chwile nad jakąś powaloną kłodą czy zciętym pniem pniem po drzewie z którego w wiosce wykorzystano drewno. Czasami nie wycinali jedynie na obrzeżach ale w środku lasu również zdarzało się ściąć jakieś umierające drzewo na opał coby się nie zmarnowało. Biegł tak biegł wypatrując zwierzęcia pomiędzy przelatującymi co chwila drzewami aż nagle zatrzymał się. Ślad się urwał a tuż pod jego stopami leżał skradziony przedmiot. Co dziwne nawet nie było śladów po jakichkolwiek obiciach czy zębach zwierzęcia które jednak powinny odbić się na drewnianym kiju. Zamiast tego za ostrzem znajdowało się trochę ściółki i natrafił się nawet jakiś grzybek przebity w połowie ale tym co najbardziej rzucało się w oczy była czarna maź osadzona na krańcu przeciwległym do ostrza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top