Pierwszy lot samolotem

Donald pokręcił głową z uśmiechem, patrząc na swoich małych siostrzeńców. Właśnie byli na lotnisku, chłopcy mieli odbyć swój pierwszy lot samolotem.

Każdy z chłopców zachowywał się inaczej; Dyzio skakał dookoła podekscytowany, Zyzio był trochę niepewny i trzymał się blisko Donalda, a Hyzio był troszkę zestresowany.

Mały Hyzio stresował się dwiema rzeczami:

1. Ich było trzech, a wujek Donald tylko jeden. A to znaczy, że tylko jeden z nich będzie mógł z nim usiąść, a pozostała dwójka będzie musiała odbyć tę podróż obok kogoś obcego.

2. Dużo słyszał o katastrofach lotniczych, podczas burz i nie tylko...

Mały Hyzio przerwał rozmyślania, gdy wujek podał mu jego bilet, na którym było napisane, gdzie ma usiąść.

Donald spojrzał na swój.

-Zyzio, siedzimy razem- obwieścił.

-Uff!- odetchnął z ulgą kaczorek w zielonym.

Jego brat w niebieskim rzucił się i podtrzymał młodszego brata, gdyż wydawało się, że Zyzio się z tej ulgi zaraz wywróci.

Hyzio i Dyzio spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Będą musieli siedzieć z totalnie obcymi osobami!

$$$

Hyzio był już w samolocie i rozglądał się za miejscem, na którym miał usiąść. Niestety, okazało się, że siedzi dosyć daleko od braci i wujka.

W końcu zatrzymał się przy siedzeniu, które miał przypisane i spojrzał na osobę siedzącą obok wolnego miejsca.

Zaraz potem kaczorek oniemiał.

Na siedzeniu przy oknie siedział starszy kaczor, z jedwabnym cylindrem na głowie, bokobrodami i w czerwonym płaszczu. Wzrok miał wbity w gazetę, także dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności małego Hyzia i podniósł wzrok znad czasopisma.

-Chcesz usiąść przy oknie chłopcze?- zapytał jakby od niechcenia i znów skierował swój wzrok na papier.

-T-tak, proszę- odparł najstarszy z trojaczków najgrzeczniej jak umiał.

Kaczor kiwnął głową i przesunął się na miejsce dalej od okna. Podczas tych dwóch czynności wciąż nie odrywał wzroku od czasopisma.

Hyzio usiadł pod oknem. Jego małe i krótkie nogi ledwo sięgały krawędzi fotela.

Kaczorek w czerwonej czapce z daszkiem rzucił dosyć podekscytowane spojrzenie na kaczora z sąsiedniego fotela. Nie do wiary! Miał spędzić tą podróż siedząc obok znanego miliardera Sknerusa McKwacza!

Mały, podekscytowany Hyzio zapiął już pasy i nie mógł się powstrzymać od zerkania co chwilę na Szkota.

Tymczasem podeszła do nich stewardessa, rozdająca picie i batoniki w czekoladzie w cenie biletu.

Najstarszy z trojaczków zauważył ją od razu.

-Poproszę wodę- powiedział grzecznie.

Stewardessa uśmiechnęła się (Hyzio nie mógł rozpoznać, czy był to uśmiech służbowy czy też naturalny) i podała mu małą butelkę wody wraz z batonikiem.

-Dla Pana?- zwróciła się do McKwacza.

-Dla mnie woda- odparł szybko, przewracając stronę gazety.

Stewardessa podała miliarderowi wodę i z grzeczności zaproponowała batonika. Ten zawahał się i rzucił tym razem nieco uważniejsze spojrzenie na kaczorka obok. Mały kaczorek w czerwonym odpowiedział na to spojrzenie promiennym uśmiechem.

-No niech będzie- wykrztusił w końcu kaczor w cylindrze.

Gdy stewardessa poszła do innych pasażerów, McKwacz znów wbił wzrok w gazetę i wyciągnął batonika w stronę Hyzia.

Kaczorek zdziwił się nieco.

-Daje mi pan swój batonik?- zapytał.

Miliarder wzruszył ramionami. Znów nie zaszczycił Hyzia spojrzeniem.

-Nie mam ochoty na słodycze.- odparł.

Hyzio z namaszczeniem wyjął batonika z ręki miliardera. Zrobiło mu się jakoś tak dziwnie miło. Może Sknerus McKwacz nie był takim sknerą, jak wszyscy mówili? Przecież nie musiał brać dla niego tego batonika. Ale zrobił to.

W międzyczasie samolot wystartował, a stres Hyzia ustąpił miejsca ekscytacji- zwłaszcza, gdy spojrzał przez okno na puchate obłoki.

-Dziękuję- przypomniał sobie o dobrych manierach kaczorek.

-Drobiazg- odpowiedział sucho Szkot.

Wbrew pozorom to wcale nie było tak, że McKwacza kaczorek obok nie obchodził- wręcz przeciwnie! Interesował się nim niezmiernie. Głównie dlatego, że z jakiegoś powodu przypominał mu nieco jego siostrzenicę- Dellę.
Dawno nie miał bliższej styczności z dziećmi. Był to jeden z powodów, dla których zachowywał się tak wobec kaczorka.

-Jak masz na imię, chłopcze?- spytał, zamykając na chwilę gazetę i zaznaczając stronę palcem.

Mały kaczorek w czerwonym poprawił czapkę z daszkiem, która znów przysłoniła mu pole widzenia- była  za duża, ale uparł się, że będzie ją nosił mimo to.

-Hieronim- przedstawił się z dumą nosiciel czerwonej czapki z daszkiem. -Nikt tak jednak na mnie nie mówi- dodał szybko.

-Tak? A jak na ciebie mówią?- zapytał miliarder, pokazując po sobie większe zainteresowanie niż wcześniej.

-Hyzio- odparł rezolutnie.

Szkocki miliarder zamarł. To imię... Ten "skrót" od imienia coś mu mówił, ale za Ponure Wzgórza nie wiedział co.

-Ciekawe- zareagował w końcu Sknerus McKwacz, odkręcając nakrętkę od butelki z wodą w celu napicia się.

-Pan się nie musi przedstawiać- odezwał się z szerokim uśmiechem Hyzio. -Znam pana!

McKwacz nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Ten dzieciak był przeuroczy.

-O, doprawdy?- zapytał, prawie chichocząc.

Hyzio kiwnął głową z zapałem i opowiedział miliarderowi prawie wszystko, co o nim wiedział.

A wiedział o nim całkiem sporo i to najbogatszy kaczor na świecie musiał mu przyznać.

Ponadto Hyzio, jak stwierdził miliarder, był całkiem bystry jak na swój wiek. Nie wkurzał Szkota swoją ciekawością i tak naprawdę McKwacz cieszył się, że to właśnie takie urocze dziecko jak Hyzio siedzi obok niego.

Oboje byli sobą nawzajem niezwykle zafascynowani. Z tym, że po kaczorku było to widać- za to miliarder starał się swoje zafascynowanie ukryć.

$$$

Hyzio wyciągnął szyję i popatrzył przez okno. Jednakże za szybą jego wzrok napotkał coś, co go zaniepokoiło.

Deszcz!

Nie jakiś wielki, ale był.

Najstarszy z trojaczków wzdrygnął się. Deszcz mógł oznaczać burzę. Burza mogła oznaczać katastrofę lotniczą, której się bał.

Hyzio niechcący wydał z siebie dźwięk z rodzaju tych, które wydajesz z siebie, kiedy jesteś zaniepokojony, zestresowany lub gdy się boisz.

Zwróciło to uwagę McKwacza.

-Coś się dzieje, Hyziu?- zapytał, przewracając kolejną stronę gazety (dop. autorki- to była gruba gazeta, okej?! XD).

-Boję się- wyznał trzęsący się kaczorek.

Sknerus McKwacz zaznaczył i zamknął gazetę.

-A czegóż to?- zapytał, nie kryjąc rozbawienia.

Kaczorek w czerwonej czapce milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu miliarder pomyślał, że mu nie powie i miał wrócić do czytania gazety.

Deszcz się nieco nasilił.

Jednakże, sięgając po gazetę, najbogatszy kaczor na świecie usłyszał cichy głos kaczorka:

-Boję się, że będzie burza i katastrofa lotnicza.

Starszy kaczor zaśmiał się z dziwną według Hyzia łagodnością.

-Nie będzie żadnej burzy, mój chłopcze- parsknął. -Nie taka była prognoza pogody- zażartował, jednakże Hyzia to nie rozbawiło.

Kaczorek nadal był zestresowany. Może też dlatego, że nie lubił deszczu.

Starszy kaczor próbował wrócić do czytania gazety i udawać, że go to nie obchodzi. Ale nie mógł. Czuł jakąś niezwykłą więź pomiędzy sobą a Hyziem.

Rzadko się zdarza, by Sknerus McKwacz aż tak czegoś nie rozumiał. Nie rozumiał ani trochę, dlaczego los tego kaczątka ubranego na czerwono go obchodził.

Hyzio nadal się nieco wzdrygał.

-Co znowu?- zapytał miliarder udając szorstkość.

-Z-zawsze gdy się boję lub stresuję, mój wujek chwyta mnie za rękę- odpowiedział nosiciel czapki z daszkiem.

Po wypowiedzeniu tego zdania najstarszy trojaczek zacisnął powieki i starał się nie myśleć o tym, czego się boi i że się stresuje.

Nagle poczuł, jak ktoś chwyta jego małą rączkę i kładzie ją na podpórku między siedzeniami. Kolejną rzeczą, jaką poczuł, było coś ciepłego spoczywającego na jego dłoni.

Hyzio postanowił otworzyć oczy. Po zrobieniu tego spojrzał na podpórek i zobaczył tam swoją małą dłoń nakrytą znacznie większą dłonią starszego kaczora.

Mały kaczorek spojrzał na McKwacza z wdzięcznością. Ten najwyraźniej poczuł na sobie wzrok Hyzia.

-Niech sobie wybiją z głowy takie wysokie ceny- mruknął, udając niezadowolenie.

Najstarszy trojaczek poprawił czapkę z daszkiem wolną lewą ręką i wrócił do patrzenia przez okno.

$$$

Podróż właśnie dobiegała końca. Lądowali, ku niepocieszeniu Hyzia. Spodobało mu się latanie samolotem u boku najbogatszego kaczora na świecie.

Wylądowali.

Kaczorek rozpiął pasy i zeskoczył z siedzenia. Następnie odwrócił się w stronę miliardera. Nie chciał się żegnać, ale musiał.

-Do widzenia Panu- powiedział grzecznie mały Hieronim. -Dziękuję, że był Pan dla mnie taki miły.

-Drobiazg- odpowiedział powoli starszy kaczor, uśmiechając się nieco do malca, a następnie wyciągając rękę do uściśnięcia na pożegnanie.

Czerwony trojaczek zlustrował wzrokiem wyciągniętą ku niemu rękę, a następnie wskoczył Szkotowi na kolana i uściskał go.

McKwacz był tak zmieszany, że nawet nie zdążył zareagować, zanim kaczorek potruchtał gdzieś między fotelami.

Tymczasem Hyzio odnalazł Dyzia.

-Wiesz, siedziałem z taką młodą panią- odezwał się niebieski trojaczek. -Miała cały czas słuchawki na uszach i w ogóle nie zwracała na mnie uwagi.

-Ja miałem lepiej- zachichotał Hyzio. -Gdzie wujek i Zyzio?

-Widziałem jak wychodzili- odparł kaczorek ubrany na niebiesko.

Dwaj bracia poszli do wyjścia, ale tam zatrzymała ich stweradessa, zupełnie inna niż ta co rozdawała wodę i batoniki.

-Gdzie wasz opiekun?- zapytała głosem bez emocji.

Hyzio i Dyzio popatrzyli po sobie porozumiewawczo. Ta kobieta wyglądała i brzmiała, jakby została najpierw przeżuta, a potem wypluta przez życie. Jeżeli rozumiecie, o co chodzi.

-On i nasz młodszy brat wyszli- odezwał się Dyzio.

Kobieta-pies westchnęła.

-Powiem wam to prosto z mostu, chłopcy- odezwała się ponuro. -Dopóki opiekun się nie zamelduje, że jesteście z nim, nie wyjdziecie.

Kaczorek ubrany na czerwono i kaczorek ubrany na niebiesko spojrzeli po sobie przerażeni.

I co teraz?!

"Tak w ogóle można? Nie wypuszczać dzieci, jeśli nie ma przy nich opiekuna?"- zastanowił się w myślach Hyzio.

-Oni są ze mną.- odezwał się ktoś szorstko zza kaczorków.

Oczywiście małemu Hyziowi nie zajęło to zbyt wiele, by rozpoznać ten głos. Było to niewątpliwe- Sknerus McKwacz stanął w ich obronie!

-A-ależ oczywiście, proszę Pana- umęczona życiem stewardessa ukłoniła się, nieco zdziwiona. Następnie pozwoliła miliarderowi i kaczątkom przejść.

Hyzio i Dyzio ostrożnie zeszli po schodach. Nie mogli tego widzieć, ale szkocki miliarder za nimi pilnował, by się nie wywrócili na stopniach. W razie czego był nawet gotów do asekuracji i interwencji, na szczęście jednak nie było takiej potrzeby.

Dwa kaczorki zeszły bezpiecznie na ziemię i zaczęły się rozglądać za bratem i wujkiem.

Naturalnie wcześniej skwapliwie podziękowali McKwaczowi za wybawienie z opresji. Szkot przyjął podziękowanie lekkim skinieniem głowy i minimalnym uśmiechem.

Najbogatszy kaczor na świecie zamyślił się, ale głośne wołanie dwóch kaczorków obok sprawiło, że aż podskoczył. Nie dlatego, że krzyknęli tak nagle- ale z powodu słów, które wydobyły się z ich dziobów.

-WUJKU DONALDZIE!!! ZYZIU!!!

Zaraz.

Wujku DONALDZIE?!

-Dudy zakwakane- zaklął cicho Szkot, natychmiast czmychając na drugą stronę samolotu.

Tymczasem Donald i Zyzio truchtem przybiegli do Hyzia i Dyzia.

-Tu jesteście- wysapał Donald. -Myślałem, że już dawno wyszliście.

-Wujku, wujku!- podekscytował się Dyzio.

-Chcemy ci kogoś przedstawić- dokończył Hyzio z promiennym uśmiechem. -Oto...

I zamarł.

Tam, gdzie moment temu stał miliarder, nie było nikogo.

$$$

"To dlatego ten czerwony kojarzył mi się z Dellą"- pomyślał zszokowany miliarder. Hyzio, jego niebieski i zielony brat to dzieci Delli, jego siostrzenicy!

No jasne... Teraz już wszystko jasne...

Hieronim- Hyzio... Taak...

Teraz już rozumiał.

Sknerus McKwacz zerknął na drugą stronę samolotu. Donald i tych trzech kaczorków rozmawiali. Ten niebieski i Hyzio byli zdezorientowani, jak mu się wydawało, najpewniej jego nagłym "zniknięciem". Niestety, nie ma mowy, żeby się pokazał swojemu siostrzeńcowi Donaldowi. Nie ma takiej opcji.

-Dobrze, że mnie nie zauważył- odetchnął z ulgą i poszedł odebrać bagaże.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top