6. Ostatnia przejażdżka

Następne poranki również są tylko kopiami. Szatyn przyjeżdża zawsze, kiedy kończę zapinać koszulę, a gdzieś pomiędzy układaniem włosów i zarzuceniem plecaka na ramię wychodzę na balkon i witam go krótkim "cześć". Potem schodzę, wymieniam z nim kilka zdań, siadam, obejmuję ramionami jego tors, wdycham cuchnący odór skórzanej kurtki i odjeżdżam. W każdym tego słowa znaczeniu.

Każda przejażdżka jest jak oderwanie od rzeczywistości. Nierealna, szybka, zakazana. Nawet nie chcę myśleć o tym, co stałoby się, gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że codziennie jeżdżę do szkoły motocyklem w towarzystwie prawie-nieznajomego i to jeszcze bez kasku! Wolę jednak zachować nasze codzienne przejażdżki w tajemnicy, licząc na to, że wraz z biegiem czasu nauczę się kłamać. Na razie uczę się tylko sprawniej zsiadać z motocykla oraz oswajać z odorem benzyny i tytoniu.

Każdy dzień przepełniony jest również gadaniem Kyungsoo. Powoli zaczynam uważać, że jego miłość do nijakiego Kaia staje się prawdziwą obsesją. O ile całowanie jego zdjęcia i opowiadanie o nim dwadzieścia cztery godziny na dobę jest całkiem w porządku, to planowanie z nim ucieczki już nie. Coraz częściej zastanawiam się nad powiedzeniem wszystkiego matce Kyungsoo, jednak wiem, że nie potrafię tego zrobić.

Po pierwsze, wtedy chłopak mógłby wykorzystać swoją tajną broń i powiedzieć mojej matce o Chanyeolu. Po drugie, ta informacja kompletnie złamałaby serce pani Do, a ja straciłbym jedynego przyjaciela.

- Jestem pewny, że Kai zrobił ci pranie mózgu, Kyunggie - mówię pewnego dnia w porze na lunch.

Chłopak podnosi wzrok zza ekranu swojej komórki.

- Mówisz tak, bo nigdy nie byłeś zakochany - prycha. To jego stała wymówka.

- Martwię się o ciebie - mówię, wywracając oczami. - Ten chłopak owinął sobie ciebie wokół palca.

- Nie przesadzaj -wzdycha.

- Naprawdę się martwię.

Kyungsoo podnosi na mnie wzrok. Tym razem nie jest to chamskie, wymowne spojrzenie. Patrzy na mnie z wdzięcznością, która wzbudza we mnie dziwne emocje.

- To kochane, że się martwisz, ale uwierz, Kai jest jedyną osobą na tym świecie, która nigdy mnie nie skrzywdzi. Po prostu jesteśmy sobie pisani.

- Brzmisz jak głupia, zakochana nastolatka - prycham, pociągając łyk soku z kartonika.

- Być może - uśmiecha się. - Ale uwierz, każdy kiedyś spotyka kogoś, na kogo czekał od samego początku i ja właśnie spotkałem.

- Nie wierzę w takie rzeczy - mówię, patrząc na niego z politowaniem.

- Też nie wierzyłem.

- Jesteś po prostu szalony - odchylam się do tyłu na krześle i wzdycham.

- Każdy, kto jest zakochany jest w pewnym sensie szalony - uśmiecha się Kyungsoo, po czym tęsknie spogląda na ekran telefonu. - Kai będzie się niedługo ścigał. Powiedział, że jeżeli wygra, ucieknie ze mną do Paryża. To cholernie romantyczne, prawda?

- To cholernie nierealne - prycham, studząc jego zapał.

- Nie masz za grosz fantazji - wywraca oczami.

- Jestem realistą.

- Realistą, który każdego poranka przyjeżdża do szkoły na motocyklu?

Rumienię się, szybko zakrywając twarz dłońmi.

- Przestań.

- Czepiasz się mnie, a sam nie jesteś lepszy, Baek - śmieje się Kyungsoo. - Jak bardzo jesteś już zakochany?

Jego świdrujące spojrzenie wierci we mnie dziury. Nienawidzę poruszać tematu moich podwózek do szkoły. To moja własna, indywidualna sprawa, jednak wiem, że Kyungsoo nie da za wygraną.

- Nie jestem zakochany - odpowiadam stanowczo. - On po prostu odwozi mnie do szkoły. Nic więcej.

- Od czegoś trzeba zacząć - śmieje się chłopak, a ja kopię go w piszczel pod stołem.

- Przestań zachowywać się jak smarkacz.

- Och, Baek - wzdycha, rozmasowując bolące miejsce. - Jestem pewny, że nadal nie zapytałeś go o imię.

- Nie potrzebuję jego imienia - parskam.

- Chanyeol to ładne imię - mruczy Kyungsoo, opierając twarz na dłoni. - Bardzo ładne.

- Taa... - wzdycham, mając już dość tematu szatyna.

- A jego nazwisko ładnie komponowałoby się z twoim imieniem - śmieje się, a ja powstrzymuję się przed wydłubaniem mu oczu słomką.

***

Każdy dzień od poniedziałku do piątku kończy się indywidualnymi zajęciami z gry na wiolonczeli, których udziela mi matka. Jest dla mnie kimś więcej, niż tylko rodzicem - jest jedną z moich najsurowszych nauczycielek.

Po każdej lekcji bolą mnie plecy i palce ale dzielnie to znoszą, motywowany myślą o tym, że jestem coraz lepszy.

Wychodzę z łazienki z wilgotnymi włosami, zjadam szybką kolację i zaszywam się na balkonie z kolejną książką. Z dziwnych powodów nie mogę się skupić na akcji i opisach. Słowa, które czytam szybko wylatują mi z głowy, a moje myśli uciekają w kierunku szatyna.

Park Chanyeol.

Czy on naprawdę ma tak na imię?

Utrzymujemy znajomość przez ponad tydzień, choć widujemy się tylko rano i tylko w tajemnicy. On nazywa mnie aniołem, ja nie nazywam go w ogóle. Wymieniamy jedynie parę zdań, a później jedziemy. Tak po prostu. Później żegnamy się pod szkołą i każdy z nas idzie w swoją stronę.

On - wie o mnie wszystko.

Ja - nie jestem pewien żadnej informacji o nim.

Kładę się spać, kiedy niebo jest jeszcze jasne. Specjalnie nie zasłaniam rolet, żeby leżąc w łóżku móc podziwiać pastelowo-różowe chmury. Zastanawiam się gdzie mieszka Park Chanyeol. Jacy są jego rodzice? Czy chodzi do dobrej szkoły? Jakie są jego wyniki w nauce? Zastanawiam się, czy ma jakieś hobby poza motocyklami. Czy lubi muzykę? Czy jest wrażliwy? Czy bylibyśmy dobrymi przyjaciółmi? Zastanawiam się też co skłoniło go do podwożenia mnie na czas mojej kary. Czy on na prawdę ma tak dobre serce?

Tej nocy, zasypiając znów myślę o Park Chanyeolu. 

***

Ranek rozbrzmiewa śpiewem ptaków i dźwiękiem mojego budzika. Wyłączam urządzenie, podnosząc się do siadu i zamykam oczy, próbując wyłapać urywki mojego snu.

Kalifornijska plaża, wysokie fale, gorący piasek.

Od kilku lat ten sam sen. Niezmiennie. Wakacje 2006 roku, kiedy to byłem wraz z rodzicami w Kalifornii. Nie wiem dlaczego ten obraz tak bardzo wrył mi się w pamięć, ale widok plaży śni mi się zdecydowanie częściej niż paryski Luwr, który odwiedzałem niecały rok później.

Rutynowo wstaję, otwieram drzwi balkonowe, by słyszeć znajomy ryk silnika i idę do łazienki gdzie biorę prysznic oraz szczotkuję zęby. Siedząc w szlafroku jem musli, a następnie idę do pokoju, by założyć mundurek. Jestem w połowie zapinania koszuli, gdy słyszę dźwięk motocykla i wprost nie mogę powstrzymać uśmiechu.

Poprawiam kołnierzyk i zaczesuję włosy do tyłu, po czym wychodzę na balkon, widząc tego samego szatyna, które widzę każdego poranka, niezmiennie, o tej samej porze.

- Cześć, aniele - uśmiecha się znów.

- Cześć, Chanyeol.

Wypowiadam jego imię niepewnie i bojaźliwie. Sam nie wiem czemu. W moich ustach brzmi ono niezwykle dziwnie i nie mogę pozbyć się uczucia, że niewłaściwie je wypowiadam.

- Skąd znasz moje imię? - marszczy brwi.

- Kyungsoo - odpowiadam, a imię mojego przyjaciela wszystko wyjaśnia.

- No tak - śmieje się szatyn. - Mogłem się tego spodziewać, Baekhyun.

Wypowiada moje imię melodyjnym, zachrypniętym głosem, przez który po moich plecach przebiega dreszcz. Ta chwila wydaje mi się w pewien sposób inna. Przełamaliśmy naszą niezmienną rutynę.

Kiedy schodzę, on czeka na mnie z uśmiechem, jednak ten uśmiech jest inny. Kryje w sobie coś niepokojącego i przyciągającego jednocześnie. Jestem pewny, że gdybym miał napisać kiedyś własną piosenkę, napisałbym ją właśnie o Chanyeolu. O chłopaku, który zasiał we mnie najwięcej wątpliwości.

- Wsiadaj - mówi, patrząc na mnie.

Jego wzrok ślizga się po moim ciele, kiedy zajmuję moje stałe miejsce. Moje ramiona owijają się wokół dobrze znanego torsu, a zapach benzyny i tytoniu w ogóle mi już nie przeszkadza.

- Dzisiaj jest trochę inne od wczoraj - mruczę, sam nie wiedząc jak ubrać moje myśli w słowa.

- To znaczy? - w głosie chłopaka słychać ciekawość.

- Sam nie wiem - wzdycham. - Przełamaliśmy rutynę.

- Racja - spogląda na mnie przez ramię.

- Zastanawiam się tylko, dlaczego nie robiliśmy tego wcześniej.

Park Chanyeol przez chwilę milczy. Wydaje się lekko zbity z tropu, a jednocześnie sprawia wrażenie zamyślonego. Wiatr lekko kołysze roztrzepanymi kosmykami jego włosów, a niezgrabnie odstające uszy mimowolnie mnie rozśmieszają.

- Jeżeli to lubisz, możemy łamać rutynę częściej - mówi, a ja mam wrażenie, że za tą propozycją kryje się jakąś cicha obietnica.

- Zgoda - mówię bez zastanowienia. - Jedźmy już.

- Boisz się, że się spóźnisz? - śmieje się Chanyeol.

- Tak - odpowiadam, choć w rzeczywistości chcę tylko znów poczuć to surrealne uczucie wiatru we włosach.

Od tamtej pory jeżdżę z Chanyeolem, znając jego imię i nazwisko. Na swój sposób mnie to cieszy, lecz szybko tracę zapał, przypominając sobie, że nie wiem o nim jeszcze wielu rzeczy. Z dnia na dzień ciekawi mnie coraz bardziej. Z każdym dniem w mojej głowie powstają nowe pytania, które chciałbym mu zadać.

Dotąd nie zadałem ani jednego z nich.

Jestem ciągle świadomy tego, że nasze dwa tygodnie mijają. Czas, jak ziarenka piasku przesypuje mi się przez palce. Osoba Chanyeola ciekawi mnie jeszcze bardziej, a ja staję się coraz bardziej zdesperowany.

Piątkowy poranek jest ostatnim i najbardziej pogodnym. Kiedy kończę zapinać guziki tylko czekam na znajomy ryj silnika. I jest. Tak jak zawsze słyszę go i pędzę na balkon. Sam nie wiem skąd ten pośpiech. Wiem przecież, że Chanyeolowi nigdy się nie śpieszy i byłby w stanie czekać na mnie godzinami.

- Cześć, aniele.

Świadomość tego, że widzę ten uśmiech po raz ostatni sprawia, że dobry humor odchodzi w niepamięć.

- Cześć, Chanyeol.

Znikam za drzwiami balkonowymi. Dokładnie jak aktor odgrywający swoją rolę biorę plecak i narzucam go na ramiona. Nie wierzę w to, że robię to po raz ostatni. Staram się poruszać jak najwolniej, jakbym w taki sposób mógł zatrzymać trochę czasu.

Schodząc na dół nie wierzę, że ta przejażdżka jest naszą ostatnią. Chanyeol czeka na mnie z ramionami skrzyżowanymi na piersi, lecz nie ma na sobie skórzanej kurtki. Zamiast tego czarny bezrękawnik odsłania jego potężne bicepsy, przez które czuję się jeszcze bardziej bezbronny i mały. Domyślam się, że było mu po prostu za gorąco, by nosić czarną kurtkę.

- Coś się stało?

Zatrzymuję się w połowie drogi do motocykla, słysząc jego pytanie.

- Nie - kręcę głową. 

Następnego takiego poranka już nie będzie. To ostatnia zakazana rzecz, jaką robię.

- Nie potrafisz kłamać - śmieje się.

Jego śmiech jest zaraźliwy i po chwili ja również cicho chichoczę. Podchodzę bliżej, patrzę na niego tak intensywnie, jakbym chciał znać rysy jego twarzy na pamięć. Naprawdę ma w sobie coś znajomego.

- To nasz ostatni poranek - mówię, starając się obrócić to w żart. Niestety, moje słowa brzmią zbyt gorzko, by rozśmieszyć któregokolwiek z nas.

- Racja - uśmiech na jego twarzy blednie, a wraz z nim blednie we mnie nadzieja.

- To nasza ostatnia szansa, żeby złamać rutynę - mruczę, starając się uśmiechnąć, choć w efekcie mój uśmiech i tak jest smutny.

Chanyeol milczy ze wzrokiem wbitym w kierownicę pojazdu. Przez chwilę boję się, że powiedziałem coś nie tak, ale chłopak szybko łagodnieje. Prostuje się i z zagadkowym uśmiechem wskazuje mi miejsce z tyłu.

- Wsiadaj.

Kiwam głową i wykonuję polecenie. Tym razem obejmuję go mocniej niż zwykle. Chcę jeszcze raz zaciągnąć się zapachem benzyny i papierosów, poczuć wiatr we włosach oraz to cudowne uczucie, że robię coś, co zawsze było zakazane. Chcę znów wyjść poza schemat. Pragnę przez chwilę być egoistą i odjechać. Tak po prostu. Bez powodu.

Motocykl rusza, a ja opieram policzek o plecy Chanyeola i przymykam oczy. Chcę czuć tę ostatnią drogę całym sobą. Sam nie wiem, czemu tak mi na tym zależy. Po prostu uczucia, które mi w tej chwili towarzyszą są uzależniające.

Otwieram oczy, gdy pojazd zatrzymuje się na światłach i zamieram.

- To nie jest droga do mojej szkoły - mówię spanikowany.

Chanyeol spogląda na mnie przez ramię i uśmiecha się w ten typowy dla niego sposób.

- Chciałeś po raz ostatni przełamać rutynę, aniele.   

____________________________________

dodawajcie mnie na snapie i piszcie komentarze

kocham Was

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top