43. Raj utracony

- Może zostaniesz chociaż na śniadanie?

Patrzę na niego spod kosmyków grzywki opadającej na oczy i uśmiecham się nikle, wsuwając spodnie.

- Naprawdę chciałbym, ale za kwadrans powinienem być w domu, jeżeli nie chcę spóźnić się na zajęcia - mówię całkowicie szczerze i jestem zły na samego siebie, że wybieram bezczynne udawanie dobrego syna zamiast kolejnej rundy demonstracji szaleńczej miłości, która tym razem odbywała się w zaciszu sypialni Chanyeola. - Nie chcę jeszcze bardziej niepokoić rodziców. Sam rozumiesz.

- I tak mnie nie lubią - prycha pod nosem szatyn i przypala kolejnego papierosa. - Odwieźć cię?

- Wezmę taksówkę.

- Chyba żartujesz.

Nakładam bawełnianą koszulkę z wczoraj, która nadal pachnie pomieszaniem plaży i piwa, mając ochotę zmienić zdanie i oznajmić Chanyeolowi, że zostanę w jego łóżku do końca życia. Niestety, tym razem rozsądek musi przejąć ster i chcąc czy nie, mój powrót do domu jest nieunikniony.

- Wyrobisz się, aby zawieźć mnie do domu w piętnaście minut? - pytam z uniesioną brwią.

Chanyeol wydmuchuje dym, uśmiechając się w ten typowy dla siebie sposób.

- Przyjmuję wyzwanie.

I tak opuszczamy dom Chanyeola w duszny, słoneczny poranek, czując na policzkach pieszczotliwy dotyk rumieńców beztroski. Zupełnie nie podejrzewam jeszcze, że to ostatni raz, gdy doświadczam przejażdżki takiej jak ta.

Gdy przekraczam próg domu, jest zupełnie cicho. Słychać tylko cichy szmer, jaki powoduje krzątający się po kuchni ojciec, który właśnie szykuje się do pracy, wypijając kubek kawy. Nie mam ochoty na konfrontację z nim, więc staram się cicho przemknąć do swojego pokoju, lecz na nieszczęście nim zdążam pokonać schody, on już woła moje imię. Odwracam się powoli i widzę, jak stoi w progu kuchni ubrany w swoją zwyczajową białą koszulę i szare spodnie.

- Gdzie byłeś? - pyta ostrym, nieprzyjmującym sprzeciwu głosem.

Otwieram usta tylko po to, aby za chwilę je zamknąć i głupio wzruszyć ramionami. Otworzenie się przed mamą było prostsze. Mając przed sobą ojca czuję, że nie mogę ani słowa wspomnieć o Chanyeolu. Boże, jak mogłem wierzyć w to, że moi rodzice zaakceptują coś tak odbiegającego od ich konserwatywnych norm. Być może mama byłaby w stanie wyjrzeć nieco ponad swój ograniczony światopogląd, ale ojciec zostałby przy swoim twierdzeniu. Może nawet zbuntowałby mamę przeciwko mnie. Boję się nawet o tym myśleć, a wyobrażając sobie wściekłość rodzica na wieść o moim podwójnym życiu, czuję tylko wstyd.

- Tu i tam - wzdycham, bo kompletnie nie wiem, co odpowiedzieć. Mam wcisnąć mu głupi kit o przyjaciołach z metra? Nie ma mowy.

- Tu i tam? - powtarza prześmiewczo, krzyżując ramiona. - Powinienem raczej zapytać z kim, prawda? Jak mu na imię?

- Nie wiem, o czym mówisz - mamroczę, czując, że dłonie pocą mi się ze stresu.

- Oczywiście, że wiesz!

Drgam, gdy ojciec podnosi głos i orientuję się, że to już nie jest luźna rozmowa. O nie, lada chwila zostanę zasypany lawiną argumentów i pouczeń, a na sam koniec ciężki but rodzica zdepcze resztki mojego poczucia niezależności. Staram się nie ugiąć pod jego osądzającym spojrzeniem, ale w tej sytuacji naprawdę wstydzę się samego siebie.

- Myślisz, że nie wiem?! - krzyczy dalej. - Wszyscy wiedzą, Baekhyun! Twoja matka wie! Ja wiem! Nawet nasi sąsiedzi wiedzą! Wszyscy wiedzą, jak hańbisz rodzinę z tym marginesem społecznym!

Zamieram, orientując się, że on o wszystkim wie. Wie o Chanyeolu. Z resztą, przed chwilą powiedział, że nawet nasi sąsiedzi wiedzą. Nimi akurat przejmuję się najmniej, ale boli mnie to, że czuję się napiętnowany jak przestępca. Nie zrobiłem nic złego, tato - chcę powiedzieć, ale słowa umierają mi w gardle. Po prostu się w nim zakochałem. Nie zrobiłem tego z premedytacją.

- Baekhyun? - Gdy ojciec szykuje się do kolejnego słownego ostrzału, zza progu salonu wychodzi mama.

Patrzy na mnie zmartwiona, ściskając różaniec w chudych dłoniach, a następnie przenosi spojrzenie na ojca i uśmiecha się smutno. Konflikt ról, prawda mamo? Nie da się być dobrą matką i dobrą żoną równocześnie, mając za męża kogoś takiego. Wybaczam ci, bo wiem, że sama dałabyś mi trochę zrozumienia. Może nawet w końcu zaufałbym ci tak, jak dziecko powinno ufać matce. Problem w tym, że ojciec blokuje zarówno ciebie, jak i mnie. I ta blokada kiedyś cię zabije.

- Mamo - szepczę bezgłośnie, a ta bez słowa wycofuje się w głąb pokoju.

Widać, że nie chce w tym uczestniczyć. Może nawet sama poprosiła ojca, żeby na mnie nawrzeszczał. Oczami wyobraźni już widzę, jak mówi mu: "Przywróć mu trochę rozumu! Spraw, aby nasz syn wrócił!". Tak więc ojciec próbuje odnaleźć mnie we mnie samym, nie mogąc pojąć czegoś tak prostego jak miłość. Mój Boże, uczucia nie są jego mocną stroną. Nic dziwnego, że wyrastałem w tej rodzinie jak roślina w laboratorium.

- Teraz przypomniałeś sobie o tym, że masz matkę? - syczy wściekle. W jego oczach płonie furia. - Pamiętasz o nas, gdy nie masz gdzie spać! Gdy twój brudny fagas z przedmieścia odstawi cię do domu po tym, jak zniszczy w tobie resztki człowieczeństwa!

- Mógłbym w ogóle nie wracać - mamroczę bez zastanowienia.

W odpowiedzi dostaję tylko mordercze spojrzenie ojca. Uciekam do pokoju, zanim znów powiem coś, co będzie dla mnie jak strzał w kolano.


Przez następne dni Chanyeol i ja nie odzywamy się do siebie. Nie wiem, skąd ta nagła cisza, ale boję się nawet o tym myśleć. Czuję, że lada chwila stanie się coś złego, co spadnie na nas jak grom z jasnego nieba i doszczętnie zniszczy tę błogą sielankę. To przeczucie sprawia, że z dnia na dzień ogarnia mnie coraz większy niepokój, który potęgują poranne wiadomości i przedstawiane w nich reportaże o motocyklowych gangach. Dotąd ten temat był mi dość obcy, lecz gdy zaczynają mówić o tym w telewizji, pęcznieje we mnie ciekawość. Doszukuję się wszelkich informacji o gangach, które według prezenterów telewizyjnych od dawna kontrolują większą część przemytów w Seulu. Czytam o poszukiwanych mafiozach, za których rząd wyznacza spore nagrody, o narkotykach, przestępczych porachunkach i nagle przygniata mnie obawa o to, że Chanyeol może być zamieszany w podobne organizacje.

Dotąd twierdziłem, że Park jest tylko motocyklistą, który ściga się w nielegalnych wyścigach, by pomóc w utrzymaniu rodziny. Teraz jednak dociera do mnie, iż nigdy nie zastanawiałem się nad tym, kto organizuje owe wyścigi, kto pobiera procent od składek i zakładów oraz kto jednoczy tych wszystkich motocyklistów i w jaki sposób to robi. Przygniata mnie obawa o ukochanego i długo nie mogę się otrząsnąć, myśląc o tym wszystkim, co od dawna było przecież logiczne. Chanyeol niewątpliwie jest uwikłany w coś nielegalnego.

W piątek z samego rana wymykam się z domu, nerwowo paląc papierosa. Jest duszno i deszczowo, więc przemierzam ulicę, trzymając nad głową granatową parasolkę. Przepełnia mnie dziwne napięcie, gdy tak idę do warsztatu, w którym pracuje Chanyeol, chcąc zapytać go, czemu ostatnimi dniami mnie ignoruje. Wiem, że tak naprawdę pragnę zadać inne pytanie.

Nie czekając na kogoś, kto zaprosi mnie do środka, wchodzę do wnętrza wypełnionego wonią smaru. Serce bije mi jak oszalałe, gdy zauważam, że tym razem panuje tu dziwna cisza. Wszyscy są tak pochłonięci pracą, że milczą, choć ostatnim razem ochoczo gawędzili sobie znad masek operowanych pojazdów. Teraz nie ma nawet tej jazgoczącej muzyki, która niemal wysadzała mi bębenki uszne. Mam jeszcze gorsze przeczucia.

- Baekhyun?

Odwracam się. Za moimi plecami stoi Chanyeol w koszulce umorusanej smarem, brudnych roboczych rękawicach na dłoniach i w workowatych spodniach. Nawet jego policzki są lekko upaprane w lepkiej, czarnej mazi. Wygląda na dziwnie zaskoczonego, może nawet przerażonego, gdy tak patrzy na mnie, a klucz francuski drży w jego dłoni.

- Niespodzianka? - mruczę bez przekonania.

Szatyn rozgląda się wokół i bez zastanowienie chwyta mój nadgarstek. Nie przejmując się tym, że zostawi na mojej skórze czarny odcisk swojej uświnionej rękawicy, pozwalam mu się prowadzić prosto do jakiegoś ciasnego pokoju, przywodzącego na myśl schowek na miotły - z tą różnicą, że nie ma tu żadnych mioteł, a jedynie stosy pordzewiałych kawałków metalu.

- Co ty tu robisz? - wybucha nagle. - Nie możesz ot tak tu przychodzić.

- Dlaczego? - pytam, wyrywając nadgarstek z jego uścisku. Powoli robię się niespokojny, widząc to jego oszalałe spojrzenie.

- Po prostu nie - odpowiada chłodno. - Po co znowu przyszedłeś?

- Odwiedzić cię? Ostatnio nie miałeś nic przeciwko.

- Ostatnio to co innego. Dziś nie może cię tu być - warczy szorstko, a w świetle wiszącej nad naszymi głowami żarówki wygląda jak ktoś, kto postradał zmysły.

- Dlaczego? - Nie daję za wygraną. Jestem pewien, że stoję o krok od odkrycia czegoś, co na dobre zniszczy obraz Chanyeola w moich oczach - na przykład tego, że Chanyeol jest przestępcą.

- Aniele, błagam cię - wzdycha, tym razem wyraźnie łagodniejszym głosem.

- Odpowiedz - upieram się. - Ukrywasz coś?

Odwraca wzrok i przez chwilę obojętnie wpatruje się w stos żelastwa po mojej lewej. Napięcie rośnie, a ja staję się coraz bardziej niespokojny. Obiecuję sobie, że jeżeli mam się czegoś dowiedzieć, to dowiem się tego teraz. Teraz albo najlepiej nigdy, aby już nic nie mogło zepsuć mojej relacji z Chanyeolem.

- Ignorujesz mnie od naszego ostatniego spotkania. Nawet nie wiem, o co ci chodzi - mówię w końcu.

- Musiałem zmienić numer - odpowiada, ściszając głos.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Nie wiem. - Wzrusza ramionami. - Miałem dużo na głowie, aniele.

- Za dużo, aby wysłać mi jednego głupiego smsa z nowym numerem?

- Baekhyun.

- Chanyeol - odpowiadam mu równie stanowczo, po czym zbliżam się i delikatnie układam dłonie na jego umazanych smarem policzkach. Zbliżam nasze twarze do siebie i przymykam oczy, gdy nasze czoła opierają się o siebie. - Co się dzieje?

Wsłuchuję się w jego zwalniający oddech, czule gładząc kciukami jego twarz. Nagle wydaje mi się taki bezbronny i jestem pewien, że nieważne, co przede mną ukrywa, jestem gotów mu wybaczyć.

- Nic - odpowiada nagle i zostawia na moich ustach krótki pocałunek, po którym jak gdyby nigdy nic się prostuje. - Muszę wracać do pracy. Szef nas dziś odwiedził. Ostatnio często robi tu wizytacje. 

Wierzę mu, choć nie dlatego, że jego wytłumaczenia brzmią realistycznie - wierzę, bo boję się konfrontacji z gorzką prawdą.


Tego wieczoru spotykamy się u niego, zupełnie nie podejrzewając, że to ostatni raz, i kochamy się do utraty tchu, nie tracąc czasu na wyjaśnienia. Nie mówię mu o swoich podejrzeniach, a on nie próbuje niczego wyjaśniać. I chyba jest całkiem w porządku, gdyby nie łzy, które z niewyjaśnionych przyczyn spływają po moich policzkach, gdy on zasypia w moich ramionach, a we mnie znów ożywają wątpliwości.


Po tej namiętnej nocy niewypowiedzianych kłamstw, przykrytych warstwą cielesności, następują długie dni milczenia, gdy Chanyeol nie daje znaku życia, a ja tylko wegetuję ze smyczkiem w słoni, przewidując rychłą klęskę. Wiem, że nadejdzie szczegół, który wszystko zepsuje. Jestem tego pewien, a mimo to ciągle chcę desperacko trzymać się przekonania, że to nie będzie koniec naszej rajskiej historii. Przecież ja i on będziemy razem do samego końca. Przecież tak powinniśmy.

I choć w snach nadal widzę tę samą plażę i jego ramiona wokół mnie, to jednak przychodzi ta noc, gdy wszystko dobiega końca. 

Budząc się, przez chwilę nie dowierzam. Trudno mi się rozbudzić przez fakt, że do późna ćwiczyłem nowe chwyty, ale widok znajomej sylwetki za drzwiami balkonu sprawia, że natychmiast wyrywam się z resztek snu. Wyskakuję z pościeli i jak oparzony biegnę ku niemu - stojącemu w nocnej mżawce na moim balkonie tak jak miliony razy wcześniej. I w tym całym pośpiechu zupełnie ignoruję głos, mówiący mi: "To koniec. Teraz będziesz musiał się z tym pogodzić". Takie rzeczy przeczuwa się już wcześniej. Dużo wcześniej.

- Chanyeol - wzdycham, otwierając drzwi i bez słowa rzucając mu się na szyję. Wtulam się w zimną powierzchnię wilgotnej kurtki i czuję, jak cały drżę, obejmowany jego długimi ramionami.

- Aniele - szepcze w odpowiedzi łamiącym się głosem.

- Dlaczego się nie odzywałeś? - pytam z pretensją, odsuwając się, nim zauważam coś, co umknęło mi w tym całym nawale przesadnej, zbyt naiwnej radości na jego widok.

Chanyeol płacze.

Pierwszy raz widzę go tak bezbronnego. Silnego, postawnego mężczyznę w jego nieodłącznej czarnej, skórzanej kurtce przesiąkniętej wonią fajek i benzyny, płaczącego jak dziecko. Pod wpływem mojego spojrzenia rozpada się jeszcze bardziej - zwiesza głowę, łka bezgłośnie i ostatecznie unosi na mnie to przesycone bólem spojrzenie załzawionych oczu. Widząc to wiem, że moje obawy spełniają się w tym właśnie momencie.

- Chanyeol - szepczę, unosząc dłoń i opiekuńczo gładząc jego mokry policzek.

Tym razem posyła mi takie spojrzenia, że totalnie odbiera mi mowę.

- Ja zrobiłem coś bardzo złego, aniele.

W jego oddechu wyczuwam lekką woń alkoholu, lecz nie wygląda na pijanego. Nie, jest tylko zrozpaczony. Tak okropnie, beznadziejnie zrozpaczony. Przez chwilę tylko patrzymy sobie w oczy, nim udaje mi się zdobyć na odwagę i zadać pytanie, które od początku zaciska się na moim gardle.

- Co zrobiłeś? - pytam słabo, starając się wciągnąć go do pokoju. - Chodź. Nie stójmy na deszczu.

- Nie - przerywa mi dziwnie zrezygnowanym głosem. - Ja... Ja przyszedłem tylko na chwilę, aniele. Tylko na chwilę.

- Na chwilę? - powtarzam.

- Pożegnać się.

Wraz z tymi słowami gaśnie cały mój świat.

- Chanyeol. - Mój głos drży, gdy z całych sił łapię jego dłoń. Tak mocno, jakbym nigdy nie był w stanie pozwolić mu odejść. - Co to ma znaczyć?

Patrzy na mnie przez mgiełkę łez i nie mogę się już dłużej oszukiwać. To koniec.

- Spieprzyłem to, Baekhyun. Przepraszam.

- Nie rozumiem.

Pochyla się i bierze moją twarz w swoje dłonie tak, jak robił to setki razy przedtem. Patrzy uważnie w moje oczy, uśmiecha się smutno i ostatecznie całuje delikatnie moje wargi, dając mi posmakować goryczy alkoholu wraz ze słonym posmakiem łez.

- Chcę, żebyś wiedział, że nigdy nie chciałem dla nas takiego zakończenia. Nie chciałem żadnego zakończenia, aniele - mówi, przełykając łzy. - Jesteś jedyną osobą, którą pragnę kochać, w której chcę się zakochiwać z dnia na dzień coraz bardziej. Jesteś cholernym sensem mojego życia, ale nieważne jak bardzo chcę cię chronić przed całym światem, nie mogę cię ochronić przed samym sobą.

Giną resztki nadziei. Trawię jego słowa w pustym milczeniu, nie mogąc się z nimi oswoić. Dlaczego to naprawdę brzmi jak pożegnanie?

- Dlaczego mi to mówisz? - pytam, pociągając nosem.

Zagryza wargi tak, jakby bał się udzielić odpowiedzi. Jakby jeszcze nie pojął, że przyjmę od niego każdą, najgorszą prawdę.

- Muszę na jakiś czas zniknąć, aniele. Na trochę. Niedługo. A po tym wszystkim wrócę po ciebie i stąd wyjedziemy, dobrze? Gdziekolwiek zechcesz.

Chcę zapytać o powód tego wszystkiego. Mam w głowie same znaki zapytania, ale usta Chanyeola odbierają mi oddech serią długich, spragnionych pocałunków, których pragnę chyba bardziej niż wyjaśnień. Pozwalam mu całować mnie gorąco i czule, zmysłowo i z miłością, jakbym już zdążył mu wybaczyć ten pośpiech. W rzeczywistości wiem, że znienawidzę go, jeżeli nasze pożegnanie okaże się prawdziwe. Bo ciągle drzemie we mnie nadzieja, że to wszystko to tylko iluzja.

- Ale ty nie możesz mnie zostawić! - krzyczę po chwili, odzyskując trzeźwość umysłu.

- Aniele...

- Nawet jeżeli tylko na trochę, to... to nie możesz - warczę, czując, jak policzki parzą mnie ze złości. - Co to ma w ogóle znaczyć? Zjawiasz się tu w środku nocy i... i nawet nie myśl, że ci wybaczę, gdy naprawdę po prostu mnie zostawisz! Masz tu ze mną być!

- Przestań - syczy i desperacko łapie moje dłonie. - Myślisz, że to łatwe? Myślisz, że tego chcę?

- Więc dlaczego nie weźmiesz mnie ze sobą? - pytam, uświadamiając sobie, że naprawdę byłbym w stanie pojechać z nim na koniec świata. Gdziekolwiek. Tylko z nim.

Patrzy na mnie w milczeniu, przez co ostatecznie tracę resztę samokontroli. Staję się tylko wrakiem samego siebie, tonąc w jego oczach i przerażającej wizji, że widzę je po raz ostatni. Mój Chanyeol.

- Nie mogę, aniele.

Trzask otwieranych drzwi sprawia, że obaj zamieramy w bezruchu. Wszystko nagle staje się jeszcze bardziej dramatyczne, gdy do pokoju wchodzą moi rodzice i tym razem świat naprawdę się wali. Patrzę w twarz matki, która z przerażeniem wpatruje się w nas ze łzami w oczach i czuję się winny, choć wiem, że nie powinienem. Ojciec tymczasem trzyma telefon przy uchu i w ułamku sekundy podchodzi do Chanyeola, grożąc mu wszystkim, czym tylko może. Chanyeol stara się wybrnąć z sytuacji, ale on również przeczuwa nasz nieuchronny koniec świata.

A pośród tego wszystkiego ja - zagubiony, samotny, pozbawiony nadziei na cokolwiek.

Takie rzeczy przeczuwa się już wcześniej. Dużo wcześniej. Być może już przy pierwszym spojrzeniu w jego oczy skryte za szybką kasku wiedziałem, dlaczego byłem aż tak uprzedzony. Być może już wtedy znałem swoje przeznaczenie. Wiedziałem, że wszystko skończy się łzami na balkonie i światłami policyjnych kogutów. Dlatego część mnie tak uparcie broniła się przed zaufaniem Chanyeolowi. 

Być może jesteśmy świadomi klęski od samego początku. Od najmniejszego spojrzenia, pierwszego dotyku, drobnego przebłysku nadziei. Ale mimo to godzimy się na to wszystko. Bo cierpienie to nic w porównaniu do ogromu szczęścia, jakie zamknęliśmy w tych letnich pocałunkach na blacie bilardowego stołu, dotykach chłodnych dłoni pod osłoną nocy i rozwianych włosach o czwartej nad ranem.

Bo nawet gdy patrzę na niego teraz, skuwanego kajdankami i prowadzonego do policyjnego wozu, wiem, że było warto.

Park Chanyeol zostaje aresztowany, a parę dni później wychodzi na jaw, że brał udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Przyznaje się do winy i otrzymuje miażdżący wyrok pięciu lat pozbawienia wolności, który łamie mi serce.

Godzimy się na cierpienie, by doznać odrobiny miłości.

Tej nocy upijam się tak długo ukrywanym w szafce szampanem. Najwyraźniej czekał specjalnie na tę okazję.


___________________________

jutro epilog i żegnajcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top