42. Po prostu

Przez całą drogę śpię z głową na ramieniu motocyklisty, czując, jak ten bawi się moimi włosami. Dałbym wszystko, aby ta podróż nigdy się nie kończyła, bo gdy pociąg zatrzymuje się na ostatnim przystanku, wiem, że najgorsze zbliża się ogromnymi krokami. Zastanawiam się, czy rodzice nie zgłosili mojego zaginięcia na policję. Może już szukają mnie rzesze funkcjonariuszy. A co jeżeli mama zadzwoniła na mój telefon, a odebrał ktoś, kto go ukradł?

Dochodzi czternasta, gdy Chanyeol odprowadza mnie do domu. Pomiędzy nami zalega ciężka cisza, spowodowana najwyraźniej tym, że obaj denerwujemy się tak samo mocno. Paskudna sprawa, tak nagle zostać wyrwanym z cudownego snu o niezależności.

- Wpadnę dziś wieczorem, okay? - pyta szatyn, gdy stajemy parę przecznic od mojego domu.

- Lepiej nie - odpowiadam z goryczą, choć cholernie chciałbym, aby przyszedł. - Rodzice zaczną coś podejrzewać. No wiesz, to trudne.

- W porządku. - Wzrusza tylko ramionami. - W takim razie do zobaczenia, aniele.

- Do zobaczenia, Chanyeol.

I zostaję sam.

Mój dom nagle wydaje się najkoszmarniejszym miejscem na ziemi i na samą myśl o przekroczeniu progu mam ochotę uciec. Wiem jednak, że byłoby to okropnie tchórzliwe i zadzierając wysoko podbródek, naciskam klamkę. Na szczęście drzwi są otwarte i nie muszę po raz kolejny przypominać sobie o okrutnej kradzieży, w wyniku której straciłem również klucze.

W środku jest dziwnie pusto i cicho. W salonie nie ma ojca oglądającego katalogi z jachtami, w moim pokoju brak mamy przeszukującej szafki, udając, że czegoś szuka. Nagle orientuję się, że jestem sam. Nie ma ich. Przypominam sobie jednak, że zostawili otwarte drzwi, więc muszą być gdzieś na terenie domu. Panika gęstnieje w moim gardle, gdy przeszukuję każde pomieszczenie, ostatecznie wybiegając do ogrodu. I tak ich znajduję - siedzą na patio, pijąc lemoniadę.

Na mój widok z nosa mojej matki zsuwają się ciemne okulary, a ojciec upuszcza długopis, którym dotąd wypełniał krzyżówkę. Patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha, ale po chwili ich twarze wykrzywiają się w wyrazie chłodnej pogardy. Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem takiego przyjęcia. Chcę, żeby krzyczeli; żeby pokazali mi, jacy są wściekli.

- Wróciłem - mówię, gdy obydwoje nagle obojętnieją.

- Widzę - prycha moja rodzicielka, drżącą dłonią unosząc do ust szklankę z zimnym napojem.

Patrzę na nią oniemiały, by następnie przenieść spojrzenie na ojca. On też nie wie, jak zareagować i najwidoczniej idąc na łatwiznę, tylko naśladuje postawę matki. Żałosne.

- Tylko tyle macie mi do powiedzenia? - prycham.

Matka teatralnym gestem wzrusza ramionami.

- Sam wyszedłeś i sam wróciłeś. Chyba na tym polega odpowiedzialność, co?

- Dobra - fukam i wywracam oczami. - Więc po co w ogóle wracałem? Mogłem tam zostać.

Spojrzenia obojga koncentrują się na mnie. Dopiero teraz widzę, że powiedziałem o kilka słów za dużo. Cholera, chwilami mógłbym po prostu dać za wygraną.

- Nie mam pojęcia, od kiedy jesteś takim samolubnym gówniarzem, ale doceń to, że razem z ojcem daliśmy ci trochę swobody. Najwyraźniej nawet ta odrobina to dla ciebie za dużo. Nie potrafiłeś wrócić o umówionej porze? I powiadomić nas o tym? A tak w ogóle, co to za nowa moda na zostawianie listów? Nie potrafisz już rozmawiać jak człowiek? W kółko tylko pyskowanie i wywyższanie ponad własną rodzinę. Taki właśnie się stałeś, Baekhyun. I gdzie w tym wszystkim podział się mój grzeczny, ułożony syn?!

Ostatnie zdanie niemal wykrzykuje, a ja próbuję opanować gniew. Gdyby tylko wiedziała, ile przeszedłem przez te parę dni.

- Twój grzeczny, ułożony syn przejrzał na oczy i nie chce dłużej należeć do tej chorej rodziny - syczę, patrząc jej prosto w twarz.

Nie myślę tak. Wiem, że to nieszczere. Mówię to wszystko przez złość i gniew, wiedząc, że te słowa ranią nas tak samo mocno. Jednak zanim zdążam przeprosić, mój ojciec wstaje z ogrodowego fotela.

- Więc nic cię tu nie trzyma - odzywa się głosem tak srogim, że kulę się w sobie. - Prędzej czy później i tak wrócisz z podkulonym ogonem, bo dam sobie rękę uciąć, że wylądujesz tam, gdzie kończą wszyscy niewdzięczni synowie - na dnie.

- Przestań. - Moja matka posyła mu twarde spojrzenie, ale ja nie chcę już słuchać wytłumaczeń.

- Więc tego chcesz? - pytam przez zaciśnięte gardło. - Żebym się wyniósł?

- Obydwaj natychmiast przestańcie. Baekhyun, tata nie miał tego na my...

- Po co mi syn, który nie docenia naszej troski?! - krzyczy, a ja czuję się tak mały jak siedmioletnie dziecko. - Nie doceniasz ani tego, że finansujemy ci naukę, ani tego, że pozwalamy ci mieszkać w naszym domu. Skoro poczułeś się na tyle dorosły, aby ignorować własnych rodziców, może czas zacząć życie na własną rękę? Może wtedy doświadczysz tego, przed czym chcieliśmy cię uchronić i dojrzysz w tym wszystkim swoją winę?

Najgorsze jest to, że poniekąd ma rację. Naprawdę ma rację. Ale jestem na tyle rozgoryczony, że nie potrafię się z nim zgodzić. Wcześniej co prawda marzyłem o tym, aby wynieść się z domu, ale teraz staję twarzą w twarz z tym pomysłem i orientuję się, że bez moich rodziców będę nikim. Boże, koszmarnie boję się bycia nikim.

Bez słowa odwracam się na pięcie i idę do swojego pokoju, by tam mocno trzasnąć za sobą drzwiami. Mógłbym otwarcie przyznać rodzicom, że sobie bez nich nie radzę; że musiałem nocować na ulicy, jeść najtańsze produkty i myć się w publicznych toaletach. Mógłbym też zachować dumę i udawać wielce urażonego, choć to mija się z celem. Chcę ich zrozumienia, ich troski, ich pomocy, bo wiem, że bez nich, nawet jeżeli będę miał Chanyeola, w większej części będę sam. Dociera to do mnie z całym okrucieństwem. Boże, ci ludzie tak dużo dla mnie zrobili. Co prawda byli okrutnie niekonsekwentni i wielokrotnie czułem się przez nich pozbawiony własnej woli, ale prawda jest taka, że robili to dla mojego dobra. Bo czy sam dałbym radę rozwijać pasję? Czy sam uchroniłbym się od czyhających na zewnątrz niebezpieczeństw? Nie, bez nich byłbym dzieckiem ulicy. Może narkomanem. Może żebrakiem. I choćbym nieważne jak bardzo się przed tym bronił, wina i tak leży pośrodku.

Ktoś puka do moich drzwi, gdy leżę na łóżku i staram się odespać ostatnie dnie. Po chwili gość wchodzi bez czekania na moją odpowiedź i już bez patrzenia mogę stwierdzić, że w progu staje moja rodzicielka, załamując ręce z poczucia winy.

- Baekhyun - mówi pieszczotliwie, podchodząc i siadając na rogu mojego łóżka.

Część mnie naprawdę cieszy się z tego, że nie zignorowała mojego pojawienia się, a druga część podpowiada mi, iż powinienem czuć pogardę dla tej fałszywej troski. Jej wypielęgnowana dłoń gładzi moje włosy, później ramiona, a na końcu łagodnie przesuwa się po moich plecach. Od dziecka byłem wyjątkowo wyczulony na głaskanie po plecach. Zawsze działało to na mnie uspokajająco i kto jak kto, ale moja mama wiedziała o tym najlepiej.

- Co się stało z moim małym chłopcem, Baekhyun? Opowiesz mi?

Nagle czuję, jakbyśmy oboje w końcu dojrzeli do tej rozmowy. Jakby w jednej chwili mógł opowiedzieć jej o tych wszystkich ucieczkach, nocach spędzonych z Chanyeolem, kradzionych pocałunkach, prywatnej plaży. Mógłbym wyśpiewać jej to wszystko i jeszcze cieszyć się z tego, że chce słuchać, ale mimo to coś mnie blokuje.

- Byłem nad morzem - mówię, pociągając nosem. Mimowolnie chcę się otworzyć. Chcę powiedzieć jej chociaż trochę.

- Co tam robiłeś? - pyta mama tak spokojnie, jakby wcale nie była zaskoczona.

- Ech, dużo rzeczy - wzdycham. - Imprezowałem, mamo. Piłem alkohol i paliłem papierosy. Chyba jestem już nałogowym palaczem. Był tam taki festiwal muzyczny na plaży. A potem jeszcze pojechaliśmy na wyścigi. Nielegalne wyścigi motocyklowe. Boże, a potem pojechaliśmy do jakiegoś baru i... Ktoś nas okradł, mamo.

Brzmię tak żałośnie. Jak dzieciak, który najpierw zgrywał wielkiego znawcę świata, a teraz przejrzał na oczy i zauważył, jaki jest marny i nic nieznaczący, głupi i naiwny. Mimo to chcę być w jej oczach tym naiwnym dzieciakiem. Być może taka od początku była moja prawdziwa postać - dzieciak, który nagle posmakował życia poza zasadami i spodobało mu się odrobinę za mocno.

- Kto was okradł? Byłeś tam z Kyungsoo?

- Nie - odpowiadam, ściszając głos. - Z Chanyeolem.

- Mój Boże, to ten z koncertu?

- Mamo, Chanyeol naprawdę o mnie dbał i...

- Wiedziałam, że ten chłopak to nieodpowiednie towarzystwo dla ciebie. On cię namówił na ten wyjazd, prawda? To był jego pomysł?

- Nie, sam to wszystko wymyśliłem.

- Te nielegalne wyścigi też? I imprezy na plaży?

- Chanyeol jest motocyklistką, to fakt. Ale mimo to jest naprawdę ostrożny. Gdyby nie wygrał pieniędzy na bilet, być może by mnie tu nie było, wiesz? - mówię i, choć to żałosne, wprost zalewam się łzami.

- Ktoś jeszcze tam był? Daj mi wszystkie nazwiska.

- Nie wiem, Boże, nie skupiałem się na tym. Trzymałem się ciągle blisko Chanyeola i Kyungsoo, ale Kyungsoo był z Jonginem, a ja z Chanyeolem...

- Baekhyun, powoli - przerywa mi, gdy zaczynam mówić tak szybko, że zaczerpnięcie tchu staje się dla mnie nie lada wyzwaniem. - Kim jest Chanyeol. Opowiedz mi. Jeszcze raz, wolno i po kolei.

Mięknę, słysząc jej czuły ton. Tak naprawdę koszmarnie pragnę jej zrozumienia. Chcę, żeby o wszystkim wiedziała, przytuliła mnie i powiedziała, że to w porządku. Zwyczajnie chcę jej akceptacji. Nie byłbym w stanie wybierać pomiędzy Chanyeolem a rodzicami - obojga darzę innym, ale tak samo wielkim uczuciem.

- Ja... Kocham go, mamo.

***

Staram się przekonać samego siebie, że jakoś to zrozumieją. Lada dzień oswoją się z tym wszystkim i w najgorszym wypadku po prostu zapomną. Być może wiara w taki obrót spraw jest zbyt naiwna, ale tylko nadzieja trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Zasypiam z poczuciem winy i boję się, że gdy się obudzę, nic nie będzie takie samo - ani relacje z rodzicami, ani nawet ta z Chanyeolem. Boże, jak wiele zaryzykowałem, zwierzając się rodzicielce z tego wszystkiego.

Przez następne dnie żadne z nas nie porusza tego tematu. Mijamy się bez słowa, a w trakcie wspólnych posiłków każdy tkwi myślami głęboko w swoim własnym świecie. Matka posyła mi czasami współczujące spojrzenia, gdy napotyka mnie czytającego w ogrodzie lub oglądającego telewizję w salonie. Czasami przychodzi do mojej sypialni, by przypomnieć o tym, że za kwadrans zbliża się kolacja, lub zapytać, jak się czuję. Na popołudniowe zajęcia gry i śpiewu odwozi mnie ojciec i przez całą drogę nie odzywa się ani słowem. Trochę boli mnie to jego milczenie, ale czego innego mógłbym się spodziewać.

Przez komunikator internetowy dowiaduję się od Kyungsoo, że podczas wyjazdu, zaraz po tym jak odłączyliśmy się od reszty, on i Jongin długo nas szukali. Podobno nawet objeździli całe miasto i okoliczne hotele, pytając o nas, ale bez skutku. W końcu wraz z innymi wzięli motocykl Chanyeola i wrócili, głównie z powodu terminu odlotu Soo. Dowiaduję się też, że przyjaciel okropnie się o mnie martwił i wiadomość ta wyjątkowo mnie rozczula. Życzę mu powodzenia w nowej szkole i pytam, czy wszystko u niego w porządku, a on tylko odpowiada wymijająco i odpisuje, że musi kończyć, bo czeka go pierwsze spotkanie z nowym mentorem. Dziwnie mi z uczuciem, że Kyungsoo jest już tysiące kilometrów od domu, a ja nie zdążyłem się z nim pożegnać, gdy miałem ku temu okazję.

Gdy mija tydzień, a ja nadal nie mam kontaktu z Chanyeolem, zaczynam się niepokoić. Stwierdzam, że nadeszła pora, by wymknąć się z domu i wbrew nieprzychylnym uwagom rodziców odwiedzić mojego, bądź co bądź, chłopaka. Szczerze mówiąc o niczym nie marzę tak, jak o tym, by matka i ojciec zaakceptowali naszą niecodzienną relację. Chciałbym przyprowadzić Chanyeola na kolację i oficjalnie przedstawić go rodzicom. Chciałbym, żeby polubili go jako mojego chłopaka; żeby powiedzieli o nim parę miłych słów i pozwolili nam się spotykać. Niczego nie pragnę bardziej.

Wiem, że nasz związek nie jest czymś łatwym do przyjęcia i nie wymagam od rodziców, aby nas natychmiastowo poparli. Wręcz przeciwnie - chcę dać im czas, aby przemyśleli to wszystko i zauważyli, że dzięki Chanyeolowi jestem szczęśliwszy; żeby docenili moje szczęście. Chcę, żeby szukali tego głęboko w sobie, analizowali i w końcu doszli do jedynego słusznego wniosku - ja i Chanyeol musimy być razem, a oni nie mogą stać nam na drodze.

Wymykam się zaraz po śniadaniu, idąc przez ulice w mojej nowej jeansowej kurtce, kupionej na wagę w tym śmiesznym upadającym lumpeksie zaraz przed powrotem do domu. Piękna pamiątka - myślę, przeglądając się w oknie jednego z mijanych samochodów i zerkam na swoje odbicie, zauważając blednącą malinkę po lewej stronie szyi - a ta jeszcze piękniejsza.

Kojarzę, gdzie znajduje się warsztat, w którym pracuje Chanyeol, choć nigdy w nim nie byłem. Szatyn wielokrotnie mi o nim opowiadał - czy to podczas luźnych pogawędek z samego rana, czy też przy nocnych zwierzeniach. Wiem więc dokąd iść, ale nadal siedzi we mnie pewna obawa, że chłopak nie ucieszy się na mój widok. Boję się, że uzna, iż przeszkadzam mu w pracy lub coś w tym guście i skończy się na tym, że z przykrością wrócę do domu. Przypominam sobie jednak, co odróżnia go od moich rodziców i natychmiast się rozchmurzam.

Docieram na miejsce w świetle południowego słońca, upojony zapachem rześkiego poranka, a moje serce nie może powstrzymać się przed gorączkowym łomotem na samą myśl o zobaczeniu Chanyeola. Warsztat mieści się w niskim garażu, który z ulicy wygląda dość niepozornie, ale z bliska można dojrzeć jego ogrom. Wejście jest otwarte, toteż odważnie zaglądam do środka, by skonfrontować się z kilkoma mężczyznami, zgromadzonymi wokół rozebranych na części pojazdów. Szukam pośród nich Chanyeola, ale trudno wypatrzeć cokolwiek w snopach iskier spawarki i ogólnym półmroku. Nie mogę nawet rozpoznać jego głosu pośród głośnej wymiany zdań pozostałych pracowników, naradzających się nad otwartą maską skorodowanego auta oraz grającej w tle ciężkiej, heavymetalowej muzyce.

- Szukasz kogoś, koleś? - pyta jeden z mężczyzn, który jako jedyny zauważył moją obecność i podchodzi do mnie, wycierając dłonie w widocznie wysłużoną, brudną od smaru szmatę.

- Park Chanyeola - odpowiadam, wsuwając dłonie w kieszenie kurtki. - Podobno tu pracuje, prawda?

Mężczyzna przez chwilę tylko zagadkowo marszczy brwi, ale później unosi je w górę, jakby w końcu skojarzył o kim mówię i uśmiecha się lekko.

- Ta, pewnie wyszedł na peta. Chodź - mówi i gestem umorusanej dłoni daje mi znać, aby poszedł za nim.

Przemierzam duszny warsztat krok w krok za moim przewodnikiem, obserwując kątem oka rozbebeszone pojazdy, czarne od smaru narzędzia i kolejnych mężczyzn, którzy są tak pochłonięci swoją pracą, że nawet mnie nie zauważają. Przechodzimy do tylnego wyjścia, za którym kryje się półkolisty parking pokryty kurzącym się piachem i otoczony kilkoma dającymi cień drzewami. Pod jednym z nich stoi grupka mężczyzn, spośród których rozpoznaję Chanyeola i wprost nie mogę powstrzymać uśmiechu na sam widok jego wysłużonej kurtki z czarnej skóry. Kto by pomyślał, że prawie zwędził ją jakiś ćpun.

- E, Yoda - woła mężczyzna, z którym przyszedłem, a Chanyeol odwraca się na dźwięk tego zabawnego przezwiska. - Przyprowadziłem ci gościa.

Mężczyźni towarzyszący Chanyeolowi rzucają mi oceniające spojrzenia, przez które czuję się trochę nieswojo, ale cóż, może kiedyś przywyknę do tego, że w towarzystwie mojego chłopaka zawsze wyglądam jak ilustracja z dziecięcej książeczki "Znajdź element niepasujący do obrazka". Obserwuję, jak na twarzy szatyna wykwita szczery uśmiech, gdy bez słowa podchodzi do mnie i zamyka mnie w uścisku, nie przejmując się upokarzającymi komentarzami i nieprzychylnymi spojrzeniami, jakie posyłają nam jego towarzysze. Jest coś pięknego w tym, że nie widzimy poza sobą świata.

- Co ty tu robisz, aniele? - pyta, gdy odsuwamy się od siebie i dzielimy krótki, przesycony tęsknotą pocałunek.

- Odwiedzam cię - odpowiadam, zabierając z jego dłoni papierosa i porządnie się zaciągając. - Cholernie tęskniłem za fajkami. Czy to już nałóg?

- Tylko za fajkami? - pyta, prowokująco łaskocząc mnie w bok.

- Ach, no i może trochę za tobą - prycham, wywracając oczami. - Ale tylko odrobinę.

Chanyeol tylko śmieje się pod nosem, po czym unosi dłoń i gładzi mój policzek. Chwila intymności, w trakcie której powoli oczekuję pocałunku, zostaje brutalnie przerwana przez jednego ze współpracowników Yeola, który żartobliwie (lub też nie) wykrzykuje głośne "ZNAJDŹCIE SOBIE POKÓJ, PEDAŁKI", co ostatecznie psuje nam nastrój.

- Chodź - mówi w pewnym momencie Chanyeol i kieruje się ku warsztatowi. - Wezmę kluczyki i spadamy stąd.

- Tak po prostu wyjdziesz z pracy? - pytam z zaskoczeniem, unosząc brwi.

W odpowiedzi tylko wzrusza ramionami, gdy idę za nim prosto do dusznego warsztatu pełnego przekleństw, zapachu piwa i brudu starych, pordzewiałych części. Chanyeol zatrzymuje się przy niskim biurku w kącie, nieopodal którego stoi szkielet rozebranego na części motocyklu i otwiera jedną z szuflad, wyjmując z niej klucze i nierozpoczętą jeszcze paczkę papierosów.

- Chcesz? - pyta, wyciągając fajki w moją stronę.

Lubię palić, ale jeszcze nigdy nie byłem posiadaczem całej paczki, więc to dla mnie trochę kłopotliwe.

- Pewnie - odpowiadam wbrew wyrzutom sumienia i przyjmuję drobny prezent, pakując go do kieszeni jeansowej kurtki.

Chanyeol uśmiecha się, kiwa głową w kierunku wyjścia i prowadzi mnie na zewnątrz, gdzie parę metrów dalej stoi ciąg zaparkowanych pojazdów. Jego motocykl dumnie czeka na nas w cieniu jednego z drzew, a ja więdnę z radości, nie mogąc się doczekać, aż stąd odejdziemy. W międzyczasie Park żegna się ze swoimi kumplami z pracy, przybija im siarczyste piątki, krótko macha i żartobliwie pozdrawia tych bardziej złośliwych środkowym palcem, aż w końcu siada za kierownicą i daje mi znak, aby usiadł za nim. Nie potrzebuję zaproszenia - już dawno pojąłem, co mam robić.

Nawet nie pytam, gdzie jedziemy. Zwyczajnie mnie to nie interesuje. Chcę tylko pławić się w tym cudownym uczuciu, gdy wiatr rozwiewa mi włosy, a wokół czuję tylko zapach Chanyeola. Dociera do mnie, jak bardzo uwielbiam te nasze przejażdżki. Boże, kim bylibyśmy bez tego motocyklu.

Zatrzymujemy się pod zajazdem MALIBU, skąd jak zwykle dobiega nas zapach smakowitych śniadań i piwa. Na samą myśl głodnieję i przypominam sobie, że przed wyjściem zjadłem tylko śmiesznie małą porcję musli. Żadne płatki świata nie mogą się równać ze śniadaniami serwowanymi w tym miejscu.

Siadamy przy oknie i przeglądamy kartę dań, która mimo iż jest dość uboga, w pełni nam wystarcza.

- Chyba zamówię piwo - wzdycham w pewnym momencie, bo przez upał panujący na zewnątrz i plakat, informujący "ZIMNE PIWERKO ZA POŁOWĘ CENY" mam niebywałą ochotę na ten niepozorny napój.

- Tylko? - pyta Chanyeol, unosząc brew.

- Oczywiście, że nie - prycham. - Chcę jeszcze faszerowane jajka i omlet z pomidorami.

Park śmieje się i wstaje, by podejść do kasy i złożyć zamówienie, a ja obserwuję go, ze znudzeniem bawiąc się plastikowym widelczykiem. Co jest w tym takiego niesamowitego, że nawet tak błaha czynność jak jedzenie razem śniadań to dla mnie najlepsza część dnia?

Gdy czekamy na zamówienie, wywiązuje się pomiędzy nami krótka rozmowa na temat jego pracy, pogody i innego byle gówna. Mam cichą nadzieję, że pozostaniemy przy tych nieporoznych dyskusjach o globalnym ociepleniu i kierowniku, który zwleka z wypłatą, bo z jakiś dziwnych powodów trochę boję się powiedzieć Chanyeolowi o tym, iż przyznałem się do wszystkiego rodzicom.

- Powiedz mi w końcu jak tam u ciebie - mówi w pewnym momencie, gdy pulchna kelnerka podaje nasze zamówienie. - Teściowie się wściekli czy nie bardzo?

- Przestań - wzdycham i żartobliwie kopię go pod stołem.

- No powiedz - nalega.

Biorę długi łyk piwa i staram się grać na zwłokę. Tak naprawdę nawet nie wiem, jak mu to powiedzieć.

- Daj mi gryza swojej kanapki - rzucam, przypatrując się jego talerzowi, na którym spoczywa apetycznie wyglądająca grilowana kanapeczka, pachnąca boczkiem i majonezem.

- Chyba nie zareagowali zbyt ostro, skoro nadal się ze mną spotykasz, co? - pyta i podsuwa mi talerz.

- No wiesz... - zaczynam, wgryzając się w warstwę chrupkiego pieczywa.

- Co wiem? - drąży dalej.

- Powiedziałem im o nas.

- Co? Poważnie?

- Kurwa, czy w tym jest ogórek?

- Baekhyun.

- Ja pierdolę, nienawidze ogórków. - Krzywię się i odkładam kanapkę, by następnie spojrzeć na Chanyeola, który wygląda jak sparaliżowany. Przez chwilę tylko wymieniamy zagadkowe spojrzenia, nim w końcu mówię: - A, no tak. Powiedziałem im.

- Mówisz serio?

- Serio serio.

Nagle Park zaczyna się lekko uśmiechać, aż w końcu wybucha cichym śmiechem i chichra się głupio do puszki Coca Coli.

- Chryste, Baekhyun. Dlaczego nie powiedziałeś od razu? - pyta z takim wyrazem twarzy, jakbym właśnie wyjawił mu co najmniej, że jestem w ciąży.

- To głupie. Nie chcę rozmawiać o tym ani o nich - odpowiadam szczerze i upijam kolejny długi łyk piwa, chcąc pozbyć się smaku ogórka z ust.

- Jak zareagowali? Bardzo źle?

- Raczej umiarkowanie. - Wzruszam ramionami. - Ale póki co udają, że ten temat nie istnieje. Może jest jakaś mała szansa na to, że cię polubią, ale wątpię. Grunt, że jeszcze nie zamknęli mnie w piwnicy.

Chanyeol znów się śmieje, a słysząc jego śmiech ja również lekko się uśmiecham.

- Dziwne - mówi po krótkiej chwili ciszy.

- Co?

Patrzy na mnie i uśmiecha się w ten typowy dla niego sposób.

- Znamy się dość długo, a ja dopiero teraz się dowiaduję, że nie lubisz ogórka.

***

Decyzja o pojechaniu na plażę zostaje podjęta dość spontanicznie, gdy opuszczamy zajazd, wcześniej biorąc na wynos dwie grilowane kukurydze z masłem czosnkowym, chlebek bananowy, panierowane kawałki kurczaka i dwa piwa. Zamierzamy zrobić piknik, trochę popływać i wrócić do domów przed północą, o ile wcześniej nie zmienimy planów. Podoba mi się to wspólne planowanie, wspólne kupowanie jedzenia, wspólne podróże - te mniejsze i te większe. Po prostu lubię, gdy robimy coś wspólnie.

Droga nad morze umyka mi w ułamku sekundy i nim zdążam się zorientować, gdzie jesteśmy, motocykl już zatrzymuje się pod ogrodzeniem. Gdy tak idziemy przez sypki piasek trzymając się za ręce, odnoszę wrażenie, że to chyba jeden z najlepszych dni w moim życiu.

Szkoda tylko, że nie wiem jeszcze, iż to ostatni dobry dzień. A ostatnie dobre dni mają to do siebie, że zawsze są najlepsze pod słońcem, ale gdy później szybko domyślamy się, co okrutnego zwiastowały.

Tak więc nasz ostatni dobry dzień mija nam na leżeniu na kocu, słuchaniu szumu fal i skrzeku mew oraz jedzeniu. Jemy, rozmawiamy, śmiejemy się i pływamy, ochlapując się wodą, aby na końcu, tuż przed zachodem słońca kochać się, mokrzy od słonej wody. A gdy słońce ostatecznie zaszło, wracamy szczęśliwi.

Trudno mi po tym wszystkim tak po prostu wrócić do domu, więc szybko przystaję na propozycję Chanyeola i zgadzam się jechać do niego. Najbardziej magiczne jest dla mnie zasypianie obok niego i budzenie się dokładnie w tej samej pozycji, z tym samym mężczyzną obok. Kocham każdą najmniejszą część wszystkiego, co robimy wspólnie i w tamtym momencie nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że cokolwiek kiedykolwiek nas rozdzieli.

I tak jakbyśmy sami nieświadomie chcieli przedłużyć nasz ostatni dobry dzień, przesiadujemy do późna na dachu Chanyeola, pijąc zimne piwo wśród nocnego skwaru, paląc papierosy i dzieląc pocałunki. Ileż jest niewinności w tej naszej raczkującej miłości. Kto by pomyślał, że znamy się tak krótko, a przeżyliśmy razem więcej niż większość starych małżeństw.

- Na starość będziemy mieli co wspominać - szepcze Chanyeol, obejmując mnie pod usianym gwiazdami niebem.

Przed oczami stają mi obrazy wszystkich naszych wspólnych chwil.

Nasze pierwsze spotkanie, które miało miejsce w świetle policyjnych świateł. To jak pierwszy raz nazwałem go dupkiem, a on w ramach rewanżu groził, że zostawi mnie w samym środku pustkowia. Pamiętam, jak kazał mi pocałować się w policzek w ramach przeprosin, a ja potraktowałem to jak najgorszą z kar. Wtedy z pewnością nie spodziewałem się, że jeszcze wiele razy pocałuję tego narwanego motocyklistę.

Przypomina mi się, gdy pierwszy raz dał mi swoją kurtkę i nazwał mnie aniołem. Kto by pomyślał, że to był dopiero początek. Początek mylenia kardiganu ze sweterkiem, oddawania mi swojej kurtki w chłodne wieczory i odwożenia mnie do domu.

Przywołuje wspomnienia o tym, jak każdego dnia odwoził mnie do szkoły, a ostatniego zabrał mnie na plażę. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że kiedyś będziemy ją odwiedzać tak często.

Przypominam sobie Luhana, moment, w którym poczułem się zdradzony i uświadomienie sobie, że nieodwracalnie zakochałem się w Chanyeolu.

Zerkam na wisiorek na szyi Chanyeola i wzdycham poruszony myślą, że nadal go nosi. Miał go na szyi przez cały ten czas. Tak naprawdę nigdy nie widziałem, aby go zdejmował - począwszy od dnia jego wypadku, po wszystkie wspólne przejażdżki, wizyty składane przez balkon i nocne ucieczki, aż po wspólne spanie na zapyziałym dworcu. Ten wisiorek z wiolonczelą, który mu podarowałem, ciągle był tuż nad jego sercem.

- Wyobraź sobie, jak opowiadamy o tym naszym wnukom - mówi dalej. Jego palce delikatnie rysują półokręgi na powierzchni mojej dłoni. - Byłoby zabawnie, gdybyśmy opowiedzieli im o tym, że spaliśmy w nawiedzonym kocim hotelu. Albo że dziadek Baekhyun kiedyś był przekonany, że nie jest gejem.

- Przestań. - Śmieję się i szturcham go łokciem.

Nasz śmiech niesie się echem daleko aż po okoliczne domy. Całe osiedle śpi, a my sennie wpatrujemy się w gwiazdy.

- Chciałbym opowiedzieć komuś o tym, jak się poznaliśmy. Albo o tym jaki byłeś piękny w dniu swojego koncertu, jak bardzo mnie wtedy uwiodłeś, aniele.

- A ja... - zaczynam, słuchając jak mój półszept współgra z dźwiękiem świerszczy. - Ja chciałbym opowiedzieć komuś, jak wykrzykujemy tym wszystkim ludziom to, jak bardzo się kochamy. Kurwa, to byłoby idealne.

- Więc zróbmy to. - Wzrusza ramionami Chanyeol.

Chcę zapytać, czy mówi poważnie, ale wtedy on po prostu wstaje, przykłada dłonie do ust i z całych sił krzyczy:

- KOCHAM BYUN BAEKHYUNA. KOCHAM GO JAK CHOLERA, WY JEBANI IGNORANCI.

Wpatruję się w niego oczarowany i dopiero po chwili zaczynam się śmiać, gdy to wszystko do mnie dociera. Boże, jest taki głupi.

- KOCHAM GO! CODZIENNIE BUDZĘ SIĘ I UPEWNIAM SIĘ, ŻE KOCHAM GO JESZCZE MOCNIEJ, BO TEN CHŁOPAK JEST DLA MNIE CAŁYM ŚWIATEM! CAŁYM ŚWIATEM, KURWA!

Nagle w okolicznych domach zapalają się światła, a niektórzy sąsiedzi wychodzą na ulicę lub z zaciekawieniem wyglądają na zewnątrz. Psy sąsiadów zaczynają ujadać zbudzone niespodziewanym krzykiem, a po osiedlu roznosi się skowyt płaczu małego dziecka. W najśmielszych snach nie marzyłem o tak absurdalnej scenie. Siedzę i patrzę na niego, gdy wykrzykuje całemu światu, jak bardzo mnie kocha. To nierealne kochać tak mocno. To nierealne być tak szczęśliwym.

Patrzę na niego i wiem, że jest gotowy zrezygnować dla mnie ze wszystkiego.

___________________________

dla moich świń julki i olci

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top