38. Tylko Boston

Od tamtej pory widujemy się jedynie wieczorami, kiedy Chanyeol niezapowiedzianie zjawia się pod moimi drzwiami balkonowymi, by potowarzyszyć mi w nauce. Zwykle jestem zbyt zmęczony, by nawet pomyśleć o wspólnej ucieczce, więc jedynie siedzimy w świetle lampki otoczeni senną, letnią ciszą i zapachem książek. Czasami przepytuje mnie z przedmiotów lub po prostu obserwuje, jak rozwiązuję próbne egzaminy, uśmiechając się leniwie. Nigdy nie przeszkadza. Zawsze odchodzi dopiero, kiedy zasnę.

Nasze spotkania zazwyczaj odbywają się w środy lub piątki. Czasami częściej, czasami rzadziej, w zależności od mojego samopoczucia i grafiku Chanyeola, który rozpoczyna parę nowych dorywczych prac, a przy tym stale usiłuje wygrać jakikolwiek dobrze opłacalny wyścig.

- Powinieneś trochę zwolnić - mówię, siedząc na zimnej posadzce balkonu z papierosem przy ustach. - Nie wygrasz, gdy będziesz tak zdesperowany. Jedynie zrobisz sobie krzywdę.

Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem i przygładza dłonią zaczesane do tyłu kasztanowe włosy, pachnące tanim żelem do stylizacji.

- Problem polega na tym, że jestem zdesperowany, aniele. Jestem zdesperowany jak cholera.

- Więc przestań. - Wzruszam ramionami i zaciągam się głęboko.

Za każdym razem idzie mi coraz łatwiej.

- To nie takie proste - mamrocze. - To tak jakbym nagle powiedział ci, żebyś przestał uczyć się do egzaminów. Jesteś wystarczająco obkuty, by zdać.

- Potrzebuję najwyższego wyniku, żeby dostać się na uczelnię, idioto - odpowiadam, a wraz z odpowiedzią z moich ust ucieka dym.

- A ja potrzebuję pieniędzy.

- Zarób je w inny sposób.

- Nikt nie zatrudni mężczyzny z moją przeszłością, aniele. Nawet tak nie żartujmy.

Wyczuwam, że nasza rozmowa schodzi na nieodpowiedni tor i milknę ze wzrokiem wlepionym w odurzone snem osiedle. Jest druga w nocy, a nad naszymi głowami ciąży ogrom drobnych gwiazd, które w tej chwili są jedynym elementem, na którym warto zawiesić oko.

- Zgoda - wzdycham w końcu. - Może obydwaj powinniśmy przystopować.

Chanyeol podnosi na mnie wzrok, mrużąc oczy w zamyśleniu.

- Co masz na myśli, aniele?

- Jeden wieczór. Po prostu dajmy sobie jeden wolny wieczór.

- Tylko wieczór? - pyta, a w jego oczach igrają cyniczne ogniki.

- Może noc, ale nie całą. Po prostu zróbmy coś fajnego.

I tak wiąże się między nami cicha umowa. Jeden wspólny, wolny wieczór, kiedy zapomnimy o wszystkim, co trzyma nas w naszych miejscach, ma mieć miejsce w następny piątek i obydwaj wiemy, że będziemy go oczekiwać z taką samą niecierpliwością.

Następne dnie ciągną się w nieskończoność. Wszystko toczy się niespodziewanie wolno, a obrany za cel piątek wydaje się oddalony o miliony lat świetlnych od teraźniejszości. Dopiero po zerknięciu w kalendarz finałowego dnia wiem, że nadszedł kres wyczekiwań.

Przez cały dzień jestem rozkojarzony i spragniony z tęsknoty. Na przerwach popalam papierosy w toalecie, licząc na to, że nikt nie wyczuje, iż mój mundurek cuchnie jak popielniczka. Tak łatwiej przetrwać mi ostatnie godziny oczekiwania. W domu palę na balkonie, w trakcie dodatkowych zajęć jedynie marzę o smaku papierosa. Brudnego, paskudnego, trującego świństwa, dzięki któremu czuję się tak wyzwolony, jakby nikt nigdy nie mógł uczynić mnie nieszczęśliwym.

Wieczór spędzam na balkonie, paląc i wyczekując. Jest chłodno, więc mam na sobie grubą bluzę, którą kiedyś zostawił u mnie Chanyeol, a dodatkowo ogrzewa mnie myśl o silnych ramionach jej posiadacza, które już niedługo zamkną mnie w szczelnym, kochającym uścisku. Muszę podwinąć rękawy, aby bluza nie wyglądała śmiesznie, ale nadal pozostaje moją ulubioną częścią garderoby, zaraz po skórzanej kurtce, również należącej do Parka.

Ku mojemu zdziwieniu Chan wcale nie przyjeżdża motocyklem i nie parkuje parę ulic dalej. Wręcz przeciwnie. Nawet nie wiem, kiedy słyszę na podjeździe silnik auta i zaskoczony podpełzam do barierki, by zobaczyć, że przed domem stoi nieco przestarzały czarny Chevrolet Pick-Up, który niewątpliwie jest o wiele starszy ode mnie.

Serce podchodzi mi do gardła, gdy z wnętrza auta wynurza się Chanyeol, a jego czarna kurtka odbija światło ulicznych latarni. Zerka na balkon i uśmiecha się, widząc mnie pomiędzy belkami balustrady. W jego uśmiechu jest coś niepokojącego, lecz ignoruję to, gdy zauważam mojego ojca, wychodzącego na podjazd. Chanyeol wygląda, jakby był na to przygotowany, lecz ja i tak czuję się paskudnie zaniepokojony, patrząc na tę scenę z góry.

Nie jestem w stanie wyłapać, o czym rozmawiają, ale wydają się zaskakująco spokojni. Rodzic nie podnosi głosu, a Chanyeol nie przeklina. Gdyby to było takie proste od początku, z pewnością uniknąłbym wielu nieprzyjemnych, budzących  mdłości ze zdenerwowania sytuacji.

W końcu ojciec opuszcza podjazd, a Park wyciąga w moją stronę uniesiony w górę kciuk, co początkowo nie ma dla mnie sensu. Dopiero gdy słyszę wołanie, wiem, że wszystko poszło zdecydowanie za łatwo.

- Baekhyun! Ktoś do ciebie!

Uśmiecham się, zgarniając po drodze telefon, klucze i portfel, po czym zbiegam po schodach, czując, jak plączą mi się nogi. Wsuwam buty, w pośpiechu wiążąc sznurowadła i potykam się w progu, gdy wychodzę. To takie dziwne wsiadać do auta Chanyeola ze świadomością, że moi rodzice o tym wiedzą. Już nie muszę wymykać się tylnymi drzwiami.

- Co im powiedziałeś? - pytam z ciekawością, gdy tylko samochód rusza z podjazdu.

Stary silnik brzmi, jakby lada chwila miał zgasnąć, ale zaczynają działać na mnie uroki starych samochodów. Wygodna tapicerka, muzyka powoli sącząca się z radia i Chanyeol, obejmujący silnymi dłońmi kierownicę są tym, co sprawia, że czuję się jakbym w końcu znalazł drogę do nieba.

- Że zabieram ich słodkiego syna na randkę - odpowiada z żartobliwym błyskiem w ciemniejących oczach.

Wybucham śmiechem, choć z jednej strony przeraża mnie myśl o tym, że Chanyeol naprawdę byłby zdolny do powiedzenia czegoś tego pokroju.

- A tak poważnie?

Zerka na mnie z politowaniem i wzdycha.

- Że chcę zabrać cię na przejażdżkę.

- Naprawdę? - pytam, zdziwiony faktem, że mój ojciec zgodził się wypuścić mnie z domu po usłyszeniu czegoś takiego.

- Wydaje mi się, że kojarzył mnie z bankietu. Przedstawiłem się i starałem być grzecznym, a on najwyraźniej połknął haczyk.

- Sprytnie - mruczę i zauważam w niedomkniętym schowku opakowanie gum do żucia o smaku pomarańczy.

Nie pytając o pozwolenie, wyciągam listek gumy i wsuwam go do ust, czując, jak z każdym ugryzieniem w moich ustach rozpływa się słodki smak cytrusów. Opieram głowę o zagłówek i obserwuję zachodzące za horyzontem słońce, gdy Chanyeol niespodziewanie skręca w nieznaną ulicę.

- Dokąd jedziemy? - pytam, choć wcześniej zupełnie mnie to nie interesowało.

Chanyeol zerka na mnie, później na otwarte opakowanie gum w moich rękach i uśmiecha się pod nosem.

- Widzę, że zdążyłeś się poczęstować, aniele.

- Nie mogłem się powstrzymać - odpowiadam, po czym ponawiam pytanie: - Więc dokąd jedziemy?

- Tajemnica.

- Bardzo zabawne - prycham. - Nie możesz po prostu powiedzieć?

- Nie - odpowiada stanowczo.

- Dlaczego?

- To popsuje niespodziankę - wzdycha, mierząc mnie zmęczonym wzrokiem i zaczyna nucić lecącą w radiu piosenkę.

Skłamałbym, mówiąc, że nie chciałbym wiedzieć, jaki jest cel naszej podróży ale z drugiej strony to, że nie wiem, dokąd zmierzamy, potęguje uczucie ekscytacji. Przez resztę trasy nie rozmawiamy. Usta Chanyeola zajęte są nuceniem wybranych utworów, a moje żuciem gumy.

***

Droga trwa dość długo, co naprawdę zaczyna mnie nudzić i niepokoić. Zatrzymujemy się dopiero na rozległym parkingu pod miastem, gdzie zauważam spore rzesze innych aut i wielki ekran, wyświetlający jedną z popularnych reklam.

- Kino samochodowe? - pytam, a moje usta rozciągają się w uśmiechu.

Ten wariat nigdy mnie nie zawodzi.

Chanyeol obserwuje moją reakację, parkując tyłem do ekranu pomiędzy dwoma innymi pojazdami. Wysiadam, czując jak chłodne, wieczorne powietrze smaga moje rozgrzane policzki. Chowam dłonie w rękawach bluzy Yeola i wskakuję do paki na tyłach auta, gdzie zdecydowanie najwygodniej będzie oglądać film. Lada chwila dołącza do mnie Chanyeol, niosąc w dłoniach gruby, staroświecki i widocznie wysłużony koc o szorstkiej fakturze. Wskakuje do paki i siada obok mnie, nakrywając nasze ramiona brunatnym materiałem, emanującym wonią kurzu i starości.

Film niewątpliwie został nagrany krótko po roku dwutysięcznym i opowiada historię niespełnionej miłości pomiędzy alianckim lotnikiem a córką wysoko postawionego arystokraty, przez co w normalnych okolicznościach z pewnością zacząłby mnie nudzić. Ale nuda jest ostatnim, co może mi dokuczać w towarzystwie Yeola, który nieustannie rzuca zabawne uwagi na temat akcji, skrada szybkie pocałunki z moich policzków w chwilach, gdy najmniej ich oczekuję, a jego dłonie stopniowo odkrywają te miejsca, które w tej sytuacji powinny zostać w ukryciu. Mimo wszystko nie czuję się speszony. Wręcz przeciwnie - przez cały film pozwalam tajemniczemu pragnieniu kiełkować głęboko w mojej podświadomości, by zaraz po napisach końcowych pozwolić mu osiągnąć szczyt.

Nie rozmawiamy zbyt wiele, gdy zapada zmrok, a wraz z końcem letniego wieczoru kończy się również film. Łączy nas tylko niewinna gra głodnych spojrzeń i sugestywnych uśmiechów, gdy wsiadamy do auta z taką lekkością, jakbyśmy robili to już tysiące razy.

- Chcesz wrócić do domu? - Pytanie Chanyeola łączy się z ciężkim brzmieniem muzyki sączącej się z radia.

Wsuwam do ust kolejny pasek pomarańczowej gumy i oblizuje spragnione bliskości usta.

- Czy to pytanie retoryczne?

Sam nie wiem skąd w nas ta dzikość. Ta desperacja, wulgarność, nieposkromiona rządza doświadczenia wszystkiego bardziej, szybciej, mocniej. Opieram się o zagłówek samochodowego fotela i w zamyśleniu pozwalam pomarańczowej słodyczy zalać moje kubki smakowe.

- Mamy dziś piękną noc.

Albo mam przesłyszenia, albo jego głos drży. Uśmiecham się pod nosem i postanawiam przejąć rolę pana całej sytuacji. Gdyby nie fakt, że motocyklista zajęty jest prowadzeniem pojazdu, odważnie złączyłbym nasze wargi razem i wymamrotał prosto w jego usta najbardziej sprośną, obrzydliwą i rozpustną prośbę, jaka tylko ułożyłaby się w mojej głowie ze strzępków pragnień i potrzeb. Wiem jednak, że to byłoby zbyt proste. Chcę ciągnąć tę grę jak najdłużej, choć paradoksalnie tylko czekam na jej finał.

- Po prostu pieprz się ze mną.

Nie wierzę, że to powiedziałem i Chanyeol niewątpliwie jest tak samo zaskoczony jak ja, jednak obydwaj jesteśmy świadomi ogromu zmysłowości zamkniętego w tych sześciu prostych słowach.

Park nie odpowiada, ale traktuję jego słodki półuśmiech jako odpowiednią reakcję na tak niespodziewaną propozycję. Sam również uśmiecham się z satysfakcją i pozwalam mu zadecydować o reszcie.

Jest parę minut po północy. 

Niebo zalane gwiezdnymi konstelacjami. 

Jego wzrok rozbierający mnie do nagości. 

Dźwięk gasnącego silnika cichnie pośród nocnej ciszy okolicznego lasu, a ja z każdą chwilą biorę kolejne oddechy z coraz większą trudnością. Mija tylko ułamek sekundy, nim moja niepewność ulatuje przez lekko otwarte samochodowe okno i roztapia się w skwarze upalnej nocy, a ja odpinam pas bezpieczeństwa, porzucając za sobą wszystkie obawy.

Z dziko zmrużonymi oczyma wsuwam się na jego kolana, ufnie ofiarując mu całego mnie. Muzyka z radia cichnie w rytmie naszych coraz szybszych oddechów, gdy całuję jego usta tak desperacko, jakbym narodził się tylko z tego powodu, i splatam dłonie na jego karku. On sam, choć z początku zaskoczony, szybko przestaje być bierny i ochoczo odwzajemnia pocałunek, dodając mu jeszcze większej brutalności. To nie jest już niewinne kochanie się, jakie zapamiętałem z poprzednich nocy - to drzemiąca w nas od zawsze dzika furia namiętności, która akurat dzisiaj postanowiła obudzić się i uraczyć dwóch rozpalonych kochanków kolejnymi zaskakującymi doświadczeniami.

Z moich ust ulatuje westchnienie, gdy czuję dłonie Chanyeola sunące po moim ciele tak swobodnie, jakby znał każdy jego skrawek na pamięć. Jego ruchy nie są już niepewne, a on sam nie boi się już zrobić czegoś, co może spotkać się z moim sprzeciwem. On wie, że zgodzę się na wszystko, ciągle pozostając tak samo ufny i oczarowany jego magnetycznym urokiem.

Chwyta moje pośladki w swoje dłonie tak zdecydowanie i stanowczo, jakby już dawno wiedział o tym, że moje ciało w całości należy do niego, a ja mamroczę w jego usta cichą, przesyconą pragnieniem prośbę. Unoszę biodra w lekkim tańcu zmysłowości i napieram na niego całym ciałem, pragnąc do końca pozbyć się wszystkich dzielących nas barier. Chcę nasycić się nim w każdym tego słowa znaczeniu, zamknąć go w uścisku ramion i kołysać się z nim w rytm żarliwej melodii naszych pocałunków.

A on chce tego samego.

Wiem to po sposobie, w jaki chwyta moje biodra - mocno, pewnie, wkładając w to całą duszę. Bierze moje ciało tak szaleńczo, jakby było powietrzem, a on nie mógłby złapać tchu.

Tu nie ma miejsca na słowa. Wszystkie "kocham cię" zamykamy w formie pocałunków i ufnych spojrzeń. Jego oczy ciemnieją, gdy zagryzając wargę, odnajduję sprzączkę paska jego spodni i z premedytacją szarpię na niego, chcąc nadać całej sytuacji jeszcze większej intensywności. Pozwalamy całej naszej dzikości wyjść na zewnątrz. Po raz pierwszy widzimy siebie w takiej odsłonie - drżących z pragnienia, z oczami lśniącymi furią, włosami zlepionymi potem, ustami krwawiącymi w wyniku serii brutalnych pocałunków i miłością zamkniętą w całym tym niezdrowym szaleństwie.

Usta Yeola rozchylają się w pełnym satysfakcji westchnieniu, gdy moja dłoń otacza najbardziej strategiczne miejsce na jego ciele i pieści go w destrukcyjnie powolny, oderwany od rzeczywistości sposób. Nie poznaję samego siebie. Wszystko wydaje mi się tak obce, odległe, nieznajome, jakby ktoś wyjął moją duszę z poprzedniego ciała i przełożył do innego, zdecydowanie bardziej pozbawionego zahamowań. To nie jest Baekhyun bojący się ryzyka. To nie ten sam chłopak, który zręcznie grywał na wiolonczeli i codziennie śnił o karierze wiolonczelisty. To nowy Baekhyun. Bezwzględny, opętany fanatycznym pragnieniem i chory z miłości do pewnego zapalczywego motocyklisty o oczach w kolorze mrocznej namiętności.

Sam moment, w którym szorstkie dłonie zrywają ze mnie materiał bluzy, wydaje mi się zaskakująco powolny. Dopiero w chwili, gdy nasze usta znów odnajdują się nawzajem w dusznym, letnim powietrzu, odzyskuję świadomość i jestem w stanie poprowadzić ten zacięty akt prymitywnej, dzikiej miłości bez granic. Kolana Chanyeola drżą, gdy moje spodnie zostają zsunięte w dół, a naga skóra natychmiast zostaje nakryta jego silnymi dłońmi.

Moje oczy zachodzą łzami, gdy otumaniony bolesną potrzebą wpatruję się w długie palce, zręcznie rozrywające opakowanie prezerwatywy. Wszystko wydaje się zbyt powolne, zbyt ospałe. Płonę pod dotykiem rozpalonych do czerwoności pełnych ust, znaczących moją klatkę piersiową milionami ssących pocałunków, i mam ochotę krzyczeć z miłości, gdy powoli, z wyczuciem osuwam się na prącie kochanka, zapadając się coraz głębiej w słodko-gorzką otchłań cielesnej rozkoszy.

To tylko kwestia czasu nim obydwaj osiągniemy upragniony szczyt, lecz obydwaj staramy się czerpać z tego momentu jak najwięcej. Muzyka z radia staje się nagle tylko przyciszonym szmerem pośród rozgorączkowanych westchnień i bicia dwóch pobudzonych serc.

Tym razem to ja dyktuję tempo, otoczony kochającymi ramionami i do reszty wypełniony drażliwym podnieceniem. Wszystko znów przybiera kształt gry spojrzeń, gdy mięknę pod dotykiem ust Chanyeola i pozwalam mu poprowadzić mnie prosto w objęcia gorącego, wilgotnego spełnienia.

Jego koszulka znika z torsu, rozpływając się w ciemności tylnych siedzeń, nim unoszę się w krótkim, wyrywającym ze świadomości śnie na jawie, by chwilę później poczuć rozlewające się we mnie ospałe ciepło, popychające mnie ku jeszcze głębszemu zapomnieniu.

Wszystko staje się tylko iluzją. Zostaję tylko ja i te twarde ramiona, przyciągające mnie do kojąco ciepłej klatki piersiowej, w którą to wysnuwam resztę rozgorączkowanych oddechów. Pragnę zostać w tej pozycji na zawsze; zasnąć wtulony w to silne ciało i spać przez następne milion lat, stale tak samo usatysfakcjonowany swoim położeniem. 

- Już późno - szepcze chrapliwie do mojego ucha. - Twoi rodzice nie będą zadowoleni.

Chcę powiedzieć mu, jak bardzo nie przejmuję się ich zdaniem, jak bardzo możemy w tej chwili po prostu uciec i jak bardzo jedynym, czego pragnę, jest kolejna seria namiętnych pieszczot, jednak w tej chwili zauważam tylko jeden szczegół.

Pomarańczowa guma, którą dotąd żułem, znajduje się w ustach Chanyeola, który od niechcenia przygryza ją, jakby chciał wycisnąć z niej ostatnie krople smaku naszej miłości.

***

Moi rodzice nie są zadowoleni, gdy wracam do domu ledwo przytomny z niewątpliwie widocznymi malinkami na szyi, lecz znikam w swoim pokoju, zanim zdążają wygłosić mi serię umoralniających kazań. Przez resztę nocy wspominam cudowność niespodziewanego uniesienia i krzyczę na siebie w myślach za to, że nie zdołałem zostać z Chanyeolem na dłużej.

Na całą noc.

Następny dzień.

Następny tydzień.

Następny miesiąc.

Rok.

Wieczność.

Nie widzimy się aż do egzaminów, do których podchodzę przekonany o swojej wybitnej inteligencji i szansie zdobycia najlepszego wyniku. Staję się zapatrzonym w siebie narcyzem, karmiąc się każdą przychylną uwagą z ust Chanyeola i manifestując całym sobą swoją obojętność wraz z brakiem poszanowania dla czegokolwiek, co nie tyczy się mnie i ukochanego.

Mój kontakt z Kyungsoo zamienia się w starą znajomość, zacierającą się pomiędzy natłokiem nowych doznań. Czasami rozmawiamy. Czasami.

- Berklee College - mówi przyjaciel z taką miną, jakby przyznawał się do najgorszej zbrodni. - W Bostonie.

Stoję oniemiały i kompletnie nie wiem, jak powinienem zareagować. Jest słoneczny dzień sierpnia, jeden z niewielu dzielących nas od upragnionego zakończenia semestru, gdy Kyungsoo mówi mi o planowanym i niewątpliwie koniecznym wyjeździe.

- I ty naprawdę tego chcesz? - pytam, czując suchość w gardle.

Jest moim przyjacielem, odkąd pamiętam. Już od dzieciństwa dzieliliśmy tę samą niedolę jak pozbawieni nadziei współwięźniowie. Nie wyobrażam sobie, aby teraz, gdy wszystko zaczyna się układać, po prostu pozostawił mnie samego.

- To chyba najlepsza opcja, jeżeli chcę coś osiągnąć w tym kierunku - mruczy z pochyloną głową.

- To pomysł twojej matki, prawda? - pytam z pretensją.

- To nic. W sumie Boston jest całkiem w porządku.

- Ale co z życiem, które tu prowadzisz? Ze znajomymi? Ze mną? Z Jonginem?

Oczy Kyungsoo zachodzą mgiełką zwątpienia.

- Nadal będziemy utrzymywać kontakt. - Wzrusza ramionami. - Poza tym to tylko studia. Wrócę tu, kiedy je skończę.

Obydwaj wiemy, że tak daleko wybiegające w przyszłość plany są mniej realne niż bajki dla dzieci, ale mimo to decydujemy się nie poruszać więcej tego tematu.

- Co na to Jongin? - pytam, czując się pokrótce odpowiedzialny za związek przyjaciela.

- Wydaje mi się, że już się z tym pogodził.

- Czyżby?

Wzrok Kyungsoo ucieka w kierunku okna, za którym widoczny jest szkolny dziedziniec.

- To przecież tylko Boston.

***

- Oficjalnie jestem wolny. - Uśmiecham się, siedząc oparty o barierkę balkonu z telefonem przy uchu. - Mój szlaban się skończył. 

Jest wietrzne popołudnie, pachnące rozpalonym przez sąsiadów grillem i latami uciekającej młodości.

- Więc powinniśmy sporządzić listę rzeczy, które zrobimy, dopóki nie przeszkadza ci szkoła, aniele. - Po drugiej stronie odzywa się głos Chanyeola oraz dźwięk spawarki.

- Racja. - Śmieję się, pociągając łyk mrożonej herbaty, mającej smak oranżadki dla dzieci. - Właściwie...

- Tak?

- Wydaje mi się, że mam już pewien plan. 


___________________________________

zawsze jak jestem w pracy to mam taka ochotę pisać pio, że to po prostu tortura

btw jak wytrzymać 9 godz w pracy??? bo jutro akurat idę i sama nie wiem jak tam wysiedzę

a tak w ogóle to pio wraca, będzie dużo nowych rozdziałów, rozpierducha, dzikie smuty, baek rebel i co tu będę dalej spojlerować. Po prostu czekajcie na nastepne rozdziały, bo może na razie jest ściernisko ale zaraz będzie san fran si sko

mam nadzieję, że macie jakieś spk plany na sylwestra, bo przed melanżem fajnie przeczytać sobie rozdział;)))

KOcham Was!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top