35. Sex on the beach
Przez następne dni regularnie wymieniamy smsy, zgodnie twierdząc, że na razie powinniśmy odłożyć spotkania na później. Co prawda nie mam tak wielkiego nawału nauki jak przed koncertem, ale mimo to wolę skupić się na dalszym udawaniu idealnego ucznia i syna. Moi rodzice nie okazują się tak domyślni, jak myślałem i ani razu nie poruszają tematu Chanyeola, za co jestem im szczerze wdzięczny. Wiem, że nie potrafiłbym im wyjawić całej prawdy. To, co łączy mnie z motocyklistą, cały czas nieco mnie peszy i napawa sprzecznymi emocjami, więc obiecuję sobie, że wtajemniczę matkę oraz ojca dopiero po tym, jak sam się z tym oswoję.
To dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Bycie z kimś w prawdziwym związku, sypianie razem, seks. Wszystko jest dla mnie obce i w pewien sposób niepokojące, choć muszę przyznać, że nowy świat, odkrywany u boku Chanyeola, naprawdę mnie fascynuje.
Nigdy nie myślałem na poważnie o związku z mężczyzną. Nigdy. Być może uległo to zmianie krótko po spotkaniu Chana, który od początku miał w sobie coś, czego podświadomie szukałem w każdej napotkanej osobie. Przyjmuję do siebie fakt, że właśnie tak miało być - miałem spotkać właśnie tego mężczyznę i wbrew własnym obawom oddać mu całego siebie.
Myślę o tym, wpatrując się w sufit i walcząc z sennością. Jest piątkowa noc, a Chanyeol obiecał, że zrobi wszystko, aby mnie odwiedzić, choć ma sporo pracy w warsztacie. Nieustannie oczekuję dźwięku otwieranych drzwi balkonowych, a moje ciało spina się na każdy, nawet najcichszy odgłos.
Balansuję na krawędzi snu, z trudem utrzymując otwarte oczy, gdy moje uszy w końcu wyłapują długo wyczekiwany sygnał. Podrywam się do siadu, słysząc trzykrotne pukanie, a moje serce bije jak oszalałe na widok Chanyeola, zaglądającego do pomieszczenia zza szyby. Wyskakuję z łóżka, podbiegając do drzwi balkonowych na zdrętwiałych nogach i otwieram je zdecydowanym szarpnięciem, wpuszczając do pomieszczenia wieczorny chłód oraz długo wyczekiwanego gościa, który od razu szczelnie otacza moje ciało ramionami. Jego chłodne usta muskają mój policzek, a ja wzdycham, czując się, jakbym w końcu ugasił drażniący głód bliskości.
- Mam coś dla ciebie - szepcze, patrząc mi w oczy z obiecującym błyskiem.
- Przyniosłeś niedobrego szampana? - pytam, znacząco unosząc brew, a przy tym mentalnie przygotowując się na to, że do mojej kolekcji ukrytych przed mamą szampanów dołączy nowy eksponat.
- Nie - parska z rozbawieniem Yeol, po czym wraca na balkon i przynosi ze sobą siatkę z logo KFC, w którym szczerze mówiąc nigdy nie byłem, choć trzeba przyznać, że restauracja ta uchodziła za dość popularną.
- Błagam, nie mów, że będziemy jeść fast foody o drugiej w nocy - mruczę ze śmiechem, mimowolnie doceniając gest chłopaka.
- Pomyślałem, że będziesz głodny - uśmiecha się, stawiając siatkę na blacie biurka i zaczynając wypakowywać z niej olbrzymi kubełek wypełniony po brzegi kawałkami panierowanego kurczaka oraz dwa kubki ze słomkami. - Poza tym, przyznaj, kto nie chciałby zjeść dobrego pikantnego mięska w środku nocy, hm?
Parskam śmiechem, czując, jak mój pokój zaczyna wypełniać charakterystyczna woń, sprawiająca, że mimowolnie zaczynam głodnieć. Senność odchodzi na drugi plan, gdy wraz z Chanyeolem siadamy przy drzwiach balkonowych i jedząc w ciemności, podziwiamy lekką mżawkę zraszającą ulice miasta, mieniąc się w świetle ulicznych lamp.
- Smakuje ci? - pyta, gdy kończę jeść pierwszy kawałek i z zaskoczeniem stwierdzam, że pomimo swojej kaloryczności ten typ posiłków jest naprawdę smaczny.
- Mhm - mruczę z pełnymi ustami, mimowolnie musząc zapijać każdy kęs Colą. Pikantne jedzenie nigdy nie było moim sprzymierzeńcem, choć szczerze mówiąc dzięki Chanyeolowi zaczynam je lubić.
- Co najbardziej lubisz z KFC? Następnym razem mogę ci przywieźć coś innego - proponuje, beztrosko obgryzając skrzydełko.
- Nie wiem - wzruszam ramionami, mimowolnie zażenowany własnymi słowami. - Właściwie niczego nie próbowałem. Nigdy tam nie byłem.
- Poważnie? - pyta Chanyeol, a jego oczy wyglądają tak, jakby lada chwila miały wyfrunąć z oczodołów.
- To coś dziwnego? - pytam z jednej strony zakłopotany, z drugiej rozbawiony.
- KFC to świątynia dobrego kurczaka.
- KFC to świątynia otyłości i chorób serca.
- Z takim podejściem nigdy nie spróbujesz najlepszych rzeczy - wzdycha z nutą zmęczenia w głosie. - Twoja strefa komfortu ogranicza się do musli i gry na wiolonczeli, aniele. Powinieneś być wdzięczny, że masz przy sobie pewnego nadgorliwego motocyklistę. Gdyby nie ja nigdy nie spróbowałbyś tych lepszych rzeczy, prawda?
- Co masz na myśli? - marszczę brwi, czując, jak moje wargi mimowolnie rozciągają się w uśmiechu.
- Jazda motocyklem, ucieczki w czasie lekcji, alkohol - wylicza, patrząc mi w oczy. - Imprezy, wyścigi, seks...
Przerywam mu, mocno szturchając nogą jego bok. Moje policzki płoną, a wspomnienie jego słów, które nadal brzmią w mojej pamięci, sprawia, że mam ochotę go udusić.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś.
- Spokojnie, to normalna kwestia.
- Ach, po prostu przestań, okay?
- To ja powinienem czuć się teraz zawstydzony - prycha z cichym śmiechem. - Od wieczora, kiedy zabrałem cię do siebie, nie odezwałeś się na ten temat ani słowem. Zrobiłem coś nie tak?
- Co? Nie.
- Więc? - pyta, przewiercając mnie spojrzeniem.
- Cóż... - wzdycham, szczerze zaniepokojony tym, co mam zamiar powiedzieć. - Mam wrażenie, że to ja zrobiłem coś nie tak.
- Wszystko było idealne - wzrusza ramionami Chanyeol.
- Nie o to chodzi.
- Naprawdę. Nigdy nie czułem się tak dobrze, Baek.
- Nie o to chodzi - powtarzam. - Chodzi o to, co czułem. Co nadal czuję.
Szatyn poważnieje i prostuje się z plecami opartymi o ścianę.
- Więc co czułeś? - pyta dziwnie głębokim głosem.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale... - urywam, ciągle niepewny, czy powinienem o tym mówić. - Mam poczucie winy, Chan. Czuję, że zrobiłem coś złego.
- Złego? - jego spojrzenie staje się intensywniejsze.
- No wiesz, mężczyźni nie powinni... być razem. Wiesz, o czym mówię, prawda?
- Czujesz się źle, będąc ze mną? - pyta, a mojej uwadze nie umyka fakt, że jego głos drży.
- Nie, nie mam tego na myśli. Nie czuję się źle, będąc z tobą. Nie myślę o tym, gdy jesteśmy razem, ale później, gdy wracam do domu, ja... Patrzę na moich rodziców i wiem, że robię coś złego - mówię ze śmiertelną powagą w głosie. - Powinniśmy być przyjaciółmi, Chanyeol. Najlepszymi, ale ciągle przyjaciółmi. Wiesz, że związki tego typu nie są akceptowane. I dobrze wiesz, że my również nie będziemy akceptowani. Czuję się, jakbym będąc z tobą, robił coś złego.
- Nie robimy nic złego.
- Nie powinno nas łączyć to, co nas łączy - dukam cicho, płochliwie patrząc w jego ciemniejące w zamyśleniu oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - pyta nieco zbyt agresywnym, jak na niego, tonem.
- Po prostu chcę ci wyjaśnić, dlaczego czasami wolę o nas nie rozmawiać - odpowiadam, czując, jak zakłopotanie ściska moje gardło. - Nadal nie czuję się z tym zbyt pewnie.
- Dobra, w porządku - mruczy Chanyeol, spuszczając wzrok.
Milczymy. Żaden nie odważa się odezwać ani słowem. Tkwimy w ciszy gdzieś pomiędzy "przepraszam", a "zapomnijmy o tym". Jestem zły na siebie za to, co powiedziałem, a jednocześnie czuję ulgę, że końcu wylałem przed Chanyeolem szlam najgłębszych obaw, które skrzętnie skrywałem także przed samym sobą.
- Przepraszam - mówi pierwszy.
- Nieważne. Zapomnijmy o tym - odpowiadam takim tonem, jakbym tylko powtarzał tekst mojej roli ze scenariusza uczuć i zachowań.
- Rozumiem, że się boisz.
- Nie boję się - protestuję, zanim ten zdąży rozwinąć wypowiedź. - Po prostu jestem ostrożny i trochę zdezorientowany.
- Rozumiem, to dla ciebie nowe.
- No właśnie.
Wzdycham, rozdrażniony zarówno swoim, jak i jego zachowaniem, lecz zanim zdążam odwrócić wzrok, motocyklista pochyla się, zamykając moje usta pikantnym pocałunkiem. I wtedy wiem, że pozbyłem się wszelkich obaw. Pomimo faktu, że dwóch mężczyzn nie powinno łączyć nic bardziej zażyłego niż przyjaźń, czuję, że nasza miłość jest jedyną poprawną sprawą w tym paskudnie chaotycznym świecie umów i schematów.
Przez resztę dni żyję w tym beztroskim przekonaniu, w tajemnicy unosząc się na skrzydłach spełnienia. Chanyeol spędza całe dnie w pracy, a ja pozwalam nauczycielom doprowadzać mnie na skraj fizycznego wyczerpania, aby tylko po powrocie do domu pochwalić się chłopakowi w wiadomości.
I tak wegetujemy, karmiąc kiełkującą w nas tęsknotę urywkami nielicznych rozmów do dnia moich urodzin, kiedy słowo "niespodzianka" staje się jedynym słusznym określeniem na wszystko, co staje nam na drodze.
- Halo?
- Gdzie jesteś, aniele?
Potykam się o krawężnik, przebiegając przez ulicę z sercem w gardle.
- Niedaleko. Zaraz będę.
- Stoję na parkingu za piekarnią.
- W porządku. Znajdę cię - mówię i chcę się rozłączyć, lecz wtedy Chanyeol znów się odzywa.
- Jeszcze jedno...
Zatrzymuję się na środku chodnika, mocniej przyciskając telefon do ucha.
- ...Wszystkiego najlepszego, aniele. I mam nadzieję, że pamiętałeś o tym, aby ciepło się ubrać.
Uśmiecham się szerzej, wsłuchując w dźwięk przerywanego połączenia, po czym wciskam komórkę do kieszeni spodni i resztę drogi pokonuję biegiem.
Gdy docieram na niewielki parking, otoczony z dwóch stron zaniedbanym żywopłotem, moje płuca płoną. Nigdy nie miałem zbyt dobrej kondycji i szczerze mówiąc dziwi mnie sam fakt, że dałem radę nieprzerwanie biec od mojego domu aż tutaj.
Zauważam Chanyeola siedzącego na motocyklu w oparach zapachu pieczonego chleba i drżę ze szczęścia, gdy ten również zauważa moją obecność. Zmuszam swoje nogi do krótkiego biegu, by ostatecznie wpaść w jego otwarte ramiona i poddać się fali rozkosznych pocałunków, które szatyn składa wzdłuż mojej szyi. Nie wiem, co zaplanował. Tak naprawdę nawet nie chcę wiedzieć. Przywykłem do tego, że wszystkie jego plany są dla mnie niespodzianką i zdecydowanie nie chcę tego zmieniać.
- Znowu sweterek? - parska z rozbawieniem, przesuwając dłońmi po rękawach mojego szarego kardiganu.
Uśmiecham się z zakłopotaniem, nie chcąc przyznać nawet przed samym sobą, że założyłem go umyślnie, aby tylko poprawić Chanyeola, gdy ten nazwie mój kardigan sweterkiem i móc choć przed drobną chwilę nosić jego kurtkę.
- Kardigan - syczę, a mój głos gaśnie w mroku nocy.
Chanyeol kręci z rozbawieniem głową i zsuwa z ramion swoją kurtkę. Tylko na to czekałem.
- Wsiadaj - mruga porozumiewawczo krótko po zapięciu zamka okrycia, które mam na sobie.
Nie każę mu powtarzać dwa razy. Zasiadam na zaszczytnym miejscu tuż za jego plecami i mocno obejmuję tors ukochanego, wtulając policzek w jego twarde plecy. Nie pytam, gdzie jedziemy Nie dlatego, że mnie to nie interesuje, lecz dlatego, że kochając Chanyeola, nauczyłem się kochać niespodzianki.
Seul nocą jest piękny. Idealny do podziwiania w mroku swoich osiemnastych urodzin, siedząc na motocyklu swojego ukochanego w trakcie drogi do równie cudownego nigdzie. Myślę, że dopiero wtedy zaczynam żałować, iż nie spędziłem tak całego życia. Zaczynam prawdziwą egzystencję dopiero teraz, stojąc u progu dorosłości, a jednak nagle czując się jak dziecko.
- Będziemy pić alkohol? - pytam, gdy zsiadamy z pojazdu pod szyldem klubu z bilardem, w którym już byłem.
- Masz osiemnaście lat od ponad dwóch godzin i dwudziestu trzech minut - odpowiada Chanyeol, przelotnie zerkając na noszony na nadgarstku zegarek. - Naprawdę nie chcesz po raz pierwszy w swoim życiu legalnie wypić?
Śmieję się i chwytam jego dłoń, idąc przodem. Tym razem zalegające w klubie towarzystwo nie wydaje mi się straszne. Nawet wytatuowani od stóp do głów mężczyźni w skórzanych kamizelkach o ogromnych bicepsach nie robią na mnie najmniejszego wrażenia.
Przy barze czekają na nas znajomi Chanyeola. Rozpoznaję niektórych z nich, lecz większość ciągle jest przeze mnie kojarzona tylko z widzenia. Pośród nich siedzi Kyungsoo, energicznie machając mi na przywitanie, Kai palący fajkę i Jongdae wraz z dziewczyną o pięknych, złocistych lokach. Wszyscy śpiewają mi "Sto Lat", gdy zamawiam mojego pierwszego, legalnego drinka.
- Poproszę moje pierwsze legalne Sex on the Beach.
Muzyka dudni mi w uszach wraz z falą życzeń i przyjacielskich uścisków, jakimi raczą mnie ludzie przy barze. Nawet zupełnie obce osoby przyłączają się, życząc mi wszystkiego najlepszego, gdy siedzę pomiędzy Kyungsoo a Chanyeolem, sącząc mój pierwszy dozwolony alkohol. I jestem z siebie cholernie dumny.
Dokańczam drinka akurat, gdy siedząca na kolanach jednego z przyjaciół Chana brunetka kończy opowiadać zabawną historię o nowym mężu swojej siostry. Odstawiam pustą szklankę na blat, czując, jak rozcieńczona alkoholem krew zaczyna krążyć w moich żyłach, sprawiając, że mam ochotę tylko tańczyć.
I tańczę.
Nawet nie wiem, kiedy porywam Chanyeola za sobą, a ziemia drży pod naszymi stopami, gdy padamy sobie w ramiona. Tańczymy tak, jakby to miał być nasz pierwszy i ostatni taniec. Jakbyśmy w taki sposób mieli pozostać młodzi na zawsze. I bawię się przy tym tak dobrze, jak nigdy wcześniej.
Chanyeol nie pozwala mi się oddalić. Trzyma mnie przy sobie, a ilekroć pozostaję w tyle, na powrót przyciąga mnie do siebie, sprawiając, że wpadam na jego twardy tors. Robi to z taką determinacją, jakby bał się, że lada chwila rozpłynę się z tłumie. Ale nie ja nie mam zamiaru odchodzić gdziekolwiek indziej.
- Chcę kolejnego drinka - mówię mu do ucha, by przekrzyczeć ogłuszającą muzykę.
Wiem, że nie powinienem pić więcej i wiem, że Chanyeol też o tym wie, ale nie może mnie powstrzymać. To moje urodziny.
- Poczekaj tu - odpowiada równie głośno, a ja kiwam głową usatysfakcjonowany tym, jak szybko mi uległ.
Podchodzę do jednego ze stołów bilardowych i cicho przypatruję się rozgrywce, w myślach obstawiając, kto wygra. Wpatruję się w ludzi wypełniających klub i uśmiecham się, widząc, na jak szczęśliwych wyglądają. Tak, jakby nieszczęście nie istniało. Czy nikt tutaj nie ma problemów?
Po kolejnym drinku znów mam ochotę tańczyć, lecz żarliwy pocałunek Chanyeola krzyżuje mi plany. Moje myśli są zlepkiem brudnych pragnień i wstydliwych planów, do których nigdy bym się nie przyznał. To zdecydowanie one popychają nas w kierunki drzwi publicznej toalety.
Nie chcę się kochać w takim miejscu. Seks w otoczeniu brudnych toalet i smrodu tanich kostek do kibla wydaje się czymś tanim i płytkim - czymś drastycznie różniącym się od cudu, który dzieliliśmy tamtej nocy w łóżku Chanyeola. Na samą myśl o tym pozwalam sobie rozpaść się pod dotykiem dłoni chłopaka.
Nie mogę oddychać, czując, jak moje plecy stykają się z zimną ścianą, pokrytą paskudnymi kafelkami. Moje palce wędrują wzdłuż barków Chanyeola i wiem, że tylko sekundy dzielą nas od podjęcia decyzji. Pozwalam chłopakowi zdominować mnie w pocałunku, co zdecydowanie nie jest zbyt trudne, ponieważ za duża ilość alkoholu wypita w zbyt krótkim czasie do reszty pozbawiła mnie resztki asertywności.
- Chcę jechać na plażę - mruczę, zupełnie nie wiedząc, skąd wzięło się to nagłe wyznanie.
Chanyeol sprawia wrażenie równie zaskoczonego jak ja, jednak nie upływa nawet sekunda, gdy jego wargi rozciągają się w łagodnym, nieco zakłopotanym uśmiechu.
- Na plażę? Teraz? - rzuca mi rozbawione spojrzenie, lecz pomimo tego niepewnego tonu jestem pewien, że już się zgodził.
- To byłoby szalone, prawda? - parskam śmiechem.
- Tak - Chanyeol kiwa głową, splatając nasze dłonie razem i powoli, krok po kroku, prowadząc mnie w stronę wyjścia z toalety. - Jechanie nad morze o tej porze byłoby do reszty szalone.
Nie wiem, jakim cudem już chwilę później siedzę na motocyklu Chanyeola, szczelnie przytulony do jego pleców z marzeniem o szumie fal w głowie i smakiem kolejnego drinka na języku. Wiem tylko jedno - to szalone, ale z dziwnych przyczyn właśnie dlatego wydaje mi się tak ekscytujące.
Na ciemnym niebie wisi tarcza srebrnego księżyca, który wygląda tak nierealnie, że zaczynam się zastanawiać, czy nie jest przypadkiem alkoholową fatamorganą. Droga trwa zdecydowanie dłużej niż zwykle, lecz nie odczuwam upływu czasu, zakochany w uczuciu lekkości, które idealnie współgra z beztroskim wiatrem rozwiewającym moje włosy.
Jestem pewien jednego - właśnie to jest moje miejsce.
Gdy zimny wiatr przestaje smagać moją twarz, a motocykl zwalnia, wtaczając się na betonowy parking, zauważam, że naprawdę jesteśmy na plaży. Trudno mi stwierdzić, czy wszystko dzieje się naprawdę, ale mimo to nagle staję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a fakt, że kończę właśnie osiemnaście lat, tylko potęguje moje uczucie spełnienia.
- Czy my naprawdę...?
Chanyeol posyła mi rozbrajający uśmiech, pomagając zsiąść z siodełka.
- Wątpiłeś w to, aniele?
Jestem pewien, że wszystko jest tylko pięknym snem, dopóki moja dłoń nie styka się z powierzchnią wody. Uczucie chłodnej cieczy zderzającej się z moją rozgrzaną skórą jest tak boleśnie realne, że wyrywa mnie z sennego zamyślenia, wpędzając w jeszcze piękniejszą, realistyczną bajkę, w której Park Chanyeol prowadzi mnie wzdłuż brzegu, niosąc pod pachą piknikowy koc.
Wiem, że nie będziemy robić pikniku. Nie, to byłoby zbyt łatwe. Zbyt mało szalone.
Piasek wsypuje mi się do butów, więc chichocząc pod nosem, decyduję się je zdjąć, a przy tym zupełnie nie podejrzewam, że lada chwila wraz z butami i skarpetkami znikną ze mnie również spodnie i koszulka.
- To nie jest dobry pomysł - mruczy ostrzegawczo Yeol.
- Boisz się? - rzucam mu rozbawione spojrzenie, odrzucając jego kurtkę, kardigan oraz wygniecioną koszulkę na rozłożony koc.
- Jeżeli wejdziesz do wody, będę musiał cię wyciągnąć - mówi surowym głosem, który z pewnością ma nadać całej wypowiedzi cech groźby.
Posyłam mu ironiczny uśmiech, obserwując przez ramię, jak stoi tam z założonymi rękoma i rozszerzonymi w zaskoczeniu oczami. Nie spodziewał się, że potrafię dopuścić się tylu nieodpowiedzialnych, głupich i zwyczajnie szalonych rzeczy. Zresztą, co my, do cholery, robiliśmy na plaży w środku nocy?
- Więc mnie wyciągniesz.
- Baekhyun, woda może być naprawdę zimna.
Jego słowa dodatkowo mnie nakręcają. W końcu co może być lepszego niż kąpiel w lodowatym morzu gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą w nocy?
- Idę.
- Baekhyun!
To, że używa mojego imienia, nie robi na mnie wrażenia. Być może właśnie w taki sposób chcę się z nim podroczyć. Chcę widzieć, że się martwi i czuć tę troskę wokół mnie, gdy wbiega pomiędzy spienione fale zaraz za mną.
Krótki kontakt z zimną wodą sprawia, że odzyskuję trzeźwość umysłu i z zażenowaniem zauważam, że znajduję się w morzu niemal nagi, ciasno przylegając do ciała Chanyeola. Szatyn zabiera mnie z powrotem na koc i jestem pewien, że obydwaj myślimy o tym samym. Zdradzają nas drobne gesty, które z pewnością umknęłyby reszcie ludzi na świecie - ja przygryzam wargi w oczekiwaniu, a on mruży oczy, zaciskając dłonie w pięści w taki sposób, w jaki chciałby zaciskać je na moim ciele.
Nie jestem pewien, czy chcę to zrobić, dopóki nie zatapiam się w jego oczach, a szorstkie usta, całujące te moje z pasją i pożądaniem, same nasuwają mi odpowiedź.
Noc jest ciepła i parna, a w powietrzu czuć zapach nadchodzącej burzy, gdy leżymy spleceni ze sobą, poznając prawdziwy smak miłości bez granic. Myślę, że to właśnie jest ten moment, na który podświadomie czeka każdy z nas - młodych, zagubionych ludzi, szukających czegoś pewnego; czegoś, czego można się uczepić i trwać przy tym, ciągle czerpiąc taką samą satysfakcję.
To właśnie chwila bezwzględnego oddania. Obraz miłości, która narodziła się na naszych oczach wraz z rykiem motocyklowego silnika i zapachu fajek. Uczucie będące tylko małą cząstką emocji rozbijających nas na kawałki. Coś niepozornego, co w jednej chwili może nas zabić lub uczynić nieśmiertelnymi.
Uczucie, które zapłonęło pierwsze i zgaśnie ostatnie.
Subtelność dotyku miesza się w mojej głowie z cichym szeptem, wprowadzającym mnie do naszego własnego, zamkniętego świata pasji. Pod moimi powiekami maluje się obraz nas, kochających się na plaży tak, jakbyśmy urodzili się tylko dla tej chwili. Jakby wszystko wcześniej było tylko ulotnym oczekiwaniem.
Gasnę w jego oczach tylko po to, aby chwilę później rozbłysnąć łuną spełnionego blasku, dając mu znać, że niczego nie pragnę bardziej niż jego obok mnie. I w całym świecie niepowodzeń, niespełnionych marzeń i zwątpień znajdujemy pewność, która trzyma nas przy życiu.
Pewność, z którą będę żył przez kolejne lata, mając w sercu obraz szatyna o sympatycznym uśmiechu.
Szatyna, który nie odróżniłby kardigana od sweterka, nawet gdyby miał je oba podpisane.
Szatyna ze skłonnościami do tracenia kontroli i kochania bez kontroli.
Pierwszego i ostatniego, którego widzę przed sobą w ostatnich przebłyskach świadomości, czując się tak, jakbyśmy mieli za sobą wszystko, co najgorsze.
Gdy docierają do mnie wszystkie wydarzenia, które miały dziś miejsce, jestem tylko zlepkiem nieposkładanych myśli, wierząc, że na całym świecie istnieję tylko ja i on.
____________________
pamiętajcie dzieciaczki, że gdy nasz telefon wpada w ręce innych osób możemy wpaść w naprawdę niezłe gówno, a umiejętność ignorowania niektórych ludzi to sztuka.
kocham was.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top