34. Las Vegas
Łazienka na piętrze jest dość mała, lecz przytulna. Wypełniają ją promienie słońca wpadające przez otwarte okno z widokiem na drzewo kwitnącej wiśni oraz dźwięk porannego śpiewu ptaków, okupujących kruche gałęzie. Myślę, że to odpowiednie miejsce, aby po raz kolejny poczuć magię, towarzyszącą każdemu wspólnemu momentowi z Chanyeolem.
- Lawendowy czy różany? - pyta szatyn, gdy stoję przy oknie, wpatrzony w różowe kwiaty pokrywające gałęzie drzewa, trawnik w soczystym odcieniu zieleni i błękitne niebo, po którym leniwie suną postrzępione na krawędziach chmury.
Odwracam się, zauważając, jak mój kochanek pochyla się nad wanną z dwoma buteleczkami olejków do kąpieli w dłoniach i uśmiecham się lekko na ten widok.
- Wszystko jedno - odpowiadam, wzruszając ramionami, po czym znów powracam spojrzeniem do krajobrazu za oknem.
Pogoda jest naprawdę piękna i żałuję, że nie możemy jej wykorzystać na wyjazd nad morze. Jestem pewien, że możliwość spędzenia całego dnia sam na sam na plaży uczyniłaby ten dzień do reszty idealnym.
Drgam, gdy Chanyeol staje tuż za mną z dłońmi na moich biodrach i ustach tuż przy czubku mojej głowy. Moje plecy stykają się z jego nagą klatką piersiową, a ja zagryzam wargę, zaintrygowany faktem, że jestem tak wrażliwy na dotyk tego mężczyzny.
- Dodałem lawendowy - mruczy, a jego głos miesza się z odgłosem wody, która z chlupotem spada kaskadą z kranu prosto do wanny.
- W porządku - odpowiadam z lekkim uśmiechem, odwracając głowę w jego stronę.
Śmieję się cicho, widząc, jak mruży oczy przez promienie słońca, a następnie całuje mój policzek tak, jakby nie mógł się przed tym powstrzymać i wędruje dłońmi w górę, gładko przesuwając materiał białej koszuli po mojej skórze.
- Zamierzasz się w niej kąpać? - pyta, drocząc się ze mną. - Nie mogę ci na to pozwolić. To moja koszula i nie powinieneś jej moczyć bez mojej zgody.
Nim zdołam odpowiedzieć, jego dłonie odnajdują drobne guziki ubrania i rozpinają je po kolei, od góry do dołu. Jeszcze zanim palce Chanyeola natrafią na ostatni z nich, zbyt luźna koszula zsuwa się z moich barków, po czym opada na białe kafelki, a ja pozostaję w połowie nagi, okryty jedynie bielizną i ramionami szatyna.
- Wstydzisz się? - pyta, patrząc mi w oczy.
- Nie - energicznie kręcę przecząco głową, nawet jeżeli nie jest to do końca prawdą.
- Przecież widzę, aniele - szepcze, a jego dłonie wolno suną po moich nagich bokach od bioder, aż po pierwsze widoczne przez skórę żebra. - Nie masz czego się wstydzić. Jesteś piękny. Poza tym nie ma tu nikogo oprócz mnie, a dobrze wiesz, że widziałem cię już nagiego.
Wstrzymuję oddech, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak wielkim jestem szczęściarzem. Muszę przyznać, że dzięki jego wypowiedzi czuję się pewniej, zupełnie jakby kilkoma słowami zdjął z moich barków znaczący ciężar. Uśmiecham się, kładąc dłoń na jego policzku i łączę nasze usta w powolnym, żarliwym pocałunku, który dodaje mi jeszcze więcej odwagi.
Przerywamy dopiero, kiedy Chanyeol uznaje, że kąpiel jest gotowa i zakręca kurek, by następnie rozpiąć swoje spodnie i luźno zsunąć je z nóg. Stoję oparty o parapet, opuszkami palców lewej ręki błądząc po moich opuchniętych wargach, z oczami utkwionymi w szatynie, który już po chwili pozostaje nagi.
- Wolisz zostać w bieliźnie? - pyta i tym razem nie brzmi, jakby chciał się ze mną droczyć. To normalne pytanie. Jestem pewien, że pomimo moich zapewnień wie, jak się czuję.
- Nie - znów kręcę przecząco głową.
- Na pewno? - dopytuje, a gdy po raz kolejny zaprzeczam, dodaje: - Więc mam pomóc ci się rozebrać czy...?
Śmieję się ze sposobu, w jaki wypowiedział te słowa i spuszczam głowę, pozwalając kosmykom włosów zakryć moją mocno zarumienioną twarz.
- Musisz się odwrócić.
- W porządku. - Unosi dłonie w geście rezygnacji i wypełnia moją prośbę.
- I nie podglądaj.
- Niczego nie obiecuję.
Obydwaj parskamy śmiechem, nim w końcu przełamuję się i chwytam za gumkę swoich bokserek. W świetle dnia nie jestem tak odważny jak nocą, więc nieustannie towarzyszy mi nieuzasadniona obawa przed całkowitym rozebraniem się. W końcu Chanyeol jest pierwszą osobą, która widzi mnie nago. Pierwszą i ostatnią.
- Jesteś gotowy? - pyta wyraźnie zniecierpliwionym głosem.
Odkładam złożone bokserki na wiklinowy kosz na pranie i biorę głębszy oddech.
- Tak - odpowiadam, starając się powstrzymać zakłopotanie, gdy Chanyeol odwraca się i patrzy mi w oczy z lekkim uśmiechem.
- Spokojnie - szepcze, biorąc moją dłoń w swoją. - Widziałem cię już nago, aniele. Nadal jesteś tak samo piękny.
Rumienię się, gdy pomaga mi wejść do wanny i patrzy na mnie z uwielbieniem, gdy zanurzam się w pachnącej lawendą wodzie, na powierzchni której wytworzyła się cienka warstwa wodnistej piany.
- Zrobisz mi trochę miejsca? - pyta z uroczym półuśmiechem, na widok którego zapominam nawet o tym, jak się nazywam.
- Jasne - mruczę i przesuwam się w bok, ściśle przylegając do przeciwległej strony wanny.
Chanyeol opiera się o krawędź i patrzy na mnie z błyskiem w oczach, nim w końcu dołącza do mnie, powodując niebezpieczne podwyższenie się poziomu wody. Jego ramię niemal automatycznie owija się wokół mnie, sprawiając, że kończę, leżąc wygodnie wtulony w jego ciepłą, rytmicznie unoszącą się klatkę piersiową.
- Więc - zaczyna po krótkiej chwili, opierając policzek na czubku mojej głowy. - Powinien odwieźć cię do domu i udawać, że nic się nie stało, czy może od razu zabrać cię do Vegas i wziąć z tobą ślub?
Śmieję się cicho, rysując opuszką palca wzory z kropel wody na jego torsie.
- A co wolałbyś zrobić? - pytam, nie mogąc powstrzymać się od głębokiego westchnienia, gdy jego dłoń gładzi moje plecy pod wodą.
- Oczywiście, że to drugie.
- Dlaczego akurat Vegas? - pytam z cichym prychnięciem. - To miasto krętaczy, oszustów i hazardu.
- W Vegas jest dużo ładnych miejsc - mruczy, zaczesując swoje włosy palcami drugiej ręki.
- Na przykład?
- Kasyna.
Unoszę głowę i wlepiam w niego oceniające spojrzenie, na co ten wybucha śmiechem.
- Spokojnie, żartowałem, aniele.
- Mam nadzieję - parskam i znów wygodnie układam się na jego klatce piersiowej. - Więc jakie miejsca są ładne w Vegas?
- Mają kina samochodowe i świetne restauracje - odpowiada zamyślony szatyn, stale gładząc moje plecy swoją dużą, szorstką dłonią, której dotyk sprawia, że wariuję.
- W Korei też są kina samochodowe i świetne restauracje - mówię, trącając kolanem jego nogę w geście protestu.
- Owszem, są. - Wzrusza ramionami. - Ale Korea to nie USA, a Seul to nie Las Vegas.
Śmieję się, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi, która nadal pachnie mocnymi kaszmirowymi perfumami oraz benzyną. Myślę, że mógłbym spędzić w takiej pozycję resztę mojego życia, otoczony tymi kochającymi ramionami, przyjemnie ciepłą wodą oraz rześkim zapachem poranka.
- Myślisz, że dojedziemy tam na twoim motocyklu? - pytam, zerkając na niego z ironią w oczach.
- To porządny grat. Dojechalibyśmy nim wszędzie - mruczy, całując moje wilgotne włosy.
- Jasne - mamroczę tylko i jeszcze wygodniej układam się w jego ramionach.
Leżymy wtuleni w siebie w wannie wypełnionej wodą o zapachu lawendy tak długo, aż oboje przypominamy sobie, że Korea to nie USA, Seul to nie Las Vegas, a my nie jesteśmy jeszcze po ślubie. Woda jest już dość chłodna, gdy Chanyeol wylewa na swoją dłoń sporą ilość żelu do kąpania i z przekonującym uśmiechem rozsmarowuje go na moich plecach. Syczę krótko przez uczucie, jakiego doznaję, gdy zimna substancja styka się z moją skórą i wzdycham, czując dotyk ciepłej dłoni mężczyzny. Mam wrażenie, że odpływam, gdy szatyn myje moje ciało, w skupieniu poświęcając uwagę każdemu skrawkowi skóry.
- Będę pachnieć tobą - mruczę, gdy jego ręce gładko przesuwają się po moich ramionach.
- To źle? - pyta rozbawiony, zaczynając mydlić mój tors, a ja wstrzymuję oddech ze wzrokiem utkwionym w martwym punkcie, ponieważ, cholera, jego dotyk daje mi więcej, niż mógłbym pragnąć.
- Oczywiście, że nie - odpowiadam, starając się unormować oddech. - Chcę, aby inni czuli, że jestem twój.
Chanyeol śmieje się, owiewając mój mokry kark swoim gorącym oddechem i przesuwa dłonią wzdłuż mojego brzucha, sprawiając, że cały drżę. On jednak zdaje się tego nie zauważać i kontynuuje serię niewinnych pieszczot, myjąc mnie, dopóki nie podskakuję w miejscu, czując, jak jego palce drażnią miejsce tuż poniżej moich żeber.
- Zrobiłem coś nie tak? - pyta z wyraźnym przejęciem, nachylając się do mojego ucha.
- Nie. - Kręcę głową z cichym westchnieniem. - Po prostu mam tam łaskotki.
- Łaskotki? - powtarza, a następnie znów przesuwa palcami po wrażliwym miejscu, sprawiając, że z moich ust wyrywa się niekontrolowany śmiech. - Tutaj?
- Przestań - dyszę, gdy ten nie przestaje mnie dotykać po czułych punktach.
- Magiczne słowo?
- PRZESTAŃ.
Czuję, że moja twarz robi się cała czerwona, gdy miotam się w wodzie, nie mogąc zaczerpnąć tchu z powodu rozbawienia. Doprowadzanie mnie do stanu zupełnej desperacji widocznie sprawia Chanyeolowi sporą frajdę, ponieważ chłopak nawet nie zamierza przestać. W końcu udaje mi się uwolnić spod zasięgu jego rąk i odsunąć w najdalszą część wanny, by następnie ochlapać mężczyznę przeźroczystą cieczą.
- Dupek - cedzę z udawaną obrazą w głosie.
- Jak mnie nazwałeś? - żartobliwie posyła mi groźne spojrzenie, niezauważalnie przysuwając się bliżej.
- Dupek - cedzę ponownie, dosadnie ważąc każdą literę.
I doskonale wiem, co się zaraz stanie.
Chanyeol odpycha się od krawędzi wanny i nakrywa moje ciało swoim, podczas gdy jego dłonie znów zaczynają mnie łaskotać. Chichoczę, błagając o litość i nieudolnie ponawiam próbę odepchnięcia go, lecz ma zdecydowaną przewagę, jeżeli chodzi o siłę.
- Jakim cudem nie zauważyłem wczoraj, że masz tu łaskotki? - pyta retorycznie, patrząc mi w oczy w udawanym zamyśleniu, przerywając tym samym słodką torturę.
- Byłeś bardziej zajęty innymi częściami mojego ciała - prycham, czując się tak zażenowanym, że mam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Racja - mruczy, przesuwając nosem po mojej szyi. - Przez następne tygodnie będziesz musiał nosić golfy.
- Dlaczego? - pytam, marszcząc brwi.
- Nie widziałeś się w lustrze? - parska śmiechem, a ja zgaduję, o co mu chodzi.
Moja szyja z pewnością wygląda, jakby przyssała się do niej armia pijawek.
- Zrobiłeś to specjalnie - prycham, rzucając mu oskarżające spojrzenie.
- Wybacz, aniele. Być może jestem wampirem, ale nie mogłem się powstrzymać.
Jego arogancki ton sprawia, że moje dłonie w jednej chwili zaczynają drażnić jego boki. Ku mojemu zdziwieniu Chanyeol nie posiada wrażliwszych części ciała, a wręcz przeciwnie - jest na mnie zaskakująco odporny. Oczywiście, wszystko kończy się w momencie, gdy moje palce odnajdują miejsce tuż nieopodal lekko wystających, opalonych obojczyków, które okazuje się strzałem w dziesiątkę.
I być może to infantylne i głupie, ale naprawdę czerpiemy z tego frajdę. Przez chwilę czuję się tak beztrosko, jakby moim największym zmartwieniem było to, że duże dłonie Chanyeola znów dominująco złapią te moje, uniemożliwiając mi tym samym ucieczkę przed kolejną serią łaskotek.
W końcu nadchodzi pora na pojednawczy pocałunek, który Yeol z zaskoczenia składa na moich ustach, sprawiając, że obydwaj łagodniejemy. Dalsza część kąpieli jest dużo wolniejsza i sprawia wrażenie trwającej wieczność. Oczywiście, tylko w tym pozytywnym znaczeniu. W końcu kto nie chciałby spędzić wieczności w wannie z miłością swojego życia?
- Naprawdę nie ma szans, żebym mógł zatrzymać cię tu na zawsze? - pyta w końcu Chanyeol, gdy w skupieniu wcieram w jego włosy szampon, siedząc okrakiem na jego udach.
Fakt, że obaj jesteśmy nadzy, nadal nieco mnie peszy, ale z każdą chwilą coraz bardziej się z tym oswajam. Być może już dawno przywykłem do myśli, że Park jest tą osobą, która zdecydowanie powinna widzieć mnie takiego - nieokrytego żadną warstwą, dosłownie i w przenośni. A ja powinienem widzieć jego - wysokiego mężczyznę, bezbronnego i niewinnego, z dziecięcą uległością pozwalającego mi myć jego kręcone, przydługie włosy.
- Nie - mruczę, a po chwili szybko się poprawiam. - Nie teraz.
- Będę za tobą tęsknił.
- Nie przesadzaj. Możesz wpadać wieczorami - uśmiecham się.
- Rodziców nie będzie w domu? - pyta, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie, lecz widząc moją reakcję, szybko dodaje: - Spokojnie, nie mam na myśli niczego niemoralnego.
Puszczam jego słowa mimo uszu, zagłuszając dalszą część wypowiedzi dźwiękiem prysznica, którym spłukuję pachnącą pianę z głowy mężczyzny, zaciskającego oczy w obawie przed dostaniem się do nich wody czy też odrobiny szamponu. Chwilami tak bardzo przypomina mi małego chłopca, że zaczynam zastanawiać się nad tym, jakim cudem ludzie z wyścigów mogą uważać go za groźnego. Dopiero później orientuję się, że właśnie na tym polega cała magia - silny i niezależny Park Chanyeol uczynił mnie swym aniołem, ukazując mi to, czego nie ukazał nikomu innemu. Swoją miękką, delikatną stronę niewinnego chłopca, który musiał dorosnąć szybciej, niż jego rówieśnicy.
To Chanyeol pierwszy opuszcza wannę, przewiązując wokół bioder jeden z szaro-burych ręczników, a następnie czekając na mnie z kolejnym z nich rozłożonym w ramionach. Gdy wychodzę, moje ciało natychmiast zostaje otulone ciepłym, nieco chropowatym materiałem, a ja z błogim westchnieniem opieram głowę na masywnym ramieniu, obiecując sobie, że nieważne, co się stanie, muszę znaleźć sposób, aby pozostać w tych objęciach na zawsze.
Ubieram się w swoje wczorajsze ubrania, pomimo tego, że Chanyeol proponuje mi pożyczenie kilku jego rzeczy. Oczywiście, wszystkie części garderoby mężczyzny są za duże, a poza tym istniałoby ryzyko, że moi rodzice zauważą nagłą zmianę moich ubrań, a przy tym zaczną coś podejrzewać. Naprawdę nie chciałem prowokować ich do kolejnej "poważnej" rozmowy, więc zwyczajnie narzuciłem na siebie własne spodnie, wczorajsze skarpetki i buty. Dzień był parny i gorący, więc marynarkę wraz z krawatem wcisnąłem do lnianej torby, pożyczonej od Yeola, pozostając tym samym w samej koszuli. I być może to przez moją nieuwagę, a być może przez podświadomą chęć manifestacji przed innymi swojego oddania mężczyźnie, moja koszula Louis Vuitton pozostaje na podłodze nieopodal łóżka Chanyeola, zapomniana i niechciana, a ja opuszczam dom kochanka w tej jego, zupełnie nie pamiętając o swojej, którą rzekomo powinienem na sobie mieć. Orientuję się o tej drobnej wpadce dopiero siedząc przytulony do pleców szatyna w trakcie przemierzania ulic milionowego miasta i stwierdzam, że nie mam zamiaru wracać po własne ubranie. Tak jest mi dobrze.
Droga powrotna pomimo tego, że powinna być dla nas jedynie smutną powinnością, sprawia mi dużo przyjemności. Przez upał ulice nie są tak zaludnione jak zwykle, a uczucie powietrza smagającego moje policzki jest czymś tak cudownym, że nie mogę się tym nacieszyć.
Gdy Chanyeol parkuje parę przecznic od mojego domu, czuję wewnętrzną pustkę, która wyżera mnie od środka na samą myśl o kolejnych samotnych wieczorach, nauce i palcach bolących od gry. Przypominam sobie jednak, że spełniłem swoje dwa największe marzenia i uczucie zadowolenia pozwala mi na chwilę zapomnieć o tęsknocie.
Całuję usta motocyklisty z takim pragnieniem, jakbym chciał na zawsze zatrzymać ich smak w swojej pamięci, a następnie mamroczę ciche, przepełnione potrzebą "Wpadnij do mnie czasem" i znikam za zakrętem w zbyt luźnej koszuli, zsuwającej się z mojego ramienia, beztrosko bujając lnianą torbą.
Moim pierwszym marzeniem był występ na deskach Filharmonii Narodowej.
Udało się.
Moim pierwszy i ostatnim marzeniem był Chanyeol, kochający mnie do utraty tchu.
I to również się udało. Udało się najbardziej ze wszystkiego, co kiedykolwiek mi się ziściło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top