32. Bezdech
Nie pamiętam w jaki sposób schodzę ze sceny. Odzyskuję trzeźwość umysłu dopiero stojąc za kulisami w towarzystwie moich nauczycieli i rodziców. Wszyscy mnie chwalą, zachwycają się moją grą i gratulują mi, a ja mimo wszystko puszczam ich słowa wolno, ciągle rozglądając się wokół w poszukiwaniu Chanyeola.
- Synku, wszystko w porządku? - spoglądam na moją matkę, gdy jej dłoń z troską zaciska się na moim ramieniu.
- Tak, ja po prostu... Po prostu... - muszę wziąć kilka głębszych oddechów, by móc ubrać w słowa moje myśli. - Po prostu szukam kogoś.
- Och, wszyscy są zaproszeni na przyjęcie zaraz po koncercie - wtrąca jakaś niska kobieta w podeszłym wieku, patrząc na mnie z uznaniem. - Myślę, że powinni się tam państwo pojawić. W końcu panicz Byun zasługuje na miano honorowego gościa.
Nie chcę tam iść, ale chyba jestem zbyt zdezorientowany, by zareagować. Ciągle poruszam się otoczony ciasnym wianuszkiem nauczycieli i członków rodziny. Okazuje się, że na koncert przyjechała moja prababcia, jednak nawet to w tej chwili traci dla mnie znaczenie. Czuję się naprawdę okropnie, ale zwyczajnie nie potrafię docenić starania moich bliskich, myśląc tylko o Chanyeolu.
Podczas przyjęcia nie mogę wyrwać się nawet na chwilę, aby porozmawiać z Kyungsoo, stojącym nieco dalej w otoczeniu swojej matki oraz jej czwartego męża. Powoli tracę nadzieję, obojętniejąc wraz z każdym kolejnym łykiem szampana. Jest tak samo paskudny jak ten, którego piłem niegdyś z Chanyeolem i myśl o tym sprawia, że tęsknie jeszcze bardziej.
- Przepraszam, czy mógłbym osobiście pogratulować Byun Baekhyunowi?
Podnoszę wzrok słysząc ten głos, którego nie mógłbym pomylić z żadnym innym. Prawie upuszczam swój wysoki kieliszek z kruchego szkła, widząc przed sobą Park Chanyeola w schludnym garniturze i krawacie, którego przecież nienawidzi. Jego włosy są elegancko zaczesane do tyłu, a na twarzy widnieje jeden z tych uprzejmych uśmiechów, który wyraźnie robi wrażenie na mojej matce.
- Chanyeol - nie mogę powstrzymać cichego westchnienia, przez które zwracam na siebie uwagę otaczających mnie mentorów i członków rodziny.
- Znacie się? - pyta moja matka, zerkając to na mnie, to na Chanyeola.
- Och, o-oczywiście - mówię, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Mamo, tato to Park Chanyeol, mój...
Dłużąca się przerwa w wypowiedzi nie umyka uwadze zarówno moich rodziców jak i chłopaka, jednak nie mam zamiaru dłużej trzymać ich w niepewności. Powinienem przedstawić Chanyeola jako mojego partnera, kochanka, cokolwiek. Moja rodzina zdecydowanie powinna wiedzieć o tym, co nas łączy. Powinni widzieć o gorzkich drinkach, ucieczkach na plażę, pożyczonej kurtce i ukrytym szampanie, ale zdecydowanie wolę przełożyć tą opowieść na inną okazję.
- ...Park Chanyeol, mój bliski przyjaciel.
- Bardzo mi miło, pani Byun - mówi Yeol, całując dłoń mojej matki z klasą wprawionego dżentelmena.
- Kogoś mi przypominasz, młodzieńcze - odzywa się mój ojciec, kiedy Park z taktem podaje mu dłoń.
- To bardzo wątpliwe, proszę pana - mówi, lecz widzę w jego oczach błysk rozbawienia. - Jestem pewny, że spotykamy się po raz pierwszy.
Obserwuję jak przez dłuższą chwilę Chanyeol wita się z moją rodziną i nauczycielami, a żadne z nich nawet nie podejrzewa, że to on jest przyczyną mojej zguby. Jestem pewien, że nikt nie domyśla się, że mógłbym umrzeć dla tego mężczyzny.
- Pozwolą państwo, że ukradnę Baekhyuna na dosłownie dwie minuty? - pyta kulturalnie, a moi rodzice są zbyt oczarowani szarmanckim szatynem w garniturze, aby mu odmówić.
Odkładam kieliszek szampana na marmurowy blat i idę za Chanyeolem, który nie zdejmuje swojej maski grzecznego chłopca, dopóki nie wychodzimy na pusty korytarz. To właśnie tam obydwaj zapominamy o wszystkim, co nas otacza i pozwalamy sobie po prostu być Chanyeolem i Baekhyunem, którzy zakochali się w sobie tak samo, jak się poznali - przypadkiem.
Nie mogę nawet zaczerpnąć tchu, gdy mężczyzna popycha mnie na ścianę i odciska na moich ustach tak żarliwy pocałunek, że czuję go całym swoim ciałem.
- Boże, jestem z ciebie tak, kurwa, dumny - szepcze w przerwie pomiędzy kolejnym pocałunkiem, który na dobre odbiera mi zdolność logicznego myślenia.
Moje dłonie układają się na jego policzkach, gdy patrzę w te same oczy, w których zakochałem się na samym początku i nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną ten sam mężczyzna. Już nie w zubożałym podkoszulku i skórzanej kurtce lecz w dopasowanym garniturze. Jestem pewien, że choć w stroju galowym wygląda naprawdę charyzmatycznie i pociągająco, ja nadal wolę go w jego zwyczajowych jeansach, ciemnej koszulce oraz nieodłącznej czarnej skórze.
- Nie sądziłem, że przyjdziesz - mamroczę i przysięgam, że jestem o włos od rozpłakania się jak dziecko.
- Jak mogłeś zwątpić w to, że dotrzymam obietnicy? - parska oskarżająco, zaplatając ramiona wokół mojej talii.
- Nie odpisałeś na moją wiadomość - tym razem mój głos już zaczyna się łamać.
- Bo nie miałem pojęcia za co, do cholery, miałbyś przepraszać, skoro obydwaj wtedy zjebaliśmy.
Nie chcę płakać w takiej sytuacji. Po prostu wstrzymuję oddech i staram się nie mrugać, aby odgonić łzy zamazujące mi obraz. To zbyt radosna sytuacja.
- Płaczesz?
Podnoszę wzrok i kręcę przecząco głową, choć po moich policzkach spływają łzy, na widok których Chanyeol parska rozczulonym śmiechem. Również zaczynam się śmiać, ponieważ to naprawdę komiczne jak sprzecznymi odczuciami napawa mnie ten mężczyzna.
- Trochę. To dla mnie trudny dzień... Sam wiesz... Dużo emocji.
Szorstki kciuk Parka ściera ciężką łzę z mojego policzka, gdy odwracam wzrok zażenowany własnym zachowaniem.
- Spadajmy stąd - prycha nagle. - To najnudniejsza impreza na jakiej kiedykolwiek byłem. Na stypie mojego wujka było o wiele weselej niż tutaj.
Śmieję się, do reszty zapominając o płaczu. Naprawdę chciałbym opuścić przyjęcie i odjechać wraz z Chanyeolem, ale wiem, że nie mogę. Ta decyzja nie należy do mnie.
- Nie wiem, czy mi pozwolą - mówię nieśmiało.
- Kto? Rodzice?
W odpowiedzi tylko kiwam głową.
- Bez obaw - wzdycha lekceważąco. - Już mnie polubili, jestem tego pewny.
Parskam śmiechem, zbyt rozbawiony, by zatrzymać go, gdy wraca na salę i odważnie kieruje się ku moim rodzicom. Mam serce w gardle, gdy z daleka obserwuję jak Chanyeol przybiera pozę dobrze wychowanego młodego mężczyzny i czaruje moich rodziców fałszywymi zapewnieniami.
- Ja i kilkoro znajomych Baekhyuna zorganizowaliśmy dla niego małe przyjęcie z okazji tego wielkiego sukcesu, więc bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby wyrazili państwo zgodę - mówi, posyłając każdemu po kolei przekonujące spojrzenie.
- Jest już dość późno - wtrąca się mój ojciec, zerkając na zegarek, noszony na nadgarstku.
- Może zostać u mnie na noc - zapewnia szybko Chanyeol. - Oczywiście, jedynie za państwa zgodą.
- Czy to nie będzie problem dla twoich rodziców, Chanyeolu? - pyta moja matka, a w jej głosie pobrzmiewa pewna obawa.
- Oczywiście, że nie. To czysta przyjemność gościć kogoś tak uzdolnionego.
Mam ochotę parsknąć śmiechem słysząc jak Park łasi się do moich rodziców. Wiem jednak, że już zdobył ich sympatię, a usłyszenie zgody jest tylko kwestią czasu.
- W porządku, ale chciałabym, żebyś wrócił jutro rano, Baekhyun - mówi moja mama, posyłając mi uważne spojrzenie.
- Oczywiście - kiwam głową, ciągle oszołomiony tym, jak szybko Park Chanyeol okręcił sobie moich rodziców wokół palca. Cóż, szczerze mówiąc jest mi to bardzo na rękę.
- W takim razie życzymy państwu miłego wieczoru - mówi Park, lekko skłaniając się w stronę starszych i wycofując z przebiegłym uśmiechem na twarzy.
- Czy możesz mi, kurwa, wyjaśnić w jaki sposób sprawiłeś, że są tacy ulegli? - parskam, gdy wychodzimy z sali i kierujemy się pustym korytarzem prosto na parking.
- Po prostu potrafię być dżentelmenem - uśmiecha się z dumą. - Nie spodziewałeś się, prawda?
Nie odpowiadam, ciągle zbyt oszołomiony takim obrotem wydarzeń. Mój wielki dzień naprawdę jest wielki i to nie tylko dla moich rodziców. Pojawienie się Chanyeola zdecydowanie sprawiło, że mogę nazwać to wydarzenie Wielkim Dniem, pisanym dużymi literami.
- Przyjechałeś motocyklem? - pytam, nie kryjąc zdziwienia, gdy widzę maszynę zaparkowaną w rogu parkingu.
- Mogę nosić garnitur i krawat ale nie zapominaj, że dalej jestem tym samym Chanyeolem - prycha w odpowiedzi i splata nasze dłonie razem, pomagając mi usiąść na moim miejscu.
Ta przejażdżka jest inna od pozostałych i to nie tylko dlatego, że obydwaj mamy na sobie galowe stroje. Wiem, że wszystko jest tylko początkiem mojego Wielkiego Dnia. Milcząco oczekuję rozwinięcia tej pięknej nocy. Chcę ciągu dalszego. Wiem, że zapamiętam to w wyjątkowy sposób.
Motocykl zatrzymuje się przed domem Chanyeola, a ja otwieram usta z podziwu, widząc jak blask księżyca gra w szybach okien. Wokół rozbrzmiewa dźwięk świerszczy, gdy Park podaje mi rękę i prowadzi mnie przez podjazd z taką delikatnością, jakbym był królewiczem.
- Mamy cały dom dla siebie, aniele - mówi, gdy przekraczamy próg, witając odurzający nas przyjemny zapach zwietrzałego drewna, typowy dla starych, drewnianych domków mających w sobie pewien urok.
- Nie spodziewałem się, że tu przyjedziemy - odpowiadam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, gdy ramię Parka zwinnie obejmuje moją talię, a jego usta składają lekki pocałunek na moim policzku.
- Naprawdę liczyłeś na przyjęcie na twoją cześć? - śmieje się cicho. - Wybacz, jeżeli jesteś zawiedziony.
Również zaczynam się śmiać, ponieważ to naprawdę szalone, że wszystkie moje obawy zdołały stracić znaczenie na widok jednej osoby.
- Nie chcę żadnych przyjęć, Chanyeol.
- Więc? - zatrzymujemy się na środku niewielkiego salonu, a jego zmrużone oczy mierzą mnie łagodnym, uwielbiającym spojrzeniem. - Na co masz ochotę, mój aniele?
Unoszę dłonie, by oprzeć je na jego masywnej klatce piersiowej, a następnie pochylam się i szepczę do jego ucha nęcącym głosem.
- Po prostu uczyńmy ten dzień jeszcze bardziej wyjątkowym.
Wiem, że obydwaj zrozumieliśmy te słowa w taki sam sposób. To prawie jak dosłowne zapewnienie. Oddech Chanyeola na chwilę się zatrzymuje, gdy zostawiam mokry pocałunek na jego szyi i prostuję się, pozostawiając go w przekonaniu, że przestałem być już niewinnym chłopcem w kardiganie.
Jego ramiona z łatwością unoszą mnie w górę jak pannę młodą i nim zdążam zaprotestować ten już niesie mnie po schodach. Układam dłonie na jego barkach, czując poruszające się pod skórą mięśnie i proszę w myślach, aby ten piękny sen nigdy się nie kończył. Opieram głowę na ramieniu Yeola i zamykam oczy nie mogąc wytrzymać ekscytacji. Otwieram je dopiero, gdy czuję pod sobą sprężynowy materac jego skrzypiącego łóżka i przysięgam, że na niczym nie skupiam się tak, jak na ciele mężczyzny pochylającego się nade mną.
- Chyba jestem od ciebie uzależniony.
Pierwszy pocałunek, który dzielimy jest ostrożny i delikatny. Dłonie Chanyeola roztropnie suną po moich bokach zatrzymując się na granicy bezpiecznej strefy znajdującej się na moich biodrach.
- Smakujesz bardzo, bardzo niesmacznym szampanem, ale twoje słodkie usta są tego warte, aniele.
Kolejny pocałunek jest nieco bardziej wulgarny i żarliwy. Moje dłonie same z siebie zaciskają się na kołnierzyku koszuli Chanyeola, przyciągając go jeszcze bliżej. Wkładam w gorliwą pieszczotę całego siebie, smakując ust mężczyzny tak, jakbym urodził się tylko po to.
Przerywamy serię pieszczot, by nabrać tchu i przez chwilę po prostu wpatrywać się w swoje oczy. Chcę powiedzieć mu tyle rzeczy, tych taktownych i tych do reszty wulgarnych, ale ostatecznie nie udaje mi się wydusić z siebie ani słowa. Zamiast tego tylko odpinam kilka pierwszych guzików mojej koszuli, pokazując mu, że przestałem już wątpić. Pozwalam mu posiąść mnie całego.
Jest zaskoczony, być może lekko wzruszony i zmieszany, ale w odpowiedzi tylko całuje mnie z uwielbieniem. Czuję jego troskę, gdy z pewną nieśmiałością zsuwa z moich ramion marynarkę, przelotnie zostawiając ślady drobnych pocałunków na mojej szyi. Wzdycham, biernie przyjmując wszystkie drobne pieszczoty sprawiające, że czuję się jakbym upadał i wzlatywał jednocześnie.
Doświadczam na sobie jego kochającego spojrzenia, którym śledzi każdy fragment mojego ciała. Skupiam całą uwagę na spragnionych pocałunkach, które sprawiają wrażenie niemających końca pozwalając pożądaniu do reszty opętać mój umysł. Pragnę Chanyeola tak bardzo, że pragnienie to z każdą chwilą staje się coraz bardziej bolesne.
Jego zwykle chłodne dłonie tym razem stają się wręcz gorące, gdy w skupieniu odpina dalszą część guzików mojej koszuli, by następnie spojrzeć mi w oczy, szukając potwierdzenia. Dopiero, widząc mój zdecydowany uśmiech odpina ostatni guzik i wsuwa dłonie pod poły lekkiego materiału, nachylając się, by ucałować moją klatkę piersiową.
Skłamałbym mówiąc, że nie towarzyszy mi pewna doza lęku i obawy przed nieznanym. Wiem, jednak, że nic nie zepsuje mi tej nocy. Wszystko wydaje się tak prawidłowe i przemyślane, gdy spontanicznie luzuję krawat Chanyeola, w międzyczasie łącząc nasze usta w łagodnym pocałunku.
Idealnie się harmonizujemy, gdy unoszę się, siadając na jego kolanach i rozwiązując jego krawat akurat w tym momencie, w którym on zręcznie rozpina moje spodnie. Obejmuję jego kark, odrzucając skrawek materiału, ciągle całując jego usta z taką samą determinacją.
Lekki dotyk rozpalonej dłoni Chanyeola na moim udzie sprawia, że unoszę się na kolanach, pozwalając mu zsunąć z moich nóg opinające spodnie. W następnej chwili znów leżę na skrzypiącym materacu, pozwalając mężczyźnie nade mną widzieć mnie półnagiego w rozpiętej koszuli i bieliźnie. Moje policzki pieką żywym ogniem, gdy w milczeniu obserwuję jak nie spuszczając ze mnie wzroku zrzuca swoją marynarkę, następnie jedną ręką odpinając kilka pierwszych guzików koszuli i sprężystym ruchem zdejmując ją przez głowę.
Patrzę na jego nagą klatkę piersiową z jeszcze większym zachwytem i fascynacją, niż gdy widziałem ją kiedykolwiek wcześniej. Na jego szyi wisi dobrze mi znany wisiorek z zawieszką w kształcie wiolonczeli. Wyciągam dłonie, by poczuć pod palcami strukturę gładkiej, lekko opalonej skóry, pod którą napinają się imponujące mięśnie. Moje serce bije jak oszalałe, a oddech traci rytm, gdy szatyn pochyla się i znów odważnie zagarnia moje usta w swoje.
Czuję jego gorący dotyk na swojej nagiej skórze, gdy jeszcze bardziej przyszpila mnie do materaca, a moje ramiona intuicyjnie owijają się wokół jego szyi. Nasz pocałunek jest pomieszaniem pożądania i słodkiej miłości. Ignoruję wstydliwe reakcje swojego ciała i oddaję pieszczotę równie mocno jak ją przyjąłem, czując jak mój kochanek dyszy prosto w moje usta.
Jego wargi zsuwają się na moją szyję, pozostawiając po sobie subtelne ugryzienia i serię ssący pocałunków. Wiem, że zostaną po nich ślady i wiem, że będę musiał je ukryć, ale nie przyjmuję się tym, ponieważ pragnę być naznaczony przez Chanyeola bardziej, niż czegokolwiek.
Nasze nagie ciała stykają się ze sobą w niektórych momentach, sprawiając, że urywa mi się oddech. Odchylam głowę do tyłu, pozwalając Yeolowi znaczyć dalsze rejony mojej skóry. Zamykam oczy, czując, że rozkosz odbiera mi zdolność logicznego myślenia. Potrafię skupiać się tylko na tym jak perfekcyjnie pieszczą mnie te szorstkie usta.
Syczę cicho na przemian wzdychając i wijąc się pod jego dotykiem. Pragnę więcej, bardziej, mocniej, a wraz z moimi niemymi prośbami subtelne czułości stają się coraz intensywniejsze. Zamykam oczy, widząc w głowie dokładny obraz mężczyzny spychającego mnie na granicę wytrzymałości. Widzę jego duże dłonie odkrywające coraz więcej mojego ciała, ciągle z taką samą fascynacją, jego wypukłe, popękane usta i ciemniejące oczy, lśniące w ciemności blaskiem bezpieczeństwa jak latarnia na brzegu morza.
Wszystko jest mi tak bliskie, a zarazem tak dalekie i nierealne. Pragnienie sprawia, że zapominam o moralność i to pierwsza chwila, gdy naprawdę czuję się wolny. Wstyd przestaje mieć znaczenie, gdy dłoń Chanyeola wsuwa się dalej, poza moją strefę komfortu. Wzdycham, gdy szorstka, męska dłoń bezwstydnie przekracza bezpieczną granicę wsuwając się pod materiał mojej bielizny. Powstrzymuję jęki, umierając z oczekiwania, gdy całuje mnie wolno, jednocześnie poznając wszystkie najintymniejsze części mojego ciała.
Zsuwa ze mnie całą resztę ubrań. Najpierw bieliznę, powoli i uważnie, później koszulę z nieco większym pośpiechem. Patrzę na niego z ufnością, pokornie oddając mu mój pierwszy raz. W końcu jest moim Chanyeolem. Moim jedynym.
Moim pierwszym.
I moim ostatnim.
Ekscytacja i pragnienie sprawiają, że nie mogę oddychać. Z każdą chwilą moje zmysły jeszcze bardziej się wyostrzają. Jestem gotów błagać Chanyeola o to, aby dał mi więcej, lecz w tej samej chwili on sam, jakby czytając w moim myślach, czyni wszystko bardziej gwałtowniejszym.
Moje ciało drży, a oczy zachodzą mgłą, gdy pieszczoty mężczyzny stają się bardziej intensywne. Chcę dać mu coś od siebie. Pragnę, by zaznał ze mną rozkoszy. Nie mogę jednak zmusić się nawet do uniesienia dłoni, by przygładzić jego idealnie ułożone włosy, które teraz opadają pojedynczymi kosmykami na zmarszczone czoło, gdy całuje dolne partie mojego brzucha z takim uwielbieniem, jakbym był jego największym skarbem. To wszystko mnie przerasta, nie potrafię tego uradzić. Mogę tylko leżeć pod nim owładnięty pragnieniem bliskości.
- Jesteś piękny, aniele. Tak cholernie piękny - szepcze, gdy drżę pod jego dłońmi.
Kocham każdy jego gest, każdy dotyk i każde przelotne muśnięcie ust, a gdy pomiędzy pieszczotami następuje dłuższa przerwa potrafię tylko dyszeć chaotycznie w oczekiwaniu na więcej.
Chanyeol ostrzega mnie z czułością całując moje czoło, lecz ignoruję jego ostrzeżenia. Chcę go tu i teraz. Nie liczy się dla mnie nic poza tym palącym pragnieniem. Jestem chory z potrzeby. Uzależniam się od jego pieszczot i nawet nie zauważam kiedy słyszę dźwięk sprzączki paska jego spodni uderzającej o podłogę.
Z moim ust mimowolnie ucieka płaczliwy jęk, gdy przyjemność ustępuje miejsca wilgotnemu dyskomfortowi. Jestem sparaliżowany z bólu w oszołomieniu wtulając się w silne ramiona przytulające mnie w kojącym, czułym geście. Być może płaczę. Być może parę łez mimowolnie wymyka się spod moich powiek wraz z pierwszymi ruchami bioder, ale następnie znów odnajduję w tym wszystkim czystą rozkosz.
Przyjemność, którą odczuwam potęguje fakt, że Chanyeol również czerpie z tej chwili błogie ukojenie. Czuję go tak blisko siebie, jak jeszcze nigdy wcześniej i rozpływam się z myślą, że stanowimy w tej chwili jedność. Być może nie harmonizujemy się zbyt dobrze, ale obydwaj jesteśmy tak samo usatysfakcjonowani osiągając upragniony kres, jeden krótko po drugim.
Płaczę z ekstazy, gdy kochanek doprowadza mnie na szczyt zadowolenia, sprawiając, że tracę władzę nad swoim ciałem. Duszące gorąco ustępuje miejsca chłodnym dreszczom, gdy Chanyeol kończy krótko po mnie z głośnym westchnieniem. Wszystko znów zaczyna być realne.
Patrzę na niego z wdzięcznością, starając się unormować oddech, gdy ten kładzie się obok i niezgrabnie obejmuje moje małe, drżące ciało swoimi silnymi ramionami. Wtulam się ufnie w jego rozgrzany korpus, przelotnie całując bolącymi od ciągłego przygryzania i zasysania wargami ukochane barki.
- Cii... - szepcze Yeol, składając krótki pocałunek na moim czole, by następnie naciągnąć na nas jeden z lekkich koców.
Czuję jak jego mięśnie drgają pod skórą, gdy z każdą chwilą powoli wracamy do siebie. Jestem tak zmęczony, że trudno mi utrzymać otwarte oczy. To wszystko ciągle do mnie nie dociera. Koncert, Chanyeol na widowni, pocałunek w korytarzu, rozmowa z rodzicami, namiętność i bezgraniczne upojenie.
- Kocham cię... - szepczę, leżąc z głową na jego ramieniu, wspominając chwilę w której posiadł mnie w całości.
Jego dłoń zgarnia splątane kosmyki z mojej twarzy, a usta z namaszczeniem całują rozgrzane do czerwoności policzki.
- Ja ciebie też, aniele. Proszę, nigdy w to nie wątp. Kocham cię tak bardzo. Kocham cię bez końca, aniele.
Uśmiecham się zbyt wycieńczony i szczęśliwy, by zareagować na jego wzruszające wyznanie. Jestem w stanie tylko szczelniej wtulić się w jego ciepłe, nagie ciało i pozwolić sobie odpłynąć ze wspomnieniami gorączkowych czułości, których doświadczyłem jeszcze chwilę temu.
___________________________________
nie spodziewaliście się smuta w tym fanficzku, co???
ogółem miałem dużo obaw przed próbą napisania czegokolwiek wkraczającego w te bardziej """"""erotyczne"""""" strefy. Zwyczajnie bałam się, że wyjdzie śmiesznie/źle/obrzydliwie itp. Chciałam, aby było jak najbardziej delikatnie, żebyście poczuli wszystkie emocje, jakie towarzyszyły bohaterom i cóż, żebyście się mniej lub bardziej wczuli w tę scenę.
Mam nadzieję, że nie wyszła jakoś koszmarnie, a jak już to po prostu powiedzcie "Ej beznadzieja totalna usuń to" i na drugi raz postaram się bardziej, cóż. Jedna szczera opinia jest dla mnie ważniejsza niż tysiąc słodkich "kocham cie autorko*^*"
Kocham Was i mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię odnośnie """"odważnej""" sceny.
Ps ostatnio dużo pracuję nad tą serią, więc możecie spodziewać się szybkich rozdziałów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top