29. Beztroska
Budzę się ze wspomnieniem Chanyeola całującego mnie na dobranoc i opuszczającego mój pokój przez drzwi balkonowe. Nadal czuję na swoich ustach jego pocałunki i głównie dlatego przez cały poranek chodzę uśmiechnięty jak idiota. Przestaję się uśmiechać dopiero wraz z przyjazdem do szkoły.
Wiem, jak olbrzymie brzemię spoczywa na moich ramionach. Mam zagrać solo w Filharmonii Narodowej i jestem pewien, że nie tylko ja traktuję to tak poważnie. Nie dziwię się więc, że wszyscy nagle wywierają na mnie presję, choć chwilami czuję się jak niewolnik. Po prostu milczę, starając się dać z siebie wszystko. Mam w końcu tak dużo motywacji, że nie potrzebuję wiele, aby dopiąć swego. W końcu marzyłem o tym jeszcze jako dziecko. Być może w tym marzeniu nie było szalonego motocyklisty, siedzącego w pierwszym rzędzie, ale teraz mogę być tylko pewien, że spełnię jeszcze więcej, niż chciałem.
Przez następne tygodnie wymieniam z Chanyeolem tylko krótkie sms-y. On zazwyczaj proponuje wyjścia lub spontaniczne wyjazdy nad morze, a ja powoli uczę się odmawiać, ponieważ każda chwila mojego czasu zostajepoświęcona grze. Bywają też wieczory, kiedy zaczynam się z nim kłócić, będąc zmęczonym i złym, pisząc mu okropne rzeczy palcami obolałymi od strun wiolonczeli. Na całe szczęście on nigdy się nie gniewa. Tak, jakby był odporny na wszystkie obrzydliwe rzeczy, które ludzie mu mówią. Kiedy nazywam go idiotą, on po prostu wysyła mi emotikony, a gdy nie przebierając w słowach mówię jak bardzo mnie irytuje, on odpisuje tak, jakby wcale tego nie przeczytał. Myślę, że dobrze wie, iż różne obraźliwe rzeczy, które mu piszę nie są szczere. Wie, że muszę odreagować, ponieważ stres i nerwy działają na mnie zbyt toksycznie. Bywają wieczory, kiedy chcę mu za to podziękować, ale zamiast tego znów nazywam go idiotą, a jego odpowiedzą jest emotikona z serduszkiem.
Obydwaj wiemy, że ograniczanie kontaktu do sms-ów nie jest dobre ani dla mnie, ani dla niego. Tęsknię za nim i choć wiem, że spotykając się z nim zmarnuję czas, potrzebny do ćwiczeń, robię to, wybierając numer jego telefonu pewnego pochmurnego popołudnia. Decyduję się na rozmowę telefoniczną. Tęsknię za jego głosem, a poza tym mam już dość lakonicznych wiadomości.
- Halo?
Moje serce wariuje, ponieważ już sam jego głos sprawia, że mógłbym zrezygnować ze wszystkiego, by pójść wraz z nim na koniec świata.
- Cześć. Masz chwilę?
Nim odpowiada mija parę dłuższych sekund, ale to kompletnie mi nie przeszkadza.
- Dla ciebie zawsze.
Słyszę w tle dźwięk czyiś głosów i przez chwilę obawiam się, że jest na wyścigach, ale szybko pozbywam się tej myśli. Na wyścigach hałas jest o wiele donośniejszy, a poza tym kto, do cholery, organizowałby nielegalne wyścigi o piątej po południu?
- Gdzie jesteś? - pytam w sumie tylko po to, aby nawiązać jakąś rozmowę. Głupio mi zaproponować spotkanie już na samym starcie.
- W pracy - odpowiada, wzdychając. - Chcesz żebym po ciebie gdzieś przyjechał?
- Nie - mówię, poruszony faktem, że byłby w stanie wyjść z pracy tylko po to, aby po mnie przyjechać. Jednocześnie czuję się podle, ponieważ on zrezygnowałby dla mnie, a ja nie chciałem odpuścić godziny ćwiczeń na jedno spotkanie z nim. Jestem zdecydowanie najgorszym kochankiem na świecie.
- Okay, jak ci idzie praca nad solówką? - pyta, a ja znów rozczulam się faktem, że pamięta o mojej solówce.
- W porządku - odpowiadam, czując jak zasycha mi w ustach. - Jest prawie perfekcyjnie.
- Prawie? - słyszę jego cichy chichot i zagryzam dolną wargę, ponieważ naprawdę chciałbym go teraz pocałować.
- Czasami za szybko przechodzę z jednego chwytu do drugiego albo... Ech, pewnie i tak nie masz pojęcia o czym właśnie mówię.
- To nic. Bardzo lubię, gdy opowiadasz mi o rzeczach, o których nie mam pojęcia.
Śmieję się beztrosko, chociaż to nawet nie było śmieszne. Rozkładam się na łóżku i macham nogami w powietrzu, wpatrując się w sufit. Chcę zobaczyć Chanyeola tak desperacko, że jestem pewny, iż mógłbym oddać wszystko, aby tylko poczuć jeden jego pocałunek.
- Chcę cię zobaczyć, Chanyeol.
- Stęskniłeś się?
- Tak. I to naprawdę mocno.
- Muszę kończyć, aniele.
Całe moje ciało drętwieje, ponieważ naprawdę nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Byłem głupi myśląc, że zgodzi się na spotkanie ze mną, pomimo tego, że ignorowałem go przez całe trzy tygodnie.
- Co? Ale dlacze...?
- Nie mogę jechać motocyklem i jednocześnie rozmawiać, aniele. Zobaczymy się u ciebie.
Wiem, że nigdy mnie nie zawiódł, ale w tej chwili przeszedł samego siebie.
- Kocham cię - dwa ściszone słowa same wydostają się z moich ust wraz z cichym westchnieniem.
- Ja ciebie też, aniele. Nie zapomnij zabrać czegoś cieplejszego do ubrania.
- Wiesz, mam dzisiaj szczególną ochotę nosić twoją kurtkę. Pozwolisz mi?
Odpowiada mi cichy śmiech i chwila obezwładniającej ciszy.
- W porządku. W takim razie załóż po prostu sweterek.
- Kardigan.
Tym razem obaj się śmiejemy i jestem pewny, że to najbardziej beztroska rozmowa w moim życiu. Czuję w środku taką lekkość, że mógłbym unieść się w powietrze jak balonik wypełniony helem.
- Będę za kwadrans. Bądź gotowy.
- Będę - odpowiadam, lecz w tej samej chwili Chanyeol rozłącza się, pozostawiając mnie samego z palącym uczuciem oczekiwania.
Luźno krzyżuję ręce na klatce piersiowej, ciągle wpatrując się w sufit z beztroskim uśmiechem na twarzy. Jestem po prostu szczęśliwy i pełen pewności, że moje szczęście nie odejdzie tak długo, jak będzie przy mnie Chanyeol.
Leżę w takiej pozycji, dopóki zza okna nie dobiega dźwięk motocyklowego silnika. Zbiegając po schodach, cieszę się, że moich rodziców nie ma w domu i uśmiecham się jak głupi, sznurując moje trampki w przedpokoju. Wychodzę z domu, czując jak chłodny wiatr przesiąka przez materiał mojego musztardowego kardiganu i zatrzymuję się na widok czystej definicji piękna, siedzącej na siodełku motocykla.
- Cześć - uśmiecha się, sprawiając, że moje kolana się uginają.
Nie mam czasu na zbędne przywitania. Po prostu podchodzę i odciskam na jego ustach odważny pocałunek, orientując się jak bardzo tęskniłem za dotykiem jego miękkich warg.
- Jedźmy już - mówię, siadając na moim stałym miejscu z ramionami wokół jego torsu i policzkiem opartym o jego plecy. - Moi rodzice mogą przyjechać w każdej chwili.
- Zaczekaj - śmieje się i zdejmuje z siebie kurtkę, podając mi ją wraz z jednym z tych uśmiechów, przez które moje serce się rozpada. - Pewien wiolonczelista w sweterku bardzo chciał ją dzisiaj nosić, pamiętasz?
Śmieję się, wsuwając ręce w długie rękawy i zaciągając się zapachem benzyny oraz mocnych perfum. Żadnego smrodu fajek, dokładnie tak, jak się umawialiśmy.
- Jestem wiolonczelistą w kardiganie, Chanyeol. To kardigan.
***
Leżymy w pokoju Chanyeola, wśród skotłowanej pościeli i zapachu wiosennego popołudnia. Od kilku minut po prostu pocałujemy się tak, jakby dzień miałby się nigdy nie skończyć, a ja pozwalam sobie zapomnieć o wszystkim. Gdyby nie nadchodzący koncert, mógłbym zostać w ramionach Parka na zawsze.
Odrywamy się od siebie, patrząc sobie w oczy z czułością. On jest tym, który uśmiecha się jako pierwszy, subtelnie wsuwając dłonie pod moją koszulkę. Nie protestuję. Dawno wyzbyłem się już obaw. Wypełnia mnie jedynie oczekiwanie.
Ta chwila naprawdę jest magiczna. Otacza nas pomarańczowa poświata zachodzącego słońca, przesycająca się przez zasłoniętą do połowy roletę oraz ciche skrzypienie starego domu. Zapach próchniejącego drewna, męskiego dezodorantu i benzyny jest tym, co chcę zatrzymać w sobie na zawsze. Moim własnym wszechświatem, uciekającym mi spomiędzy palców wraz z każdą przemijającą sekundą.
Po prostu wpatrujemy się w siebie bez słów, a ja ciągle czuję jego dłonie wędrujące po mojej skórze. Wstrząsa mną dreszcz i słodkie oczekiwanie, lecz nie przerywam kontaktu wzrokowego. Patrzę na niego, jego czarujący uśmiech, ciemniejące z pożądania oczy i zatracam się w tym każdą cząstką siebie.
- Naprawdę przyjedziesz na mój koncert? - pytam, bo chyba to najbardziej ciąży mi na sercu.
Boję się, że dla niego to tylko gra. Boję się tego, że nie rozumiemy naszej relacji w ten sam sposób. Boję się, że jestem zbyt naiwny, a on po prostu to wykorzystuje. Nie mówię jednak o wszystkich obawach. Prościej po prostu zamknąć to w jednym pytaniu.
- Oczywiście, że tak, aniele - odpowiada chrapliwym półszeptem, a jego kciuki głaszczą moje kości biodrowe. - Nie mogę przegapić takiej okazji.
- Obiecaj - mówię zanim zdążam się powstrzymać.
- Obiecuję - nie stawia żadnego oporu.
- Naprawdę?
Milczy, składając lekki pocałunek na moim czole i poważnieje. Jego dłonie zamierają w jednym miejscu.
- Naprawdę, aniele. Nie łamię obietnic.
Mogę tylko mu uwierzyć. Bo przecież nawet jeżeli to tylko iluzja, on nadal jest dla mnie moim chłopcem bez skazy. Moim małym marzeniem, które ściga się na nielegalnych wyścigach, wygrywa ogromne pieniądze i dorabia w warsztacie, gotowy w każdej chwili zrezygnować z tego, aby przyjechać po mnie, gdy będę go potrzebował. Jest moją ucieczką, zapomnieniem, moim natchnieniem do gry i motywacją do wszystkiego, co chcę osiągnąć.
- Wiem, Chanyeol.
Świeża obietnica zostaje przypieczętowana słodkim pocałunkiem, od którego kręci mi się w głowie. Tym razem nie ma pożądania i zachłanności. Jest tylko czułość, ciepło i pasja, z którą obydwaj kosztujemy swoich ust. I ten jeden raz mam ochotę po prostu zapomnieć o wszystkim.
- Co byłoby, gdybyś powiedział o mnie swoim rodzicom? - pyta, gdy leżymy przytuleni do siebie, patrząc na cienie przesuwające się po ścianie.
Jestem zaskoczony tym pytaniem, ale doskonale znam na nie odpowiedź.
- To nie jest dobry pomysł, Chanyeol.
- Dlaczego? - patrzy mi w oczy z powagą. - Nie musisz wspominać o nielegalnych wyścigach i poprawczaku. Po prostu powiedz, że mam pracę i spore aspiracje.
Parskam śmiechem, ponieważ to urocze, że Chanyeol myśli, iż to wszystko jest tak proste.
- Sam fakt, że jesteś facetem, którego poznałem znikąd zdecydowanie popsuje twój wizerunek pracowitego, sprawiedliwego człowieka.
- Ech, więc nadal zamierzasz po prostu się ukrywać? - unosi brew. - Nie sądzisz, że jesteśmy w takim wieku, gdy powinniśmy traktować pewne sprawy poważnie?
- Sądzisz, że nasz związek jest jedną z takich spraw? - nie chcę brzmieć na zaskoczonego, ale najprawdopodobniej Chanyeol właśnie tak to odbiera. Widzę to po wyrazie jego twarzy.
- Dziwi cię to? - prycha.
- Nie - odpowiadam. - Po prostu wątpiłem, że ty również traktujesz to poważnie.
- O poważnych sprawach mówi się rodzinie, Baekhyun. Nie mam zamiaru być tylko tym tajemniczym chłopakiem, którego twój ojciec straszył policją. Litości.
- Rozumiem cię - kładę dłoń na jego policzku, nieco zaniepokojony faktem, że użył mojego imienia zamiast pieszczotliwego "aniele". - Ale to naprawdę nie będzie łatwe.
- Nie będzie, jeżeli nie spróbujemy.
- Jeżeli spróbujemy i to się nie powiedzie będzie jeszcze trudniej - wzdycham, gładząc jego policzek kciukiem. - Pomyśl o tym, co wtedy zrobią. Zamkną mnie w pokoju na zawsze i zadbają o to, abym do końca życia uczył się i grał jak pieprzony niewolnik.
- Nie musimy im mówić, że wiem jak wkraść się do twojego pokoju przez balkon i ukraść cię na noc albo dwie - wzrusza żartobliwie ramionami, sprawiając, że obydwaj parskamy śmiechem.
- To nie jest śmieszne. Powiedzenie moim rodzicom byłoby najgłupszym, co moglibyśmy zrobić.
- W porządku - powoli zwilża wargi językiem i uśmiecha się w ten typowy dla niego sposób. - Więc zróbmy tak: wstrzymamy się na razie z ujawnianiem związku, ale zrobimy to po twoich urodzinach.
- Dlaczego właśnie wtedy? - zaśmiałem się.
- Ponieważ będziesz wtedy pełnoletni i jeżeli naprawdę mnie nie zaakceptują po prostu zabierzesz swoje rzeczy, po czym wprowadzisz się do mnie. Proste i logiczne.
- To głupie.
- Głupie, proste i logiczne.
- Nie, Chanyeol - kręcę głową, mimowolnie poważniejąc. - Nie pozwolą mi na to.
- Nie muszą - parska.
- Nic nie rozumiesz.
- Będziesz wtedy pełnoletni. Nie będą mogli ci niczego kazać ani zakazywać. Po prostu będziesz panem własnego losu. Zamieszkamy u mnie, później kupimy mieszkanie, gdy wygram w paru wyścigach. Pozwolę ci wybrać meble i kolory ścian. Co ty na to?
To szalone, ale naprawdę zaczynam wierzyć słowom Chanyeola. W końcu to naprawdę może się udać. Wszystko brzmi tak cudownie i beztrosko, że nie mogę popsuć tego wyobrażenia. Chcę tylko marzyć o wspólnej przyszłości z Chanyeolem, o dzieleniu z nim łóżka i codziennych czułościach w zaciszu naszego własnego mieszkania.
- Brzmi naprawdę świetnie.
- Może kupimy dom nad morzem, hm? - uśmiecha się przekonująco. - W końcu obydwaj lubimy to miejsce. Domy nad morzem nie będą dla nas drogie, jeżeli wygram parę razy.
- Nie, Chanyeol. Nie zgadzam się na nic, co wymaga od ciebie narażania życia - protestuję.
- Wyścigi to nie narażanie życia - parska.
- Szkoda, że nie powiedziałeś tego zaraz po swoim wypadku. Brzmiałoby zabawnie.
- Wyścigi to dawanie życiu szansy - wzdycha. - Pewnie brzmi jak coś szalonego dla kogoś, kto przez całe życie nawet nie widział z bliska motocykla, ale tak, to w pełni bezpieczne.
- Motocykl sam w sobie jest niebezpieczny, Chanyeol.
- Samochód tak samo. Autobus, rower, cholera, nawet leżąc tu teraz jesteśmy narażeni na niebezpieczeństwo.
- Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję. Przecież sufit w każdej chwili może osunąć się nam na głowę. I co wtedy?
- Jesteś idiotą - parskam śmiechem i spuszczam wzrok, szczelniej wtulając się w jego przesiąkniętą zapachem smaru koszulkę.
- Po prostu obiecaj mi, że powiesz o nas swoim rodzicom.
- Chanyeol...
- Obiecaj. Nieważne, kiedy to zrobisz. Po prostu obiecaj.
- Obiecuję - mówię, wypuszczając wstrzymywane powietrze.
- Naprawdę? - unosi mój podbródek dwoma palcami, nakazując mi spojrzeć w jego oczy.
Wzdycham, ponieważ jego świdrujące spojrzenie rozprasza mnie do tego stopnia, że trudno mi cokolwiek powiedzieć.
- Naprawdę, Chanyeol.
***
- Cholera, czy ty zrobiłeś mi malinkę? - parska śmiechem, patrząc na krwiste znamię na jego szyi w motocyklowym lusterku.
Rumienię się, ponieważ byłem pewny, że zauważył to już wcześniej i cieszyłem się, iż nie poruszał tego tematu. Zwykle byłem oszczędny w tych nieco drapieżniejszych czułościach, lecz tym razem pozwoliłem sobie na nieco więcej odwagi.
- Dopiero teraz zauważyłeś? - pytam, siadając za nim z zawstydzonym uśmiechem na twarzy.
- Czułem, ale, cóż, nie spodziewałem się tego po tobie, aniele - patrzy na mnie przez ramię i uśmiecha się kącikiem ust. - Jeżeli chciałeś mnie zaznaczyć to zdecydowanie ci się udało. Jestem pewny, że ten ślad nie zjedzie ze mnie przez najbliższe dwa tygodnie.
Nie odpowiadam, ponieważ jestem zbyt śpiący i zbyt zawstydzony, by wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Po prostu wtulam policzek w plecy Chanyeola i zamykam oczy, słysząc jak odpala silnik, a motocykl ociężale rusza do przodu.
Wieczór jest zimny i wietrzny, gdy pojazd rozpędza się na pustym skrzyżowaniu, przejeżdżając na czerwonym świetle. Chanyeol nigdy nie przejmował się zasadami i jestem pewien, że to właśnie ta cecha czyni go moim przeciwieństwem. Niebo jest pochmurne i ciemne, pozbawione gwiazd, które mogłyby być świadkami tego, jak Yeol odwozi mnie do domu.
Droga zdaje się być tylko ułamkiem sekundy, gdy Chanyeol parkuje parę przecznic od mojego domy. Powoli zsiadam z cichym westchnieniem przestając obejmować tego tors. Mam zamiar zdjąć jego kurtkę i oddać mu ją tak, jak powinienem, lecz on w tej samej chwili powstrzymuje mnie z lekkim uśmiechem.
- Zatrzymaj ją. Jest zimno - mówi, a widząc moje zmieszanie, dodaje - Nie chcę żebyś zmarzł w drodze do domu.
- Okay, dzięki - odpowiadam, ponieważ naprawdę nie chcę rozstawać się z tą kurtką. Będzie moją małą cząstką jej posiadacza, dzięki czemu nie będę musiał za nim tak bardzo tęsknić.
- Będziesz miał pewność, że po nią wrócę. I to niekoniecznie tylko wtedy, gdy po mnie zadzwonisz - uśmiecha się, puszczając mi oczko.
- Brzmi obiecująco - uśmiecham się i pochylam lekko, by złożyć na jego ustach pożądliwy pocałunek, chcąc nasycić się tą chwilą jak najbardziej.
Gdy odsuwamy się od siebie długo nie mogę złapać tchu. Ten mężczyzna zdecydowanie mógłby uzależniać od siebie ludzi samym spojrzeniem.
- Do zobaczenia, aniele.
- Do zobaczenia, Chanyeol.
Zza chmur wyłaniają się gwiazdy, będące jedynymi świadkami naszego kolejnego pocałunku, który jest wypełniony tęsknotą, nawet jeżeli jeszcze się nie rozdzieliliśmy.
________________________
coś czuję, że w najbliższych rozdziałach pewien wiolonczelista w kardiganie da komuś d00py
btw jak myślicie; trzeba się spowiadać z pisania smutów czy niekoniecznie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top