26. Przeszłość
- A później... powiedział, że wyglądałeś na wdzięcznego, gdy...
- Cii... - szepcze Chanyeol, patrząc prosto w moje oczy.
- Skąd on to miał? Skąd to...
- Nie wiem.
- Przez chwilę naprawdę myślałem, że... No wiesz - urywam, ocierając łzy rękawem kardiganu, poprawiając materiał skórzanej kurtki luźno zarzuconej na moje ramiona.
- Spójrz na mnie - motocyklista unosi mój podbródek i nawiązuje pomiędzy nami kontakt wzrokowy, a ja czuję się bardziej niż zażenowany wiedząc, że widzi moje łzy.
Nawet jeżeli widział je już tyle razy, to za każdym razem jest krępujące.
- Wszystko, co powiedział jest kłamstwem - mówi wolno, jakby ważył w myślach każde słowo. - Nie powinieneś się tym przejmować, aniele. Zdecydowanie nie powinieneś.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Aniele?
- Przestań - spuszczam głowę, odpychając jego dłoń.
Pusty parking, na którym się znajdujemy oświetlony jest kilkoma wysokimi latarniami i trzeba przyznać, że dzięki temu, że usytuowano go na wysokim pagórku, rozciąga się z niego imponujący widok na Seul. Gdyby nie towarzyszące nam okoliczności, z pewnością poświęciłbym temu widokowi więcej uwagi.
Siedzimy na motocyklu Chanyeola i choć nie chcę, by mnie dotykał, jesteśmy tak blisko siebie, że czuję jego oddech na swojej twarzy. Widzę, że się martwi, ale udaję, że w ogóle się tym nie przejmuję. W końcu to on złamał obietnicę i to przez niego dzisiejszego wieczoru wziąłem udział w bezsensownej bójce.
- Nie chcę, żebyś mnie tak nazywał - mówię, gdy pomiędzy nami zalega krępująca cisza. - Pozostańmy przy moim imieniu, okay?
- Dlaczego? - pyta, a ja orientuję się, że nie potrafię uciec przed jego świdrującym spojrzeniem.
Wzdycham, czując jak blisko siebie są nasze ciała. Siedzę dokładnie naprzeciw niego, oparty o kierownicę motocykla, podczas, gdy on zajmuje swoje stałe miejsce na siodełku. Sam nie wiem co w tej sytuacji jest najbardziej komiczne: to, że zgodziłem się go wysłuchać, pomimo tego, że mnie okłamał, czy to, że nadal płaczę, choć wina zdecydowanie leży po jego stronie.
- Gdy nazywałeś mnie tak kiedyś... ja... naprawdę czułem się wtedy wyjątkowy - mówię, przełykając łzy. - Za to teraz... Ech, to przestało być wyjątkowe gdzieś pomiędzy wiadomością o tym, że mnie okłamałeś, a znalezieniem łańcuszka w rękach tego chłopaka. To naprawdę zbyt wiele, Chanyeol.
- Nie okłamałem cię.
Tym razem odważnie konfrontuję z nim spojrzenie.
- Jak możesz mówić tak po tym, co zrobiłeś? - pytam, nie kryjąc pogardy.
- Po prostu - wzrusza ramionami, ciągle zachowując powagę. - Nie okłamałem cię.
- Ścigałeś się.
- Nie obiecałem ci, że nie będę tego robił - mówi, zupełnie zbijając mnie z tropu.
- Słucham?
- To ty zabroniłeś mi wyścigów, a wtedy ja powiedziałem, że z nich nie zrezygnuję. Niczego nie obiecałem. Po prostu pozostawiłem cię w przekonaniu, że nie będę tego robił po to, abyś nie musiał się martwić.
Spuszczam wzrok, zakłopotany jego słowami. To wydaje się bardziej, niż skomplikowane. Nagle wszystkie moje argumenty przestają się liczyć, bo Chanyeol ma rację. Ja również nie przypominam sobie żadnej obietnicy.
- Ale... ale to z tym sms-em? Dlaczego napisałeś mi, że nigdy nie łamiesz obietnic?
- Ponieważ całkiem niedawno obiecałem ci, że będę na siebie uważał i to tej obietnicy zamierzałem dotrzymać.
Milknę, starając się uporządkować ten natłok myśli w mojej głowie. Wszystko nagle wydaje się tylko kiepskim żartem. Park wcale nie jest niczemu winny, lecz nie umiem od tak po prostu w to uwierzyć. Wbrew samemu sobie ciągle mam co do tego wątpliwości.
- Okay, więc nie złamałeś obietnicy - odwracam wzrok, bawiąc się zamkiem jego kurtki.
- Ale domyślam się, że brzmiało to bardzo myląco - przerywa mi. - Miało tak brzmieć. Po prostu nie chciałem, żebyś się martwił. Masz rację, to nie było zbyt fair względem ciebie.
Sam fakt, że przyznał się do winy sprawia, iż coraz bardziej chcę mu uwierzyć. Być może cała ta sytuacja naprawdę była tylko nieporozumieniem.
- A co z łańcuszkiem? - pytam, odruchowo sprawdzając, czy wspomniana ozdoba nadal znajduje się w mojej kieszeni.
Na twarz Chanyeola wstępuje zmieszanie. Wiem, że schodzimy na niebezpieczne tematy. To jak stąpanie po cienkim lodzie. Staram się oswoić z myślą, że być może lada chwila zaleje mnie natłok niekoniecznie przyjemnych informacji, z którymi i tak będę musiał się pogodzić.
- Powiedz szczerze - zaczyna Chanyeol, wpatrując się we mnie z taką intensywnością, że zaczynam czuć się nieswojo. - Wcale nie chcesz rozmawiać o łańcuszku, tylko o chłopaku, który go miał, prawda?
- Wszystko jedno - parskam, pociągając nosem.
- Nic mnie z nim nie łączy, Baekhyun.
Podnoszę wzrok, patrząc na niego tak nienawistnie, jak tylko potrafię.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Ponieważ właśnie o to się boisz, prawda?
- Wcale nie - prycham. - Boję się, że za bardzo ci zaufałem.
- Przez niego?
- Przez wszystko - podnoszę głos. - Przez niego też. To już drugi raz, gdy widziałem was razem. Poprzednio pozostawiłeś mnie w przekonaniu, że nigdy więcej mnie nie skrzywdzisz, pamiętasz?
- Nie zrobiłem niczego umyślnie, aniele.
- Jasne. Z twojej perspektywy wszystko działo się przypadkiem, tak?
- Ech, żebyś wiedział.
- Wyjaśnij mi - mówię, siląc się na ostrzejszy ton. - Kim jest ten chłopak i dlaczego jego osoba zawsze sprawia, że wszystko pomiędzy nami się psuje.
Chanyeol w roztargnieniu drapie się po karku i wzdycha, a ja kulę się w sobie, czując szczerą obawę przed tym, co usłyszę. Nie przejmuję się tym, że następnego dnia czeka mnie szkoła, a ja siedzę na pustym parkingu gdzieś w drugiej części Seulu w środku nocy.
- To Luhan.
- Co?
- Tak na niego mówią. Nie wiem czy to prawdziwe imię. Poznaliśmy się dość dawno - robi przerwę, patrząc mi w oczy. - Wtedy dopiero zaczynałem pracę i on...
- Zaraz - przerwałem mu. - Pracujesz?
Spuszcza wzrok.
- To naprawdę długa historia.
Orientuję się, że nie wiem kompletnie niczego na temat przeszłości Chanyeola i nagle ogarnia mnie dziwna pustka. Biorę jego dłonie w swoje i nawet jeżeli nadal mam do niego żal, patrzę mu w oczy ze szczerą troską.
- Opowiedz, Chanyeol.
Chłopak waha się dopóki nie ściskam jego dłoni w pokrzepiającym geście, a od odpowiada na to uśmiechem.
- Mój biologiczny ojciec zmarł, gdy miałem siedem lat - zaczyna, a ja już czuję, że będzie to wyjątkowo smutna historia. - Później moja matka poznała ojca Sehuna. Był po rozwodzie, miał dobrą pracę, pieniądze i syna w podobnym wieku. Był właśnie tym, czego potrzebowaliśmy. Ja i Oh szybko poczuliśmy prawdziwie bratnią więź. Do czasu.
- Kontynuuj - proszę cicho, gdy ten milknie.
- Mój ojczym nie był taki na jakiego wyglądał. Był największym skurwielem jaki mógłby istnieć. Uwielbiał znęcać się nad moją matką, faworyzować Sehuna i utrzymywać, że dzięki niemu jesteśmy idealną rodziną. Odebrał mi i Hunowi najlepsze lata młodości.
Znów urywa, a ja domyślając się, jak trudny jest dla niego ten temat po prostu gładzę jego dłonie.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi o tym opo...
- Nie, to nic - wzrusza ramionami. - To przeszłość. Więc, na czym skończyłem?
- Twój ojczym odebrał tobie i Sehunowi najlepsze lata...
- Więc pewnego dnia, gdy przekroczył wszelkie granice, stwierdziłem, że przestanę mu na to pozwalać. To był mój dom. Zbudowany przez mojego ojca. Dom mój i mojej matki, być może Sehuna, ale nie jego.
- Co zrobiłeś? - pytam, widząc w jego oczach szczery żal.
- Nie wiem, czy chcę, żebyś wiedział.
- Chanyeol.
- Obiecaj, że nadal będziesz postrzegał mnie tak samo - patrzy mi głęboko w oczy. - To naprawdę beznadziejna historia.
- Obiecuję.
- Tego dnia, kiedy moja matka po raz kolejny przez niego płakała, a Sehun był w szkole, kazałem mu się wynosić. Pił wtedy jedno z tych tanich piw w naszym garażu i słuchał starych płyt mojego ojca - prychnął z pogardą. - Tak, jak podejrzewałem, zareagował na moje słowa agresją i być może od początku o to mi chodziło. Chciałem go sprowokować.
- Pobiliście się? - pytam, choć jestem niemal pewny, że przewidziałem ciąg dalszy.
- Tak.
- Co było dalej?
- Był pijany, a ja miałem przewagę zarówno w sile, jak i we wzroście. Trafił do szpitala, a ja do sądu rodzinnego oskarżony o pobicie. To naprawdę beznadziejna historia.
Zamieram, bo wcale nie oczekiwałem, że Chanyeol ma za sobą tak okrutną przeszłość. Momentalnie robi mi się go szkoda. Przypominam sobie jego uroczy, mały dom, jego kochaną matkę i Sehuna, który wbrew opowieści nie darzy go braterskim uczuciem.
- Ale... to wszystko, co robił twój ojczym wyszło na światło dzienne, prawda?
- Skąd - prycha. - Miał pierdolone szczęście. Potrafił zastraszyć moją matkę do tego stopnia, że zeznawała przeciwko mnie.
- To straszne.
- Spędziłem dwa lata w poprawczaku. Wypuścili mnie za dobre sprawowania, a gdy wróciłem, jego już nie było. Podobno zostawił moją matkę i Sehuna bez słowa, po czym po prostu zabrał rzeczy i wyjechał. To był jedyny plus tej sytuacji. Nawet jeżeli kosztowało mnie to zbyt wiele trudu, osiągnąłem cel.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - mówię szczerze.
- Czy to coś zmieni? - pyta lekceważąco. - Będziesz patrzył na mnie inaczej? Jak na kogoś pokrzywdzonego przez los? Jak na dzieciaka, który nie ma nad sobą kontroli?
- Skąd.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to zmieniło, Baekhyun.
- Opowiedz mi co było dalej. Chcę wiedzieć wszystko.
Bierze głęboki oddech i uśmiecha się smutno.
- Moja matka nie była zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Pewnie do dzisiaj nie rozumie mojego poświęcenia.
- A Sehun?
- On też. Chociaż wraz z czasem zaczął rozumieć dlaczego postąpiłem właśnie tak. Mimo to pomiędzy nami coś się zmieniło. Już nie czuliśmy się jak bracia.
- Zauważyłem - wtrącam się. - Gdybym nie zobaczył go w twoim domu tamtej nocy, pewnie do dziś nie wiedziałbym, że jesteście przyrodnim rodzeństwem.
- Nie wątpię w to - parska.
- Więc co było dalej?
- Jak wiadomo po odejściu mojego ojczyma zaczęło nam brakować pieniędzy. Moja matka nie miała zbyt dobrej pracy. Nadal nie ma. Ja i Sehun ciągle się wtedy uczyliśmy. On najlepiej, ja nieco gorzej, ale obydwoje się staraliśmy. Wtedy matka zaczęła popadać w długi, a my stanęliśmy twarzą w twarz w groźbą licytacji naszego domu. Myślę, że to była chwila, w której i ja i Sehun staliśmy się mężczyznami. Zacząłem kilka dorywczych prac, później szukałem czegoś lepszego i tak trafiłem na warsztat, gdzie poznałem Kaia. To on zapoznał mnie ze światem nielegalnych wyścigów, pokazał sposoby na zarobienie większej sumy i cóż, spodobało mi się to.
- Więc to przez Kaia? - pytam z delikatnym uśmiechem.
- Dzięki Kaiowi - precyzuje Chanyeol. - Może to śmieszne ale swój pierwszy wyścig wygrałem na starym motocyklu mojego ojca. Za wygraną kupiłem ten - ostentacyjnie gładzi dłonią błotnik pojazdu. - Honda 750 Custom. Och, kiedyś była prawdziwą perełką. Każdy na wyścigach mi jej zazdrościł.
- A co z Luhanem - pytam, bo do tego tematu od początku zmierzamy.
- No więc wszystko zaczęło się od warsztatu. On też tam pracował. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać pracą. Zwykle podawał nam zimne napoje i mył auta w samych szortach i lepiącej się do ciała koszulce. Nie wiem, co Sehun w nim wtedy widział, ale po poznaniu go błyskawicznie podjął się pracy razem z nami. Gdy powiedziałem mu o wyścigach, wyśmiał mnie. Oczywiście dopóki nie przekazałem mu informacji o pierwszej wygranej i nie pokazałem nowego motocykla.
- A twoja matka? - pytam zainteresowany.
- Myślę, że do dzisiaj nie ma pojęcia o tym, że robimy coś nielegalnego. Mimo to dzięki wygranym pieniądzom spłaciliśmy dług i w dalszym ciągu poprawiamy jakość naszego życia. Być może kiedyś okaże nam za to wdzięczność.
- Spłaciliście? - powtarzam. - Więc Sehun też się ścigał?
- Cóż... to zupełnie inna historia.
- Opowiedz mi wszystko.
- Motocykle nigdy nie były pasją Sehuna. On wolał auta i trzeba przyznać miał rękę do samochodów. Być może właśnie dla tego tak szybko zagrzał sobie miejsce w warsztacie. Poza wyścigami motocyklowymi niegdyś organizowano również te samochodowe, jednak Oh nigdy nie był do końca przekonany, co do brania udziału w czymś nielegalnym. I wtedy pojawił się Luhan.
- Co?
- Dokładnie tak. Może to zabrzmi jak coś szalonego, ale podczas jednego z wyścigów, na którym okazyjnie byliśmy, Lu został wystawiony jako nagroda i wcale nie był z tego powodu specjalnie pokrzywdzony.
- A Sehun?
- Och, Sehun nie miał zamiaru oddawać go komukolwiek innemu i nieważne jak podstępną kreaturą był Luhan, on sprawiał wrażenie, jakby tego nie zauważał. Wtedy pierwszy raz się ścigał, a w dodatku robił to pożyczonym autem. Był tak zdesperowany.
- Wygrał?
- Skąd. Aby wygrać potrzeba doświadczenia, a to był jego pierwszy raz.
- Więc kto wygrał Luhana?
- Pewnie jakiś pierwszy-lepszy z dobrym samochodem i doświadczeniem. Luhan nigdy nie był trudny do zdobycia - wywraca oczami. - Ale to było dodatkową motywacją dla Sehuna. Zaczął się ścigać, był coraz lepszy, wygrywał, kupił własne auto. Jeszcze przed zdaniem matury miał na swoim koncie trzy zwycięstwa.
- A ty?
- Co ja?
- Zdałeś maturę? - pytam, nie kryjąc ciekawości.
- Spokojnie, aniele. Nie zakochałeś się w kimś niewykształconym - parska śmiechem. - Mój wynik był dość średni ale zdałem, a później mogłem bez reszty oddać się wyścigom i pracy w warsztacie, która po kolejnych wygranych zeszła na drugi plan.
- A jakim cudem ty i Luhan...? No wiesz.
Dłonie Parka nieco pewniej splotły się z tymi moimi.
- Sehun był naiwny. Przywiązał się do Luhana do tego stopnia, że nie zauważał jak ten okłamywał go na każdym roku. Oh traktował to tak poważnie, a dla Luhana... Ech, ten chłopak ponosi winę za wypadek, którego Sehun doświadczył krótko po osiemnastych urodzinach.
- Opowiedz mi o tym - poprosiłem, wpatrzony w jego ciemniejące oczy.
- Po prostu. Sehun był zbyt naiwny i zdesperowany. Luhan pozbawił go motywacji do wszystkiego. Jedynym co utrzymywało Sehuna były wyścigi i żądza wygranej. Później, gdy doszedł do siebie zakończył swoją wyścigową karierę. Czasami pojawia się na wyścigach tylko dla przyjemności. Nadal pracuje w warsztacie i sumiennie okłada każdy zarobiony grosz na studia. On przynajmniej ma ambicje i chce osiągnąć coś większego.
- A ty? - pytam. - Nie masz żadnych ambicji?
- Chcę po prostu być szczęśliwy.
- A studia? Praca?
- Nie każdy jest tobą, aniele - mówi dość kąśliwie. - Mi wystarczy tylko motocykl i ty. Nie potrzebuję kariery.
- Ja też nie - odpowiadam, choć mam wątpliwości, czy jest to zgodne z prawdą.
- A co z twoją karierą wiolonczelisty?
- Nie zmieniaj tematu - mrożę go wzrokiem. - Nadal nie wiem co jest pomiędzy tobą, a Luhanem.
- Cóż, pewnej nocy znów wygrałem wyścig i to właśnie wtedy odkryłem, co zwabia Luhana. Pieniądze. Im częściej wygrywałem, tym częściej on był przy mnie. Wtedy stwierdziłem, że to świetna okazja, by się zmeścić. No wiesz, za Sehuna.
- Nie rozumiem.
- Robiłem wszystko, by w końcu złamać mu serce i pozostawić na lodzie z opinią dziwki. I cóż, wyszło. Być może dlatego tak trudno mu się z tym pogodzić.
- Więc to, co cię z nim łączyło nie było szczere? - pytam z nadzieją.
- Oczywiście, że nie. To tylko przejaw tego, jak mściwy potrafię być.
- A wisiorek?
- Nie wiem jakim cudem znalazł się w jego rękach, ale wszystko, co ci powiedział nie było prawdą. Być może to po prostu był pokaz tego, jak bardzo zdesperowany jest. Nie przejmuj się nim. Już dawno powinienem zakończyć tę niewinną zabawę.
- A co na to Sehun?
- Na to, że postanowiłem zemścić się na Luhanie?
Kiwam głową.
- Jeżeli coś szczególnie nas różni to właśnie podejście do tej sytuacji. Twierdził, że postępuję zbyt okrutnie. Sam wiesz, nie każdy jest na tyle zdystansowany, by stworzyć relację jedynie dla zranienia drugiej osoby.
- To naprawdę źle brzmi - mruczę.
- Nie przejmuj się tym.
- Nie - kręcę głową. - Skoro potraktowałeś tak Luhana, skąd mam wiedzieć, że nie potraktujesz tak mnie?
- Nie potrafiłbym cię skrzywdzić, aniele.
- Sam nie wiem, czy powinienem ci ufać, skoro owijanie sobie ludzi wokół palca jest dla ciebie bułką z masłem.
- Baekhyun, spójrz na mnie - nachyla się tak, aby nasze oczy były na tej samej wysokości. - Przysięgam ci na wszystko co mam i na wszystko, co być może będę kiedyś miał, że nigdy nie byłem tak zakochany, jak jestem teraz. I wiem, że nieważne co się stanie, nie będę potrafił z ciebie zrezygnować. Nigdy.
- Powinienem ci wierzyć?
Motocyklista unosi moje dłonie i całuje ich wierzch zimnymi, wilgotnymi ustami.
- To wszystko zależy od ciebie - szepcze, po czym poprawia materiał jego kurtki, zsuwający się z moich ramion. - Nadal nie pamiętasz, że sweterek nie jest odpowiednim ubraniem na tę porę?
- Nadal nie pamiętasz, że ten sweterek to kardigan?
Chanyeol patrzy na mnie rozbawiony i uśmiecha się pod nosem, zgarniając kosmyk włosów, opadający mi na oczy.
- Nienawdzę, gdy przeze mnie płaczesz.
Podnoszę wzrok napotykając jego ciepłe, czułe spojrzenie.
- Więc spraw, abym już więcej tego nie robił.
Szorstka dłoń zjeżdża na mój policzek, a Chanyeol pochyla się jeszcze bardziej w moją stronę.
- W porządku - szepcze. - Już nigdy nie doprowadzę cię do płaczu.
Chce mnie pocałować. Widzę to w sposobie w jaki przymyka oczy oraz w tym, jak układają się jego usta.
- Nie - moja dłoń zatrzymuje go, układając się na jego klatce piersiowej. - Jeszcze nie, Chanyeol. Muszę to przemyśleć.
- Rozumiem - wzdycha i powraca do pierwotnej pozycji.
- Odwieź mnie do domu. Już późno.
- Ta - mruczy pod nosem, gdy schodzę z motocykla, by zająć moje miejsce na tyle.
Mam kompletny mętlik w głowie. Nie oczekiwałem, że dowiem się tylu nowych rzeczy o Chanyeolu i nie oczekiwałem, że tak ciężko będzie mi w to wszystko uwierzyć. Każda jego obietnica zaczyna brzmieć mdło i fałszywie, a ja proszę samego siebie, abym znów nauczył się mu ufać. To trudniejsze, niż podejrzewałem.
___________________________
mysle zeby zmienic okladke ale ta w sumie jest calkiem spk
jak uwazacie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top