5. Autorytet

Zamykam znów. Otwieram. Nie ma. 

Niecierpliwię się i robi mi się jakoś ciężej w środku. Martwię się. Mój Boże, naprawdę się martwię, ale zanim zdążam zacząć panikować, on pojawia się na scenie, choć w ogóle nie przypomina samego siebie. Ma zapadnięte policzki, włosy ciemniejsze niż zwykle i wyraźniejsze oczy. Nie patrzy na widownię, po prostu siada i siedzi tak przez kolejne minuty, aż w końcu smyczek przestaje ciążyć mu w dłoni i zaczyna gładko sunąć po strunach. Wygląda, jakby nie chciał tu być i odnoszę wrażenie, że wini wszystkich słuchaczy za to, że w ogóle chcą słuchać.

Gra. Przestaje. Patrzy w odległy punkt. Znów gra. Znów przestaje. I tak w kółko aż do ostatniego utworu, który spada na widownię jak grom z jasnego nieba, mocny, dramatyczny i żałosny jak skowyt rozpaczy.

Gdy koncert dobiega końca, muszę przyznać, że wyczekiwałem momentu, gdy będę mógł wstać z fotela. Marzę, aby opuścić to miejsce, a moje zamiary potęguje spojrzenie, które rzuca mi Baekhyun. Uświadamiam sobie, że patrzył na mnie już wcześniej. Być może zerkał w moją stronę przez cały koncert. Mimo wszystko, mam ochotę uciec, gdy czuję na sobie jego wzrok. To nie jest takie, jak sobie wyobrażałem.

Odbieram płaszcz z szatni, gdy niespodziewanie czuje na swoim ramieniu czyjś uścisk. Odwracam się, porzucając nadzieje o tym, że osobą stojącą za mną jest Baekhyun. Cóż, istotnie jest to jakiś obcy facet w prążkowanym garniturze, który uśmiecha się niepewnie w moją stronę.

- Pan Park? - pyta, niepewnie mrużąc migdałowe oczy. W jego głosie pobrzmiewa amerykański akcent.

- Ta. - Kiwam delikatnie głową.

Przez chwilę się waha, poprawia mankiety, aż w końcu przybiera na twarz chłodną maskę zdeterminowania.

- W takim razie pójdzie pan ze mną.

- Dlaczego? - pytam, patrząc na niego z góry. - Nawet nie wiem, kim pan jest.

Mężczyzna w jednej chwili ostentacyjnie wyjmuje podłużną wizytówkę z przedniej kieszeni marynarki i wręcza mi ją z zagadkowym mrugnięciem.

- Daniel Cho. Menadżer Byun Baekhyuna.

Nie wiem dlaczego, ale w jednej chwili wraca do mnie cała nadzieja i mam pieprzoną ochotę iść za tym facetem gdziekolwiek, aby tylko zobaczyć tam Baekhyuna. Niewzruszony oddaję mu bezużyteczny papierowy prostokąt i wzdycham, zmuszając samego siebie do tego, aby ostudzić zapał i porzucić zbyt wysokie oczekiwania.

- Prowadź - rzucam tylko i pewna część mnie już krzyczy, że będę tego żałował.

Daniel nie czeka i rusza przed siebie. Muszę się pilnować, aby nie zgubić go w tłumie ludzi, ale ostatecznie udaje mi się go dogonić. Przechodzimy do części zamkniętej, gdzie wstępu bronią postawni ochroniarze i z łatwością docieramy do labiryntu zawiłych korytarzy za kulisami. Nim się orientuję, już stoimy pod dużymi drzwiami z naklejoną kartką, na której wydrukowano dużymi literami "BYUN BAEKHYUN". Na sam widok tego nazwiska serce podchodzi mi do gardła.

- Dlaczego...? - Chcę zapytać, ale mężczyzna przerywa mi gestem dłoni.

- Po prostu idź.

Daniel Cho otwiera mi drzwi i nagle uderza we mnie paradoks całej tej sytuacji. Wewnątrz pomieszczenia, oświetlonego lampkami otaczającymi duże zwierciadło, naprawdę znajduje się mój Baekhyun. Siedzi na obrotowym krześle przy lustrze, trzymając w dłoni butelkę wody i obojętnie patrzy na swoje odbicie. Nawet nie reaguje na naszą obecność.

- Przyprowadziłem kogo chciałeś - mówi Daniel takim tonem, jakby on i mój Baekhyun znali się od lat.

Byun nie reaguje.

Daniel rzuca mi zagadkowe spojrzenie i wymija mnie w progu.

- Ma swoje humorki - rzuca na odchodnym, po czym zamyka drzwi. W pokoju zostajemy tylko ja i Baekhyun, a ciążąca wokół atmosfera sprawia wrażenie śmiercionośnej.

Nie wiem, co mógłbym powiedzieć. Nawet nie wiem, jak doszło do tej sytuacji. Po prostu stoję i patrzę się na jego proste plecy, drobny skrawek szyi, kruczoczarne włosy i wychudzoną dłoń. I boję się. Cholernie boję się tej konfrontacji. 

- Jednak przyszedłeś - mówi, a jego głos wydaje mi się zupełnie obcy.

- Tak - odpowiadam tylko, przystępując z nogi na nogę. Nie tak wyobrażałem sobie nasze spotkanie.

- Powiedziałem ci coś na ten temat. - Patrzy na mnie w lustrzanym odbiciu z tym samym obojętnym wyrazem twarzy. - Wtedy w więzieniu, pamiętasz?

- Mam pełne prawo tu być.

- Nie, nie masz - parska i powoli obraca się na krześle w moją stronę. Teraz mogę dokładnie zobaczyć jego chorobliwie bladą twarz, zapadnięte policzki i wąskie usta. Wygląda niezdrowo, ma mgliste spojrzenie i wydaje mi się jakiś nieobecny. - Zabroniłem ci przychodzić na moje pieprzone koncerty.

- Wszystko w porządku? - pytam, bo mam wrażenie, że z każdym słowem Baekhyun staje się coraz słabszy i bledszy.

- Nie zmieniaj tematu, przybłędo - ucina ostro. - Po co tu przyszedłeś?

Przełykam ślinę i zaczynam dostrzegać, jak bardzo chora jest ta sytuacja.

- Chciałem cię zobaczyć - wyznaję, a jego kpiące spojrzenie sprawia, że zaczynam wstydzić się swoich własnych uczuć.

- Naiwne.

- Wiem.

- Więc po co to wszystko? Czy ostatnim razem nie wyraziłem się jasno?

- Mam prawo tu być - powtarzam znów.

- Przestań sobie robić nadzieję, Chanyeol.

Jego słowa spadają na mnie jak gard z jasnego nieba.

- Po to poprosiłeś swojego przyjaciela, żeby mnie tu przyprowadził? - pytam, powoli tracąc kontrolę nad samym sobą.

- Daniel jest moim menadżerem - odpowiada, odwracając wzrok.

- Nie o to pytałem.

- Przyprowadził cię tu, bo chciałem ci powiedzieć, żebyś się odpierdolił - podnosi głos. Pozory normalnej rozmowy rozpływają się w powietrzu.

- Nie narzucam się. Przyszedłem na koncert.

- Mój koncert. To mój koncert, Chanyeol. Pozbądź się w końcu złudzeń i wyjdź z mojego życia. Zobaczenie cię gdziekolwiek po tym wszystkim jest dla mnie ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, rozumiesz? Ostatnią!

Jego słowa ranią mnie do krwi, ale chyba oswoiłem się ostatnio z bólem, bo nie czuję niczego nadzwyczajnego. Mam ochotę tylko błagać, aby nie brnął w to dalej, aby nie palił za sobą wszystkich mostów i zostawił mi chociaż jedną możliwość bycia w jego otoczeniu. Kurwa, potrzebuję go. Tęsknię. Błagam, wróćmy do początku. Pozwól mi znaleźć cię pośrodku wyścigów, Aniele.

Po prostu mi pozwól.

- Aż tak bardzo nie chcesz mnie widzieć? - pytam, starając się ukryć fakt, że pewna część mnie właśnie umiera.

- Chcę o tobie zapomnieć. Dlatego, naprawdę, przestań ciągle wracać do mojego życia. Nie chcę cię w nim. Nie przychodź na koncerty. Zapomnijmy o sobie. - Zerka na mnie i lód w jego oczach sprawia, że czuję się jak najgorszy, najbardziej niepoprawny człowiek na świecie.

- Naprawdę tego chcesz?

- Co ty sobie w ogóle myślisz? Że chciałbym wrócić do tamtych czasów? Że będę ci wdzięczny za to, że ze mnie nie zrezygnowałeś? Przestań.

- Miałem nadzieję na to, że pozwolisz mi wszystko naprawić.

Odwraca się znów plecami do mnie i przez chwilę tylko głośno oddycha.

- Jestem zaręczony.

Nie. Nie. Nie. Nie rób tego, Aniele. Wróć do mnie, pozwól mi być dla ciebie najlepszym. Nie dopuszczaj do tego, żebym umarł z miłości do ciebie. Daj mi chociaż jeden powód.

- Dlatego chcesz końca? - pytam, czując, że drży mi głos.

- Koniec i tak już nastąpił - odpowiada bez cienia zawahania. - A teraz wyjdź stąd.

- Zaczekaj.

Rzuca mi niecierpliwe spojrzenie, gdy wyjmuję z kieszeni zawieszkę w kształcie wiolonczeli. Nadal wygląda tak samo, jak wtedy, gdy mi ją dał. Teraz ma tylko większą wartość sentymentalną. Podchodzę i kładę malutką wiolonczelę na blacie z lustrem, czując na sobie jego spojrzenie.

- Nadal ją miałeś? - pyta i mam wrażenie, że w nim również coś umarło. - Przez cały ten czas?

Kiwam głową.

- Tobie to szczęście przyda się bardziej - mówię, słowem pożegnania.

Przez chwilę wygląda, jakby chciał się rozpłakać. Patrzy na mnie, na wiolonczelę, aż ostatecznie odwraca wzrok i zaciska powieki. Być może już wtedy zaczyna żałować.

- Wyjdź.

Jego ostry ton nie pozostawia żadnych złudzeń. Rzucam mu więc ostatnie spojrzenie i wychodzę. Opuszczam go i staram się zabić w sobie chęć porwania tego wątłego ciała w objęcia. Gdybym chciał uśmiercić całą miłość do niego, jaką w tej chwili czuję, musiałbym popełnić naprawdę brutalne samobójstwo.

***

- Chan...? Chanyeol? Cholera. Chan!

Czuję, jak ktoś szarpie za materiał mojego garnituru. Flaszka wysuwa mi się ze skostniałych rąk i z trzaskiem rozbija o chodnik. Półprzytomny otwieram oczy i uświadamiam sobie, że pada deszcz, a ja siedzę za rogiem sklepu oparty o ścianę i przemoczony do suchej nitki. Kręci mi się w głowie i mam wrażenie, że pochylają się nade mną cztery postacie, jednak gdy koncentruję się a jednym punkcie, dociera do mnie, że obok znajduje się tylko Sehun. Ma przemoczone włosy i wygląda na zmartwionego, podczas gdy ja ostatkiem sił próbuję podnieść się z ziemi.

- Co ty tu, do cholery, robisz? Mama umiera ze strachu.

Przy pierwszej próbie wstania mdłości podchodzą mi do gardła i pochylam się, rzygając. Jestem pierdoloną porażką. Sehun trzyma moje ramiona przez cały czas, kiedy wymiotuję, aby następnie asekurować mnie w drodze do jego auta. Nadal nic do mnie nie dociera i czuję się, jakbym w ogóle nie uczestniczył w całej tej sytuacji.

- Jak się tu znalazłeś? Wiesz, która jest godzina? Szukałem cię po całym mieście.

W aucie jest ciepło i sucho, przez co natychmiast czuję się senny. Alkohol nadal szumi w mojej głowie i mam wrażenie, że jestem ledwo przytomny.

- Chanyeol, cholera, słyszysz mnie? - Głos Sehuna staje się bardziej odległy. - Chan...

Czuję nagły piekący ból w lewym policzku i z jękiem unoszę powieki, wiercąc się w fotelu pasażera. Sehun patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami i dłonią nadal uniesioną w górę.

- Kurwa, Chanyeol - syczy. - Odpowiesz mi?

Uderzenie sprawia, że nieco trzeźwieję i docierają do mnie wspomnienia tego wieczoru. Baekhyun. Baekhyun zakończył to wszystko. Nie mam wiolonczeli w kieszeni. Zgubiłem? Nie, oddałem mu.

- Chanyeol? Hej, spójrz na mnie...

Powiedziałem, że szczęście mu się przyda. Dlaczego? Ach, powiedział, że jest zaręczony. Zaręczony...

- ...ile widzisz palców? Cholera, Chan!

Zaręczony i chce końca. Mam porzucić nadzieje. On chce o mnie zapomnieć.

- Kurwa, dlaczego płaczesz?

On mnie nie chce. Ma nowe życie. Żałuje tego wszystkiego i pewnie żałuje też, że mnie poznał. Nienawidzi mnie. On nie chce mnie więcej widzieć. On chce, żebym zdechł. Zdechł zapomniany. Właśnie na taką śmierć zasługuję. Jestem najgorszym ścierwem.

- Błagam, brachu, ogarnij się.

Sehun zapina mi pasy bezpieczeństwa i próbuje sklecić jakieś pocieszające formułki, ale ostatecznie rezygnuje i odwozi mnie kompletnie schlanego, zapłakanego i zasmarkanego do domu. Jest trzecia w nocy, a każda część mnie powoli rozbija się na najdrobniejsze kawałki. 

***

Budzę się w swoim łóżku nadal ubrany w koszulę i spodnie od garnituru. Potworny ból głowy sprawia, że trudno mi otworzyć oczy, a przy próbie wstania chwieję się na nogach, jakbym zaraz miał upaść. Podchodzę do okna i uświadamiam sobie, że jest środek dnia. Nie mogę nigdzie znaleźć mojego telefonu i wpadam w niemałą panikę, bo, kto wie, może właśnie spóźniłem się do pracy. Jeżeli go zgubiłem, to jestem w czarnej dupie. Poszukiwania przerywa mi ciche pukanie do drzwi. Nie zdążam odpowiedzieć, a w pokoju zjawia się moja mama z kubkiem herbaty i talerzem najzwyklejszej jajecznicy, która teraz cieszy mnie jak nigdy dotąd.

- Hej - mówi z lekkim uśmiechem.

- Cześć - witam się ledwo słyszalnym ochrypłym głosem.

- Jak się czujesz? - pyta, stawiając śniadanie na blacie biurka.

- Dokładnie tak, jak wyglądam - odpowiadam, widząc swoje odbicie w szybie otwartego okna. - Nie widziałaś mojego telefonu?

- Jest w kuchni. Dzwoniłam do twojego szefa.

- Co powiedziałaś? - pytam, czując wstyd na samą myśl o tym, czego wczoraj się dopuściłem. Film urwał mi się krótko po wyjściu z filharmonii i wejściu do sklepu monopolowego. Moim ostatnim wspomnieniem jest chyba Sehun, odwożący mnie do domu.

- Że się dziś nie pojawisz. Zatrułeś się owocami morza.

W odpowiedzi parskam śmiechem. Mama również śmieje się pod nosem.

- Poważnie?

- Nikt nawet nie kwestionował autorytetu mamy - odpowiada, a beztroska słyszalna w jej głosie sprawia, że czuję się trochę lepiej. Przynajmniej ona nie ma mi tego za złe. - Co się wczoraj wydarzyło? Martwiliśmy się.

Siadam na łóżku i zakrywam twarz dłońmi, wzdychając ciężko.

- Przepraszam - mówię. - Jestem beznadziejny.

- Chanyeol...

- Zrobiłem coś głupiego.

- Chodzi o niego, prawda?

Milknę. Krzyżuję ramiona, spuszczam głowę i mam ochotę zniknąć, bo wszystko znów do mnie wraca. Wspomnienia rozmowy za kulisami, jego osądzające spojrzenie i to, jak wtedy postrzegałem samego siebie. Mama nie naciska. Otacza mnie ramionami, mówi, że sobie poradzę i że przecież nie zrobiłem niczego złego. Pewnie myśli, że przestanę się obwiniać, jeżeli powie mi, że jestem niewinny, ale to nie jest takie proste. Czuję się jak najgorszy śmieć.

***

To uczucie towarzyszy mi przez następny miesiąc, kiedy wszystko staje się dla mnie trudne do zniesienia. Akceptuję swój los, staram się z nim żyć w zgodzie i z całych sił pragnę zapomnieć o Baekhyunie tak, jak on zapomniał o mnie. Dużo śpię i piję, a moi wiecznie zapijaczeni koledzy z pracy wcale nie ułatwiają mi wyrwania się spod szponów nowego nałogu. Świat budzi się do życia, nadchodzi świeża, ciepła wiosna, a ja nawet nie mogę na to wszystko patrzeć.

Mama i Sehun boją się, że zrobię coś głupiego. Dzwonią do mnie co chwilę, gdy jestem poza domem. Czasami odbierają mnie z pracy, żeby potem nie musieć znajdować pijanego na ulicy. Jest mi wstyd, ale nie potrafię inaczej.

Jest późne popołudnie, gdy przyjeżdża po mnie Sehun. W przerwie na drugie śniadanie pospiesznie wypiłem tanie wino i mam wrażenie, że młodszy brat wszystko wyczuje i tylko utwierdzi się w przekonaniu, jaki jestem żałosny. Z obawy przed tym wypijam jeszcze kilka porządnych łyków z piersiówki jednego z moich współpracowników i czując się lekko zamroczony, mogę w końcu uznać, że mam na wszystko zdrowo wyjebane.

- Piłeś - mówi Sehun, gdy tylko wsiadam do auta.

- Mi też miło cię widzieć - odpowiadam, a mój głos brzmi bardziej bełkotliwie, niż się spodziewałem.

Młodszy nie patrzy na mnie. Zaciska dłonie na kierownicy, kręci w roztargnieniu głową, aż w końcu coś w nim pęka i to ja jestem tego powodem.

- Jesteś świadomy tego, co robisz? - pyta, wbijając we mnie ostre spojrzenie. - Tego chcesz, kurwa? Stoczyć się?

Spuszczam wzrok i jest mi tak wstyd jak nigdy dotąd.

- Przestań.

- Nie, Chanyeol - kontynuuje, zmieniając ton na jeszcze ostrzejszy. - Rozumiem, że dużo przeszedłeś. Tak, to ciężkie, domyślam się, ale, kurwa mać, weź się w garść. Przeżyłeś dwa lata w poprawczaku i pięć w pieprzonym pudle. Narażałeś życie w wyścigach. Nie bałeś się stanąć w obronie rodziny i ujebać mojego ojca, a teraz będziesz się płaszczył przez to, że jakiś śmieszny, wywyższający się paniuś cię nie chce?

Być może Sehun ma racje, ale to jeszcze do mnie nie dociera. Nawet nie chcę, żeby docierało. Myśl o tym sprawia, że czuję się jeszcze gorzej z samym sobą.

- Nawet nie wiesz, o czym mówisz, gówniarzu - oświadczam z powagą, starając się bronić swojego autorytetu starszego brata.

- Nie wiem? Przez tyle lat byłeś dla mnie pieprzonym wzorem do naśladowania!

- Nie ubiegałem się o to.

- Bo nie musiałeś. Byłeś jak ze stali. Udźwignąłeś to wszystko. Pamiętasz, jak nie mieliśmy grosza przy duszy? Pracowałeś wszędzie, gdzie mogłeś, a potem znalazłeś ten warsztat i Jongina.

- I siedziałem przez przynależność do nich.

- Co z tego, kurwa? Dałeś radę. Nie załamałeś się.

- Za to teraz mam prawo się załamać.

- W taki sposób? Spójrz na siebie. - Rzuca mi najbardziej pełne pogardy spojrzenie, jakie kiedykolwiek otrzymałem. - Pamiętasz, jak ojciec robił awantury? Jak w środku nocy kazał nam i mamie wynosić się z domu? Czepiał się nas o wszystko. Nie raz nas uderzył, pamiętasz to?

Coś we mnie gaśnie. Przed oczami staje mi obraz mojego ojczyma - chwiejącego się na nogach, wiecznie niezadowolonego i wiecznie pijanego. Był dla mnie największym nieudacznikiem na świecie i obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę komuś takiemu zbliżyć się do mojej rodziny.

- Pamiętam - przyznaję pod nosem.

- Wiesz, kogo mi przypominasz, gdy widzę, jak się staczasz? - pyta Sehun i przez chwilę milczy, czekając na moją reakcję. - Jego. Widzę w tobie pieprzoną kopię mojego zapijaczonego ojca. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top