2. Portret Anioła

Po nieprzespanej nocy czuję się trochę skołowany, ale udaje mi się przekonać mamę, że to tylko złe samopoczucie przez zmianę środowiska. Nie chcę, żeby się martwiła. Sehun nie towarzyszy nam przy śniadaniu, co od razu rzuca mi się w oczy i w pewien sposób wzbudza niepokój. Naprawdę, w tym domu zrobiło się zdecydowanie zbyt pusto.

- Hunnie wynajmuje mieszkanie w mieście - mówi rodzicielka, nalewając mi kolejny kubek herbaty. - Ma bliżej na uczelnię. Na co dzień nie mieszka ze mną.

To wydaje mi się jeszcze bardziej przykre. On naprawdę zostawił naszą ukochaną mamę samą w pustym domu. Nie jestem jednak w stanie go oskarżać, wiedząc, że sam nie postąpiłem lepiej. Ja też ją zostawiłem. Sehun przynajmniej zrobił to z powodu rozwoju osobistego - ja tylko ze względu na konsekwencje własnych głupot.

Po śniadaniu idziemy razem na zakupy. Pogoda jest paskudna, ale nie mogę odmówić kobiecie, która przez te wszystkie miesiące nieprzerwanie czekała na mój powrót do domu. Chwilami mam wrażenie, że tylko ona pamiętała o mnie przez cały ten czas.

Jedziemy na rynek autobusem, a później przez cały czas idziemy ramię w ramię. Nieprzerwanie trzymam parasol nad jej głową, z każdą chwilą uświadamiając sobie, jak bardzo się zmieniła. Kto wie, może to właśnie stres związany z moją odsiadką zrobił z niej drobną staruszkę o twarzy tak gęsto naznaczonej zmarszczkami, a pieniądze zarobione przez Sehuna sprawiły, że mogła choć w małym stopniu o siebie zadbać.

- Powinieneś zobaczyć się z przyjaciółmi, synku - mówi, gdy krążymy wokół straganów z warzywami. - Jongin parę razy o ciebie pytał. Myślę, że powinieneś chociaż do niego zadzwonić. Nie odwiedzał cię w więzieniu?

- Odwiedzał - odpowiadam krótko.

- A reszta?

Wzruszam ramionami. Nikomu jakoś specjalnie nie zależało na składaniu mi wizyt. Jongin bywał u mnie stosunkowo często, ale później jeszcze bardziej zaangażował się w wyścigi i musiał wyjechać z miasta z obawy przed aresztowaniem. Jongdae dawno opuścił kraj, a dawna część paczki idąc za jego przykładem rozsypała się po świecie.

- A on?

Oddech zatrzymuje mi się w płucach.

- Kto? - pytam, udając, że nie wiem, o kogo jej chodzi, choć na samą myśl robi mi się gorąco.

- Baekhyun - odpowiada, posyłając mi smutne spojrzenie.

Udaję, że to imię nie robi na mnie żadnego wrażenia. Udaję, że wcale nie znałem kiedyś prawdziwego anioła noszącego to imię.

- Nie kontaktujemy się - mówię ostatecznie, wbijając wzrok w ponure niebo.

- To przykre, synku. Rozumiem już czemu taki jesteś.

- Jaki? - prycham bardziej opryskliwie, niż początkowo planowałem.

Matka podnosi wzrok i spogląda mi w oczy w taki sposób, że znów czuję się jak siedmioletnie dziecko. Mogłem się spodziewać tego, że nie dam rady niczego przed nią ukryć. Ona już dawno o wszystkim wie. Kto jak kto, ale ta kobieta musiała zauważyć, jak destrukcyjnie zadziałało na mnie rozstanie z Baekhyunem.

- Taki - odpowiada czułym, wyrozumiałym głosem. - Zachowujesz się, jakby dla ciebie świat się już skończył, synku.

***

Myślę o słowach rodzicielki przez cały dzień. Być może świat naprawdę już się dla mnie skończył. Po odejściu Baekhyuna całe moje życie stało się tylko kiepską imitacją. Wszystko, co robiłem było jedynie czekaniem na jego powrót. Powrót, który, rzecz jasna, miał nigdy nie nadejść.

Muszę z tym skończyć - myślę, wpatrzony w mrok za oknem, paląc kolejnego papierosa. Stary nałóg nigdy mnie nie opuścił. Teraz moje płuca jeszcze bardziej desperacko potrzebują nikotyny. Każdy filtr nadal smakuje anielskimi ustami, ale staram się o tym nie myśleć.

On ruszył naprzód - mówię sobie, podczas wieczornej sesji pociągania na drążku w piwnicy. - Na pewno ruszył dalej. Znalazł kogoś, albo też nie. Skończył szkołę, dostał dobre stypendium, a teraz spełnia się w tym, co zawsze chciał robić. Nie ucieszyłby się, gdyby cię zobaczył. Albo rzuciłby ci się na szyję, ale bardziej to pierwsze. Jesteś już dla niego tylko nieistniejącym elementem przeszłości. Cieszy się, że zniknąłeś z jego życia. Być może już dawno zauważył plusy twojej nieobecności.

Patrzę w lustro - wypracowane barki, nieco wychudzony tors, krótko przycięte włosy, które regularnie skracano mi w więzieniu. Przez porę roku straciły swój słomiany poblask blondu i ściemniały do gorzkiego brązu. Moje oczy też już dawno straciły swój dawny wyraz. Na wszystko patrzę tak, jakbym był do tego zmuszony. Zero we mnie entuzjazmu. Wszystkie chęci do życia opuściły mnie wraz z dniem, gdy po raz ostatni widziałem Baekhyuna - zapłakanego chłopca za szklanymi drzwiami.

To koniec - mówię sobie pewnej bezsennej nocy. - Zmarnuję całą przepustkę, jeżeli w kółko będę o nim myślał. Było minęło. Ruszył dalej. Nie potrzebuje cię, stary. Daj spokój i też zrób coś ze swoim życiem. Idź na dwór, kup mamie kwiaty. Może odwiedź gówniarza Sehuna i dowiedz się co tam u niego. Może Jongin będzie pod starym adresem.

Pewien, że wszystkim, czego potrzebuję jest jedynie wyjście z domu wychodzę na miasto pewnej chłodnej soboty. Pada deszcz ze śniegiem, ulice przedmieścia lśnią od błotnej brei, gdy idę przed siebie z rękami w kieszeniach skórzanej kurtki. Nie wziąłem zimowego płaszcza. Potrzebuję jakiegoś uderzającego bodźca, który odwróci moją uwagę od tego, o czym nie chcę myśleć. Założyłem jedynie szalik, który mama zrobiła mi na drutach w ósmej klasie. Koledzy śmiali się ze mnie, gdy go nosiłem, a ja obijałem im za to szczęki, by w następstwie chronicznie lądować na dywaniku u dyrektora. Z perspektywy czasu ta historia wydaje mi się nawet zabawna.

W pierwszej kolejności idę kupić fajki. Trudno mi się przyzwyczaić do tego, że na ulicy nie obowiązują więzienne zasady. Nie muszę żyć w ciągłym stresie przed alarmem, rozmawiać z ludźmi tak, by nie patrzeć im w oczy i w kółko ukazywać tylko niezmiennego, kamiennego wyrazu twarzy.

Chcę odwiedzić Jongina, lecz nie ma go w domu, w którym kiedyś mieszkał z ojczymem, a mieszkanie, które następnie zajmował zostało zmienione na pracownię plastyczną jakiegoś ekscentrycznego artysty zza granicy. Szlajam się więc bez celu po wilgotnych ulicach, decydując się na odwiedzenie miejsca, które dawno temu okupowaliśmy z naszą grupą.

Oczywiście, miejscówka została dawno odkryta przez policję, toteż dawny warsztat, w którym pracowałem przestał istnieć. Za ciemnymi oknami zieje pustka. Zniknęły nawet graty z podjazdu. Wszystkie dowody na to, że najlepsze lata mojej młodości istniały naprawdę, bezpowrotnie zniknęły. Dopada mnie jakaś specyficzna odmiana przygnębienia. Mam ochotę zaśmiać się ironicznie w twarz każdej mijanej osobie, ale ostatecznie tylko idę z fajką w ustach i wzrokiem wbitym w chodnikowe płytki. Kieruję się w stronę domu. To będzie długa droga powrotna, ale chyba dawno potrzebowałem spaceru. Więzienny spacerniak nie oferuje tyle miejsca.

- Przepraszam! - słyszę czyjś głos, gdy jakaś rozpędzona kobieta z walizką w ręce wpada na mnie, trącając mnie bagażem.

- Przepraszam również - odzywam się, podnosząc wzrok, lecz dama już mnie nie słyszy, a ja sam w jednej chwili zapominam, że owa sytuacja w ogóle miała miejsce. Gdybym wiedział, co z tego wyniknie, z miejsca podziękowałbym tej nieuważnej kobiecie.

Moje oczy niemal automatycznie wyłapują w oddali znajomy obraz, po czym krzyżują się ze wzrokiem bruneta, którego rozpoznałbym wszędzie i w każdej odsłonie. Czy to w idealnie skrojonym surducie, czy w jeansowej kurtce i tak wygląda jak anioł, zbyt idealny, by żyć na tym brudnym świecie.

Jestem pewien, że to on, jeszcze zanim widzę krzykliwy tekst napisany dużą, białą czcionką na czarnym tle. "MŁODY MISTRZ WIOLONCZELI BYUN BAEKHYUN. WSCHODZĄCA GWIAZDA. RECITAL BOŻONARODZENIOWY, FILHARMONIA NARODOWA, 24.12.2018". Kto by pomyślał, że po wyjściu na przepustkę stanę twarzą w twarz z plakatem reklamującym koncert miłości mojego życia. Miłości dawnego życia - dawnego i już dawno nieosiągalnego.

- Aniele - szepczę bezgłośnie i czuję, jak papieros wysuwa mi się spomiędzy warg.

Jeśli chodzi o niego, nigdy nie wierzyłem w przypadki.  

***

Nie pójdziesz tam - mówię sobie w myślach, zawiązując krawat w wigilijny wieczór. W lustrzanym odbiciu spotykam się ze swoim własnym przeciwieństwem - człowiekiem w dopasowanym, choć pożyczonym garniturze, z majestatycznie zaczesanymi do tyłu włosami i łagodnym wyrazem twarzy. Jestem jakiś zbyt spokojny jak na ten wieczór, zbyt niewzruszony.

W wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki niczym kamień ciąży mi bilet do filharmonii. Wydałem na niego więcej niż powinienem, ale przynajmniej będę miał dobre miejsce. Może z tak bliskiej odległości zobaczę drobne znamię nad jego powieką, delikatne pęknięcie na wardze, pieprzyk przy kciuku.

Kurwa - przeklinam w myślach i nagle mam ochotę pierdolić to wszystko. - Kiedyś oglądałeś go non stop. Widziałeś go w każdej możliwej sytuacji. Brałeś z nim kąpiele, uprawiałeś dziki seks i biegałeś nago po plaży. Jak mogłeś nie gloryfikować wtedy tych momentów? Teraz musisz płacić za to, żeby zobaczyć go z pieprzonego szóstego rzędu.

Kolacja wigilijna mija w ciężkiej atmosferze niewypowiedzianych oskarżeń i gniewu kumulującego się w spojrzeniach, które posyła mi Sehun. Jego dziewczyna jest miła, ale milcząca. Przy posiłku nic nie mówi, później tylko się uśmiecha i przytakuje, gdy mama próbuje nawiązać rozmowę. Jestem pierwszym, który wstaje od stołu i choć towarzyszy mi przy tym uczucie niezręcznego, wręcz hańbiącego wstydu, myślę tylko o tym, że lada chwila będzie miało miejsce coś wielkiego. Coś, co wyśniłem się w każdym śnie odkąd tylko mój los rozbiegł się z jego losem. Coś, co miało mnie zmienić, albo chociaż nakłonić do zmiany.

- Pamiętaj, że jesteś na warunkowym - słyszę za swoimi plecami oschły głos Sehuna, gdy sznuruję buty na werandzie.

Jego słowa spływają ze mnie jak po kaczce, choć tym razem jakaś niewypowiedziana obelga w jego wypowiedzi kąśliwie wbija się w moje sumienie.

- Za kogo ty mnie masz? - prycham i choć chcę brzmieć subtelnie, jakaś gwałtowność w moim głosie sprawia, że mój przyszywany brat wbija we mnie miażdżące spojrzenie pełne przewagi i dominacji. Tyle w nim pretensjonalności, że chwilami mam wrażenie, iż najchętniej zdeptałby mnie jak robaka.

Młodszy opiera się o barierkę werandy, wyciąga z wewnętrznej kieszeni paczkę fajek i wprawionym ruchem wyjmuje papierosa. Przez dłuższy czas milczy, nieśpiesznie odpala i wzdycha błogo, jakby usiłował za wszelką cenę ukazać swoje nieszczęśliwe położenie wraz z wszystkimi towarzyszącymi mu troskami, zmartwieniami i dylematami. "Nie ty jesteś tu najbardziej pokrzywdzony" - mam ochotę powiedzieć, kpiąco śmiejąc mu się w twarz. Być może stary Chanyeol by to powiedział. Zabrałby gówniarzowi świeżo odpalonego papierosa, posłał autorytatywne spojrzenie, zaciągnął się głęboko, a potem niby przypadkiem upuścił i zdeptał czubkiem buta. Tak, stary Chanyeol potrafiłby to zrobić, ale nowy Chanyeol, ta kiepska parodia, żyjąca tylko okruchami wspomnień starego życia, nie mogła się zdobyć nawet na zachowanie względnego spokoju.

- Za nieudacznika - cedzi pod nosem Sehun, a jego jadowity głos niesie chłodne, zimowe powietrze. - Zmarnowałeś sobie życie. Było warto?

Zmuszam się, aby go ignorować, choć z drugiej strony mam ochotę zwyczajnie obić mu pysk, aby dać upust emocjom. Albo zranionej dumie. Traktuję to jednak jako test mojej silnej woli i nie posyłając mu ani jednego spojrzenia, obracam się na pięcie i zmierzam w kierunku furtki. 

Noc jest mroźna i co chwilę pruszy miałki śnieg. Jadę do centrum metrem, czując wokół tylko miażdżącą przepaść pomiędzy mną, a pozostałymi użytkownikami tego syfiastego środka transportu. Pewnie myślą, że jadę na randkę, albo wigilijną kolację - stwierdzam, czując na sobie spojrzenia starszych kobiet, chłodne, osądzające, ale z jednej strony także mające w sobie nutkę podziwu. - Na pewno nie domyślają się, że parę dni temu wyszedłem z więzienia i jak skończony desperat właśnie jadę do ostatniego miejsca, w którym zamierzałem spotkać moją starą miłość. Starą, ale nadal aktualną, bo, albo jestem nadzwyczaj stały w uczuciach, albo moje życie już dawno zatrzymało się w jednym momencie i zwyczajnie nie jestem zdolny do tego, aby ruszyć dalej.

Filharmonia narodowa lśni blaskiem świątecznych dekoracji. W holu wita mnie gigantyczna choinka i zapach mieszanki różnych perfum. Już przy oddawaniu płaszcza w szatni, czuję gulę w gardle. Lada chwila go zobaczę. Wejdę na salę, zajmę miejsce i będę wytrwale czekał, by skonfrontować z nim spojrzenie. Kim będę w jego oczach, gdy nasze spojrzenia się spotkają? Starym wspomnieniem? Przykrą pamiątką młodych lat? Cynicznym dupkiem, który nadal nie pogodził się z myślą o rozstaniu?

Siedzę obok młodego małżeństwa i milczącej staruszki w neonowym, czerwonym żakiecie. Jeżeli sama moja osoba nie zwabi spojrzenia Baekhyuna, jestem pewien, że zrobi to ten wściekły kolor. Szczerze jednak mam nadzieję, że nasze oczy spotkają się już na samym początku. Może nawet się delikatnie uśmiechnie, pośle mi jakiś przyjazny gest, który zrozumiemy tylko my dwoje. Na samą myśl o tym robi mi się przyjemnie ciepło i mam ochotę do końca koncertu tylko błądzić w marzeniach o tych wszystkich delikatnych, nieoczywistych przejawach jego ciepłych uczuć względem mnie.

I w końcu nadchodzi ten niewinny moment, kiedy gwiazda wieczoru - Byun Baekhyun mistrz wiolonczeli - wychodzi na scenę, a wraz z nim znika wszystko, o czym do tej pory myślałem.

Początkowo mam wrażenie, że patrzę na kompletnie obcego mężczyznę. Ciężkie, opadające powieki, kruczoczarne włosy ulizane do tyłu i ostro zarysowana szczęka. Siada na stołku pośrodku sceny, wprawnie bierze smyczek wraz z wiolonczelą i przez dłuższą chwilę tylko waży mniejszy przedmiot w dłoni. Kilkukrotnie przykłada smyczek do strun, potem próbuje zrobić to pod innym kątem, aż w końcu posyła zagadkowe spojrzenie gdzieś ponad widownię i przeciągłym ruchem przeciąga po strunach.

Mam wrażenie, jakby w tego zmęczonego człowieka wstąpił nowy duch, jakby spłynęło na niego jakieś boskie natchnienie, które każe mu grać i grać i nie przestawać, nie pozostawiając przerwy nawet na jeden oddech. I w tej plątaninie nut, cichych i wysokich tonów naglę rozpoznaję w nim podobieństwo do starego Byun Baekhyuna - dzieciaka o wielkich ambicjach, szczenięcych oczach i drobnych dłoniach. Widzę, że ciągle wygląda identycznie, choć ściemniały mu włosy i pojaśniała cera. Gdy gra, nadal wygląda na tak samo zaangażowanego, jakby urodził się tylko po to, by czuć przy sobie bliskość instrumentu, jakby tylko te ulotne dźwięki utrzymywały go przy życiu.

Kończy pierwszy utwór, a oszołomiona publiczność wypuszcza wstrzymywany oddech. Czuć, jak powietrze drga od ciepła wibrujących taktów i czuję, jak łzy zaczynają szczypać mnie w powieki. Zaczyna kolejny utwór i znów mam wrażenie, że wygrywana melodia jest jedynym sensem istnienia Baekhyuna - tego drobnego chłopaka, który otaczał mnie swoimi ramionami, siedząc na tylnym siedzeniu mojego motocykla.

Ubrany w czerń wygląda jak nieskazitelny, niedostępny, abstrakcyjny element filharmonijnej rzeczywistości. Przez chwilę nieświadomie mam wrażenie, że spoufalam się z nim do tego stopnia, iż czuję każdy jego oddech, słyszę przyśpieszone bicie jego serca, czułość z jaką palce igrają na gryfie. Zupełnie jakbyśmy byli jedynymi osobami na sali - tylko ja i on. Odbiorca i słuchacz wraz z boskim natchnieniem błądzącym pomiędzy nami. Przypominam sobie, że nigdy nie czułem muzyki w ten sposób, dopóki nie usłyszałem gry Baekhyuna. Przed oczami staje mi jego pierwszy koncert na deskach tej filharmonii i mam ochotę roześmiać się serdecznie na wspomnienie tego, jak przemówił do mnie językiem melodii.

Kończy. Ludzie w czerni zmieniają mu nuty, a kobieta w ciemnym stroju siada za fortepianem w tyle. Oczy Baekhyuna przez cały czas smętnie utkwione są w stojaku na arkusze z nutami, nawet, gdy te są zmieniane. Jest w tym coś nabożnego, jakaś wyjątkowa gloryfikacja tej chwili. Przez dłuższy czas brunet tylko patrzy spod zmrużonych powiek na instrument, by następnie z czułością zabrać się do gry i sprawić, by cała sala zamarła w niemym podziwie.

Utwór jest gwałtowny i tempo, w jakim Baekhyun przejeżdża smyczkiem po strunach, a kobieta za fortepianem uderza w klawisze napędza pogoń moich myśli. Wspomnienia szaleją w mojej głowie jak wypuszczone z klatki gołębie. Pierwsze lepsze momenty zlepiają się ze sobą w rytm niespokojnej melodii - ciepło rozgrzanego piasku, czułość miękkich pocałunków, rozkosz widoku anioła w mojej kurtce, gorycz szampana i słodycz jego śmiechu.

Przez następne utwory nadal jestem zlepkiem niepoprawnych emocji i gdy Baekhyun kończy ostatni takt, z trudem wyrywam się z zamroczenia. Pod koniec gra emocji na jego twarzy jest najbardziej widoczna i już sam widok jego zmarszczonych brwi, zaciśniętych ust i zaczerwienionych policzków jest dla mnie powodem do zagłębienia się w nierealnych marzeniach, przeplatających się wraz ze wspomnieniami. Fantazjuję o jego dotyku, o tym, aby do mnie przemówił. Chcę, aby teraz, w tej chwili, wstał i zapominając o wszystkich innych ludziach na sali wykrzyczał moje imię, przywołując mnie do siebie. Niczego nie pragnę teraz tak, jak przyzwolenia na bycie przy nim. Patrząc, jaki jest dla mnie daleki, nieosiągalny, egzystujący niemal w innej rzeczywistości, tylko umacniam się w przekonaniu, że ta tęsknota mnie zabije. Być może już dawno to zrobiła.

Brawa niosą się po całej sali, gdy Baekhyun wstaje i kłania się w stronę widowni wraz z fortepianistką. Na jego twarzy gości pogodny uśmiech i muszę przyznać, że wygląda na spełnionego. Uśmiech ten trwa do momentu, aż nasze spojrzenia rzeczywiście się spotykają, a jego oczy nagle stają się wielkie i niewinne, jak oczy kogoś, przed kim postawiło się nagle wszystko za czym tęsknił, czego się bał i o czym nie chciał myśleć przez cały ten czas. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top