16. Pojednanie

Są momenty, kiedy wątpię we własne decyzje i stawiam znak zapytania na końcu tych stwierdzeń, które wymagają ode mnie szerszego przeanalizowania sytuacji. Waham się od bycia sceptykiem po całkowite oddanie się swojemu, chwilami nadwyraz przerysowanemu, przeczuciu. Mogę wariować myśląc o tym, czy dobrze postąpiłem angażując w sprawę ojca Baekhyuna, ale jestem pewien, jak cholera, że muszę pozostać w mieście wbrew kuszącemu wyobrażeniu ponownego spotkania z Jonginem. Intuicja mnie nie zawodzi. Nigdy nie zawiodła.

Mija tydzień od ostatniego spotkania z Baekhyunem. Gdy przychodzę do jego mieszkania odpowiada mi tylko martwa cisza, więc stwierdzam, że jest w innym miejscu - w rodzinnym domu, szpitalu albo na odwyku. Z ciężkim sercem porzucam próby skontaktowania się z nim. Wierzę, że odezwie się do mnie pierwszy, gdy będzie już z nim lepiej, albo ja sam w końcu zadzwonię do niego albo nawet do jego ojca, aby upewnić się, że wszystko jest okej.

Jest późny wieczór, gdy czytam książkę skryty w swoim pokoju, siedząc w przestarzałym fotelu zabranym z domu mojej matki. Sehun i jego przesłodzona przyszła żonka już śpią. To właśnie brat polecił mi zainteresować się literaturą. "Zabija czas i rozwija słownictwo. Przyda ci się, tłuku" - twierdził, pokazując mi niewielkie zbiory, zgromadzone na kilku lakierowanych półkach w salonie. Jeśli mogłem dzielić z Sehunem jakiekolwiek zainteresowanie poza motoryzacją, była to właśnie sympatia do uniwersum Star Wars, dzięki czemu spośród średnich jakościowo lektur młodszego mogłem znaleźć coś, co naprawdę mnie pochłonie. Czy jestem jakimś wybitnym fanem słowa pisanego? Zdecydowanie nie, ale rzeczywiście miło jest odciąć się od rzeczywistości czytając historię Dartha Plagueisa.

Jestem w połowie dwunastego rozdziału, kiedy nagle słyszę nierówne pukanie do drzwi i czuję się tak, jakbym nieświadomie tylko czekał na tę zapowiedź. Przez chwilę jedynie siedzę w bezruchu, nasłuchując, gotowy uznać pukanie za przesłyszenie, spowodowane intuicyjnym oczekiwaniem pojawienia się Baekhyuna. Na szczęście ten dźwięk nie jest jedynie moją nadinterpretacją - ktoś naprawdę puka do drzwi. Oczami wyobraźni widzę, jak zaspany Sehun idzie niegrzecznie odgonić gościa i zrywam się gwałtownie, nie dbając o to, że w pośpiechu zapominam wsunąć zakładkę między stronice książki. Dopadam do drzwi i otwieram je, stojąc w przedpokoju w samych bokserkach i podkoszulku, napotykając na sobie załamane spojrzenie ciemnych, pozbawionych blasku oczu.

- Baekhyun.

- Mogę wejść?

Kiwam głową i przepuszczam go w progu. Zdejmuje buty i zauważam, że pod płaszczem ma jedynie dwuczęściową piżamę w paski, która niepokojąco przypomina te rozdawane w szpitalach. Jego włosy są wilgotne przez letnią mżawkę, która od kilku godzin zrasza ulice miasta, gdy w końcu zostawia wierzchnie odzienie na wieszaku i staje oparty o ścianę. Nawet nie ma na sobie skarpetek.

- Przepraszam, że przychodzę tak pó-

Nie pozwalam mu dokończyć i zrozpaczony przyciągam go w swoje objęcia. Wtula się we mnie ufnie, gdy gładzę jego włosy, obsypując policzek kilkoma niewinnymi pocałunkami.

- Chodź. Rozgrzejesz się trochę. Zrobię ci herbaty.

- Nie zapytasz?

- O co?

- Dlaczego tu jestem.

- Wiedziałem, że prędzej czy później się pojawisz - odpowiadam tylko i prowadzę go do kuchni, gdzie wstawiam wodę.

Baekhyun siada przy stole, opierając łokcie na blacie. W tym świetle wygląda jeszcze bardziej blado. Sprawia wrażenie nieobecnego, choć patrząc w jego oczy mógłbym się założyć, że jest całkowicie, bezsprzecznie trzeźwy. W milczeniu przygotowuję brunetowi ciepły napój, nie mogąc nacieszyć się poczuciem ulgi. W końcu mam Baekhyuna blisko siebie i mogę mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Spokój przyćmiewa jednak obawa o to, jak chłopak pojawił się w moim mieszkaniu i najważniejsze - dlaczego?

Niosąc kubek z gorącą herbatą zabieram Baekhyuna do mojego pokoju i przeklinam się w myślach za to, że nie zdążyłem zrobić choćby najbardziej ogólnych porządków. On jednak nie wydaje się być w nastroju, aby wytknąć mi te puste pudełko po pizzy w rogu, puszki po piwie, pełną popielniczkę na parapecie i sterty ubrań, które powinny znajdować się w koszu na pranie. Z obojętnym wyrazem twarzy siada na pompowanym materacu zastępującym mi łóżko i kuli się w sobie.

- Masz ochotę na rozmowę? - pytam, podając mu kubek. - Uważaj, gorące.

Nie odpowiada. Nawet, gdy nakrywam go kocem wygląda na zupełnie niewzruszonego, czasami tylko pociąga nosem.

- To nic - dodaję, siadając naprzeciwko niego w fotelu. - Poczekam. Mamy całą noc, Aniele. Jeśli nie chcesz rozmawiać to też w porządku.

Baekhyun znów nie daje żadnej odpowiedzi. Odwracam wzrok, biorę w dłonie książkę i staram się uspokoić skołatane nerwy kartkując powieść. Muszę zająć czymś myśli. Gdzie skończyłem czytać? Dwunasty rozdział? Ale w którym momencie? Darth Plagueis odnajduje Palpatine'a, składa mu ofertę dołączenia do Ciemnej Strony Mocy i...

- Uciekłem stamtąd. - Pomiędzy jednym pociągnięciem nosem, a drugim z ust Baekhyuna wyrywa się stłumione wyznanie.

- Skąd?

- Z ośrodka. Ojciec zawiózł mnie tam przedwczoraj. Nie było ze mną dobrze. - Ze wstydem spuszcza wzrok i przez chwilę mam wrażenie, że to koniec zwierzeń. - Musiałem odstawić prochy. Ojciec mnie zmusił, ale w sumie, już mi wszystko jedno. To była powolna śmierć. Wegetacja. Mogłem się oszukiwać, że jest dobrze, dopóki miałem pod ręką działkę. Gdy zaczynało mi brakować umierałem. Naprawdę, Chanyeol. - Posyła mi śmiertelnie poważne spojrzenie zmęczonych oczu. - Wtedy czułem, że umieram. Ojciec zawiózł mnie do szpitala z tak wysoką gorączką, że ledwo trzymałem się na nogach. Byłem tak słaby, cały tamten dzień pamiętam jak niekończącą się mękę. Poleżałem tam trochę, sam nie wiem ile, i lekarz polecił ojcu zabrać mnie do ośrodka. Stosują terapię metadonem, więc nie czułbym się przez cały czas tak źle.

- Więc dlaczego stamtąd uciekłeś? - pytam przejęty.

- Bo...

Baekhyun urywa. Dłonie, w których trzyma kubek zaczynają niespokojnie drżeć, więc zabieram herbatę i odstawiam na parapet. Brunet błądzi rozgorączkowanym wzrokiem po pokoju, dusząc w sobie chęć wzięcia głębokiego oddechu, aż w końcu z jego gardła wyrywa się chrapliwy szloch.

- Baekhyun, kochanie.

- Zwątpiłem, okej? Zwątpiłem w to, czy w ogóle chcę z tego wychodzić.

- Spokojnie - siadam obok niego i kładę dłoń na jego drżącym ramieniu.

- Wszystkie te dni są... Są jak sen! Ja już nie mam pojęcia, co dzieje się naprawdę. Nie byłem w takim ciągu nigdy. W czasach studiów brałem różne tabletki i pigułki, żeby jakoś się dźwignąć, ale nigdy nie brałem dla samego faktu brania. Dopiero, kiedy wszedłem w proszek. W sensie, no wiesz, w heroinę. Sama nazwa mnie przeraża. - Ze zdenerwowania zaczyna miętosić w dłoniach skrawek koca. - Trzymałem się dzielnie i nie popadałem w skrajności dopóki żyła mama. Po jej śmierci załamałem się całkowicie i brałem jakby nic poza tym się nie liczyło. Nie miałem nic do stracenia. I serio, chwilami czuję taką obawę, że w życiu nie poczuję się już w ten sposób i nic nie sprawi mi większej satysfakcji i dalej będę tylko tak wegetował bez chęci do życia z tym jedynie wyjątkiem, że nie będę wciągał, ale co to za różnica? Miałem spotkanie z terapeutką i ona twierdzi, że mój przypadek jest lekki. Że jestem tylko zbuntowanym dzieciakiem, absolwentem dobrej szkoły, który wciągnął kreskę na imprezie i w to wpadł. Powiedziała, że dopóki nie zacząłem wstrzykiwać sobie tego świństwa to jest szansa, że wyjdę z tego bez szwanku, ale ona nie wie, że nie wstrzykuję tylko dlatego, że boję się zastrzyków. Chore to wszystko. Odechciewa mi się o tym myśleć.

- Możliwe, że to będzie najcięższy okres w twoim życiu, Baekhyun. Naprawdę, może być ciężko, ale wyciągniemy cię z tego. Będę przy tobie w każdym pieprzonym momencie, rozumiesz? - spoglądam głęboko w te zrozpaczone oczy i pochylam się, aby wziąć jego dłonie w swoje. - Nie będziesz z tym sam.

- Czułem się sam przez cały ten czas. Cholernie sam. Dlatego przyszedłem.

- Przyszedłeś pieszo z ośrodka aż tutaj?

- Nie miałem pieniędzy na metro ani autobus.

- Baekhyun. - Przypływ współczucia i niewypowiedzianej troski każe mi usiąść obok niego i objąć go czule. - Dlaczego nie zadzwoniłeś?

- Nie miałem przy sobie telefonu ani portfela. Nic. Nie znam twojego numeru na pamięć i... Ja chyba nawet za dużo nie myślałem, Chanyeol. To impulsywne, ale nie potrafiłem nawet zapanować nad tą myślą i boję się, że zaraz zachce mi się iść do domu po prochy i pójdę. I nawet nie będę potrafił tej myśli zanegować!

- Doskonale wiesz, że na to nie pozwolę.

- Nie wiem, Chanyeol. Ja już nic nie wiem. Boję się wrócić do tego ośrodka. Wszystko wydaje mi się takie fałszywe. Ojciec mnie nienawidzi, a dyrektor tego kurwidołka chce promować się moim nazwiskiem, choć cholernie zależy mi na dyskrecji. Nie chcę być znany jako Byun Baekhyun, heroinista wyleczony w Placówce XYZ. To żenujące. Ale wątpię, żebym kiedykolwiek wrócił na scenę. Naprawdę wątpię. Tam nie ma dla mnie miejsca.

- Wrócisz na scenę, gdy tylko będziesz gotowy. Daj sobie czas.

- Niewiadomo ile potrwa terapia. Wszystko zależy od tego, jak sobie z tym wszystkim poradzę, a jak widać radzę sobie beznadziejnie. W ogóle sobie nie radzę!

- To dopiero kilka dni.

- Kilka dni, a ja już nie daję rady.

- Daj sobie czas. Nie zniechęcaj się teraz, bo początki zawsze są najtrudniejsze.

- Oni chcą mnie złamać. Śmieją się ze mnie i nie pojmują, że to, co mi się przydarzyło jest poważne. Doświadczyłem już tylu zjazdów, że nie chcę już więcej, ale czuję się jakby całe moje życie miało być niczym więcej niż tylko niekończącym się zjazdem. Najgorsze jest to, że nie jestem małomiasteczkowym ćpunem. A szkoda, bo byłoby łatwiej.

- Niby co to zmienia?

- Patrzą tam na mnie jak na jebany eksponat - agresywnie wyrzuca z siebie, zaciskając dłonie w pięści. - Nie wyjdę z tego w takim otoczeniu. Nie ma nawet takiej opcji. Nie widzę tam dla siebie miejsca. Za bardzo im zależy na tym, żebym tam był. A za mało mi samemu na tym zależy.

Czekam kilka chwil, aby Baekhyun się uspokoił, kojąco gładząc jego skołtunione włosy. Siedzimy w ciszy, wsłuchani w swoje własne oddechy i mógłbym przysiąc, że dawno nie czułem się tak wyczerpany wyznaniem bruneta. Nie mogę jednak go w tym wszystkim zostawić. Wiem, że zakochując się w nim zobowiązałem się do trwania przy jego boku w każdej sytuacji - nawet w tak kryzysowej.

Mija kwadrans, gdy Baekhyun zasypia z głową opartą na moim ramieniu. Układam go w swoim łóżku i długo przypatruję się jego spokojnej, śpiącej twarzy. Nie wiem, co jeszcze stanie nam na drodze, ale jestem pewien, że nasza przyszłość odmaluje się w jaśniejszych barwach, gdy tylko pokonamy uzależnienie Baekhyuna. To ostatnia prosta, później będzie łatwiej. Może mu się oświadczę. Weźmiemy ślub. Kupię nam ten pierdolony dom na plaży albo gdziekolwiek, aby tylko nikt nigdy nie stanął nam na drodze.

Zasypiam z tymi myślami tylko po to, aby obudzić się po kilku godzinach i z napięciem wpatrywać się w sufit. O siódmej wstaję i idę do kuchni, aby wypalić papierosa przy oknie i zrobić sobie kawę. O ósmej wstaje Sehun, któremu pośpiesznie streszczam powód obecności Baekhyuna, a o nieco przed dziewiątą zgodnie z poradą brata wybieram numer do ojca bruneta. Tym razem pan Byun odbiera niemal natychmiast.

- Halo? Baekhyun?

- Jest u mnie - odpowiadam od razu. - Śpi. Przyszedł wieczorem i powiedział, że opuścił ośrodek.

Odpowiada mi długie westchnienie ulgi.

- Uciekł. Wiem, dzwoniono do mnie. Przyjadę po niego.

- Nie trzeba. Odwiozę go na miejsce i dopilnuję, aby wrócił na oddział.

- To nie będzie konieczne - głos pana Byuna przybiera na sile. - Panie...

- Park Chanyeol.

- Panie Park, nie ukrywam, że od dawna zastanawiała mnie ta... zażyła przyjaźń pomiędzy panem, a moim synem, niemniej jednak wolałbym sam dopilnować spraw, które dotyczą zdrowia Baekhyuna. I nie mówię tego tylko dlatego, że nie potrafię dojrzeć prawdziwego oblicza waszej relacji, tylko...

- Brak panu do mnie zaufania, mam rację?

Pan Byun wydaje z siebie skonsternowane burknięcie.

- Wolałbym nie być tak dosadny.

- Cóż, ma pan do tego pełne prawo - mówię ugodowo, w pełni pogodzony z faktem, że dla tego faceta zawsze pozostanę homoseksualnym motocyklistą, który po odbyciu wyroku za udział w grupie przestępczej ponownie uwiódł jego syna. - Ale gdybym mógł prosić pana tylko o jedną rzecz, poprosiłbym właśnie o to, aby dał mi pan drugą szansę. Proszę pozwolić mi zająć się Baekhyunem.

- Panie Park...

- Byłem przy nim w wielu ciężkich chwilach. Widziałem jego najcięższe momenty. Proszę mi uwierzyć, jeśli wtedy nie zawiodłem, nie zrobię tego także teraz. - Jestem niemal dumny z mojego wywodu, w trakcie którego brzmię na zdecydowanie bardziej oczytanego i rozważnego niż jestem. Żeby dotrzeć do owładniętego staroświecką manią elitaryzmu pana Byuna muszę zacząć posługiwać się jego językiem - jasno, inteligentnie i delikatnie, z pewną dozą dżentelmeńskiej wyrozumiałości.

- Panie Park, nie neguję w żaden sposób pana powagi dla sprawy, ale... - Słyszę wahanie w jego głosie i jestem niemal pewny, że za chwilę będziemy rozmawiać niczym para przyjaciół. Sztywnych, przerysowanych, elitarnych przyjaciół. Na samą myśl mam ochotę się roześmiać.

- Panie Byun - z niespodziewaną powagą naśladuję ton jego głosu. - W tej sytuacji chodzi o zdrowie Baekhyuna, mam rację?

- Nie powinienem spoufalać się z panem, panie Park.

- Słucham? - pytam, zastanawiając się, co poszło nie tak. Przecież przed chwilą miałem go w kieszeni.

- Nie muszę chyba wyjaśniać z jakiego powodu był pan jednym ze zmartwień naszej rodziny. Pana obecność odebrała nam Baekhyuna. Skąd mam mieć pewność, że teraz będzie inaczej?

- W żaden sposób nie odebrałem państwu Baekhyuna - odpowiadam zaciskając zęby w gniewie. - Za to zrobiły to osoby, o które najmniej by się pan martwił. Nie muszę chyba otwarcie mówić, o kogo chodzi.

Pan Byun milczy przez dłuższą chwilę, a ja czuję, że zaraz oszaleję.

- Ja również nie byłem zwolennikiem tych zaręczyn, panie Park - odzywa się nagle, porzucając wcześniejszy, oficjalny ton. - Nie z powodu przekonań, ale z powodu samej reputacji rodziny Cho. W oczach tych ludzi Baekhyun był towarem na sprzedaż.

- Może być pan pewien, że nie jestem osobą ich pokroju.

Znów dłuższa chwila milczenia, w trakcie której moja cierpliwość powoli się kończy. Przez moment mam wrażenie, że pan Byun nagle się rozłączy, zrażony tonem mojej wypowiedzi, ale zamiast tego słyszę jego słowa, zduszone dumą, którą chowa do kieszeni.

- Proszę tylko zachować dyskrecję.

- Oczywiście.

Dźwięk zakończonego połączenia jest dla mnie niczym wybawienie. Zerkam na Sehuna, który przez cały czas przysłuchiwał się rozmowie i uśmiecham się porozumiewawczo, unosząc kciuk na znak sukcesu. Brat tylko kiwa sędziwie głową, zajęty przygotowaniem śniadania.

- Pożyczę ci samochód - mówi znikąd. - Zawieź go tam i pilnuj, żeby sępy trzymały się od niego z daleka.

- Taki mam zamiar, dzięki.

Zauważam, że ojciec Baekhyuna przesyła mi wiadomość z adresem ośrodka i uśmiecham się w duchu. Może nie jest to najwyższa forma akceptacji, ale cieszę się, że choć w taki sposób pojednałem się z panem Byunem.

Kiedy Sehun kończy przygotowywać omlet, a Haneul siada z nami do stołu po porannym karmieniu papużki, w progu staje Baekhyun w swojej wczorajszej piżamie, patrząc na nas z mieszaniną wstydu i konsternacji.

- Cześć - beztrosko rzuca w jego stronę Sehun, zdejmując z patelni kolejną porcję omletu.

- Cześć? - odpowiada niepewnie Baekhyun.

- W końcu wstałeś - uśmiecham się w jego kierunku. Podchwytuję jego spojrzenie, którym z zainteresowaniem mierzy Haneul i śpieszę z wyjaśnieniami. - Baekhyun, to Haneul, dziewczyna Sehuna. Haneul, to Baekhyun, mój chłopak.

Brunet rumieni się wściekle i zajmuje miejsce tuż obok mnie, pocierając spuchnięte z niewyspania oczy. Jemy śniadanie we względnym milczeniu, słuchając porannych wiadomości, co stało się ostatnimi czasami porannym nawykiem Sehuna. Na szczęście on i Haneul szybko zostawiają nas samych, jakby wyczuwali ciężką atmosferę unoszącą się w powietrzu.

- Co robisz? - pytam, gdy zauważam, że po śniadaniu Baekhyun wyciąga z kieszeni płaszcza blister tabletek, ukradkiem wyłuskując z niego jedną dawkę.

Brunet drga gwałtownie i spogląda na mnie przez ramię przerażonym wzrokiem.

- Nic.

- Tabletki? - zerkam z obawą na pigułkę ukrytą w jego dłoniach.

- Ukradłem z ośrodka na wszelki wypadek - wyjawia ściszonym głosem, chcąc zataić tę informację przed Sehun i Haneul znajdującymi się w pokoju obok. - Pomagają mi uporać się z tym... Z tym, co się teraz ze mną dzieje.

Kiwam głową z wyrozumiałością i wierzę mu, choć wiem, że powinienem być bardziej sceptyczny. Chcę powiedzieć mu o tym, że mam zamiar odwieźć go do ośrodka, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu. Boję się reakcji Baekhyuna, gdy wyjawię mu fakt, iż rozmawiałem z jego ojcem, kiedy spał. Czuję się jak kolaborant i choć wiem, że działam w słusznej sprawie, nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia.

Sehun wychodzi do pracy, a ja i Baekhyun bierzemy wspólny prysznic, w trakcie którego troskliwie namydlam jego ciało. Będąc zajęty wcieraniem szamponu w jego wilgotne włosy zastanawiam się kto będzie o niego dbał w trakcie pobytu w ośrodku. Kto poda Baekhyunowi szklankę wody i pozwoli mu przetrwać wszystkie trudne dni zawiniętemu w pięć warstw koców? Jak w ogóle wygląda ośrodek? Mam ogromną nadzieję, że ma niewiele wspólnego z zakładem karnym, w którym odbywałem wyrok, choć przeznaczenie jest podobne.

- Rozmawiałem z twoim ojcem - mówię finalnie, gdy Baekhyun wkłada na siebie ubrania, które mu pożyczyłem.

Wsuwa ręce w obszerne rękawy mojego ciemnozielonego swetra i marszczy brwi. Ubrany w moją odzież wygląda jeszcze bardziej słabo i patykowato.

- Co takiego? - pyta takim głosem, jakby miał nadzieję, że zaraz przyznam, iż żartuję.

- Odwożę cię do ośrodka, Baekhyun.

Odwraca się do mnie plecami i wbija wzrok w zaparowaną taflę łazienkowego lustra, przed którym chwilę wcześniej szczotkowaliśmy zęby. Patrzy w swoje zniekształcone parą odbicie nieobecnym wzrokiem i parska pod nosem krótkie: „Kurwa".

Nie wydaje się specjalnie przerażony wizją powrotu do ośrodka, ale i tak czuję jego obawę. Podchodzę do niego i pozwalam mu opaść w moje ramiona, aby czuł moje wsparcie jeszcze bardziej.

- Daj sobie czas - szepczę mu do ucha. - Miesiąc. Dwa. Jeśli nie będziesz się tam czuł dobrze, po prostu rozważymy inne opcje.

- Okej - mruczy w odpowiedzi.

- Potrzebujesz jakiś rzeczy do zabrania? Ubrań, kosmetyków, jedzenia?

- Nie - kręci głową. - Ojciec i Daniel o wszystko zadbali.

- Daniel? - pytam zaskoczony. - Utrzymujesz z nim kontakt?

- Jest moim menedżerem, Chan. Nie mam innego wyjścia.


____________________________

ostatnio ogarnęłam, że zaczynając pisać miałam zupełnie inny pomysł na rozwój fabularny tej książki, ale korzystając z nabytych po drodze mądrości życiowych i dojrzałości (bo mam już 20 lat) polecę na żywioł żeby było ciekawiej i tak bardziej, nie wiem, realnie? 

dajcie znać co myślicie koniecznie!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top