12. Bezsilność
Wracamy późnym wieczorem, więc spędzam noc u Baekhyuna. Nie kochamy się. Wbrew pozorom nie mamy ochoty na namiętne czułości. Leżymy w swoich objęciach i słuchamy swoich oddechów, rozmawiając przyciszonymi głosami.
- Boję się spać sam - wyznaje Baekhyun. - Naprawdę, w dużej mierze obecność Reiry w tym mieszkaniu bardzo mi pomagała. Nawet, jeśli spała w pokoju po drugiej stronie korytarza i często jej nie było... Sama świadomość, że nie jestem tu sam pomagała. To mieszkanie jest takie wielkie i smutne.
Głaszczę go po włosach, zastanawiając się, jak bardzo prawdopodobne jest to, że będę mógł z nim spędzić każdą następną noc, która pozostała mi do końca życia.
- Nie ma czego się bać. Mogę spać z tobą każdej nocy.
- Wiem, ale po części lubię być samowystarczalny.
- Och, daj spokój. Musisz mnie choć trochę potrzebować.
- Potrzebuję, ale... nie uzależniam się od ciebie. Czujesz tę różnicę?
- Różnicę?
- Młody Baekhyun nie widziałby swojego dnia bez ciebie. Teraźniejszy Baekhyun jest oswojony z rozstaniami i ma przygotowany cały plan na wypadek, gdy znów mnie zostawisz.
Wniosek jest jeden - teraźniejszy Baekhyun już nigdy nie będzie mnie potrzebował tak, jak dawniej. Uśmiecham się smutno.
- Nie zostawię cię, Aniele.
- Cóż, to tak jak z planem pogrzebu królowej Elżbiety II. Wszyscy wiedzą, że ona nigdy nie umrze, ale na wszelki wypadek wysyłają dziennikarzom zlecenia na artykuły o zgonie głowy państwa. Tak na wszelki wypadek.
- Błyskotliwe.
- Zgadzam się.
- Ale i przykre.
- Fakt.
Zwierzenia dzisiejszego dnia nie pozwalają mi zasnąć. Czuję się niegodny tego miejsca. Czysty, niewinny chłopiec wręczył mi kiedyś swoje beztroskie, młode serce, a ja rozszarpałem je w imię czego? Szczeniackich głupot? Czy to ja stałem na szczycie piramidy jego zniszczenia?
Patrząc na śpiącego Baekhyun staram się wyobrazić sobie, jak wyglądała jego codzienność beze mnie. Być może on również tkwił w pewnego rodzaju więzieniu, gdzie kraty utkane były z presji otoczenia, gorączkowego pragnienia sukcesu i lęku przed utraconym potencjałem. Baekhyun wpadł w sidła własnych wyobrażeń swojej przyszłości, która wbrew pozorom okazała się zupełnie inna. Myślał, że kariera wiolonczelisty go ocali. Śnił o byciu spełnionym, docenianym i podziwianym. Mówił mi o tym wielokrotnie, gdzieś w odmiennej czasoprzestrzeni, gdy siedzieliśmy ramię w ramię na kocu w słoneczne letnie dni na plaży. Jego marzenia odbijały się w tych pełnych pasji oczach. Był tak zakochany w muzyce, że nawet nie podejrzewał, że to, co kocha, kiedyś stanie się jego przekleństwem. Czy był szczęśliwy jeżdżąc po świecie, by grać? Może na początku, później rutyna odebrała mu całą przyjemność. Robił to, czego od niego oczekiwano. Być może od początku tkwił w takim schemacie, ale dopiero teraz zauważył jakie ciąży nad nim fatum. Moje odejście, wyjazd jego przyjaciela, śmierć matki. Ogrom nieszczęść pozbawił go skrzydeł. Baekhyun, który niegdyś jawił się jako anioł bez skazy stał się teraz kimś upadłym. W jego oczach nie jaśniał już nawet cień pasji. Miał spojrzenie szklane i obojętne, jak stłuczona, porcelanowa lalka. Jedyne zamiłowanie, jakie przejawiał ze szczerego, rozbitego serca, to wciąganie białego proszku, który tak skrzętnie przede mną ukrywał.
Był zagubiony. Załamany tym, że jego dorosłe życie nie jest takim, jakim miało być. Biła od niego gorycz utraconej chęci do osiągania celów. Brak satysfakcji z tego, co dotąd osiągnął. Być może taki musiał być los wszystkich geniuszy - przerósł go własny potencjał, a tragedie osobiste tylko dopełniły ten przykry obraz upadku.
Przez następne tygodnie Baekhyun ma wolne. Odwiedzam go praktycznie codziennie. Jemy wspólnie kolację, śmiejemy się, oglądamy filmy. Wygląda mizernie i wiem, że nadal wciąga, ale zachowujemy pozory nawet, jeśli są dni, które w całości przesypia. Palimy papierosy na parapecie i rozmawiamy o wszystkim, ale nie o tych najboleśniejszych rzeczach. To pozwala nam zachować złudzenie normalności. Chcę być dla Baekhyuna bezpieczną przystanią, tą, do której zawsze znajdzie drogę. Obiecuję sobie, że nigdy w życiu nie dopuszczę do tego, aby nas rozdzielono. Potrzebujemy siebie nawzajem.
- Uważasz, że to braterstwo dusz? - pyta któregoś deszczowego popołudnia, siedząc na podłodze w otoczeniu pudeł z arkuszami nut. Żeby zabić czas robimy porządki w jego pracowni. Baekhyun planuje przemeblowanie mieszkania i urządzenie biblioteki w pokoju gościnnym, bowiem nigdy w życiu nie zamierza nikogo gościć, a czytanie pozwala mu uwolnić myśli. Oboje wiemy, że nie zdążymy wdrążyć tych planów w życie - nie mamy na to siły, ani ochoty, a lada dzień Baekhyun powróci do swoich koncertowych wyjazdów.
- Co takiego? - zerkam na niego znad kolejnej pękatej teczki starych arkuszy.
- To, co jest pomiędzy nami. Moim zdaniem jesteśmy dla siebie bratnimi duszami.
Uśmiecham się na to wyznanie i kiwam głową.
- Też tak uważam. Cokolwiek to znaczy.
- Inni na naszym miejscu zostawiliby się - mruczy pod nosem, zajęty przeglądaniem licznych kartek. Szelest papieru miesza się z dźwiękiem muzyki klasycznej i szumem kaloryfera odkręconego na maksimum. W ostatnim czasie Baekhyun notorycznie skarży się na zimno. - Albo po prostu jesteśmy naiwni i się boimy. Wiesz, że nie poczujemy tego z nikim innym. Dlatego jesteśmy do siebie uwiązani.
- Nigdy o tym nie myślałem - przyznaję szczerze.
- Cóż, ja czasami się nad tym zastanawiam.
- Niepotrzebnie.
- Może tak.
- Nie potrafiłbym zakochać się tak w kimś, kto nie byłby tobą, Aniele.
Patrzy na mnie i uśmiecha się lekko.
- Mówiłeś mi to kiedyś.
- Wiem. - Kartki zadrukowane nutami wysuwają się z segregatora, który trzymam. - Co zamierzasz z tym wszystkim zrobić?
Baekhyun wzrusza ramionami.
- Nie wiem. Ognisko.
W mieszkaniu panuje taka temperatura, że siedzę w samym podkoszulku. Baekhyun tymczasem ma na sobie gruby golf, a przy tym przez cały czas opiera się plecami o kaloryfer. Traktuje jego stan jako coś przejściowego, żałobę albo chorobę, która w końcu ustąpi miejsca dawnemu Baekhyunowi. Znów będzie tym radosnym dzieciakiem, w którym się zakochałem, choć czasami konfrontuje się z myślą, że nigdy nie wrócimy do tego wcześniejszego stanu. Tyle w nas traum i niesprawiedliwości. Nigdy nie będziemy już tymi rezolutnymi młodzieńcami. Baekhyun i Chanyeol z przeszłości patrzyliby na nas z przerażeniem i smutkiem w młodych oczach. "Jak to możliwe, że pozwoliliśmy sobie nawzajem na tak przykrą dorosłość? Mieliśmy być szczęśliwi!"
Około osiemnastej Baekhyun zasypia ze zwieszoną głową. Zanoszę go do sypialni i rozbieram delikatnie, aby przebrać go w piżamę. Jest taki słaby i kruchy. Wiem, że muszę o niego lepiej zadbać, sprawić, żeby poczuł się lepiej i wyglądał zdrowiej, ale czuję się kompletnie bezsilny. Nie wiem, czy mogę zrobić coś poza tym, że przy nim jestem. Baekhyun nie pozwala mi zbyt widocznie ingerować w jego życie i zwyczaje, a ja to szanuję. Nie czuję się upoważniony do ogrywania większej roli w życiu, w którym przez tyle czasu mnie nie było.
Tego dnia długo leżę przy nim i głaszczę jego włosy. Chciałbym przy nim zasnąć i mieć pewność, że stale jest pod moją opieką, ale nie chcę osaczać go moją osobą. Jeszcze przyjdzie ten czas, kiedy znów będziemy dla siebie codziennością.
Kiedy zakładam kurtkę w przedpokoju, ktoś puka do drzwi. Serce przez chwilę staje mi w gardle na myśl o tym, że Baekhyun nie miewa gości. Zwłaszcza teraz, gdy stał się uosobieniem samotności. Za drzwiami niewątpliwie czeka Reira, jego tragicznie porzucona narzeczona, jestem tego pewien. Ale mimo to otwieram, bo nie czuję żadnego lęku na myśl o tym, aby skonfrontować się z nią twarzą w twarz.
Blednieję, widząc przed sobą nie Reirę, której się obawiałem, a postawną sylwetkę siwiejącego mężczyzny. Ojciec Baekhyuna. Pan Byun. W ogóle się nie zmienił poza tymi siwymi włosami i gęściej usianą siatką zmarszczek. Stoimy w milczeniu i patrzymy na siebie. Muzyka klasyczna nadal gra w tle. Jest mi tak nieswojo, że czuję się, jak wtedy, w więzieniu, gdy byłem świadkiem przemycania kontrabandy.
- Dobry wieczór - usiłuję zdobyć się na normalny ton głosu, ale brzmię jak ktoś zupełnie pozbawiony pewności siebie.
Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem i jestem pewien, że dopatrzył się już podobieństwa do mnie z przeszłości. Wie kim jestem, mogę to wywnioskować po sposobie, w jaki marszczy brwi.
- Przyszedłem odwiedzić syna - mówi nagle stanowczym głosem. - Gdzie Baekhyun?
- Śpi - odpowiadam, przepuszczając go w progu.
Wchodzi i rozgląda się wokół, zdejmując z głowy elegancki kapelusz, tak typowy dla dżentelmenów w sędziwym wieku.
- Nie odzywa się do mnie od kilku tygodni.
- Przykro mi - mówię, bo nie mam pojęcia, co innego mógłbym odpowiedzieć. Kompletnie brakuje mi pomysłu, jak wyjść cało z tej sytuacji. Ojciec Baekhyuna mnie nienawidził i jego zmarła małżonka z całą pewnością żywiła do mnie podobną urazę. Byłem skazą na perfekcyjnym życiorysie ich nad wyraz zdolnego syna.
- Chanyeol, prawda? - Rzuca w moją stronę takie spojrzenie, jakbym był intruzem na jego terenie.
- Tak, proszę pana.
- Pamiętam cię. Zastanawiam się tylko, co tu robisz.
Splatam dłonie za plecami. Nienawidzę tego wyniosłego sposobu, w jaki zawsze patrzyli na mnie rodzice Baekhyuna. Zrobiłbym wszystko, aby być go godzien. Zmieniłbym się. Czy to kwestia pieniędzy? Zachowania? Manier? Pozycji społecznej? Do diabła, niech ojciec Baekhyuna zaakceptuje mnie chociaż jako przyjaciela jego syna. Resztę aspektów naszej znajomości osobiście ukryję przed każdym ciekawskim okiem. Reputacja Baekhyuna pozostanie nietknięta, tylko niech ten stary buc nie mierzy mnie tym spojrzeniem.
- Przychodzę do niego czasami - odpowiadam. - Sprawdzam, jak sobie radzi.
- A jak miałby sobie radzić?
Znów ten prześmiewczy ton. Zaciskam pięści. Chciałbym to skończyć.
- Wiem o pogrzebie pańskiej małżonki. Szczere kondolencje. Baekhyun od tego czasu przechodzi żałobę, sam pan to z pewnością zauważył. Dotrzymuję mu towarzystwa w cięższych dniach, nic więcej.
Pan Byun spuszcza wzrok. Zdejmuje z nosa okrągłe okulary zaparowane przez różnice temperatur i zaczyna ocierać je skrawkiem obszernego szala.
- Gorąco tu - mruczy pod nosem i obraca się do mnie plecami. - Powiedz szczerze. Mieszkacie razem?
Kręcę przecząco głową, choć chciałbym odpyskować temu facetowi wszystko, co tylko mi ślina na język przyniesie. Co go to obchodzi? Kim on, kurwa, jest? Zmuszam się jednak do zachowania uległej, ostrożnej grzeczności i pozornego szacunku.
- Nie, proszę pana.
Mężczyzna zdejmuje płaszcz i zostawia na wieszaku, nie patrząc na mnie.
- Bardzo dobrze. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Jestem pewien, że zaraz wybuchnę, ale chłodne, logiczne myślenie bierze nade mną górę. Uciszam motywowany troską o Baekhyuna gniew i tylko kiwam głową. Zakładam buty, zabieram kurtkę i wychodzę, choć złość i niesprawiedliwość każą mi zostać tam wbrew słowom niedoszłego teścia. Zostałbym tam dla Baekhyuna. Siedziałbym przy nim do usranej śmieci pilnując, czy zjadł śniadanie, czy nie zasnął na siedząco i czy wszystko z nim porządku, nawet jeśli mógłbym w tym czasie przeżywać drugą młodość. Jakim cudem moje zaangażowanie pozostaje niezauważalne dla kogoś, kto powinien kochać Baekhyuna czysto bezwarunkową, rodzicielską miłością?
Wracam do domu i długo nie mogę zasnąć. Chce mi się płakać, ale więzienie nauczyło mnie tłumienia łez, więc tylko bez wyrazu gapię się w sufit, trzymając między wargami dopalającego się papierosa. Staram się zająć myśli czymś innym. Pozytywniejszym. Jutro zabiorę Baekhyuna na plażę i spalimy jego obszerny zapas niepotrzebnych arkuszy z nutami tworząc ogromne ognisko. Może usmażymy nad ogniem pianki. Zabiorę go gdzieś, żeby znów doświadczył czegoś nowego. Siedzenie w czterech ścianach jest przygnębiające.
W pracy orientuję się, że lada chwila skończę zlecenie. Wypadałoby rozejrzeć się za czymś nowym, może niekoniecznie związanym z budowlanką. Chciałbym otworzyć swój warsztat, naprawiać motocykle albo po prostu spróbować czegoś nowego, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że moje życie wcale się nie skończyło.
Następnego dnia po pracy przychodzę do mieszkania Baekhyuna. Otwiera mi drzwi zaspany, zawinięty w koc z podkrążonymi oczami i bez słowa odchodzi w kierunku salonu, gdzie bez sił opada na kanapę.
- Wszystko w porządku? - pytam, widząc jego stan.
Nie odpowiada. Nie widzę nawet jego twarzy, tylko bezkształtny kokon koca. Zostawiam buty i kurtkę w przedpokoju, tak, jak mam to już w zwyczaju i siadam tuż obok niego na skraju kanapy. Delikatnie, z troską odsuwam poły okrycia z jego twarzy i widzę, jak kompletnie bez wyrazu wpatruje się w przestrzeń.
- Baekhyun?
Zmartwiony przysuwam się bliżej. Cholera, przecież do niedawna było z nim tak dobrze. Nachylam się nad jego bladą twarzą i ostrożnie gładzę blady, zapadnięty policzek. Baekhyun w odpowiedzi z niechęcią odpycha moją dłoń.
- Mój ojciec tu był - odzywa się w końcu zachrypniętym głosem. - Dlaczego go, kurwa, wpuściłeś?
- Myślałem, że...
- Myślałeś, że co? Że będzie mi lepiej, jak on tu przyjdzie? Nie. Nie będzie mi lepiej. Chcę być sam. Chcę być, kurwa, sam. Nie powinno być tu nawet ciebie.
Spoglądam na niego urażony. Baekhyun łagodnieje lekko, gdy nasze spojrzenia się spotykają i natychmiast odwraca wzrok.
- Nie myślisz tak, Aniele.
- Wyjdź.
- Chcesz, żebym wyszedł? - pytam, szczerze przerażony tą sytuacją. - Chciałem zabrać cię dziś na plażę. Rozpalimy ognisko.
- Skończmy to.
- Baekhyun.
- Po prostu stąd wyjdź.
Wstaję z kanapy, czując się zupełnie pusty. W tle rozbrzmiewa melodia z "Jeziora Łabędziego". Nie wierzę, aby Baekhyun mówił szczerze, ale nie mogę nic poradzić na to, że jest zupełnie rozbity. Nie wiem już co jest prawdą, a co jego zmiennym nastrojem. Boję się zostawić go samego w takim stanie. Wiem, że potrzebuje pomocy, ale równie dobrze wiem, że nie mogę mu nic zaoferować. Bezsilność chwyta mnie za gardło sprawiając, że mam ochotę krzyczeć z desperacji.
Odchodzę w kierunku przedpokoju, mając nadzieję, że mnie zatrzyma, ale on tylko leży w bezruchu. Jest taki chłodny i obojętny. Nie wiem, co miało miejsce wczoraj, gdy odwiedził go ojciec, ale mogę się tylko domyślać, jak ciężka sytuacja mocno odbiła się na stanie Baekhyuna. Z dnia na dzień zamiast lepiej, jest z nim coraz gorzej. Traciłem go i będą go tracił nadal, jeśli pozostanę bierny.
- Nigdzie się stąd nie ruszam!
Jestem przerażony brzmieniem własnego głosu, ale sytuacja zmusza mnie do podniesienia tonu. Staję w progu salonu i staram się unormować oddech. Agresja to naturalna reakcja na niesprawiedliwość, ale w tej sytuacji muszę zdobyć się na zrozumienie. Dla Baekhyuna. Zrozumienie. Dlaczego nikt, do diabła, nie próbuje zrozumieć mnie? Dlaczego finalnie to ja kończę jako wróg?
- Zostaję tu, słyszysz? - ściszam głos, ale Baekhyun nadal nie reaguje. - Będę siedział w pieprzonej kuchni, gdybyś tylko mnie potrzebował. Nawet jeśli mam tu, kurwa, zdechnąć to będę przy sobie. Nawet jeśli mnie tu nie chcesz!
Bo boję się, że cię stracę. Bo cię kocham - chcę dodać, ale do oczu napływają mi łzy. Ocieram je pośpiesznie i oddychając ciężko idę zapalić. Kuchnia jest połączona z salonem. Siedzę przy kuchennym stole z zaciśniętymi pięściami, patrząc na Baekhyuna leżącego na kanapie i mam ochotę krzyczeć. Jeśli to próba, przejdę ją. Nie zostawię go. Nie potrafiłbym. Nieważne, co wpływa na decyzję Baekhyuna, nie był szczery każąc mi odejść.
Burczenie w brzuchu przypomina, że nie jadłem nic od przerwy śniadaniowej w pracy, ale nie czuję się na siłach, aby grzebać w lodówce. Nalewam sobie tylko szklankę wody i czekam, aż się obudzi, pilnując, aby nic mu się nie stało. Jakiś głos w mojej głowie krzyczy: "Co mogłoby mu się stać? To dorosły facet, przestań go traktować w ten sposób kosztem siebie!", ale ignoruje to, bo dbanie o tego mężczyznę to mój najistotniejszy priorytet.
Mija półtorej godziny. Baekhyun przewraca się z boku na boku, potem budzi się i siada na kanapie. Sprawia wrażenie, jakby zapomniał o mojej obecności i słaniając się na nogach podchodzi do stolika kawowego. Obserwuję z kuchni jak wysypuje na blat zawartość strunowego woreczka, klęcząc na dywanie, rozdrabnia biały proszek za pomocą karty i formuje wąskie linie, które pośpiesznie wciąga nosem.
To bolesny widok. Tracę go bardziej, niż mógłbym się tego kiedykolwiek spodziewać.
Wciągając ostatnią kreskę Baekhyun podnosi wzrok i patrzy na mnie zamglonymi oczami. Teraz sprawia wrażenie zupełnie nieobecnego, choć widać w jego twarzy coś na wzór poczucia winy. Pociągając nosem wstaje z dywanu i wraca do swojej pierwotnej pozycji, skulony pod kocem na kanapie.
Moje serce pęka widząc go w takim stanie.
__________________________________
wielki powrót po raz kolejny haha
nie mogę jakoś tak funkcjonować bez pisania ff, serio. brakowało mi tego strasznie.
kocham Was.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top