Rozdział 8

Jiang Cheng trzymał w dłoni kocyk, którym wcześniej przykryte były dzieci. Teraz oba niemowlaki zajmowały miejsce w starym łóżeczku lidera YunmengJiang. Wyglądały na spokojne i radosne, jednak Jiang Cheng jakoś nie mógł się dłużej nad tym zastanowić.

Lan XiChen obrywał kocykiem z każdym słowem.

— Skoro mam ci powiedzieć, co się stało, to dlaczego mnie bijesz, gdy próbuję to zrobić? — zapytał wreszcie starszy, zaraz dostając materiałem po plecach.

W błękitnych oczach szalał gniew, którego bał się nawet Patriarcha Yiling. A co miał powiedzieć biedny Lan XiChen, który pierwszy raz zderzył się z czystą furią?

— To, co mówisz, jest tak głupie, że ręka sama się rusza. — odwarknął Jiang Cheng, zostawiając kocyk na stole.

Lan Huan chciał po niego sięgnąć, by móc złożyć delikatny materiał, jednak powstrzymało go spojrzenie lidera YunmengJiang. Mężczyzni zasiedli więc w ciszy, przerywanej mlaśnięciami dzieci. Każdy odgłos, wydany przez bliźnięta, był jak jeden szczebel w drabinie życia Lan XiChena. Łamało się ich coraz więcej, rzucając lidera GusuLan pod nogi wściekłego kata, którym był Jiang Cheng.

— Ale rozwiązaliśmy problem spadkobiercy. — odezwał się, próbują ratować sytuację.

Zachowywał się tak inaczej niż zwykle, a jednak tak naturalniej, że Jiang WanYin nie mógł stwierdzić, w której jego części się zakochał. Mimo wszystko teraz zdawał się być największą, zaraz po skecie Wen, zarazą, która spadła na Yunmeng.

— Przyniosłeś do Przystani Lotosów dwie sieroty, a nie zaginione książęta! — syknął, kolejny raz podnosząc kocyk.

— Wiem o tym, ale te bliźnięta otrzymały łaskę od Kuan Yin. Myślę, że są godne przejęcia władzy.

Trudno było się nie zgodzić. Co prawda dzieci nie posiadały ani kropli szlachetnej krwi, ale wskazała je bogini. Jiang Cheng musiał się nimi zająć, jeśli nie chciał narazić się niebiosom.

Westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach. Za oknem powoli wschodziło słońce, odganiając absurd nocy. Lan XiChen wyglądał żałośnie. Brudny i zmęczony, a jednak taki dumny. Perła zakręciła się pod ich nogami, zaraz podchodząc do łóżeczka i z niemal nabożną czcią zerkając do środka. Biały ogon zaczął kiwać się na boki, w wyrazie wielkiego entuzjazmu.

Jiang Cheng chciał oskarżyć zwierzę o zdradę, ale przecież już i tak zgodził się zaadoptować bliźnięta. Albo mu się zdawało albo odkąd poznał Lan XiChena, jego życie nie mogło wyglądać normalnie. Odwrócił się więc ostentacyjnie i podszedł do łóżeczka, stając obok Perły.

Oczy Lan XiChena stały się nagle wielkości wieka od słoika Uśmiechu Cesarza. U boku Jiang Chenga, tam, gdzie wisiał dzwoneczek sekty YunmengJiang, powiewała jasna wstążka z motywem płynących chmur. Była związana w kokardę, gdyż materiał był zaskakująco długi. Kontrastowała z ciemnym haori Jiang Chenga, jeszcze bardziej przykuwając błądzący wzrok. Lan XiChen zastanawiał się, czy nikt tego nie zauważył, czy po prostu nikt prócz niego nie był na tyle odważny, by zawzięcie skanować ciało Jiang Chenga.

— Gapisz się. — warknął wyżej wspomniany, okręcając się wokół własnej osi.

Purpurowy materiał zawirował, układając się w główkę kwiatu. Mimo że było jeszcze bardzo wcześnie, to długie włosy Jiang Chenga tkwiły ściśle w koku.

— Czekaj ty. — wysyczał jeszcze do Lan XiChena, po czym udał się w bliżej nieokreślonym kierunku.

Niemal równo z jego wyjściem, z łóżeczka rozniósł się głośny płacz. Bliźnięta zanosiły się, łkając głośno. Perła, jakby w akcie zjednoczenia, również zawyła, uderzając łapami o drewniany parkiet. Lan XiChen niezupełnie wiedział, co powinien zrobić. Oczywiście miał już wcześniej kontakt z dziećmi, ale teraz zdawało się to być inne w każdym szczególe.

Podniósł nieporadnie jedno maleństwo i zaczął kołysać je w ramionach, nucąc coś pod nosem. Zabieg nie przynosił efektów, a mały chłopiec, rozpaczający w jego objęciach, znów zaczął się zanosić. Spanikowany mężczyzna dmuchnął w usta dziecka, by jakoś ratować sytuację. Czuł się trochę jak na pierwszym Nocnym Polowaniu. Niby teorię zna, ale średnio przekłada się to na praktykę.

— Co to za jazgot? — wypluł Jiang Cheng, wracając do pomieszczenia.

Załamany przyglądał się łagodnej twarzy ZeWu – juna, którą teraz oblało zdezorientowanie. Z ust młodszego uciekło pociągłe westchnięcie, gdy chwycił w ramiona dziewczynkę. Najpierw dziecko zapłakało głośnej, ale potem, w miarę bujania niespokojnego noworodka, płacz zaczynał cichnąć, aż wreszcie Lang Hua spała spokojnie, tuląc się do piersi ojca.

Lan XiChen patrzył na to w niezaprzeczalnym szoku. Co prawda Lang Haizi także odpuścił sobie płacz i wrócił do krainy marzeń sennych, ale lider GusuLan jakoś nie czuł, by była to jego zasługa.

Usta starszego już się rozchylały, by powiedzieć coś na temat tych zadziwiających fenomenów. Zaraz jednak niewidzialne uderzenie dotknęło jego twarzy, gdy lazurowe oczy błysnęły ostrzegawczą iskrą.

— Ani słowa, bo połamię ci nogi. — szepnął, starając się nie obudzić dzieci — A teraz wyjdź przez tamte drzwi i pójdź za chłopakiem, który tam czeka.

Lan XiChen skinął głową, układając chłopca w łóżeczku. Ruszył do drzwi, za którymi, zgodnie ze słowami Jiang Chenga, stał niewysoki chłopak.

— Liderze sekty Lan. — służący ukłoniły się, witając starszego — Proszę za mną. Panicz Jiang rozkazał przygotować kąpiel.

ZeWu – jun chciał rzucić spojrzenie na Jiang Chenga, by niemo podziękować, jednak obawiał się fruwających krzeseł. I psów. Psów obawiał się bardziej.

— Jak cię zwą? — zapytał mężczyzna po drodzę, spoglądając na drobnego chłopca.

— Wang Xiao.

Zatrzymali się przed pomieszczeniem gospodarczym. Służący zapukał do drzwi i już za chwilę uchyliły się one, a chłopak został wciągnięty do środka. Lan XiChen zamrugał zdziwiony. Już miał pukać, gdy drzwi znów się rozwarły, a Wang Xiao wyleciał na zewnątrz z tacką pełną olejków, ścierek i miseczką z jeszcze nie gotowym szamponem.

— Prosto i na lewo. — powiedział chłopak, ruszając przed siebię.

Lan XiChen nie miał pojęcia, czy dzień w Przystani Lotosów zawsze tak wyglądał. Ludzie byli przyjaźni, mniej oficjalni. Bardziej naturalni i życzliwi, pozbawieni tej aury chłodu, która spowijała Zacisze Obłoków. Lider GusuLan powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Wei WuXian nie był w stanie w pełni zaakceptować ich zasad. Przecież nie można tak po prostu wejść do istnej świątyni, gdy dopiero co opuściło się naprawdę nieoficjalny festiwal.

— Proszę. — wymamrotał Wang Xiao, przepuszczając ZeWu – juna w drzwiach.

— Dziękuję.

Łazienka była zaskakująco jasna. Co prawda łaźnie w Zaciszu Obłoków także nie należały do ciemnych klitek, jednak, w przeciwieństwie do Przystani Lotosów, tam uzyskano taki efekt dzięki jasnym zasłonom. Natomiast tutaj przestrzeń była duża i dobrze oświetlona. Na złączeniu ściany i sufitu było podłużne okno, z pojedynczymi szczebalmi. Jednak nie były tam po to, by chronić kąpiących się przed ewentualnym włamaniem. Robiły za podporę dachu, który, mimo wielu wysiłków architektów, lewitować nie potrafił. Poza tym były potrzebne, by para mogła swobodnie uciekać z pomieszczenia. Światło wpadało dodatkowo przez okna, w których zamontowane były mleczne szyby. Parkiet zrobiono z jasnego drewna, a lustro zamontowano w ścianie, dzięki czemu zajmowała mało miejsca. W łazience było więc dużo przestrzeni, do robienia różnych rzeczy.

— Pomóc paniczowi? — zapytał Wang Xiao, taszcząc jeszcze do środka dwie misy wody.

Wyglądał zabawnie, kolebiąc się na boki, jednak Lan XiChen zlitował się nad nim i odebrał naczynia.

— Nie trzeba. Sam dam radę. — uśmiechnął się miło, jednak trochę ponaglająco. Jakby uprzejmie dawał znak, że Wang Xiao może już wyjść.

I tak, w tym jasnym i nowym miejscu, Lan Huan wrócił do swej zwyczajnej czystości, nie mogąc pozbyć się z głowy Jiang Chenga, którego mył tak niedawno.

_____________________

Było, no cóż, niezręcznie. Jiang Cheng jakoś nie mógł sobie przypomnieć, jak powinno się zachować w obecności kogoś, kto przed chwilą przyniósł do jego domu osierocone bliźnięta, wskazane przez boginię. Zastanawiał się, czy gdyby powiedział to na głos, brzmiałoby równie absurdalnie.

Ale dlaczego było tak dziwnie? Czy coś się między nimi zmieniło? Dlaczego teraz, gdy problem został teoretycznie rozwiązany, wszystko zrobiło się takie inne? Jakby nowe i nieznane.

— Jesteś zmęczony? — zapytał wreszcie młodszy, udając, że pytanie wcale nie brzmi idiotycznie w całej tej sytuacji.

Lan XiChen przekrzywił głowę i spojrzał uważnie na Jiang Chenga. Pod oczami lidera YunmengJiang malowały się ciemne sińce, a same białka zaczerwieniły się od pękniętych żyłek, które musiał trzeć nad wyraz często.

— Może odrobinę. — powiedział z łagodnym uśmiechem, kłamiąc jak z nuty — A ty?

Jiang Cheng zamrugał zdziwiony. Co prawda był zmęczony, jednak nie rozumiał, jaki to miało związek. Lan XiChen był gościem, a więc miła prawo odpocząć. Natomiast Jiang Cheng był gospodarzem, więc wypadałoby, żeby pozostał na nogach.

— Ze mną wszystko w porządku.

Podniósł się z krzesła, dając niemo znak, by Lan XiChen poszedł za nim. W głowię ZeWu – juna natomiast zdążył rozkwitnąć plan, którego powinien się wstydzić, jednak z jakichś powodów, po jego ciele rozchodziła się ekscytacja. Jiang Cheng po drodze zaszedł jeszcze do pomieszczenia gospodarczego, prosząc służki, by zajęły się dziećmi. Kilka zrobiło zdziwione miny, jednak żadna się nie odezwała.

Weszli obaj do pokoju. Lan Huan nie rozpoznał w nim tego, który odwiedził wcześniej już dwa razy. Ten był mniej indywidualny. Nie posiadał rysunków, ubrań, czy jakichkolwiek rzeczy osobistych. Był najzwyklejszym w świecie pokojem gościnnym.

— Prześpij się tutaj. Twoją głupotę omówimy później. — rzucił Jiang Cheng i już zamierzał wyjść, gdy jasna dłoń owinęła się wokół jego nadgarstka.

— Zostań. — powiedział łagodnie Lan Huan, patrząc prosząco na mężczyznę.

I Jiang Cheng został. Nie zamierzał się opierać. Mimo że się nie przyznawał, to chciał być blisko starszego. Chciał znów czuć to ciepło, gdy ramiona Lan XiChena owijają się wokół jego talii, chciał znów poczuć, że wcale nie jest sam, a samotność nie może nic zrobić, gdy podarowana jest mu miłość.

_________________________

Jiang Cheng najpierw się wykąpał. O dziwo nie towarzyszył mu Lan XiChen, który z niewinnym uśmiechem zadeklarował, że woli zostać w pokoju.

Lider YunmengJiang opuścił łazienkę i podszedł do jednej z szafek, na której leżała szczotka. Rozszczesał włosy i związał je ponownie, przekładając grzywkę do góry, by w trakcie snu nie łaskotała go po nosie. Wtedy też podszedł do niego ZeWu – jun i zawisnął nad nim, milcząc tajemniczo.

Lan Huan dotknął nagiego ramienia Jiang Chenga i począł sunąć dłonią po ciepłej skórze, zsuwając coraz to bardziej fioletowy szlafrok. Materiał zatrzymał się na łokciach lidera YunmengJiang, a jego dłonie zaciskały się w pięści, gdy po ciele przechodziły go przyjemne dreszcze. Lan XiChen uśmiechnął się delikatnie i nachylił nad szyją kochanka, składając na niej krótki pocałunek. Jiang Cheng jęknął, najpierw z zaskoczenia, a później z ekstazy, gdy gorący język starszego mężczyzny przejechał po skórze jego szyi.

Odwrócił się szybko w jego stronę, próbując go zatrzymać. Lan XiChen spodziewał się tego. Chwycił więc w dłonie twarz ukochanego i pocałował go. Nie czekał na zaproszenie. Sam przedarł się do środka, wyrywając z ust Jiang Chenga głośne sapnięcie. Jedna z rąk Jadeita oderwała się od zarumienionego policzka i chwyciła pas materiału, który wciąż ściśle ukrywał ciało młodszego.

Jiang Cheng otworzył szeroko oczy, gdy wyczuł, jak poły szlafroka rozsuwają się, zostawiając go praktycznie nagiego. Spanikowany oderwał się od ust Lan XiChena i rzucił w stronę łazienki, z nadzieją, że tym razem uda mu się uniknąć zbliżenia.

Oczywiście to nie tak, że Jiang Cheng nie chciał kochać się ze swoim partnerem. Zwyczajnie bał się tego wszystkiego, co miało nadejść. Przez całe życie ledwo zbliżył się do kobiet, a co dopiero do mężczyzn. Strach paraliżował jego ciało za każdym razem, gdy o tym myślał. Prócz tego zwykła duma nie pozwalała mu tak po prostu oddać się komuś, z kim nie wziął ślubu.

ZeWu–jun doskonale to rozumiał, aczkolwiek nie zamierzał odpuszczać. Czekał wystarczająco długo, by móc wreszcie dotknąć ciała Jiang Chenga. I teraz, gdy to się udało, doprowadzi to do końca.

Chwycił kochanka, zaciskając ramiona na jego talii. Bursztynowe oczy zabłysły nieludzkim pożądaniem, gdy wgryzł się w ramię Jiang Chenga. Zaatakowany mężczyzna odrzucił głowę do tyłu, opierając ją na barku dominatora. Z błękitnych oczu wylewało się przerażenie, pomieszane z głodem, którego on sam nie mógł pojąć. Jakby te wszystkie lata, w których ranił sam siebie, teraz się odezwały i prosiły o więcej bólu i tych wszystkich innych doznań, które miał mu zafundować lider GusuLan.

Kilka kropel szkarłatnej krwi spłynęło w dół obojczyka, zostawiając czerwoną ścieżkę. Lan Huan uśmiechnął się i językiem pokonał tę samą drogę, na końcu zassawszy się na obojczyku. I chociaż serce Jiang Chenga zaczynało bić szybciej, jakby coraz bardziej przekonywał się do tego dotyku, to Lan XiChen nie zamierzał na tym kończyć.

Wargami począł sunąć dalej zostawiając mokrą ścieżkę, aż wreszcie dotarł do dwóch różowych punkcików, zdobiących pierś młodszego. Zassał się na jednym, podgryzając go i szczypiąc zębami, jak gdyby był na niego zły.

W odpowiedzi Jiang Cheng jęknął przeciągle i wplótł dłonie w długie włosy ukochanego. Niemalże desperacko zaczął ciągnąć czarne kosmyki, by oderwać od siebie Lan XiChena.

A gdy w końcu mu się to udało, Lan Huan rzucił mu groźne spojrzenie przekrwionych oczu. Dłoń pokierował do jasnej wstążki, luźno wiszącej na jego głowie i stanowczym ruchem zerwał ją z czoła. Zamglony wzrok Jiang Chenga podążał za dłońmi kochanka, jakby niezupełnie rozumiejąc, co się dzieje. W tym samym czasie ZeWu–jun chwycił nadgarstki młodszego i związał je mocnym materiałem, po czym zarzucił na swój kark.

Jiang Cheng szarpnął się kilka razy, trzeźwiejąc nagle. Oczami wielkimi jak u łani patrzył, jak wargi Lan XiChena znów zbliżają się do jego piersi. Nie miał już jak walczyć, więc tylko pojękiwał cicho, opadając niemal bezwładnie w ramiona kochanka. Lan Huan uśmiechnął się, przestając wreszcie torturować różowe punkciki. Uwolnił szyję z objęć młodszego i uniósł go, kierując się w stronę dwuosobowego łóżka. Szybko  zrzucił z niego pościel i delikatnie ułożył na nim Jiang Chenga, jak gdyby był najcenniejszą istotą na świecie. I rzeczywiście tak było.

Lan XiChen chwycił pas własnej szaty i rozwiązał go, szybko pozbywając się haori i koszuli, pozostając w samych spodniach. Włosy opadły mu na twarz, lepiąc się do policzków mokrych od potu. Dyszał ciężko, patrząc z góry na kochanka. Fioletowa wstążka we włosach Jiang Chenga poluzowała się, niszcząc tym samym ściśle spięty kok. Pukle tkwiły w jego ustach, które Lan XiChen uznał nagle za zbyt nienaganne. Nachylił się więc nad Jiang Chengiem, stykając się klatkami i łącząc ich wargi w żarliwym pocałunku.

Było jednocześnie słodko i mokro. Za każdym razem, gdy Jiang Cheng próbował coś powiedzieć, Lan Huan zagłębiał się bardziej, badając językiem jego podniebienie. Robił to tak zachłannie i nachalnie, jakby był bestią, zaznaczającą swoje terytorium. Gryzł i ciągnął usta kochanka, wciąż nie mogąc się nasycić. Jak desperat zacisnął dłonie na biodrach mężczyzny, wyrywając z jego gardła zaskoczony jęk. Na ciele na pewno pojawią się krwiste ślady.

Docisnął Jiang Chenga do materaca i wsunął nogę, między jego uda. Żarliwe usta wreszcie opuściły wargi Jiang Chenga i zjechały na żuchwę. Najpierw ucałowały ją delikatnie, a potem zaczęły ssać, zgarniając coraz więcej kawałków skóry.

Jiang Cheng ledwo dawał sobie radę z kolanem Lan XiChena, które nacierało na jego nagą erekcję. Gorąc rozlewał się po jego ciele, a on nawet nie miał jak się bronić, gdyż ręce wciąż pozostawały związane wstążką sekty Lan.

— Ni..nie zostawiaj śla...śladów. — wyjęczał wreszcie, gdy Lan XiChen próbował udekorować jego żuchwę kilkoma malinkami.

Ten spojrzał na niego, jakby nie chciał przystać na prośbę. W istocie tak było, aczkolwiek Lan Huan doskonale wiedział, że Jiang Cheng, jako lider sekty, nie powinien chodzić z takimi śladami. Porzucił więc żuchwę i przeniósł się niżej, językiem przejeżdżając po mostku ukochanego i docierając do pępka. Zanurzył w nim język, po raz kolejny słuchając jęków Jiang Chenga, który chował twarz w ramieniu, byle tylko jak najbardziej wyciszyć samego siebie.

Blade dłonie Lan XiChena powędrowały do wnętrza ud kochanka, dając spokój posiniaczonym już biodrom. Szczupłe palce szczypały miękką skórę, wywołując dreszcze na kręgosłupie. Jiang Cheng miał wrażenie, że się dusi. Oddech uciekał mu z piersi, pozostawiając go bezbronnego, zdanego na łaskę i niełaskę ukochanego. Na jego nieszczęście Lan Huan był spragniony dotyku, więc nie zamierzał się zatrzymywać.

Szczupły palec Lan XiChena przedarł się przez pośladki Jiang Chenga, natrafiając na różową plamkę, którą począł delikatnie pocierać. Jiang WanYin wciągnął głośno powietrze i skrzywił się, gdy wewnątrz jego ciała pojawił się obcy obiekt. Nie bolało, aczkolwiek napełniało pewnym dyskomfortem. Gdy ZeWu–jun zaczął dodatkowo ruszać palcem, nogi Jiang Chenga ugięły się w kolanach.

— Ah! — zduszonu okrzyk wyrwał się z ust młodszego, gdy Lan XiChen dołożył kolejny palec.

Zaczął niespokojnie wiercić się pod kochankiem, co raz pojękując. Jego oczy zaszkliły się, a oddech stał urywany. Nie miał pojęcia, czy czuje ból, przyjemność, czy cokolwiek innego. W głowie majaczył mu jedynie obraz bursztynowych oczu, które z nadludzką łagodnością okalały jego twarz.

— Stój. Poczekaj... — wyjęczał cicho, gdy, do tej pory, dziwne uczucie w dolnych partiach zmieniło się na ból.

Lan XiChen spojrzał na niego, ruszając teraz już trzema palcami. Pot spływał po jego czole, a poliki czerwieniły się, jakby w wyrazie wielkiego wysiłku.

— Jeszcze chwila. — wymruczał do ucha Jiang Chenga, podgryzając je i ciągnąc w dół.

Lider YunmengJiang wierzgnął, próbując uwolnić się spod ciała kochanka. W efekcie jedynie wstążka na jego włosach zerwała się, a pukle luźno opadły wokół jego twarzy, tworząc coś na wzór aureoli. Wyglądał tak bezbronnie i niewinnie, że jedno spojrzenie na niego wystarczyło, by Lan XiChen obudził w sobie pokłady swoistego sadyzmu.

Wreszcie przestał rozciągać kochanka i sięgnął do własnych spodni, mimo wszystko wciąż wytrwale patrząc na Jiang Chenga. Wyróżniał się wśród jasnej pościeli, jeszcze bardziej przyciągał wzrok Lan XiChena. Jego oddech był niespokojny, a jabłko Adama ruszało się to w dół to w górę, gdy przełykał ślinę, nagromadzoną przez to dziwne uczucie, które jeszcze do niedawna zmuszało jego nogi do ugięcia się.

Spodnie ZeWu–juna opadły. Starszy zepchnał je na ziemię, zajmując miejsce między nogami kochanka. Jego dłonie owinęły się w stalowym uścisku wokół zgięcia kolan Jiang Chenga, podciągając jego nogi do góry. Nakierował swoją nabrzmiałą erekcję na różową plamkę, która teraz kurczyła się i rozszerzała, jakby próbowała coś zassać. Stanowczym ruchem zaczął wbijać się w kochanka, który odrzucił głowę do tyłu, czując rozlewające się pokłady bólu.

Jiang Cheng załkał, a po rumianych policzkach pociekły mu łzy. Nogi podwinęły się do góry, a palce u stóp zacisnęły. Kwilił żałośnie, aż do momentu, w którym Lan XiChen wreszcie się zatrzymał, gdy obaj mężczyzni zderzyli się biodrami.

— Roz...wiąż. — poprosił, wyciągając w stronę ukochanego nadgarstki.

Lan Huan zlitował się nad nim i pociągnął jeden koniec wstążki. Materiał opadł na pierś Jiang Chenga, który z marszu objął ramionami kark starszego i trzymał mocno, pojękując w jego włosy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Lan XiChen jedynie siłą woli powstrzymuje się od ruchu i wiedział też, że czuje równie duży ból co on sam. Wziął więc głęboki oddech i uśmiechnął się, ocierając łzy.

— Możesz się poruszyć. — powiedział przez zdarte gardło, nie puszczając jednak kochanka.

ZeWu–jun poruszył więc się. W odpowiedzi dostał zbolały jęk.

— Rozluźnij się. — poprosił, kładąc Jiang Chenga na poduszkach i obsypując jego szyję gradem mokrych pocałunków.

Lider YunmengJiang pokiwał szybko głową i wziął głęboki oddech, rozluźniając się tylko odrobinkę. Lan XiChen, wyczuwając więcej miejsca na działanie, poruszył się raz jeszcze. Szło im powoli i opornie, aż wreszcie starszy trafił w miejsce, od którego w głowie Jiang Chenga pojawiły się gwiazdy.

— Celuj w tamto miejsce. — poprosił szybko młodszy, zagryzając wargi.

Lan XiChen poprawił się więc na biodrach ukochanego i spełnił prośbę, obserwując, jak plecy Jiang Chenga wyginają się w łuk. Nagie ciało błyszczało od potu, targane falami bólu, mieszającego się z przyjemnością.

— Nadal boli? — zapytał Lan XiChen, uśmiechając się podstępnie.

Oczy Jiang Chenga otworzyły się, a zamglony wzrok odszukał twarz kochanka.

— Nie. Nie wiem. Bądź cicho. — warknął, wstydząc się stanu, w jakim się znalazł.

Lan Huan, zgodnie z poleceniem, nie powiedział już nic więcej, aż do końca zbliżenia.

Potem zasnęli, wtuleni w siebie nawzajem. Lan XiChen głaskał plecy Jiang Chenga, usypiając jego wciąż rozdygotane ciało. Cisza świtu nie zdradzała żadnego szczegółu, kąpiąc wszystko w słodkiej tajemnicy.

Tego dnia to pewna starsza służąca pilnowała, by skrzydło mieszkalne nie było zbyt często odwiedzane.

_________________________

Rozdział stosunkowo długi.

To była moja pierwsza próba opisania zbliżenia, dodatkowo między mężczyznami, więc mam nadzieję, że cudów nie oczekiwaliście, ale też nie jest jakoś bardzo tragicznie, jak na pierwszy raz. Swoją drogą to pierwszy raz zarówno mój jak i tych dwóch kultywatorów.
(Nieśmieszny żart autorki - zaliczony)

Jeśli ktoś skomentuje sceny dla dorosłych, to pewnie odpowie na nie Kasumi_Kaika

Dlaczego ona? Bo ja idę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

I ostatnia rzecz. To jest przedostatni rozdział. Mniej więcej za tydzień pojawi się koniec, ale czytajcie uważnie.
Końce będą dwa
Rozdział 9 — pokaże to, w jaki sposób kończy się ta historia w mojej głowię i jaki koniec chciałam temu dać.
Rozdział 10 — w nim natomiast zawarte będzie zakończenie, które chce moja przyjaciółka. Wielokrotnie mi ona pomogła przy Dotyku, więc napiszę je specjalnie dla niej. Ową panią znacie, bo już kilkukrotnie oznaczałam ją w tej książcę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top