Rozdział 1

Jiang Cheng słynął ze swego nieprzyjemnego i surowego charakteru. Już w odległości trzech metrów z łatwością można było wyczuć presję i irracjonalny strach. Przywódca YunmengJiang ciągle pocierał srebrny pierścień, dumnie tkwiący na jego palcu. Potęgowało to tylko uczucie, że jedno nieodpowiednie słowo będzie kosztować uderzeniem Zidianu. Zdawało się, że zawsze jest zirytowany i że wie o wszystkich złych uczynkach, za które mógłby ukarać.

Był jednak kultywator, którego nie przerażał charakter purpurowego diabła. Może był szaleńcem, a może po prostu lata z chłodnym z pozoru bratem wyrobiły w nim umiejętność czytania ludzi. W każdym razie wiedział, że z Jiang Chengiem mógł prowadzić spokojną rozmowę i nie narazić się tym na cios duchowej broni. Lan XiChen niewątpliwie zasługiwał na okazywany mu szacunek.

Lider GusuLan nadal odczuwał żal po śmierci zaprzysiężonego brata. Przez lata znał go jako dobrego człowieka, którego świat ciągle nęka i rzuca kłody po nogi. Oczywiście prawda była inna, choć nie można zaprzeczyć, że Jin GuangYao nie miał łatwo. Był synem prostytuki, więc wszyscy od początku chcieli pokazać mu jego miejsce.

Tak więc Lan XiChen postanowił zastosować inny rodzaj terapii niż znana mu już samotnia. Mianowicie zajął się sprawami świata kultywacji. Nie tylko nawiedzeniami, ale także dogłębnym sprawdzeniem zgodności raportów uczniów Gusu, z tymi należącymi do studentów w Yunmeng.

Inne sekty, w domyśle QingheNie i LanlingJin, nie kojarzyły mu się zbyt dobrze, a więc postanowił zająć się nimi później. Zastanawiał się tylko, czy Nie HuaiSang będzie cokolwiek wiedział na temat raportów.

Jednak przychodząc na pole treningowe Przystani Lotosów doznał małego szoku.

Jiang WanYin był jedynym przywódcą sekty, który włosy nosił związane w ciasny kok. Nawet krótkie, boczne kosmyki zaplatał w warkocze i spianł przy głowię, żeby nie kręciły mu się po twarzy. Taka fryzura zabierała mu całą łagodność, jednak uparcie ją stosował. Możliwe, że właśnie po to, by wyglądać jeszcze groźniej.

Tym razem Lan XiChen ujrzał go w rozpuszczonych włosach.

Ciemne, grube pukle opadały na ramiona, a następnie na plecy, kończąc się dopiero za linią pasa. Intensywna czerń wręcz pochłaniała całe światło, a im dłużej patrzyło się na włosy, tym mocniejsze miało się wrażenie, że są one granatowe. Z przodu grzywka nadal była rozchylona na dwie części, jednak o wiele bardziej interesujące były krótkie, boczne kosmyki. Mianowicie były one pofalowane, a przy końcu skręcały się w loki. Sięgały do końca żeber, a zmarszczony nos Jiang Chenga wyraźnie mówił, że niezbyt mu się to podoba.

Ale dzięki temu przestał wyglądać jak wcielony diabeł. Teraz jego twarz przykrywały włosy, dzięki czemu nie była ciągle napięta. Dodatkowo falowane pukle zmiękczały ostre rysy, a i nos, który marszczył się jak u małego dziecka, dodawał mu uroku. Teraz przypominał zmęczonego anioła.

Lan XiChen pomyślał, że gdyby w młodości nosił taką fryzurę, to z łatwością mógłby wykopać Jin ZiXuan z trzeciego miejsca w rankingu najurodziwszych paniczów.

Oczywiście to nie tak, że nagle Jiang Cheng postanowił zmienić swoje nawyki. Był uparty i jeśli postanowił nosić włosy spięte, to nawet w obliczu śmierci najpierw je poprawi, a dopiero potem pozwoli, by kostucha zabrała go ze sobą.

Powodem aktualnej zmiany było... zapalenie skóry.

Dokładniej jakiś tydzień temu odwiedził go siostrzeniec. Jin Ling nadal pozostawał rozpieszczonym i napuszonym dzieckiem, choć funkcja głównego kultywatora sekty LanlingJin pomogła mu trochę dojrzeć. Ale i tak wszędzie zabierał Wróżkę. Zabrał ją i tym razem.

Duchowy pies może i był inteligentny, ale i tak pozostawał, no cóż, psem. Tak więc, gdy zobaczył falujące na wodzie liście lotosu, od razy rzucił się w tamtą stronę.

Wróżka nie była niestety przygotowana na długie łodygi, w które zaplątały się jej łapy. Biedna piszczała i szczekała, ale Jin Ling został już dawno porwany przez młodzików z sekty YunmengJiang. Tak więc jedyną osobą, która skora była uratować psa i która była w pobliżu, był sam Jiang Cheng.

Wskoczył więc odważnie do wody, wyciągnął psa i wrócił z nim do siedziby. Pech chciał jednak, że woda nie nadawała się wtedy do kąpieli.

Była za zimna, dodatkowo wcześniej padało, a nawet pogoda była burzowa i ciągle wiał zimny wiatr. Jiang Cheng za to wręcz przeciwnie. Mężczyzna był rozgrzany po treningu. Wskoczenie do zimnej wody, będąc ciepłym skutkuje zazwyczaj szokiem termicznym. Jiang WanYin miał szczęście i skończyło się jedynie zapaleniem skóry głowy.

Dokładniej polega ono na tym, że cała głowa strasznie boli, a poruszenie włosami kojarzy się wszystkim z oskalpowaniem. Dlatego przywódca YunmengJiang nie zrobił tego dnia swojego charakterystycznego koka. Zwyczajnie go to bolało.

- Liderze sekty Jiang. - przywitał się Lan XiChen, składając oficjalny pokłon.

Zdezorientowany mieszkaniec Przystani Lotosów odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Nawet zainteresowani juniorzy przestali ćwiczyć strzelanie z łuków i przyglądali się zajściu.

- Liderze sekty Lan. - odpowiedział równie uroczyście, odpowiadając identycznym pokłonem - Co cię do mnie sprowadza? - zapytał, odruchowo poprawiając włosy.

Zaraz syknął, opuszczając dłoń i ganiąc się w myślach. Jeszcze tego brakowało, by zwijał się z bólu przed ZeWu-Junem.

Lan XiChen z ukrytym zainteresowaniem przyglądał się reakcji Jiang Chenga. Naturalna zdolność czytania ludzi znacznie ułatwiała mu odkrywanie tych, którzy cały swój ból trzymają w środku.

- Od pojawienia się w sekcie GusuLan Wei Wuxiana, juniorzy coraz częściej chodzą na nocne polowania z Upiornym Generałem. Już raz wrócili po wyznaczonym terminie, więc ostatnimi czasy niezupełnie ufam im w sprawie autentyczności raportów. - wyjaśnił starszy, podchodząc bliżej delikatnie niższego mężczyzny - Chciałbym porównać raporty Zacisza Obłoków, z tymi z Przystani Lotosów.

Jiang Cheng przyglądał się mu przez chwilę, nasłuchując szeptów uczniów. Zdążył wyłapać coś na temat tego, że bracia z YunmengJiang są w zaskakująco bliskich stosunkach z braćmi z GusuLan. Na czole od razu pojawiła mu się pulsująca żyłka.

- Oczywiście, nie widzę problemu. - odpowiedział i ostatni raz odwrócił się w stronę juniorów.

Zidian błysnął w jego dłoni i już za chwilę, obok nóg młodzików, rozległo się uderzenie błyskawicy.

Lan XiChen wzdrygnął się, a na jego twarz wpłynął uśmiech, gdy ujrzał uczniów, którzy niemal wywrócili się, chcąc jak najszybciej wrócić do swoich stanowisk.

- Jeśli któryś będzie oszukiwać, to wyrzucę go na środek jeziora, żeby robił za strach na wodne ghule, zjadające nasiona lotosu! - ryknął, ignorując rozdzierający ból głowy.

Wszyscy głośno przełknęli ślinę, próbując udawać, że wcale nie przeraziła ich ta wizja.

Natomiast dwaj liderzy skierowali się w stronę siedziby sekty YunmengJiang.

________________________

Jiang Cheng nie zajął miejsca na szczycie, gdyż uznał to za zbędne i zwyczajnie niewygodne. On także chciał sprawdzić raporty, więc usiadł przy tym samym stoliku co Lan XiChen, tylko po przeciwnej stronie.

Na blacie zalegał stos papierów, a dwójka mężczyzn ginęła pod nimi. Zaczytani nie zwracali uwagi na służbę, która już trzeci taz przynosiła im herbatę.

No a przynajmniej tak bardzo zaczytany był Jiang Cheng.

Lan XiChen przywykł do ciszy panującej w Zaciszu Obłoków. Tam nikt nie biegał, nie krzyczał, nie pluskał się w wodzie. Kobiety i mężczyźni byli w oddzielnych pawilonach, a stroje były mniej żywe.

W Przystani Lotosów wszędzie stały stragany. Dzięki otwartym drzwiom Zewu-jun idealnie widział te wszystkie stoiska i małe dzieci, które łakomie spoglądały na ciasta i smażone bażanty.

Gdzieś indziej szły młode damy, zasłaniające uśmiech wachlarzem, a za nimi młodzieńcy ze strąkami lotosu. Służba przechadzała się po targowisku, kupując artykuły spożywcze lub różne drobiazgi, jak lampiony, które potem wypuszczała w niebo.

Wszystko było żywe, radosne i kolorowe. Lan XiChen dziwił się, jakim cudem, żyjąc w tak wesołym miejscu, Jiang Cheng dorósł na zgorzkniałego mężczyznę. Zaraz jednak uderzyła w niego świadomość, że młody lider widział, jak to wszystko płonie. Widział moment, w którym niszczono jego dom, zabijano jego przyjaciół i rodzinę.

Musiał odbudować Przystań Lotosów i znowu wprowadzić w nią życie. Cała jego radość spłonęła wraz ze starym YunmengJiang.

- Tutaj się nie zgadza. - delikatnie opalony palec Jiang Chenga wskazał na miejsce na kartce - Według raportu z Gusu trafili na cztery dzikie trupy. W Yunmeng są trzy.

Lan XiChen zmarszczył brwi, przyglądając się wskazanej linijce.

- Może twoi juniorzy przybyli chwilę później? - zaproponował starszy, ale zaraz odrzucił tę opcję, gdyż w raportach wyraźnie było napisane, że wszyscy ciągle trzymali się razem.

- Może po prostu któraś grupa źle sklasyfikowała jednego upiora. - rzucił Jiang Cheng, samemu niezupełnie w to wierząc.

Przeciągnął się, mało elegancko. Jego głowę znów rozerwał ból, a w uszach zaszumiała krew. Nagłe mdłości i gorąc uderzyły w niego, a przed oczami zamigotały mroczki.

Podniósł się szybko na nogi i jeszcze szybciej upadł na ziemię. Głośny huk rozniósł się po sali, podrywając z ziemi ZeWu-juna.

Lan XiChen przerażony podbiegł do młodszego mężczyzny, od razu przykładając palce do tętnicy na nadgarstku Jiang Chenga.

Odetchnął z ulgą, gdy wyczuł puls. Swoją drogą nieco przyspieszony.

Chciał zacząć krzyczeć, ale nie sądził, by był to najlepszy pomysł. Podłożył więc ramiona pod plecy i kolana lidera YunmengJiang i podniósł go do góry.

Jiang Cheng nie był drobnym mężczyzną i nie był też chuchrem. Był silnym, zdrowym i wysokim kultywatorem. Tyle tylko, że GusuLan posiadało niebywałą siłę w rękach. Zarówno Lan Wangji jaki i Lan XiChen oraz juniorzy często stawali na jednej ręce, drugą robiąc jeszcze inne rzeczy. Chociażby Lan Zhan głaszcze wolną dłonią króliki, a młodziki zwykle przepisują zasady skety. Oczywiście za karę.

Lan XiChen wykonał kilka kroków. Ciemne włosy Jiang Chenga spłynęły z jego twarzy, luźno spadając na ziemię. ZeWu-jun podrzucił go trochę wyżej, aby pukle nie zamiatały podłogi. Falowane kosmyki owinęły się wokół jasnych, długich palców starszego lidera, utrudniając mu poruszanie, gdyż nie chciał sprawic bólu Jiang WanYin.

Wyszedł z sali przyjęć i skierował się do części mieszkalnej.

- Przepraszam! - wołał co jakiś czas, licząc na pomoc.

I doczekał się.

Zza zakrętu wybiegła starsza kobieta, zadzierając delikatnie suknię, by łatwiej mogła poruszać nogami.

Dopadła do dwóch mężczyzn i drobną, pomarszczoną dłonią dotknęły czoła Jiang Chenga.

- Jest taki rozpalony. - wymruczała zmartwiona i dużymi, babcinymi oczami spojrzała na Lana XiChen - Czy mógłby go panicz zanieść do pokoju? Za chwilę przyjdę się nim zająć.

Mężczyzna oczywiście zgodził się, pytając jeszcze o drogę do owego pomieszczenia.

Gdy wszedł, nie oglądał się po wystroju. Położył natychmiast Jiang Chenga na łóżku i usiadł przy nim, poprawiając szatę.

Z niepokojem patrzył na nierówny oddech młodego mężczyzny. Krople potu spływały po czole lidera YunmengJiang, a potem wsiąkały w poduszkę. Jabłko Adama wyraźnie chodziło mu w górę i w dół, gdy próbował coś powiedzieć, wciąż granicząc z jawą i snem.

Wreszcie Jiang WanYin odetchnął głęboko i wymruczał kilka niewyraźnych słów.

- Przepraszam, że cię wystaraszyłem.

Lan XiChen początkowo myślał, że Jiang Cheng przeprasza go za to, że zemdlał. Ale później wypłynął kolejny zbiór sklejonych wyrazów.

- Nie powinienem był straszyć cię psami. - wyszeptał, najwyraźniej wracając wspomnieniami do jakieś starej chwili.

Lan XiChen czuł się niekomfortowo, słuchając osobistych przeżyć niemal obcej mu osoby. Chrząknął więc i poprawił szatę, próbując hałasować, by jakoś obudzić Jiang Chenga.

Na szczęście uratowała go starsza kobieta, która weszła do pomieszczenia.

Pod pachą niosła misę, z której chlapała woda. W dłoni trzymała chustę i woreczek, zapewne z ziołami. Podeszła do Jiang Chenga i dotknęła jego czoła, wzdychając ciężko.

- A mówiłam paniczowi Jiang, że nie powinien wychodzić na zewnątrz. - zaczęła, przyjmując ton niezadowolonej babci, której wnuk jest nieposłuszny - Powinien zostać w pokoju i dzisiaj odpuścić juniorom. - zaskrzeczała, kładąc na głowę młodego lidera zimny okład.

Lan XiChen nabrał w usta powietrza, żeby się nie zaśmiać. Sytuacja nie wyglądała już na tak poważną, jak myślał, a wiec opuściło go napięcie. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że ten poważny, surowy i groźny Jiang Cheng jest w Przystani Lotosów traktowany jak krnąbrny wnuczek.

- Przepraszam, ale czy panicz na coś choruje? - zapytał niepewnie, wciąż będąc przekonanym, że nie powinien się w to zagłębiać.

Kobieta rozdzieliła poły munduru i rozpięła guziki koszuli. Na twarz Lana XiChen wpłynął zawstydzony rumieniec, jednak nie sądził, by jakiekolwiek okazanie swojego dyskomfortu było teraz właściwe.

- Aktualnie jak najbardziej. - odparła kobieta, nie przejmując się tym, że stan zdrowia Jiang Chenga powinien zostać w tajemnicy - Pływać się mu zachciało w taką zimnicę. Że też mnie tam nie było. Szybciej by z tej wody wyszedł niż do niej wlazł. - narzekała, nacierając ziołami klatkę piersiowa mężczyzny - Zapalenia skóry dostał i teraz nawet włosów ruszyć nie może. Ma szczęście, że mu nie wypadły.

Kobieta patrzyła na Jiang Chenga krytycznym okiem, wciąż narzekając na jego lekkomyślność.

- Czy mógłby panicz jeszcze chwilę z nim zostać? - zapytała, od razu spiesząc z wyjaśnieniami - Zaraz zawołam do niego którąś z dziewczyn, to z nim zostanie. Panicz Jiang często majaczy przy gorączce, więc lepiej, żeby ktoś z nim zawsze był.

ZeWu-jun zerknął na Jiang Chenga, uśmiechając się w duchu. Gdy widział go tak bezbronnego i delikatnego, nie mógł ujrzeć w nim groźnego lidera sekty YunmengJiang.

- Oczywiście. - odparł łagodnie i pożegnał się ze starszą kobietą, której zdążył już przypisać rolę babci całego świata.

Miękko spojrzał na Jiang Chenga, widząc, jak pod powiekami ruszają się jego oczy. W końcu rzęsy uniosły się, a zamglone spojrzenie wylądowało na liderze sekty GusuLan.

Nadal topił się w gorączce i nie był świadom tego, co dzieje się wokół niego. Tak więc nieświadomie wyciągnął rękę w stronę starszego mężczyzny i delikatnie rozłożył palce.

Na początku ZeWu-jun niezupełnie widział, co chce zrobić jego chory towarzysz. Dopiero czując, jak wbija się w niego wyczekujące spojrzenie zrozumiał i uniósł także swoją rękę, przykładając ją do tej mniejszej i cieplejszej.

Jiang Cheng przyglądał się jego dłoni i marszczył brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Delikatnie poruszył palcami i dokładniej przycisnął swoją dłoń, do dłoni Lan XiChena. Mimo jego starań, wciąż jego ręka była mniejsza.

ZeWu-jun zakrył drugą dłonią usta, śmiejąc się cicho. Zachowanie Jiang Chenga przywodziło na myśl małe, bezwstydne dziecko, które kieruje się jedynie ciekawością. Trochę jak Lan Wangji po alkoholu.

- Masz dużą dłoń. - odezwał się wreszcie nieprzytomnym tonem.

Lan XiChen przytaknął, chwytając palce Jiang Chenga i zaczynając masować je kciukiem.

- Twoja jest za to zaskakująco delikatna. - odparł, przyglądając się długim, lśniącym paznokciom.

Zawsze myślał, że trzymając tak często w dłoni Zidian, Jiang WanYin będzie miał dłonie szorstkie i poranione. Prawda okazała się być zaskakująco inna.

Spierzchnięte od gorączki usta Jiang Chenga już się otwierały, by coś na to odpowiedzieć. Przerwały mu jednak otwierające się drzwi.

Do pokoju weszła tym razem młoda kobieta, w jasnej sukni. Pokłoniła się dwóm liderom i podeszła do Jiang Chenga.

- Niech się panicz położy. - zaleciła miękko, pchając chorego na poduszki - Trzeba poczekać, aż minie gorączka.

Otuliła mężczyznę kołdrą i usiadła przy stoliku, zaczynając obierać nasiona lotosu. Jej spokojne oczy wylądowały na starszym mężczyznie.

- Może panicz już wrócić do swojego domu. - powiedziała, chowając dłonie w rękawach - Panicz Jiang już dzisiaj nie da rady zająć się sprawami sekty, więc jedynie traci panicz czas.

Mimo jej słów, Lan XiChen nie wstał z ziemi, nadal z niepokojem patrząc na młodego lidera sekty YunmengJiang. Klatka chorego unosiła się niespokojnie i szybko opadała. Włosy kleiły się do delikatnie opalonej skóry, a oczy mrużyły i zaciskały, jakby śnił mu się koszmar.

- Paniczu Lan. - odezwała się służka, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem - Dobrze zajmiemy się naszym liderem i na pewno powiadomimy panicza, gdy zdrowie pozwoli ma kolejne spotkanie.

Bladą twarz mężczyzny pokrył rumieniec, jakby ktoś odkrył jego wstydliwą tajemnicę. Czym prędzej wstał z ziemi i zebrał się, krótko żegnając kobietę i śpiącego Jiang Chenga.

Już kilka minut później siedział w małej łódce i płynął, wracając do Zacisza Obłoków, a w głowie wciąż majaczył mu obraz ciemnych, poskręcanych włosów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top