Rozdział 9
Jiang Cheng i Lan XiChen nadal nie rozumieli, na czym dokładnie polega miłość. Nie przeszkadzało im to jednak w żadnym stopniu. Bo czymże jest ta niewiedza, gdy masz pewność, że twoje serce wyrywa się tylko do tej jednej osoby? Dzieci były już starsze, więcej rozumiały. Mężczyźni nadali im nowe imiona.
Lang Hua od teraz nazywana była przez lud Jiang Hua lub Jiang JinJia. Natomiast Lang Haizi otrzymał imię Jiang Haizi, czy też Jiang DaWei.
— Tato, tato! Lan XiChen przybył nas odwiedzić! — wołała wesoło dziewczynka, szarpiąc szaty Jiang Chenga.
Mężczyzna wziął ją na ręce i uśmiechnął się delikatnie. Jiang Hua była pięknym kwiatem, mimo że miała dopiero trzy lata. Niektóre służki mówiły, że jest niezwykle piękna, ale jakże niemądra, nawet jak na dziecko. Wielu nazywało ją Głupią Pięknością. Jiang Cheng sam widział, że dziewczynka nie wykazuje cech geniusza. Była jednak łaskawa, dobra, wrażliwa. Ileż już razy broniła wodne ghule lub zwykłego pająka.
Natomiast Jiang Haizi zdawał się przypominać Nie MingJue. Zawzięcie wymachiwał swym drewnianym mieczem, strasząc Bogu ducha winne ptaki. Był strasznie uparty i w swój pogmatwany, dziecięcy sposób sprawiedliwy. Szybko się uczył, choć często popełniał drobne błędy, które poprawiała jego siostra.
Bliźnięta posiadały także perłowe oczy. Niemal zlewały się z białkami, a źrenica błyszczała na ich tle, czasami promieniując złotem. Były wyjątkowe. A Jiang Chenga to nijak nie obchodziło. Jego dzieci były jego dziećmi. Mogły mieć nawet sarnie uszy, a on i tak widziałby je jako pocieszne szkraby, rozlewające wodę przy kąpieli.
Lan XiChen i Jiang Cheng nie wzięli ślubu. Raz na jakiś czas ubierali się w czerwone szaty i stawali przed lustrem. Wielokrotnie wyobrażali sobie siebie na ceremonii. Wszystko to jednak było jedynie snem. Nie mogli się pobrać i nikt nie mógł o nich wiedzieć. Lan XiChen naprawdę wiele ryzykował, odwiedzając Przystań Lotosów tak często.
— Jiang Cheng! — zawołał wesoło mężczyzna, wyskakując z łodzi.
Wokół było już ciemno. Nikt nie patrzył, nikt patrzeć nie chciał. Jedynie dwaj mężczyźni i dwójka dzieci znajdowali się na zewnątrz.
Lan XiChen podszedł do lidera YunmengJiang i objął go, składając na wargach młodszego krótki pocałunek. Było cudownie i spokojnie.
Wszyscy ruszyli do siedziby. Mrok nadal przyjemnie ich otulał, skrywając słodką tajemnicę.
Było dobrze.
________________________
— Jak nie pójdziesz spać, to zje cię potwór. — zagroził Jiang Cheng, próbując odkleić od swoich ramion syna.
— Ty nie idziesz spać, a jakoś nie zjada cię potwór! — krzyknęła dziewczynka, broniąc brata.
Lan XiChen zaśmiał się i nachylił nad bliźniętami. Szepnął im coś do ucha i uśmiechnął tajemniczo. Dzieci niemal od razu przestały narzekać i posłusznie położyły się do łóżek.
Jiang Cheng patrzył na to z wysoko uniesionymi brwiami.
— Coś ty im powiedział? — zapytał, gdy kierowali się już do sypialni lidera YunmengJiang.
ZeWu – jun spojrzał łagodnie na ukochanego. Otworzył drzwi i przytrzymał je, wpuszczając do środka młodszego.
— Że jeśli nie pójdą spać, to jutro zabiorę cię do Zacisza Obłoków.
Jiang Cheng zarumienił się i wciągnął głośno powietrze. Zdawało się, że zaraz rzuci zgeyźliwy komentarz. Ten jednak roześmiał się wesoło, zakrywając usta dłonią. Naprawdę nie sądził, że wiecznie poważny Lan XiChen ośmieli się straszyć dzieci w tak okrutny sposób.
Lan XiChen usiadł na łóżku i z szerokim uśmiechem poklepał swoje kolana. Jiang Cheng najpierw zarumienił się, jednak potem podwinął materiał szaty i usiadł okrakiem na udach mężczyzny. Twarz od razu wtulił w jego ramię i załkał głośno. Lan XiChen wiedział. Wiedział, że to całe ukrywanie się niszczy jego kochanka. Że ta cała sytuacja z dnia na dzień robi się coraz bardziej męcząca.
— Mam już dość. — zapłakał, wbijając paznokcie w plecy starszego.
Ten pogładził jego plecy i zaczął szeptać.
— Ciiii, ja też jestem już tym zmęczony.
Czy było dobrze? Zdecydowanie. Czy teraz jest dobrze? Lepiej byłoby podać to w wątpliwość.
_______________________
Jiang Cheng coraz więcej czasu spędzał sam. Ciemne sińce pod błękitnymi oczami wyglądały tak smutno i żałośnie. Nawet dzieci wyczuwały tę zmianę, odpuszczając sobie męczenie ojca. Mężczyzna marniał z każdym dniem, zadręczając się myślami.
Lan XiChen wcale nie trzymał się lepiej. Ileż razy już potępił tych, którzy mówili, że miłość uskrzydla? Jak dla niego bardziej takowe skrzydła podcinała.
Mężczyźni cieszyli się ze swojej miłości, jednak nie było łatwo. Ludzie coraz częściej zaczynali szeptać, patrzyć na nich niechętnie, tracić zaufanie. W końcu kto dalej szanowałby ludzi, którzy współżyją ze sobą, a wciąż nie mają ślubu?
Zresztą sama ceremonia zaślubin była niemożliwa. Lan WangJi odszedł na emeryturę. Przeżył swoje, cierpiąc wiele razy. Nie miał najmniejszej ochoty przejąć sekty, a Lan XiChen nie miał odwagi nawet o to prosić. Zdawało się, że po latach smutku, który otaczał Lan Zhan, przyszła kolej na ZeWu – juna. Życie nie było łatwe, a im w nim lepiej, tym będzie gorzej.
Czarne myśli przerwane zostały przez Wei Yinga, który zdyszany wbiegł do ogrodu. Króliki spłoszyły się, uciekając w zarośla. Kilka przebiegło po głowię Lan XiChena, leżącego na trawie.
— Co się dzieje? — zapytał zdezorientowany lider GusuLan, spoglądając na szwagra.
Patriarcha wziął kilka głębokich oddechów, opierając ręce na kolanach. Zaraz na jego ramieniu pojawiła się duża, jasna dłoń, a za jego plecami stanął Lan WangJi. Złote oczy błysnęły pewnym żalem, widocznym tylko dla Lan XiChena.
— Jiang Cheng jest... — zaczął Wei WuXian, jednak ogarnął go kaszel, odbierając zdolność mowy.
Lan Zhan poklepał go po plecach i odchrząknął.
— Jiang WanYin jest trawiony chorobą. Obiło nam się o uszy, że medycy są bezsilni. Jeśli nic nie zrobią, najpewniej umrze.
Lan XiChen serce czuł w gardle. Miał wrażenie, że jego wnętrzności zrobiły koziołka i wyglądowały na zupełnie innych miejscach. Chociażby wątroba wbijała mu się w płuco, a żebra uciskały na żołądek.
Zerwał się z ziemi, potykając kilka razy i wpadając na Lan Zhan. Ten spojrzał na niego niepewnym wzrokiem.
— Bracie. — rzucił, przywołując Lan XiChena do rzeczywistości — Nie oczekuj cudów. Śmierć ukochanej osoby boli, jednak ten ból wcale nie przywoła jej z powrotem.
Ale Lan XiChen nie słuchał. HanGuang – jun musiał kłamać. Kłamał na pewno. Przecież Jiang Cheng był jego, a to co jego, to jego na zawsze.
Gnany przerażeniem ruszył do miasta. Przepychał się między ludźmi, wskakiwał na budynki, czasami kopnął jakiegoś napuszonego panicza w kostkę. Pędził do tej samej łódki, którą zawsze odwiedzał Przystań Lotosów. Z jakichś powodów czuł, że tym razem zawita nią tam ostatni raz.
________________________
Gdy Lan XiChen wchodził do głównej siedziby, Wang Xiao właśnie z niej wychodził. W dłoniach trzymał miskę, w której chlupotała woda. Chłopak skinął mu tylko głową i szybko pobiegł w stronę jeziora, wylewając ciepłą wodę z misy, a wlewając zimną. Lan Huan nie potrzebował więcej podpowiedzi. Gorączka.
Wbiegł do sypialni kochanka i znów zaczął się rozpychać, upadając wreszcie na kolana, przy łóżku Jiang Chenga. Chwycił jego gorącą dłoń i pocałował nieczujące palce.
— Jiang Cheng, Jiang Cheng... — powtarzał w kółko, jakby miało to coś zmienić.
Lider YunmengJiang jednak nie odpowiadał. Lazurowe oczy zasnuwała mgła, pozbawiając mężczyznę świadomości. Wyglądał, jak gdyby miał już nigdy się nie obudzić.
— Dajże mu spokój i podejdź do mnie, synu. — zza progu rozniósł się głos starszej kobiety.
Lan XiChen spojrzał na nią nieprzytomnie. Czego mogła chcieć? Mężczyzna wstał jednak i ruszył za kobietą. Raczej nie miał odwagi, by się jej sprzeciwić.
Wyszli na zewnątrz i poszli jeszcze dalej, aż wreszcie Lan Huan zrozumiał, że nie ma pojęcia, gdzie są. Kobieta wtedy zatrzymała się i usiadła na kamieniu. Zdawało się, że są na jakimś starym polu ryżowym, które nie odżyło po wielkim pożarze.
— To pole należało do moich rodziców. Pracowałam na nim, gdy byłam młoda. — powiedziała z pewną nostalgią, wpatrując się w jakiś odległy punkt. Lan XiChen niezupełnie wiedział, dlaczego mu to mówi. — Kiedy ja byłam młoda, wszystko wyglądało trochę inaczej. Nie do przyjęcia było, żeby dziewczyna sama z chłopcem gdzieś wyszła! — zawołał z pewnym oburzeniem — Znałam jednak chłopaka, który potem stał się moim mężem. Jednak jeszcze wtedy nie chcieliśmy ślubu. Zwyczajnie baliśmy się takich zobowiązań. Mimo wszystko się spotykaliśmy. Co kilka nocy, z dala od ciekawskich oczu. Tak jak ty i panicz Jiang. — babcia spojrzała na niego, uśmiechając się gorzko — Ale, tak samo jak wam, nie wystarczało nam to. Chcieliśmy czegoś więcej, ale nie mogliśmy. Mojemu ukochanemu groziła śmierć z rąk mojego ojca, gdyby ktoś się dowiedział. Ten cały stres, obawa i niedosyt wreszcie doprowadziły do tego, że zachorował. Był w takim samym stanie, jak panicz Jiang. — jej słowa nagle stały się jasne dla Lan XiChena.
Przełknął ciężko ślinę i przyklęknął, czując, jak miękną mu kolana.
— Chcesz przez to powiedzieć, że Jiang Cheng umiera, bo nie daje sobie rady z tą sytuacją? — zapytał niepewnie, biorąc głęboki wdech.
Kobieta pokiwała głową.
— Ja i mój ukochany rozstaliśmy się, gdy zrozumieliśmy przyczynę jego choroby. On zaczął poważnie ubiegać się o moje względy, zgłaszając to uprzednio mojemu ojcu. Kiedy wszystko stało się oficjalne, choroba nigdy więcej nie powróciła.
Lan XiChen pokręcił głową.
— Ale my nie możemy się pobrać. — wycharczał, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego drugiego wyjścia.
— No własnie, mój drogi. Nie możecie.
Po bladych policzkach mężczyzny zaczęły płynąć łzy. Służąca przytuliła go, pozwalając szlochać mu w swoją spódnicę.
— Uwierz mi, Lan XiChen — zaczęła, ocierając łzy lidera — Lepiej zostawić ukochaną osobę i mieć pewność, że żyje niż zabić ją, bo nie mogło się wyzbyć samolubnej rządzy.
ZeWu – jun doskonale o tym wiedział. Przetarł policzki i skinął głową babci. Zrozumiał, co chciała mu przekazać. Skoro Jiang Cheng był chory z miłości, to trzeba zabrać wirusa.
_________________________
Jiang Cheng i Lan XiChen rozmawiali długo, a im dłużej, tym lepiej czuł się młodszy. Objawy odchodziły z każdym, z pozoru chłodnym, słowem lidera GusuLan. Wytłumaczyli sobie, że nie mogą ciągnąć tego romansu przez wieczność. Że świat nie życzy sobie ich związku, więc oni się dostosują.
Lan Huan został jeszcze dwa dni, by upewnić się, że Jiang Cheng zdrowieje. I zdrowiał. Robił się coraz silniejszy i szybko odzyskiwał świadomość. Dzieci znów się ożywiły, biegając między nogami służby. Jiang Haizi i Jiang Hua były jedynym, co nadal łączyło obu mężczyzn.
Trzeciego dnia Lan XiChen stanął na dziedzińcu. Oczy Jiang Chenga były dziwnie szkliste i smutne, ale jakby spokojniejsze. Ostatni raz objęli się ramionami, a potem Lan XiChen odwrócił się, roniąc gorzkie łzy.
A lider YunmengJiang stał, nie wiedząc, jak długo będzie tęsknił. Jedynie jasna wstążka, przyczepiona do jego pasa, zdawała się trwać wiecznie.
Życie Jiang Chenga od zawsze usłane było rozczarowaniem i samotnością. I nic nie zapowiadało zmiany, a już szczególnie oddające się plecy Lan XiChena. Jednak mimo tego dławiącego uczucia w piersi, Jiang Cheng nie czuł bólu. Być może przywykł, któż wie? Wiedział jedynie, że już do końca będzie wiódł życie zgorzkniałe, ale jakże dumne w swym absurdzie.
__________________________
Pewien czytelnik zapytał mnie, czy naprawdę uważam, że Dotyk jest szczęśliwą historią. Nie odpowiedziałam bezpośrednio, ale obiecałam, że będzie lepiej.
Wcale nie jest lepiej, prawda?
Ale wtedy byłam pewna dobrego zakończenia. Jednak, w miarę pisania tej książki, doszłam do wniosku, że tak właściwie oni nie mogą być razem. A przynajmniej nie w tym świecie.
To jednak nie jest koniec. Na dniach pojawi się rozdział 10 z alternatywnym zakończeniem. Więc ci, którzy nie są usatysfakcjonowani tym końcem, mogą oczekiwać szczęśliwego zakończenia.
I jeszcze czas na chamską reklamę. Kto bogatemu zabroni. Zresztą jestem u siebie.
Na moim profilu pojawił się kolejny XiCheng. Tym razem jednak w świecie... Omegaverse! Alfy, bety, omegi itd.
Tytuł to "Zapach Lotosów" nie mam przy sobie okładki, ale zainteresowani powinni znaleźć.
I oczywiście imiona dzieci znalazła dla mnie Kasumi_Kaika
Jakby mogło jej zabraknąć? No a teraz żegnam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top