14.
[Dazai]
I kolejne dni mijały, kolejne bezsensowne dni w złudnie szczęśliwym życiu. Wiele osób nazywało mnie szczęśliwym, sam również się tak określałem, ale to nie była prawda, nie czułem tego słynnego „szczęście”. Nie czułem tak naprawdę nic pozytywnego.
Przecież się uśmiecham. Spędzam dużo czasu z kimś, kogo kocham. Mam stałą pracę, a w niej przyjaciół. Co więc mi w tym nie odpowiada?
Naprawdę chciałbym obwinić jakiś czynnik zewnętrzny za to uczucie. Przecież nic złego się nie stało, przecież jest dobrze!
W takim razie, dlaczego ten głos w mojej głowie tak bardzo pragnie wszystko zakończyć?
Nasilające pragnienie od środka mnie zabijało, czekałem godzinami, dniami a nawet tygodniami, by w końcu mnie ZABIŁO.
Zdawało się, że już jestem martwy, dlaczego więc dalej oddycham?
By pogodzić duszę z ciałem, potrzebowałem jednego, potrzebowałem naprawdę umrzeć.
Po kolejnym kolorowym dniu ubranym w pięknie pachnące kwiatki rzuciłem się na łóżko. Czułem, jakby w progu drzwi wszystko, co DOBRE zniknęło.
Wziąłem dużo wcześniej uszykowane leki, włączyłem miły dla ucha kawałek w starym radiu.
Muzyka grała, a ja powoli zasypiałem.
Moje oczy się kleiły, a ja zastanawiałem się co poszło nie tak. Przecież było dobrze, obiecałem Chuuyi, że mu się oświadczę!
Dlaczego więc znowu skłamałem?
Nie zdążyłem dokończyć tych myśli. Zasnąłem.
[Chuuya]
Wyszedłem późno z pracy. Dazai przez cały dzień się do mnie nie odzywał, co było do niego niepodobne. Zwykle spakował mi setkami wiadomości, tym razem nie otrzymałem ani jednej. Pomyślałem, że może jest zajęty pracą — w co też trudno mi było uwierzyć. Po trzecim nieodebranym telefonie postanowiłem jechać prosto do jego domu. Widziałem, jak światło pali się w jego mieszkaniu, tłumaczyłem sobie, że być może zasnął z włączonymi światłami lub tak bardzo wciągnął się w film, że zapomniał o telefonie. Pomysłów były tysiące, wszystkie w mojej głowie, gdy biegłem na jego piętro.
Zapukałem do drzwi, nikt, jednak mi nie otworzył.
By nie tracić czasu otworzyłem drzwi siłą. Wszedłem do jego domu i zacząłem się rozglądać, słyszałem w jednym z pokoi radio grające jakąś starą piosenkę.
Właśnie do tego pomieszczenia się skierowałam.
Zobaczyłem leżącego na łóżku bruneta, wyglądał tak spokojnie… Wyglądał, jakby śniło mu się coś dobrego.
Uśmiechnąłem się i ze spokojem usiadłem na łóżku. Gdy mój ciężar naciskał na materac białe opakowanie leków poturlało się w moją stronę. Wziąłem do ręki tabletki i zobaczyłem, że w środku nic nie ma. Próbowałem obudzić Osamu, bezskutecznie.
Powtarzałem w kółko jego imię, szturchając jego ciałem w każdy możliwy sposób.
Dazai! Nie rób sobie ze mnie żartów! Wstawaj!
Osamu, proszę wstań…
Kochanie, obudź się, przyszedłem do ciebie!
Mówiłem przypadkowe rzeczy, panikując. Nie był to pierwszy raz, gdy próbował odebrać sobie życie, dlaczego więc nie wiedziałem, co zrobić?
Usłyszałem dzwonek jego telefonu, zacząłem szeptać sam do siebie, że zadzwonię po pomoc, uratuje go! Prawda?
Odebrałem połączenie od kontaktu „Szczur”.
– Fiodor? Tak? Mam rację? – mówiłem równie trzęsącym się głosem co moje ręce usiłujące utrzymać telefon
– hm? Tak, nie ma obok Dazaia? – spytał mężczyzna po drugiej stronie słuchawki
– on chyba, chyba umiera?
– Jak to, chyba? Miał jakiś wypadek, czy zrobił to sam? – spytał z pełną powagą
– zrobił to sam, powiedz mi proszę co ma – bezczelnie mi przerwał
– jeśli zrobił to sam, daj mu odejść. Zniszcz jego telefon, gdy tylko umrze – odpowiedział, po czym się rozłączył.
Usiadłem na podłodze w szoku. Nie byłem w stanie ruszyć ręką, a co dopiero się odezwać. Stan paniki wyjadał mój rozum od środka.
Czułem te bezsilność, ON właśnie umierał, a ja siedziałem obok i nie byłem w stanie nic zrobić. Nienawidziłem siebie tak bardzo w tamtej chwili, że aż powodowało u mnie to odruch wymiotny.
Nie wiem, ile czasu minęło, nie rozumiałem nic, co się dzieje. Zobaczyłem ubranych na kolorowo ludzi wbiegających do domu. Wszystko widziałem, jak przez mgłę.
Jeden z nich podszedł też do mnie i coś mówił — nie rozumiałem ani słowa.
*****
Byłem w wielkim budynku, którego oświetlenie nie pozwalało zbyt wiele ujrzeć. Widziałem czarna postać biegająca z pokoju do pokoju. Sam nie wiedziałem, dlaczego cały ten czas ją goniłem.
Nie widziałem, kim była, słyszałem jedynie jej śmiech. Psychopatyczny śmiech, który zawsze mnie przerażał, a zarazem fascynował.
Gdy dobiegłem do jednego z ciemnych pokoi przede mną była postać, która tak uporczywie goniłem. Odwróciła się w moim kierunku, jedna z lamp idealnie oświetlała jej twarz. Był to Dazai, nie miał na sobie bandaży, co było nietypowym widokiem. Patrzył się na mnie z uśmiechem, który często widywałem za czasów mafii.
Trzymał w ręku ostry przedmiot, przyłożył go sobie do ręki i patrzył wprost na mnie.
Dusząc się łzami błagałem, by tego nie zrobił, spojrzał się na mnie z tym swoim zaciesze mną twarzy i powiedział:
„Przecież raz już mnie zabiłeś, pozwól, że zrobisz to ponownie!”.
I zobaczyłem jak przejeżdża nożem po ręku, zobaczyłem też, jak krew zlatuje na podłogę i jak upada do tyłu. Podbiegłem do niego usiłując tamować krew, po chwili zobaczyłem, że oba nadgarstki ma pocięte, a do tego dochodzi również gardło. Każde z tych miejsc usiłowałem zatamować, taplając się w jego krwi. Ten nagle otworzył oczy i mocno złapał mnie za oba nadgarstki. Wstał do pionu i już z neutralną miną oznajmił:
„zabiłeś mnie, Chuuya”.
W tamtej chwili z krzykiem obudziłem się.
Obok mnie stała przejęta Ozaki pytająca, czy wszystko dobrze. Spojrzałem się na nią, zadając pytanie: „zabiłem go?”.
Podkręciła głową i mocno mnie przytuliła.
Gładziła moje włosy, mówiąc, że nic mu nie jest, żyje i ma się dobrze.
Dazai był teraz w agencji pod opieką Yosano, ja właśnie spałem w swoim domu, do którego jakimś cudem się dostałem.
Ane-san opowiadała, że nic mu się nie stało, bo na czas zawiadomiłem pomoc. Nie przypominałem sobie tego, wręcz byłem pewny, że koniec końców tego nie zrobiłem. Być może z szoku zapomniałem o czymś tak ważnym…
[Dazai]
Obudziłem się – wielka szkoda.
Rozejrzałem się wokół, byłem w gabinecie Yosano, który doskonale rozpoznaje. Lekarka rozmawiała właśnie z kimś przez telefon na drugim końcu pomieszczenia. Wziąłem do ręki swój telefon, zobaczyłem tam jedno ciekawe powiadomienie od kontaktu „szczur”.
Zdaje mi się, że ostatnio masz dla kogo żyć, nie dziękuj. [22:13].
Spojrzałem na ostatnie połączenia, dzwonił TAMTEGO dnia. Zaśmiałem się co zwróciło uwagę mojej znajomej.
Poinformowała mnie o moich wynikach badań i o przebiegu ostatnich dni. Rzecz jasna nawet nie próbowałem słuchać. Niepierwszy raz lądowałem u niej w takiej sprawie. Przypominało mi to o czasach, gdy to Mori miał te przyjemność.
– nie chce cię pouczać, bo wiem, że to zignorujesz, ale naprawdę Chuuya mocno to przeżył. Podobno był w tak złym stanie, gdy pogotowie przyjechało na miejsce, że musieli mu dać od cholery uspokajających – mówiła Yosano
– ta, wiem – mówiłem, by nareszcie się odczepiła
– na tej misji w Paryżu, zabiłeś kogoś, racja?
– mhm - niechętnie przytaknąłem
– domyślam się, że nie zrobiłeś tego bez powodu, nie obwiniaj się, Dazai
– nie chodzi o to, że pozbawiłem kogoś życia, robiłem to setki razy! Czułem znowu to uczucie… Uczucie, jakby-
– jakby tylko martwe ciała mogły wypełnić tę pustkę?
– Dokładnie
Patrzyliśmy się chwilę na siebie w ciszy, być może czuliśmy się podobnie. Różnica między nami była spora — Yosano od początku nie chciała zabijać i była do tego zmuszana, ja robiłem to z własnej woli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top