Rozdział 2

hej, jak wspominałam na Twitterze, to soboty mam maraton na rozpoczęcie 🖤

Enjoy!

#rodzinacarmodyap

Pałac królewski to określenie nieco na wyrost, ale trzeba przyznać, że królowa czarownic mieszka w ogromnej posiadłości. Chociaż znam to miejsce na wylot, każdy jego ciemny zakamarek, każdy stopień i wszystkie pomieszczenia, których jest kilkadziesiąt w dwupiętrowym budynku, to za nim nie przepadam. Rozumiem, dlaczego Caitria zdecydowała się tutaj zamieszkać, w końcu ma tu najlepszą ochronę, niemniej nie zazdroszczę, że musi codziennie wracać do tych chłodnych murów. Rezydencja wydaje się po prostu taka... sztywna, nijaka, oficjalna. Białe ściany, niekończące się korytarze, kręte schody, a wszystko... puste mimo obrazów, rzeźb, kwiatów i różnych innych ozdób. Wiem, że miejscówka jest reprezentatywna i elegancka, ale zawsze wolałam skromniejsze i przytulniejsze wnętrza.

Lepiej robi się dopiero po wejściu na drugie piętro, które w całości należy do rodziny królewskiej. W lewym skrzydle znajdują się dwa mniejsze apartamenty, natomiast całe prawe skrzydło to królestwo Caitrii. Ma do dyspozycji duże mieszkanie z kuchnią, z której rzadko korzysta, bo zwykle jada posiłki zrobione przez kucharzy, a do tego ogromną łazienkę, sypialnię i jadalnię. Właśnie w tej ostatniej zastaję ją po tym, gdy docieram na miejsce. Je śniadanie z Ivorem.

– Aislinn – odzywa się, kiedy tylko wchodzę do środka. – Jesteś głodna?

Wskazuje na zastawiony stół, a ja kręcę głową i opadam na kanapę stojącą przy ścianie.

– Nie, coś tam dzisiaj już jadłam – odpowiadam wymijająco, po czym uśmiecham się do Ivora, który upija powoli łyk kawy, obserwując mnie. Jego niebieskie, przejrzyste oczy, skupiają się na mnie na parę sekund, jakby od razu odgadł, że nie przyszłam tu na pogawędki. Mimo to rzucam: – Jak leci?

Caitria unosi filiżankę.

– Mam dzisiaj luźniejszy dzień – mówi. – Muszę tylko przejrzeć stos dokumentów czekających w gabinecie na dole, odbyć cotygodniowe spotkanie rady, zajrzeć do kapłanki, która przygotowuje obchody zaćmienia, bo nie przestaje wydzwaniać do Ivora, no i otworzyć nowe skrzydło szpitala. – Uśmiecha się lekko. – A, i jeszcze mam dwa inne spotkania, ale zapowiada się miły wieczór. Może wpadniesz? Czy masz dzisiaj służbę?

Tylko Cait może wymienić tyle obowiązków i uznawać, że czeka ją luźny dzień. Czasami nie mam pojęcia, jak ona to wszystko ogarnia. Może i ma Ivora, który jest jej głównym doradcą, członków rady, mnie, no i wiele innych osób, mimo wszystko zawsze największy ciężar spoczywa na jej barkach.

– Pracuję dzisiaj – odpowiadam. – No i w sumie z tego powodu tu jestem.

Spina się, uśmiech z jej warg od razu znika, a Ivor wzdycha głośno.

– Powinniśmy się domyślić, że nie odwiedzasz swojego ulubionego rodzeństwa, bo tęsknisz – kwituje. – Kolejny atak?

– Po pierwsze jesteście moim jedynym rodzeństwem – rzucam. – Po drugie odwiedzam was tak często, jak mogę, a gdy zastąpię Sevana, będę tu nawet częściej niż wy, aż będziecie mieć mnie dość. A po trzecie to tak. Wczoraj w nocy zginęła kolejna wiedźma.

– Wczoraj? – podłapuje od razu Cait. – Więc dlaczego słyszę o tym dopiero teraz?

Wiedziałam, że się zirytuje. Zawsze to robi. Naprawdę przejmuje się losem swoich ludzi i te ostatnie ataki spędzają jej, podobnie jak strażnikom oraz obrońcy, sen z powiek.

– Rozmawiałam o tym z Sevanem, uznaliśmy, że damy ci spokojnie przespać noc. – Otwiera usta, jednak nie daję wejść sobie w słowo. – Przestań. Miałaś wczoraj trudny dzień, słyszałam o tym strajku w północnej dzielnicy i o wilkołakach. Nie chcieliśmy dokładać ci jeszcze wampirami.

Siostra zaciska wargi.

– Doceniam waszą troskę, ale gdy każę się informować o takich ważnych sprawach, oczekuję, że będę o nich informowana niezwłocznie – oznajmia tonem, którego zwykle używa wobec nieposłusznych poddanych. Jakby to miało na mnie działać. – Więc niech obrońca nie próbuje...

– Sevan się martwi – przerywam. Caitria mruży powieki. Tylko ja i Ivor możemy jej przerywać i nie zostać za to potężnie ochrzanieni. Jeden z przywilejów bycia spokrewnionymi z królową. – Miał przejść na emeryturę podczas obchodów zaćmienia, a teraz boi się, że nie powinien, bo musi cię wciąż odciążać i osłaniać. Wiesz, jaki jest.

Wszyscy wiemy, bo służył jako dowódca straży jeszcze za panowania naszej matki. To lojalny, bystry i potężny czarownik, który oddałby życie za Caitrię. Chociaż szkolił mnie na swoją zastępczynię, odkąd postawiłam stopę w akademii osiem lat temu, i wie, że jestem gotowa, nadal trudno mu przyznać się do tego, że czas, by ustąpił. Cenię go jak nikogo na świecie, podziwiam i szanuję, bo wiele mnie nauczył. Sama zastanawiam się, czy poradzę sobie bez niego jako dowódczyni straży królowej i jej obrończyni. Co innego móc polegać na radach i rozkazach Sevana, co innego samej je wydawać.

– Wiem – przyznaje w końcu Caitria. – Ale mówię poważnie, Ais. Chcę być informowana natychmiast.

Przytakuję, choć dobrze wiem, że dopóki nie wymusi na mnie tego przysięgą, będę omijać ten rozkaz. Właściwie to nie rozkaz, bardziej jak prośba, prawda? A próśb nie zawsze trzeba słuchać. Cait ma wystarczająco dużo na głowie i szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego spraw bezpieczeństwa nie chce w pełni oddać w ręce obrońcy. Odciążyłby ją choć odrobinę.

– A teraz mów – odzywa się Ivor. – Ten sam schemat?

Przytakuję. Nie umyka mi, jak brat się spina, wymieniając z Caitrią spojrzenia. Czarny kosmyk opada mu wtedy na czoło, a Ivor odsuwa go niecierpliwym ruchem i otwiera usta. Nim cokolwiek mówi, wyprzedza go Cait:

– Teraz raczej nie mam wyjścia. Muszę się z nim zobaczyć.

Spoglądam na nią, gdy odsuwa się od stołu i wstaje. Jej ciemnobrązowe włosy opadają gęstą zasłoną na plecy, lekko zgarbione przez ciężar informacji, którą przekazałam. Siostra już zaczyna w myślach obwiniać się o to, co się dzieje. Wiem, chociaż nie mam zdolności telepatycznych. Po prostu jesteśmy do siebie podobne nie tylko z wyglądu, choć to przede wszystkim, ale też z charakteru. Krążą jednak pogłoski, że ja jestem tą bardziej wybuchową. I fajną.

– Zorganizuję to – oznajmia Ivor.

Wiem, o czym mówią, więc krzywię się mimowolnie.

– Mówicie o spotkaniu z wampirami? – upewniam się.

Brat kiwa głową.

– Tak. Kontaktowali się z nami po zmianie władzy, odnowiliśmy porozumienia telefonicznie, ale może... może czegoś nie zrozumiał.

Przewracam oczami.

– Wampiry można oskarżyć o wiele rzeczy, ale nie o to, że są idiotami, Iv. Jeśli stoją za tym krwiopijcy ze południowej części miasta, to ich władca dobrze o tym wie i na to pozwala. A to znaczy, że nie jest głupi, tylko niebezpieczny, i trzeba się go pozbyć.

Caitria prycha.

– Twoje rozwiązanie na wszystko to zawsze morderstwo? – pyta sucho. – Nie mogę zaatakować wampirów. Dobrze o tym wiesz. Nie jesteśmy na tyle silni, żeby ich pokonać, a nawet gdyby, wilkołaki rzuciłyby się nam wtedy do gardeł i nas wykończyły, żeby zdobyć miasto dla siebie.

No tak. Przecież wszyscy żyjemy tu jak jedna wielka szczęśliwa rodzina. Zapomniałam.

– Wiem. No ale nie sądzę, żeby spotkanie z nim, zanim znajdziemy jakieś dowody, było dobrym pomysłem. Wyprze się wszystkiego i jeszcze zaczniemy konflikt. Ostrzeżemy ich niepotrzebnie.

Cait znów zerka na Ivora.

– Nie spotkam się z nim, żeby oskarżać, tylko porozmawiać – oznajmia. – Ward już jakiś czas temu dzwonił do Ivora z propozycją spotkania. Byłam zajęta i nie chciałam na nie pójść, póki nie znajdziemy odpowiedzialnych za ataki, ale... nie mam wyjścia. Może to dlatego chce się zobaczyć. Może coś wie.

– I nagle chce pomóc z dobroci serca? – Prycham. – To wampir, Cait. Jeśli czegoś chce, to naszej śmierci, więc nie kiwnąłby palcem w tej sprawie. Poza tym nie potrzebujemy go. Gość jest totalnym świrem, przecież wiesz, jak pozbył się swojego poprzednika. W dodatku nasz wywiad nie znalazł...

– Nie mamy wyjścia – powtarza Caitria. – Zginęło już zbyt dużo czarownic. Ślady wskazują na wampiry. Muszę zareagować. Muszę mu powiedzieć. Nie żeby rozpocząć konflikt, a może wskazać mu problem, o którym nie wie. Przejął władzę niedawno, może nie panuje nad ludźmi tak, jak sądzi. Poza tym to najwyższy czas. Skoro utrzymał się na tronie, trzeba zacząć się z nim bardziej liczyć i w końcu poznać go osobiście.

– Zadzwonię – stwierdza Ivor. – Ale podejrzewam, że nie będzie chciał się spotkać tutaj, bo wiesz, że ma obsesję na punkcie ukrywania swojej tożsamości.

Cait wzdycha.

– Jeśli tak, pojedziemy do niego. Ale spróbuj przekonać, by to on przyjechał. Powiedz, że będzie musiał coś zobaczyć na miejscu, więc tak będzie lepiej. Gdyby nadal się upierał, zgódź się na spotkanie na granicy, a potem poinformuj Sevana i drugą siódemkę. – Zwraca się do mnie: – W razie czego ty zostaniesz na miejscu, gdyby pojawiły się jakieś problemy.

Od razu wstaję i posyłam jej pełne niedowierzania spojrzenie.

– Co? Żartujesz sobie? Idziesz w paszczę lwa, a ja mam ci tylko pomachać na pożegnanie?

– I nie rozwalić naszej części miasta, dopóki nie wrócę – odpowiada stanowczo. Chcę protestować, jednak patrzy na mnie niewzruszenie. – To rozkaz, Aislinn. Ty i Ivor zadbacie, by wszystko było w porządku. Poradzę sobie z Sevanem i siódemką.

Ivor się nie kłóci. Wie, jak wyglądają sprawy. Gdyby coś się stało Cait, to on jest jej zastępcą. To on musiałby zająć się wszystkim, a ja musiałabym go wspierać. Nie żebyśmy przewidywali jakieś komplikacje tego typu, mimo to musimy być przygotowani. Na to, że mama zostanie zamordowana nie byliśmy i nasze miasto pogrążyło się w chaosie na parę zbyt długich miesięcy, nim Caitria odzyskała władzę.

– Gdy zostanę twoją obrończynią, i tak będę ci towarzyszyć w takich spotkaniach – mówię jeszcze z irytacją.

Nawet jeśli ona robi dla mnie dokładnie to samo, co ja dla niej. Chroni mnie, dopóki może. To wciąż denerwujące. Przecież ona jest królową, nie ja.

– Wiem, Ais. Do tej pory jednak będziesz siedzieć na tyłku, gdy ci to rozkażę. – Zwraca się do Ivora. – Wykonaj telefon. Zobaczymy, kiedy wampir znajdzie dla mnie czas.

*

Bycie strażnikiem wiąże się z pewnym prestiżem w wiedźmiej, czyli północnej, stronie miasta. Dbamy o porządek, zapewniamy bezpieczeństwo mieszkańcom, strzeżemy pałacu i królowej. Jesteśmy takim magicznym odpowiednikiem policji, tyle że służymy wyłącznie władczyni. Ale tak samo jak w policji mamy swoją strukturę organizacyjną i dzielimy się na oddziały logistyczne, kryminalne, prewencyjne i wiele innych, z czego każdy cieszy się szacunkiem. Najbardziej poważane są jednak siódemki. Siódemki to trzy oddziały składające się z siedmiu osób. Podlegają bezpośrednio obrońcy królowej i zajmują się... właściwie wszystkim. Wywiad, ochrona, atak – są wyszkolone, by dostosować się do każdej sytuacji. Walczą najlepiej, posiadają najpotężniejsze moce, są po prostu tarczą i mieczem królowej.

I mają pomagać jej też w kryzysowych sytuacjach, jak teraz, gdy ginie coraz więcej wiedźm, a wydział zabójstw nie radzi sobie ze śledztwem. To dlatego już parę tygodni temu Sevan przydzielił mnie i moją siódemkę do tej sprawy. Powiedział, że to mój kolejny test przed przejęciem sterów...

Test, który oblewam, ponieważ nie kończę nawet przeglądać raportów z poprzedniego miejsca zbrodni, a już zostaję wezwana na kolejne.

Schemat pozostaje ten sam. Następna wiedźma z rozszarpanym gardłem, ciało pozbawione krwi, zero świadków, żadnych śladów naprowadzających na trop. To ostatnie jest najbardziej dziwne i frustrujące. Przecież każda istota zostawia po sobie choć śladowe ilości energii na miejscach zbrodni. Mamy odpowiednio wykwalifikowane wiedźmy, które potrafią je wyczuć, a później dopasować do osoby. To coś jak magiczny odcisk palca, indywidualny dla każdego żyjącego stworzenia. Nawet wampiry zostawiają taką aurę, w końcu to żywe trupy. Tymczasem zabójca... nic. Zero. Nie mam pojęcia, z jakiego rodzaju magii korzysta, by tuszować swoje ślady, jednak zdecydowanie nigdy się z taką nie spotkałam. Co jeszcze bardziej irytujące – Sevan też nie, a on chodzi po tym świecie już ponad sto lat.

Wracam tego wieczoru po pracy poddenerwowana bardziej niż wcześniej, a do tego zmęczona i głodna. Chyba najgorsze możliwe połączenie, zwłaszcza kiedy jest się świadomym, że nie robiło się zakupów od tygodnia. To dlatego ostatecznie nie kieruję się prosto do domu, tylko zajeżdżam do swojej ulubionej knajpki, Hamleta. Chociaż chciałabym po prostu wziąć prysznic i położyć się, by kolejnego dnia wstać z nowymi siłami na walkę z tym potworem, który grasuje w mieście, muszę jeść. Ostatnio coraz częściej zdarza mi się o tym zapominać przez nawał pracy i stres, co odbija się później na treningach. W końcu ktoś to zauważy i doniesie Sevanowi albo Caitrii. A tego mi nie trzeba. Poza tym muszę dbać o siebie, by móc lepiej zadbać o nią. To mój obowiązek jako siostry i strażniczki.

Wysiadam więc z samochodu przed Hamletem, a potem docieram do środka. Dzień jest ciepły, jak dla mnie nawet zbyt ciepły, więc z ulgą zamykam za sobą drzwi do klimatyzowanego lokalu. Cait i Ivor zawsze śmieją się, że pozostaję jedyną czarownicą, która nie przepada za słońcem. Chociaż my właśnie z niego czerpiemy najwięcej energii i najsilniejsze jesteśmy w ciągu dnia, ja preferuję raczej leżenie w cieniu niż opalanie. Moja mama uważała, że po prostu uwielbiam robić wszystko na przekór i chyba miała trochę racji.

– Patrzcie, kto sobie o nas przypomniał – rzuca zamiast powitania Daniel. – Niech zgadnę: jakaś pasta na wynos i to na już?

Posyłam mu krótki uśmiech. Znamy się jeszcze z akademii, którą Dan opuścił po roku, bo stwierdził, że to jednak nie praca dla niego. Krótko później ukończył kilka kursów i otworzył własną knajpkę, która nieźle prosperuje, więc chyba miał rację.

– Właściwie to na wczoraj, nie na już – odpowiadam. – I tak. Jakiś makaron. Ten, który najszybciej przygotujecie.

Kiwa głową, a że w pobliżu nie ma akurat kelnerów, sam rusza na kuchnię, by przekazać zamówienie. Ja w tym czasie zajmuję miejsce na wysokim stołku i wgapiam się w alkohole stojące na półkach z tyłu. Tyle że jakkolwiek mocno nie pragnęłabym rozluźnienia i zapomnienia, tym razem nie pozwolę sobie stracić czujności. Może gdybym wczoraj nie świętowała w ten sposób urodzin Jackie, może gdybym wypiła mniej... dotarłabym na miejsce na czas, zamiast zdecydowanie zbyt późno. Może...

– Zajęte?

Wzdrygam się i spinam, kiedy słyszę za plecami to pytanie. Straciłam czujność aż tak bardzo, że nawet nie poczułam ani nie usłyszałam, że ktoś się zbliża. A mam przecież świetnie wyszkolone zmysły, zarówno podstawowe, jak i magiczne. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.

– To zależy – rzucam, nie odwracając się, choć czuję wbijające się w kark spojrzenie. – Znowu tylko przechodzisz?

Brunet, którego widziałam wczoraj na miejscu zbrodni, siada obok i zwraca się w moją stronę.

– Owszem. Ta knajpka stoi na granicy, dobrze o tym wiesz, czarownico.

– Czyli mieszkasz niedaleko?

Dobiega mnie cichy śmiech, przez który czuję gęsią skórkę na ciele.

– Pytasz prywatnie czy w celach zawodowych?

Odwracam się w końcu w jego stronę i cieszę się, że usiadłam, bo nagle nieco ciemnieje mi przed oczami i przeszywa mnie dziwne uczucie. To przez to, że jestem zmęczona i nic dziś nie jadłam. Cholera.

– Myślisz, że pytałabym prywatnie, wampirze?

Mężczyzna unosi brew, a w jego oczach pojawia się ten sam błysk, co wczoraj. Jak gdyby coś go wyprowadziło z równowagi. Ponoć tak czasem działam na innych.

– Chciałbym, żebyś pytała prywatnie – odpowiada.

Śmieję się lekko.

– I tak się dowiem. Może nie chciałam wczoraj wywoływać zamieszania ani konfliktu międzyrasowego, ale to nie znaczy, że jesteś bezpieczny.

Nachyla się w moim kierunku, aż dociera do mnie przyjemny zapach. Nie potrafię rozróżnić jego poszczególnych nut, ale... ale jest cholernie mocny i ładny.

– W tym mieście nikt nie jest bezpieczny – oznajmia.

Nie cofam się, tylko wpatruję prosto w jego oczy. Chciałabym być teraz telepatką, by usłyszeć, co siedzi w głowie nieznajomego.

– Osoby, które pozostają pod moją ochroną, będą, gdy tylko pozbędę się zagrożenia – odpieram.

Kącik jego ust wędruje nieznacznie w górę.

– A kto ochroni ciebie?

Mrużę powieki.

– To groźba?

– Zwykłe pytanie – zapewnia.

Prycham. Coraz mniej podoba mi się ten gość. On coś ukrywa. A jeśli jest szpiegiem? Albo to on zabija te wszystkie czarownice na zlecenie swojego władcy, bo chcą nas zdestabilizować i pokonać?

– Ja nie potrzebuję ochrony, bo sama świetnie sobie radzę – rzucam w końcu.

– Do czasu, aż zgaśnie słońce, prawda?

Zamieram na trzy długie sekundy, po których zrywam się z miejsca, chwytając dłoń nieznajomego. Zaskakuję go tym ruchem, więc nie reaguje, a potem jest na to za późno, ponieważ przesyłam do palców mocny impuls elektryczny, który normalną osobę mógłby zabić. Wampira jedynie posyła na kolana – dosłownie, bo spada ze stołka prosto na podłogę – i wyłącza z gry na parę sekund, które wystarczają, bym załapała jego drugą rękę, a moment później zacisnęła mu z tyłu na nadgarstkach kajdanki. Robię to w ostatniej chwili. W kolejnej dobiega mnie cichy warkot, a mężczyzna odzyskuje sprawność i napina mięśnie.

– To magiczne kajdanki. Pozbawiają cię twojej nadnaturalnej przewagi, więc nie próbuj ich rozerwać, nie uda się – ostrzegam chłodno, ignorując, jak cicho zrobiło się w lokalu. – A teraz wstawaj. Chyba czas porozmawiać w innym miejscu.

Chociaż jako czarownica jestem silniejsza od zwykłego człowieka i powinnam bez problemu poradzić sobie z postawieniem faceta na nogi, jest trudniej, niż się spodziewałam. Nieznajomy stawia opór, mimo że został pokonany, a jego regenerację wstrzymało założenie kajdanek.

– Carmody? – dobiega mnie nagle od strony baru.

Zerkam na Daniela, który trzyma w dłoniach trzy opakowania z jedzeniem na wynos. Jak zawsze wiedział, że pewnie jutro i pojutrze też zapomnę o gotowaniu i będę potrzebować zapasów.

– Dzięki. Dopisz mi to do rachunku. Zaraz po to wrócę, tylko odprowadzę go do samochodu.

Daniel spogląda niepewnie to na mnie, to na wampira, po czym kiwa głową.

– Potrzebujesz pomocy? Wezwać Caspiana?

Uśmiecham się.

– Nie. Zajmę się nim sama.

Wampir parska pod nosem, a ja popycham go wtedy w kierunku wyjścia.

– Nie odzywaj się. Jesteś zatrzymany. Masz prawo do zamknięcia się i niewkurzania mnie bardziej, inaczej to się dla ciebie źle skończy.

Śmieje się, ruszając już bez oporów do drzwi.

– To oficjalna regułka straży królowej?

– Nie. Moja. A teraz zamknij się i idź. – Mamrocze coś, więc rzucam: – Co powiedziałeś?

– Tylko tyle, że naprawdę jesteś taka, jak cię opisywali.

Uśmiecham się kpiąco.

– No co ty. Jestem zdecydowanie gorsza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top