Zaciekłość
Wygodnie rozsiadł się na miękkim, skórzanym siedzeniu pomimo bólu lewej nogi i defakto zakrwawionej całej twarzy usiłując zrelaksować się po ciężkim i wyczerpującym dniu. Lekkie podrygiwania ciężarówki na drodze bardzo szybko pozwoliły mu odzyskać utracony spokój. Wzdychając, oparł się o zagłówek, znużony ilustrując szybko przemijające drzewa.
Z pewną niecierpliwością oczekiwał momentu, w którym opuszczą już ten przeklęty las. Obrócił głowę patrząc w bok.
Jeden z jego ludzi milcząc prowadził pojazd. Nieustannie dodawał gazu, jakby i on nie potrafił wyczekać momentu wyjechania na otwartą przestrzeń.
Głowę Jos'a zaprzątały różne myśli.
Przede wszystkim intuicyjnie przeczuwał, że ten obszar mimo wyłapania znacznej części stada, wciąż nie pozostaje bezpiecznym miejscem. Kryło się w nim niebezpieczeństwo, śmiertelne zagrożenie które za każdym razem gdy zapatrywał się w głąb dziczy, zaglądało mu prosto w oczy. Mimowolnie wypatrywał tego, co nie mogło nadejść.
Sam przecież na własne oczy widział, jak zdziesiątkowaną kończynę pozostawił po sobie ich srebrny harpun, jedna z najlepszych wynalezionych współcześnie broni na wilkołaki.
Czarna niczym nocne niebo wilczyca w najlepszym razie już nigdy nie skorzysta z dobrodziejstwa owej łapy, o ile oczywiście przetrwa cały proces gojenia i zasklepiania się tkanek.
Odczuwał głęboki żal z powodu wyrządzenia tak rozległego uszkodzenia na jej ciele. Zdrowa mogła okazać się o wiele, wiele cenniejsza, tymczasem...
Odetchnął cicho przywołując na wspomnienie wiele z sytuacji niedawnego pojedynku.
Niedużo brakowało a wyszedłby z tej walki z niczym.
Wielu ludzi oddało dziś życie, kilku wciąż pozostaje ciężko rannych. On sam zaznał rozległej rany, której nie nabawił się podczas setek innych walk.
Aby zdobyć to dzikie, buntownicze stado poświęcić musiał także trzy swoje wytresowane wilkołaki.
Możnaby ująć, że nie wszystko co zamierzał poszło zgodnie z planem.
Przede wszystkim ona.
Wielka, ciemna bestia zdolna bez przemiany powalić na ziemie dorosłego lykana oraz całą rzeszę jego wytrenowanych, przeszkolonych łowców. Ciemnowłosa, ciemnooka, szczupła o dzikim, drapieżnym spojrzeniu, władająca srebrnymi sztyletami.
Kim była? Skąd przybyła? Gdzie nabyła tak zaawansowane umiejętności wojenne?
W dodatku umiejętność częściowej transmutacji...
W swoim długim, prawie dwustoletnim życiu Jos widział już wiele wilczych cech. Ta jednak, niepomiernie rzadka, dana jest mu oglądać dopiero drugi raz. W równie niesprzyjających okolicznościach.
Mimo to pląsował się w kategorii szczęściarzy. Tyle rzeczy poszło niezgodnie z planem a On i tak wraca z czwórką dorosłych, silnych wilkołaków. W dodatku udało mu się ujść z życiem i nie stracił zbyt wiele sprzętu.
Założył ręce za głowę, wzdychając błogo.
Nareszcie powróci do domu, szybko rozpakuje swój nowy towar i naje się do syta, wynagradzając sobie trudy minionego dnia.
Ciężarówka podrygiwała, niesiona licznymi łataniami dziur na drodze. Nie licząc ryku silników poruszających się w korowodzie maszyn - wokół panowała cisza.
Wydałoby się to niepokojące, gdyby nie potrzeba rozładowania emocji towarzyszącym wykonywaniu zadania. Ich praca, poniekąd misja niosła ze sobą ciągły stres, nieustanne zastrzyki adrenaliny i napięcia.
Kierowca rozluźnił się na tyle, by puścić kierownicę jedną z rąk i podeprzeć się nią o oparcie drzwi. W tym samym czasie w radiu zabrzmiała bardzo dynamiczna rockowa piosenka. Jos aż skrzywił się słysząc tak porywcze decybele. Teraz, jego umysł domagał się spokoju, a w tym elementarnej części jego świata czyli muzyki klasycznej, powolnej, kojącej duszę i umysł..
Pochylił się gniewnym gestem wyłączając odtwarzacz. Na równi z rozbrzmieniem nagłej ciszy, w zasięgu jego wzroku pojawił się pewien ciemny kształt.
- Uważaj!!!! - wrzasnął, odruchowo łapiąc za kierownicę i, ku przerażeniu kierowcy, gwałtownie spychając pojazd ku lewej krawędzi jezdni.
Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się w jego jednym momencie. Gdy tylko znaleźli się na sąsiadującym pasie, maszyną wstrząsnęło potężnie uderzenie.
- Gazu!!! - wykrzyczał siwy wampir. Jego towarzysz, nie wiedząc jeszcze co się właśnie dzieje całkiem instynktownie wcisnął pedał po samą podłogę. Tymczasem ciężarówka ponownie zatrzęsła się, grożąc całkowitym wyleceniem z drogi.
- Co do chuja! - wrzasnął kierujący, nerwowo spoglądając w boczne lusterko. Nie dane mu było jednak zobaczyć, co się w nim kryje. Autem zarzuciło po raz kolejny i w tym samym momencie, w powierzchnię przedniej szyby nagle i bez ostrzeżenia coś ogromnego wbiło całą górną część szczęki. Przednie kły, długie niczym ludzkie ramiona z mocą napierały na grube, pancerne szkło.
Widok ten zmierzył Jos'owi wszystkie, nieliczne włosy na głowie, choć nie należał on do osób strachliwych.
Bestia gryzła uparcie. Widział każdą część wewnętrznej części jej podniebienia.
Zdrową, uzbrojoną w ostre pazury łapą wbijała się w metalową powierzchnię tworzącą kadłub maszyny i zarazem ich obecne, jedyne schronienie. Jeden rzut oka na sufit i wyraźnie w nim wyżłobienia pozwolił mu na ten odważny fakt.
Zakładając, że lykanka nie posługuje się jedną z przednich kończyn ich szansa na pozbycie się jej nieznaczne wzrosła. Jos musiałby być nowicjuszem, żeby nie zauważyć ciemnej, niemal czarnej krwi wartko spływającej po prawych drzwiach.
To mogło oznaczać tylko tyle, że bestia stopniowo traci coraz większą jej ilość. Rana powstałą po harpunie była na prawdę głęboka. Gdyby tylko przeciągnęli tą walkę na tyle długo by całkiem opadła z sił....
Nadzieja na schwytanie brunetki okazała się bardzo płonna. Siwy wampir szybko ocenił swoje szanse, pojął też jak wiele by zaryzykował. Nie było innej możliwości. Musieli po prostu jej uciec.
Jego rozmyślenia przerwało nagłe zniknięcie wilczej szczęki z pola widzenia. Zaniepokojony pochylił się do przodu spoglądając ku górze, w miejsce gdzie do niedawna znajdował się ten kudłaty potwór. Milczał, z twarzą przyklejoną do zimnej powierzchni...
Szczęka ponownie z mocą i głośnym hukiem uderzyła o szybę. Jos, z sercem w gardle gwałtownie uskoczył po samo oparcie fotela.
Ta suka zdołała potężnie go przestraszyć.
Lykanka z jeszcze większą pasją czyniła swoje dzieło zniszczenia. Zgrzyt pazurów wbijających i wyginających metal niemal wrzynał się w czaszkę uwięzionych wampirów.
Blondyn kierujący pojazdem gnał przed siebie jak szalony, slalomami usiłując zrzucić wilkołaka z dachu. Na marne.
I gdy minęło kilka długich sekund, a szyba pozostawała nienaruszona mimo nieustających prób zniszczenia jej przez bestię, Jos cicho i bez przekonania odetchnął z ulgą.
- Pancerne szkło. Właśnie takich używają w wojnach. Żadna broń nie jest w stanie się przez nie prze...
Pomieszczenie przeszył krótki trzask, a chwilę po nim szybę rozświetlił widok.. spełniającego się koszmaru.
Niczym drobne pajęczynki, setki pęknięć rozprzestrzeniały się w kakofonii krótkich trzasków mając swój początek w miejscu, gdzie właśnie potężnie wbijał się jeden z śnieżnobiałych kłów.
Siwy wampir chwycił za niewielki pistolet na srebrną amunicję - jedyny przyrząd, który na ten moment pozostawał pod jego zasięgiem i nerwowo przeładował broń.
Całym samochodem targało na różne strony. Blady kierowca ze wszelkich sił próbował zrzucić łaknącego krwi napastnika.
- Szybciej, kurwa! Pozbądź się jej z dachu!!
- Przecież próbuję!!
- Hamuj, kurwa!!
- Co?! Oszalałeś?!
- HAMUJ! - Jos bez ostrzeżenia sięgnął po hamulec ręczny, zaciągając go tak mocno, że niemal wybił sobie bark ze stawu. Ciężarówką potężnie wstrząsnęło, powodując, że siwy wampir tak, jak siedział gwałtownie poleciał do przodu, głową uderzając o twardą deskę rozdzielczą. Raptownie pociemniało mu przed oczami a cała twarz ponownie zalała się posoką..
Jęczał coś, usiłując się podnieść.
Tymczasem kierowca, który ominął podobnego losu ze względu na zapięte pasy, z ogromną ulgą dostrzegł, że prawa fizyki zadziałały równie bezwzględnie na przypadek wilczycy.
Gwałtowna zmiana prędkości wystrzeliła ją do przodu niczym z katapulty.
Obok ich pojazdu niczym pędzące rakiety przejechały trzy pozostałe wozy. Na jednym z nich górował pozostały z wilkołaków, jeden z uwolnionych samców. Usiłował dostać się do środka w podobny sposób co jego niezłomna towarzyszka ale brak mu było na to fizycznych możliwości.
Ciężarówki przygotowane były na to, że jakiś zagubiony wilczek postanowi rzucić się w pogoń za schwytanym stadem. Pancerne pojazdy wyposażone zostały wiec tak, by nic pokroju przeciętego wilkołaka nie było w stanie ich zniszczyć ani uszkodzić.
Pech chciał, że oto dzisiaj nie trafili na przeciętnego wilkołaka.
Lykanka sforsowała ich kadłub i o mało nie pożarła żywcem.
Kierowca opuścił hamulec i z całej siły dodał gazu, usiłując zebrać tak potężną masę do jak najszybszej jazdy. Maszyna ruszyła z piskiem opon.
Wampir miał utrudnioną widoczność, mimo to od razu dostrzegł ogromną postać wilkołaka leżącą na asfalcie. Czarna bestia wciąż jeszcze otumaniona po uderzeniu, powoli dochodziła do siebie. Widząc w tym swoją szansę, skierował rozpędzający się pojazd prosto na jej obezwładnioną postać.
Zacisnął szczękę, chwycił z mocą kierownicę i będąc tylko o metr od celu, nagle zmienił kierunek jazdy.
No. Nie dokładnie On sam.
Ktoś uczynił to za niego.
Blondyn spojrzał z furią na swojego przełożonego, który mimo zalania się krwią i najprawdopodobniej doznania wstrząśnienia mózgu, miał nader przytomne spojrzenie. Jedną z rąk z mocą trzymał kierownicę, zmieniając jej położenie.
- Głupcze! - zagrzmiał - Zabijając ją popełniłbyś okrutny błąd! Nie zdajesz sobie sprawy, ile jest warta!
- To Ty teraz popełniłeś błąd! - syknął, spoglądając paniczne w lusterko gdzie niewyraźnie rysowała się ciemna plama, o zgrozo, stojąca już o własnych siłach. - Jeśli teraz nas dogoni, to już po nas! Na nic Ci będą te twoje tysiące!
Oboje zamilkli, słysząc głośne, donośne wycie. Nie ulegało wątpliwości kto je wykonał.
Ani do kogo zostało skierowane.
- Musimy obrać szyk bojowy - zakomendował Jos, sięgając po krótkofalówkę - Łowcy, odbiór. Potrzebujemy wsparcia. Mamy uszkodzony cały przód wozu. Otoczcie nas i nie dajcie się do nas zbliżyć. Ta samica nie należy do zwykłych wilkołaków. Powtarzam! Nie wolno jej lekceważyć!
Aut: Oh nie, dopada mnie brak weny...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top