Walka
- Jeśli będziemy trwać tutaj bezczynie, prędzej czy później nas dorwą! Musimy działać!
Zordon nie hamował wrodzonej impulsywności, po raz kolejny podczas toczonej rozmowy namawiając pozostałych do jakiegokolwiek czynnego działania. Parsknął niczym obruszony ogier i jak maszerował po pokoju tak nagle gwałtownie spoważniał i zatrzymał się w miejscu.
- Uspokój się chłopcze i przestań ciągle namawiać stado by wystawiło się na pewną śmierć. - Ordon przejął kontrolę, choć była to chwilowa zagrywka.
Już po chwili mężczyzna znów ruszył w nerwową podróż, wyrzucając w górę obie ręce
- Tak czy siak, jakie to ma znaczenie gdzie odbędzie się walka! - Nie krył swojego gniewu, walcząc o utrzymanie władzy nad ciałem. Jego oczy raz po raz mieniły się od czarnych i zielonych refleksów. Pokręcił gwałtownie głową - Lepiej będzie gdy to my zaskoczymy ich pierwsi. Jesteśmy przecież na swoim terenie!
Jego tęczówki naraz pokryły się dojmującym mrokiem. Przecinały go tylko podłużne, jasne źrenice bestii.
- Owszem, lecz mimo to żaden z Was nie ma pojęcia jak on dokładnie wygląda - Ordon nie tracił zimnej krwi. Zatrzymał rozgorączkowanego bruneta odrzucając w tył jego rozwiane, długie włosy. - Prawdą jest, że spędzacie w nim niewiele czasu, przecierając co jedynie znane wszystkim, dawno wydeptane ścieżki.
Wszyscy patrzyli na niego ponuro. Nikt nie zaprzeczył.
- I tak się składa, że wszyscy znamy osobę która zna każdy skrawek tej głuszy. - dodał po chwili, krzyżując ramiona na piersi. Jego wilcze ślepia patrzyły prosto na przywódcę, który siedział na krześle uparcie wpatrując się w punkt na blacie stołu.
Clay westchnął głęboko, dając sobie spokój z szeroko pojętą złością czy urażeniem przywódczej dumy.
Zjebał. Zniszczył to wszystko tak umiejętnie, że wywarzając miejsce oraz czas najprawdopodobniej skazał ich wszystkich na pewną śmierć.
- Co mam ci powiedzieć, Ordonie? - skapitulował wzdychając ciężko. Spojrzenia wszystkich skierowały się wtenczas na niego; tylko Alex nie patrzył z rozżaleniem. - Podjąłem parę nieodpowiednich decyzji.
- Przestrzegałem Cię chłopcze. Nie posłuchałeś żadnych z moich rad. - Spojrzał na mapę rozłożoną na stole. Czerwone punkty sygnalizujące mnogość pułapek aż raziły. - Bez Ingrid nie uciekniemy stąd żywi.
To stwierdzenie, choć cały czas czające się gdzieś z tyłu głowy członków stada, po wybrzmieniu zagęściło atmosferę, napawając każdego grozą. Kordian mielił w palcach kawałek ubrania, Ivan spiął mięśnie na bicepsach zaciskając szczękę a Axel wsunął dłonie do kieszeni.
Zapanowało grobowe, pełne napięcia milczenie.
Wszystko co miało zostać, zostało już powiedziane.
Clay wstał z miejsca, robiąc to, co powinien zrobić przywódca. Podszedł do Ordona i Zordona, stając zaraz przy ich boku. Druh obok druha.
Zadarł do góry głowę spoglądając po swoim stadzie bez lęku, pewnie. Swoją kamienną postawą napawał ich serca otuchą.
- Jesteśmy wilkołakami i nie oddamy swojego rewiru bez walki! - Rzucił z mocą, zaciskając pięść i unosząc ją lekko do góry - Nie uciekniemy, nie poddamy się. Odeprzemy ten atak, choćby były tam całe tabuny łowców!
- Tak jest! - Ivin zakasał rękawy, występując do przodu - Pokażemy im, gdzie pieprz rośnie!
- No i to mi się podoba! - Zordon wyszczerzył się szeroko, wyciągając swoje wielkie łapsko i obejmując przywódcę za szyję - Razem, mimo wszystko!
- Dobrze, że tak garniecie się do walki - Axel uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając z powagą na drzwi, do tej pory szczelnie zamknięte. - Zdaje się, że będziemy mieli towarzystwo.
Wyczulony węch pozwolił im trafnie ocenić sytuację.
Alfa, przewodząc całemu stadu gwałtownie otworzył wrota wychodząc na korytarz. W szybkim marszu zdzierał z siebie koszulkę oraz resztę wierzchnich ubrań, by już za chwilę w postaci wilka niemal biec ku wyjściu.
Jego oczy pałały zaciętością.
Wybiegł na zewnątrz zatrzymując się w pełnej krasie przed postarzałym, przygarbionym mężczyzną od stóp do głów spowitym w czarny płaszcz i równie ciemny cylinder. Stał On na środku niewielkiej polany zupełnie sam, ręce splecione mając za plecami.
Wampir był o połowę niższy, ale nie przeląkł się różnicą rozmiarów. Uśmiechnął się za to ohydnie, mierząc wzrokiem swoich zwierzęcych przeciwników. Cztery dorosłe wilkołaki stały o krok za przywódcą, największym z nich wszystkich, szczerząc kły i strosząc sierść na grzbiecie.
- Przybyliście w samą porę. Właśnie miałem pukać - odezwał się zachrypniętym, grubym głosem powoli sięgając za pazuchę okrycia. Clay widząc ten ruch napiął ciało do skoku, warcząc przerażająco - No już, już. Spokojnie piesku. Nie chcemy przecież, żeby komukolwiek stała się krzywda, prawda?
Nie dane mu było powiedzieć wiele więcej. Wilkołaki nie słynęły ze szczególnej cierpliwości, zwłaszcza, gdy ktoś tak otwarcie je prowokował. Alfa wykonał decydujący ruch, nie zważając na nic, rzucając się do przodu celem pozbawienia przeciwnika życia.
Jeden gest przywódcy wystarczył by całe stado zaopatrzone w ostre, mordercze pazury i potężne zęby rzuciła się do przodu, łaknąc świeżej, wampirzej krwi.
Mężczyzna odskoczył z niebywałą łatwością, w dłoni trzymając krótkofalówkę. Zbliżył ją do ust.
- Zwierzyna wypędzona ze swojej kryjówki. Możemy rozpocząć polowanie.
Przez pierwszą chwilę nie działo się nic...
A w pewnej chwili, nagle wokół pojawiło się mnóstwo innych łowców; każdy ubrany w ten sam, charakterystyczny sposób. Stado rozproszyło się, w akompaniamencie mrożących krew w żyłach warkotów przystępując do ataku ulokowanych na całej powierzchni przeciwników.
Były ich dziesiątki. Zaopatrzeni w ostre, połyskujące srebrem bronie cierpliwie czekali na nadbiegające, śmiercionośnie niebezpieczne wilkołaki.
Młody chłopak ściągnął z pleców swoją długą broń, pewnie łapiąc ją w obie ręce.
Dobrze pamiętał przestrogi dłuższych stażem łowców, by nigdy nie zabijać tego, na co będą polować. Mimo to nie przypuszczał nawet, że pokusa by odciąć te wielkie, kudłate łby będzie tak silna.
Jego krew zawrzała a z gardła wydobył się wojowniczy krzyk gdy biorąc zamach, skierował swój cios ku najmniejszemu z watahy.
Tak na dobry początek.
Rudy, drobny w porównaniu do reszty wilk uskoczył od ostrej klingi, szczerząc kły.
Łowca tymczasem ponowił atak, gwałtowniej napierając na przeciwnika. Z jego twarzy nie schodził oślizgły, złowieszczy uśmiech.
Nigdy nie bawił się równie dobrze.
Dwa zupełnie odmienne światy zderzyły się tego dnia, gdy słońce powoli chyliło się już ku zachodowi. Walka była zawzięta, pozbawiona hamulców, dyrygowana chęcią przetrwania. Wyzwoliła w wilkach najgorsze, mordercze instynkty, wampiry zaś zmusiła do nadludzkiego wysiłku.
Mimo przeważającej liczebności nie udało im się zdobyć przewagi nad ogromnymi, zwierzęcymi bestiami.
Przynajmniej nie od razu....
Aut:
Opisywanie dialogów Zordona i Ordona, którzy są niczym pakiet dwa w jednym to jednak nie lada gratka. Mam nadzieję, że wszystko było zrozumiałe ♥
Pozdrawiam i do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top