Ucieczka


   Wdzięczna była tego dnia lasowi za to, że nie kipiał spokojem, jak zwykł czynić to od dekad. 

      Wybiegając z kryjówki miała mętlik w głowie i setkę lodowych igieł wbite w serce.
   Biegła, z początku jakby ścigał ją sam diabeł - w amoku przedzierała się przez gęste krzaki i przeskakiwała ponad zwalonymi konarami. Nie zmieniła swojej formy, czuła się wilkiem bez względu na to, którą postać przyjmowała. 
Różnica polegała tylko na tym, że teraz miała o wiele krótsze nogi i nie mogła przedostać się zbyt daleko. Z resztą, nie mogła sobie na to nawet pozwolić.
W kryjówce wciąż pozostawał Marco który potrzebował jej pomocy. 
  Czuła się upokorzona i zdradzona, rozsądek nie pozwalał jej jednak zapomnieć o jedynym stworzeniu na tym świecie, który zapewnił jej pomoc. Była wdzięczna i zobligowana, by zachować go przy życiu. 
Dlatego teraz zatrzymała się gwałtownie opierając o konar grubego dębu. Oddychała ciężko, nieprzywykła do płuc tak małego rozmiaru. Oparła głowę o szorstką korę i na moment próbowała wyciszyć szalejące myśli.
   Na nic. 
   Przełknęła ogromną gulę w gardle. Otaczając się ramionami, boleśnie drapała swoją skórę, jakby żywcem chciała zedrzeć z siebie ślady rąk Claya.  Prędzej czy później zrobiłaby sobie krzywdę gdyby nie hałas, który doszedł do jej czułych uszu. 
  W pierwszym odruchu chwyciła się wystającej gałęzi i jednym podciągnięciem wciągnęła na drzewo, cichutko, bezszelestnie wspinając coraz wyżej, dopóki jej sylwetka nie zginęła pośród gęstych liści. 
Wytężyła wzrok, łapiąc w nos pojedyncze cząsteczki powietrza. 
  Jej organizm jeszcze nie uspokoił się po morderczym tempie. Uderzenia serca zakłócały pracę jej słuchu zaś głęboki oddech w każdej chwili zdemaskować mógł jej kryjówkę. Przywarła więc plecami do konaru, próbując się uspokoić.  Musiała wyciszyć głowę, pozbyć się wstydu i złości, zregenerować siły i ukoić pędzące serce. 
 Instynkt zawładnął jej organizmem ze skrzywdzonej kobiety przeradzając ją w zaczajoną bestię. Nim jednak do tego doszło minęło kilka zbyt długich minut. 
   Niebezpieczeństwo czające się na dole przeszło dalej, nie zwróciwszy uwagi na połamaną gałązkę, luźno zwisającą na pojedynczym łyku. 


***

    - Kamery zarejestrowały ruch w tym miejscu. - Starszy mężczyzna odziany w długi, czarny płaszcz nie odrywał nosa od urządzenia zbierającego pomiar, mimo długotrwałej wędrówki przez las ani razu nie spojrzywszy pod nogi. Uzbrojony po pas, ledwo trzymał równowagę balansując na nierównym, grząskim podłożu.
   - Mam nawet obraz, ale trwa dosłownie sekundę. - Jego dużo niższy towarzysz zmarszczył brwi. Niedobór wzrostu nadrabiał wielkością broni, którą dzierżył na swoich plecach. Długa lańca haczyła o wszelkie możliwe gałęzie. - Jakiś cień przemknął obok kamery, tylko cudem nie wpadając w pułapkę. 
   - Pokaż mi to. - Przypruszony lekką siwizną wampir pochylił się, zerkając w niewielki ekran trzymany przez swojego kompana.  - To coś lekkiego. Łap zareaguje tylko na wielkie stworzenia, na przykład wilkołaki. A to co tutaj widzisz, to tylko jakaś cholerna, szarżująca sarna. Jestem tego pewien. 
    Idąc tak, zaopatrzeni po szyję w technologię oraz ilość broni nie przejmowali się tym, jak wiele hałasu generują. Wcale też nie zamierzali się ukrywać. 

   Im prędzej grasująca tu wataha wilków wyjdzie im naprzeciw, tym lepiej. Mniej czasu stracą na to konkretne zlecenie i będą mogli w końcu opuścić te cholernie zgliszcza, bajora i setki komarów. Od tygodni przygotowują grunt pod tą akcję, słysząc z opowieści jak oryginalną i niebezpieczną grupę tworzą okoliczne wilkołaki.   
    -  Leziemy dalej tylko dlatego, że kamera zareagowała na sarnę? - Poskarżył się młodszy, sapiąc ciężko. 
Przyzwyczajony do luksusów życia w mieście, ciężko odnajdywali się w tak zdziczałym środowisku. Westchnął, ciężko przebierając nogami.  
   - Nie, ty durniu. Leziemy tutaj bo coś musiało ją spłoszyć - Mężczyzna zatarł ręce, już widząc te okrągłe sumki które wylądują w jego kieszeni gdy tylko wykonają zadanie -  A w tutejszych lasach nie ma zbyt wielu drapieżników. Około pięciu, jak mniemam. Jeśli wiesz o co mi chodzi. 
   Chłopak zaśmiał się szyderczo 
    - Już niedługo tutejsza zwierzyna będzie mogła czuć się bezpiecznie. 
    - W rzeczy samej synu. - Zapatrzył się przed siebie, uśmiechając lisio - Już niedługo...

 ***

      Z góry można było dostrzec o wiele więcej. 
   Zarejestrowała dwójkę niczego niepodejrzewających osobników bardziej słuchem aniżeli wzrokiem, gdy powoli oddalali się od jej kryjówki. Głosy stopniowo milkły, zagłuszane przez wiejący wiatr i dziesiątki drzew. 
   Usiłowała usłyszeć o czym rozmawiali, zbyt późno jednak zorientowała się o ich obecności. Patrzyła więc tylko, usiłując zapamiętać każdy szczegół z ich nietypowego wyglądu. W swoim życiu widziała bowiem całą masę łowców głów, Ci jednak różnili się od nich chociażby mnogością technologii. Sygnał które wysyłało to piekielne urządzenie niemal wrzynał się w jej uszy, choć niewątpliwie nie robił żadnego wrażenia na użytkujących nią mężczyznach. Poza tym ten wielki, toporny miecz. Kto w tych czasach używa czegoś podobnego? 
    No i ich zapach. 
Nie mogła nie zauważyć ostrej, dławiącej woni spowijającej ich ciała. Z tej odległości nie była w stanie przebić się przez owy odór, gdyby jednak miała zgadywać, powiedziałaby że w rzeczywistości śmierdzą oni trupem. 
   A więc prawie na pewno byli wampirami.
 Czy się tym przejęła? Niespecjalnie.
W tym lesie nietrudno o spotkanie dziwnego stworzenia, szczególnie, że wataha Claya wcale nie przywiązywała wagi do terytorium, kompletnie nie nadzorując jego granic. 
  Jedynie, czym zaprzątali sobie głowę to zabezpieczanie okolicy dookoła schronienia. 

    Ingrid rozejrzała się, szybko orientując w tym, co niemożliwe było do dostrzeżenia z dołu.
Pierwotne konstrukcje mające na celu uchwycić jakiegoś zdziczałego psa, na pewno nie wilkołaka, mnożyły się skryte pośród zeszłorocznych liści. Była ich masa, niemal na każdym kroku. 
  Brunetka zaśmiała się bezgłośnie i zgrabnie przeskoczyła na następne drzewo, postanawiając, ze dalszą drogę pokona tym sposobem. Nie ma ochoty bawić się w gierki , poza tym nigdy nie podejmowała ryzykowała bez konkretnego powodu.  A skoro droga po gałęziach ma być spokojniejsza...
 
   Po kilkunastu minutach udało jej się niezauważenie przedostać ku zachodniemu krańcowi lasu. Bezpiecznie zeskoczyła na ziemię, wychodząc na otwartą przestrzeń gdzie już nieśmiało rysowały się przed nią pierwsze budowle mieszkalne. Mała miejscowość przywitała ją ciszą, a pozbawione ludzi i gwaru miasta ulice wzmagały poczucie opustoszenia. Ingrid poprawiła swoje ubranie, by nie dać nikomu poznać, że oto przybyła tutaj prosto z koron drzew po czym ruszyła w mozolną wędrówkę pośród piętrzących się starych i niejednokrotnie niezadbanych domów jednorodzinnych.

     Miasteczko Cavor było miejscem ustronnym, nieuczęszczanym i rzadko odwiedzanym przez obcych; liczyło sobie zaledwie kilkuset mieszkańców. Oddalone od wielkich metropolii o dziesiątki kilometrów  nieprzerwanie od dekad żyło swoim tempem, rozwijając się powoli  i utrzymując głównie z lokalnych przedsiębiorców. 
  Skręciła w boczną uliczkę przechodząc obok kilku brudnych okien, zza których sączyło się przygaszone, żółte światło.  Powiodła wzrokiem ku starym, popękanym drzwiom, po czym silnie pchnęła ciężkie, drewniane wrota bez zawahania wchodząc do środka. Zaduch pomieszany z papierosowym dymem uderzył ją w twarz.
   Wchodząc, skupiła na sobie uwagę kilku mężczyzn siedzących przy jednym z okrągłych stołów. Pili piwo z kuflów rozmawiając cicho, tak, jakby obawiali się zbudzić śpiące miasto z wiecznego snu. 
   Ingrid omotała wzrokiem przestrzeń. 

    Ciemne, drewniane deski znajdujące się na podłodze oraz ścianach pociemniały i łupiły się od wieloletniej służby. Blat, niegdyś zalakierowany teraz świecił mocno wytartą, zmatowiałą warstwą. 
  Także stoły nie zachęcały, niegdyś mocne i stabilne, dziś pokryte dziurami oraz wyrytymi w drewnie napisami, różnego pochodzenia i treści. 
  Stary barman spojrzał na kobietę sponad ciężkich, wykowatych okularów. Siwy wąs pod jego nosem poruszył się, gdy wymamrotał ciche słowa przywitania. 
Ingrid skinęła mu głową zasiadając przy przysuniętym do ściany stoliku, po chwili przy jej dłoni pojawił się pełny kufel. 
Spojrzała na buzujący w środku napój z melancholią. Naraz wydarzenia dzisiejszego dnia uderzyły w nią ponownie; nie miała już żadnego powodu, by dalej hamować swoje myśli. Westchnęła cicho zamykając oczy, a gdy je otworzyła.... 
      - Trudny wieczór? 
... westchnęła ponownie, tym razem z poirytowaniem. 
   - Wolałabym zostać sama - mruknęła chłodno, rzucając krótkie spojrzenie na nieznajomego, który postanowił ni stąd ni zowąd dołączyć się do jej stolika, mimo tego że, rozejrzała się pokrótce, w okół znajdowało się mnóstwo wolnych miejsc. 
 
   Tymczasem mężczyzna poddając oględzinom jej nachmurzoną twarz pozwolił sobie na odrobinę niespodziewanego zaskoczenia.
Poruszył skrzydełkami nosa niepostrzeżenie wdychając jej zapach. 
 Ingrid natychmiast dostrzegła ten drobny ruch, nie dając poznać po sobie zaintrygowania. Zmrużyła powieki, w milczeniu przysuwając do siebie piwo i upijając niewielki łyk. 
     - Po twojej minie zgaduję, że sporo dzisiaj przeszłaś. Pozwól mi dotrzymać Ci towarzystwa - orzekł szarmancko nieznajomy, uśmiechając się zachęcająco. 
  Jego spojrzenie, choć powierzchownie przyjazne, kryło w sobie mroczny cień. 

        Ta kobieta pachniała wilkołakiem. 
 Pod pretekstem zajęcia wygodniejszej pozycji przysunął się nieco bliżej, co jednak również nie umknęło uwadze czujnej brunetki. Mimo to zrobiła dobrą minę do złej gry. Skrzywiła się, sygnalizując napastnikowi, że jego bliskość jej nie odpowiada. 
W duszy za to przeklinała swoją nierozwagę. Potrafiła zataić swój zapach nie używając do tego pół flakonika perfum, w pędzie emocji zapomniała jednak o tym, że cała emanuje zapachem Claya. Nie było miejsca na jej ciele, którego nie zdołałby dotknąć.
Na wspomnienie sytuacji przeszedł ją zimny dreszcz a na skórze natychmiast pojawiła się gęsia skórka.   
     - Coś nie tak? - zapytał, wykazując się zbyt dużą domyślnością jak na przedstawiciela ludzkiego gatunku. 
  Była dużo bardziej ostrożna i doświadczona w kontaktach z innymi stworzeniami. Nie popełniła tych samych błędów co jej rozmówca. Nie potrzebowała z resztą tak obcesowo go obwąchiwać, by wiedzieć, z kim ma do czynienia. 
  Jedno spojrzenie na jego przystojną, niebywale męską i pociągającą twarz wystarczyło. Mężczyzna emanował zwierzęcą aurą, a jego oczy mylnie brązowe patrzył na wszystko z chęcią posiadania. 
Tylko wilkołaki mają tak mocno zakorzeniony układ kontroli przedmiotów oraz pomieszczeń. 
    - Nazywam się Tony - odezwał się ponownie, gdy po raz kolejny zbyła go milczeniem, wyciągając w jej stronę dużą, męską dłoń. 
Ingrid spojrzała na gest z niechęcią, mimo to, po wielu sekundach zwłoki podała mu swoją rękę. Ujął ją, subtelnie unosząc do ust.
   - Ingrid - mruknęła cicho 
Intrygującym było patrzeć, jak mężczyzna przedziera się przez zapach Claya pozostawiony na jej skórze, by dostać się do powłoki, którą tak dobrze potrafiła zamaskować.
Dostrzegła cień zawodu w jego oczach, gdy zabierała dłoń pozbawiając go tak znikliwego kontaktu ze swoją skórą 
   - Bardzo miło jest mi Cię poznać - zaczął, ponownie wwiercając w jej twarz swoje hipnotyzujące, kojąco ciemne oczy - Jesteś bardzo milcząca, nawet jak na dziewczyny z południa. Mogę wiedzieć, co Cię trapi? 
   - Nic 
   - Czyżby? 
   - Tak - ucięła krótko, zmuszając się do pociągnięcia kolejnego łyka napoju.
   - Dlatego przychodzisz tutaj sama, pod wieczór, kryjąc się w rogu sali? Wyglądasz jak mały przestępca, gdyby nie te długie, piękne włosy - Mówiąc to wyciągnął melancholijnie rękę w jej stronę a ona, instynktownie i samozachowawczo cofnęła się, wciskając ramieniem w ścianę. Gest ten nieopatrznie odsłonił to o czym zdążyła zapomnieć. 

 
      Tony dłużej niż było to stosowne przyglądał się jej szyi, a ona dopiero po jakimś czasie pojęła, że bynajmniej nie jest to spowodowane jej opalenizną. 
 Natychmiast spuściła włosy, zasłaniając się nimi niczym egidą. 
   - Skrzywdzono Cię. - Bardziej stwierdził niż zapytał , a przebłysk w jego oczach wskazywał na to, że chyba rozgryzł tą zagadkę. 
   Jednocześnie nadziwić się nie mógł i zarazem nie potrafił tego pojąć, jakim cudem ta niska, drobna dziewczyna natrafiła na swojej drodze na wilkołaka. Z początku niczego nie rozumiał, jej zapach był całkowicie neutralny, niegroźny. Natomiast cała pachniała silnym, pewnym siebie samcem. 
Teraz jednak, widząc krwawe i ciemnofioletowe znaki licznie pozostawione na jej szyi oraz  odcisk wielkiej dłoni trochę poukładał mu wszystko w głowie. Mimo to... uszła z życiem. I choć powinna rozpaczać, po prostu siedzi tutaj i wykazuje się brakiem jakiejkolwiek emocji. 
      Nie było w niej nic, poza głuchą ciszą. 
Słyszał myśli, była to niebywale rzadka umiejętność. Brak bodźców w jej wnętrzu tylko uświadomił go w fakcie, że oto do czynienia ma ze zwykłą choć niezwykłą kobietą. 
Która na pewno wie coś o tutejszym stadzie. 
    Zmarszczył brwi robiąc zmartwioną minę. 
   - Jak ktokolwiek mógł uczynić Ci taką krzywdę, przecież to...
   - To nie jest Twoja sprawa, kimkolwiek jesteś. 
Zranione kobiety zawsze wznosiły lodowy mur, wielokrotnie się o tym przekonał, dlatego jej oziębłość nie była w stanie go zniechęcić. 
   - Jak mniemam ktoś usiłował Cię wykorzystać... bądź po prostu to zrobił. Wiesz, że takich rzeczy nie powinno się przemilczać? Powinnaś zgłosić to na policję. 
  Brunetka prychnęła tak głośno, że kilku mężczyzn obejrzało się w jej stronę. Jej rozmówca mocno zmarszczył brwi 

    - Znałaś tego mężczyznę?

   Jego dociekliwość bynajmniej nie była spowodowana troską. Wiedząc to, Ingrid mogła po prostu go zlekceważyć, coś jednak nie pozwoliło jej przejść wokół tego osobnika obojętnie. 
Zerknęła ku niemu przelotnie, starając się ocenić, na ile może mu zaufać. 
W końcu był obcym wilkołakiem balansującym niebezpiecznie blisko jej terytorium. 
Po niedługim czasie stwierdziła, że wcale.
     - Widywałam go czasami w lesie - rzuciła jakby od niechcenia, w palcach mieląc kawałek papieru. Mówiła cicho. Musiał się pochylić by ją usłyszeć.- Myślę, że może być jednym z drwali choć nigdy jeszcze nie widziałam go w miasteczku. Albo może leśniczym? Nie wiem..
  Westchnęła ciężko, aktorskie umiejętności wieńcząc spleceniem swoich drżących dłoni. 
    - Zaatakował Cię, gdy spacerowałaś?
  Starała się ignorować niezdrowe podekscytowanie mężczyzny, skrywane pod wierzchnią warstwą zmartwienia. Brunet miał w sobie nawet na tyle empatii, że położył swoją rękę na jej niedużych dłoniach. 
Wpatrywała się w tej gest szczerze zaskoczona faktem, jak dotyk całkowicie obcego stworzenia, na domiar nieznanego wilkołaka przyjemnie mrowi ją w skórę.Odchrząknęła, choć dziwne uczucie nie ustało. 
   Poczuła się głęboko zaniepokojona; jego spojrzenie niemal przecinało na wskroś jej duszę, docierając do miejsc skrytych głęboko, gdzieś na dnie. 
 Tony musiał odczuć jej zmieszanie, bo nagle zaśmiał się cicho i krótko, nie zabierając ręki. 
      - Nie spodziewałem się, że się zawstydzisz. Prędzej obstawiałbym za odtrąceniem. 
      - Cóż, tak.. Jak spacerowałam - odpowiedziała prędko na jego poprzednie pytanie, zmieszawszy się z nieznanego jej konkretnie powodu. 
 Nie rozumiała co też się z nią dzieje i czemu zaczyna zachowywać się tak irracjonalnie. 
      - Mój brat jest jednym z drwali dlatego mieszkamy bardzo blisko lasu a ja, cóż, bardzo chciałabym wyrwać się czasami z tego smutnego miejsca. Jedyna droga prowadzi między drzewami - Dodała, potokiem słów pragnąc zmyć wcześniejszy efekt zawstydzenia, którego skutki odczuwała do teraz. Policzki piekły od gorejących rumieńców. 
      - To niebezpieczna okolica dla tak młodej, atrakcyjnej kobiety - Zapewnił ją, w głowie snując już własne przypuszczenia mające niewiele wspólnego z losem dziewczyny która zdawała się dosłownie jeść mu z ręki, wyczerpująco odpowiadając na każde z jego pytań. 
      - Przekonałam się o tym - burknęła mrukliwie, mocząc usta w piwie który dla siebie zamówiła - Można śmiało powiedzieć, że miałam dużo szczęścia bo.. - zawahała się, kątem oka zerkając na reakcje mężczyzny 
    Ten niemal nadstawił uszy na sztorc.
Zachciało jej się śmiać na samą myśl o grze, którą prowadzą.

   Ona kłamie jak z nut, On zaś uparcie udaje, że przejmuje się jej losem.
    - Niech zgadnę - zagaił nonszalancko, intymnym gestem podejmując z jej dłoni kufel i samemu upijając łyka trunku. - Nagle zostawił cię w spokoju i zniknął? 
   Ta informacja, choć rzucona bardzo lekkim tonem, zaniepokoiła kobietę. 
Przywdziewając na twarz na wpół realny i na wpół wymuszony wyraz zaskoczenia spojrzała brunetowi prosto w twarz.
   Jego usta się uśmiechały, ale oczy pozostawały niepokojąco poważne. 
   - Tak. Skąd wiedziałeś? 
   - Miałem takie przeczucie - Wzruszył niedbale ramionami, zachowując się przy tym tak naturalnie, że naraz spadła na nią cała masa złych przeczuć. Chciała wykonać jakikolwiek gest mogący upewnić ją, że w lesie nie dzieje się nic niepokojącego. 
Niestety, mężczyzna obserwował każdy jej ruch. 
   - Hej mała, coś się stało? - zagaił po chwili, wyczuwając niepewność która zaczęła przemawiać przez jej ruchy. 
   - Nie ufam ci - rzuciła oschlej niż zamierzała. Nic nie mogła poradzić na chłód, który nagle wdarł się w jej umysł i serce. Coś nakazywało jej szybko wracać do stada. 
  W tym momencie Tony zorientował się, że istotnie popełnił błąd zakładając, że cienka nić porozumienia którą wytworzyli pozwoli jej pozbyć się wszelkich uprzedzeń. Mylnie też założył, że jej zachowanie związanie jest z poczuciem zdrady; kobieta najwidoczniej uważała, że miał jakiś związek z napaścią. Pluł sobie w brodę, że tak bezmyślnie rzucił słowa i wiążący się z nimi przekaz, licząc, że ta zbyt ogarnięta jest własnym nieszczęściem, by myśleć rozsądnie. 
   - Wybacz, ale muszę już iść - Powiedziawszy to brunetka od razu wstała, nie dając mu żadnych szans na sprostowanie swoich słów. Przeszła obok niego niczym taran a on nie próbował jej zatrzymać. 
   Wyszła, nie oglądając się za siebie.
Mężczyzna westchnął ciężko, przysuwając do siebie naczynie z piwem. 
   Właśnie spalił całkiem efektywny most. 



Aut: 
I co myślicie? :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top