Konfrontacja

   
  Ciało nie czekało, aż umysł doszuka się sensu. 
  Pierwszą rzeczą którą poczuła po przebudzeniu była krew. Ostra, dławiąca woń wdzierająca się w nozdrza. Na długo później pierwszy raz usłyszała katujący serce i wilczą duszę, cierpiętniczy skowyt. 
    Zerwała się na równe nogi, instynktownie wykonując rzecz cechującą wilczycę - choć zapewne nie miała o tym pojęcia. 
  W ludzkiej postaci, z roztrzepanymi od snu włosami i nieco jeszcze mętnym spojrzeniem wdarła pomiędzy dwa osobniki, jednym celnym kopnięciem odrywając głowę większego wilkołaka od ciała nieszczęśnika w którym rozpoznała Marco. Jego srebrzystej niczym pełnia księżyca sierści nie dało się pomylić, choć odnalezienie jej w litrach sklejającej ją krwi było trudnym zadaniem. 
   Kobieta przyjęła pozycję gotową do obrony: z nogami rozstawionymi, ułożonymi stabilnie na podłodze, plecami zgarbionymi i rękami wyciągniętymi przed siebie, gotowymi do odparowania ataku. Stała przodem do Claya, osłaniając skazanego na porażkę, podrzędnego wilkołaka. Był tak zmasakrowany, że nie podejmował nawet próby wstania. Leżał po prostu, dysząc głośno. 
   Spojrzała Alfie prosto w zwierzęce, pałające rządzą mordu ślepia. Były zamglone, pozbawione powierzchownej świadomości. Obnażyła ludzkie zęby, powarkując cichutko. 
   Choć dalej nie rozumiała sytuacji w pierwszym odruchu wstawiła się za Marco, istotą, którego wdzięczność teraz niemal paliła ją w plecy. Ściągnęła nerwowo łopatki, nie odpuszczając. 
 Krew zmieszana ze śliną skapywała z pyska Claya, gdy gotując się ze złości, przenosił cały swój gniew na Ingrid. Jej drobna postać całkowicie ginęła w porównaniu do jego ogromu jako zwierzęcej bestii.
    Nawet różnica wzrostu nie powstrzymała jednak brunetki przed otwartym rzuceniem mu wyzwania. 
   Jej ciemne oczy zalśniły złoto, gdy znienacka łapiąc przywódcę za głowę silnym zamachem powaliła całe jego cielsko na ziemię. Zostanie położonym na plecach, brzuchem do góry było dla wilkołaka największą z ujm. 
Clay wierzgnął się dziko wyswobadzając z żelaznego uścisku rąk, którym dziewczyna obarczyła jego kudłatą szyję. Kłapnął gwałtownie pyskiem, ta jednak niestety w porę odsunęła głowę.
Bez cienia strachu, wciąż stojąc na jednej parze nóg zamachnęła się do połowy przemienioną ręką, pazurami godząc w pysk Alfy. 
  Ponownie jego szarobiałe futro zalała krew, tym razem jednak jego własna.  
   - Ty mała suko - ryknął - Nie dożyjesz rana! 
   - Najwyższy czas byś zmierzył się z kimś równym sobie - Odparła całkowicie poważnie, pełnym opanowania tonem. Czarna sierść porastała gęsto jej zmutowaną rękę. Spośród niej wystawały ostrze niczym szpony pazury. Opuściła kończynę luźno, nie przejmując się tym jak makabrycznie wygląda to zestawienie - Chodź więc i przekonaj się, z kim usiłujesz zadrzeć. 
Alfa zbyt był ogarnięty przez gniew, by uświadomić sobie. że żaden znany mu wilkołak nie potrafi przetransmutować jedynie  namiastki swojego ciała, nie mówiąc o tym, by zachowywać ten stan bez żadnego wysiłku.  
   Zordon i reszta zauważyli to jednak niemal od razu. Garstka z nich zbierała szczęki z podłogi, podczas gdy tylko Kordian ruszył się, by udzielić pomocy powoli konającemu Marcowi. Pobladły dopadł do wilka, oczami usiłując ogarnąć ogrom zniszczeń spowodowanych na jego ciele. 
Zewsząd rozciągały się głębokie, szarpane rany. Niejednokrotnie wystawały z nich połamane kości. 
  Poczuł się słabo i niepokojąco lekko, musiał odwrócić wzrok by nie zwymiotować. Nie wyglądało to dobrze. 
To w ogóle nie wyglądało. 
   - Pomocy! Potrzebuję pomocy! - zawołał, wciąż skierowany głową w stronę ściany. Nic nie poradzi, że nie był w stanie na to patrzeć. Poczuł gorycz w ustach. 
   Ingrid słysząc jego błagalny krzyk odwróciła się natychmiast, tym samym lekceważąc kipiącego żądzą śmierci przeciwnika. Podbiegła do konającego pobratymca. Zordon w tym czasie doskoczył do Claya, obierając miejsce które przedtem zajmowała dziewczyna. Położył ręce po obu stronach jego głowy, skupiając rozbiegany wzrok bestii na sobie. 
    - Clay, musisz się uspokoić. Zmień się w człowieka. Porozmawiajmy. 
   - Zejdź mi z drogi, bo zabije i Ciebie! 
   - W porządku wobec tego, ale zastanów się, czy jest to tego warte. 
   - Nie daruję jej! 
   - Nikt tego nie oczekuje - Tłumaczył cierpliwie, wewnątrz będąc tak spiętym i zestresowanym, że niemal bolały go mięśnie. - Gdy tylko ochłoniesz, wymyślisz jej stosowną karę. Tylko błagam Cię, Alfo, uspokój się. Oddychaj. 
   Początkowo jego słowa uderzały w próżnie, po jakimś czasie milczenia można było jednak dojrzeć jak postura wielkiego basiora kurczy się. Zordon bezgłośnie odetchnął z ulgą. 
   - Zabrać mi stąd tego śmiecia - Przemówił już jako człowiek, patrząc na masakrę którą wyrządził zimnym, wyrachowanym spojrzeniem. Nie było w kim krzty poczucia winy ani żalu. - A ty Ingrid, pożałujesz. 
Zmrużył oczy konfrontując się z widokiem jej niewzruszonej miny, po czym odwrócił się i odszedł, głośno trzasnąwszy drzwiami. Połamały się w proch, z hukiem opadając na podłogę. 
  - Dżiżas kurwa, ja pierdole - szepnął Zordon, odwracając się w stronę watahy gwarnie skupionej przy rannym. Ingrid siedząc na ziemi wolnymi ruchami gładziła sierść na pysku Marco, głowę wilkołaka położywszy na swoich udach. Bestia dyszała ciężko i urywanie, patrząc na kobietę spod na wpół przymkniętych powiek. 
   Jego wzrok wypełniony był dojmującym żalem. Polizał jej dłonie, chcąc dodać jej otuchy. 
Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale płakała cichutko...
... ze smutkiem patrząc, jak jej jedyny przyjaciel powoli umiera. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top