Jestem


     
     Gdy nastał wieczór i nareszcie ucichł świergot ptaków ponad naturalnie duża, wilcza postać wyczołgała się z niewielkiej ziemnej nory, chcąc rozprostować kości. Najpierw jednak ziewnęła leniwie, rozwierając wielką, obfito uzbrojoną paszczę po czym zamlaskała niemal rozkosznie. W naturalnym odruchu oblizała pysk. 
Cóż to była za drzemka! 
 Ingrid rzadko pozwalała sobie na sen w obecności innych osobników, nazbyt była zapobiegliwa i ostrożna, by posuwać się do tak niedorzecznych czynów. Dlatego też podczas swoich licznych podróży często zatrzymywała się, by na przykład, odbyć 12 godzinną odsypieniową sjestę. 
  Otrzepała ciemne niczym bezgwiezdna noc futro z pozostałości liści oraz ziemi, stawiając kilka pierwszych kroków do przodu. Leśne runo zatrzeszczało gniewnie, z jękiem odpowiadając na ciężar jej ogromnego cielska. 
I tutaj trzeba było przyznać mu rację. 

   Ingrid Lynter była rosłym osobnikiem, o mocno osadzonej klatce piersiowej, długim tułowiu i wielkich, potężnych łapach. Z pewnością ważyła nie mniej jak tonę.  Ostre, grube pazury dodawały jej i tak mrożącej krew w żyłach postaci zbytecznej grozy, zaostrzając się i śmiercionośnymi koniuszkami wbijając w podłoże, na kształt męk i katuszy które w istocie mogą zadać. Głowa, kudłata i równie duża, noszona była dumnie i wysoko ; złote oczy zaś spoglądały na świat z czujnością oraz powagą - nigdy figlarnością, od czasu do czasu zaś kapką ironii.
   Wilczyca uniosła pysk, łapiąc w nozdrza cząsteczki nadbiegającego wiatru.
   ~ Oh ~ pomyślała, ze wstrętem odwracając głowę od źródła zapachu, który wyraźnie ją zniesmaczył.
    Niczemu ani nikomu nie ufała na świecie tak, jak samej sobie. Powierzała swoim instynktom wszędzie, zawsze i bezgranicznie, dlatego też teraz, idąc w takt odczuwanemu obrzydzeniu po prostu odwróciła się, wolnym krokiem oddalając od źródła smrodu. 
    I tu nie chodziło wcale o to, że nie lubiła ludzi.
Ona po prostu gardziła mieszanką bezradności, brutalności i wyższości, niepomiernie i do przesady cechującą ten misterny gatunek. Człowiek sam w istocie był jednostką najsłabszego sortu; prawdziwym planktonem w lądowym ekosystemie. Tylko broń w rękach czyniła go silnym - bez niej był niczym niemowlę. Odkryte i zawodzące, bez możliwości panowania nad biegiem własnego losu.
    A ona nie cierpiała słabości, szczególnie, gdy występowało ono na tak rozległą skalę - i przejawiało tak wybitnym hipokryzmem. Podobno nazywali siebie Władcami Świata. Boże uchowaj! 
Czymże był w końcu zwykły człowiek? Prawdziwym misterium natury - utrapieniem do szpiku kości, ot co! 
Nigdy nie spotkała się z tym by jakakolwiek inna rasa była tak rozbieżna w swoim działaniach oraz decyzjach; gdy wampiry postanowiły zaatakować wilki, po prostu to zrobiły. Żadne wampirze ugrupowania nie skandowały w tym czasie pod ratuszem, wymachując demonstracyjnie bilbordami z napisem " Chrońmy naszych czworonożnych przyjaciół!" czy " Zakończmy bezlitosną rzeź wilkołaków na południu!". Nie było również wilczych osobników biegających po polu bitwy w różowych koszulkach z nadrukowanymi wampirzymi ryjami. 
      Niemal zaniosła się śmiechem, nieumyślnie aż przyśpieszając kroku.
Znajoma energia lasu i zwierzęce pragnienie, by zatopić się w jego odmętach, ochoczo pchnęły ją naprzód sprawiając, że zapomniała o całej reszcie świata. Wdychając do płuc zimne, świeże powietrze czuła, że żyje. Tylko wtedy mogła być prawdziwą sobą. 
Nie minęło wiele czasu, nim marsz przerodził się w równomierny, energiczny kłus. Wielkie łapy przecinały metr za metrem objętości lasu, w szybkim tempie pokonując niebotyczne odległości. 
   Mrok nocy wspierał samotnego wędrowce, osłaniając jego postać dobroczynną ostoją ciemności. Nie oczekiwał w zamian niczego, czego ona nie mogła mu zaofiarować. 
Tej nocy nic nie zakłóciło spokoju pradawnej głuszy; wilcza pustelnicza sunęła przed siebie bezszelestnie, eterycznie płynąc nad leśnym runem. 


       - Jesteś spóźniona - Zauważył, gdy przemieniona w człowieka wykonała pierwszy krok na terenie kryjówki, będącej na chwilę obecną ich aktualnym miejscem zamieszkania. Opuszczone, powojenne bunkry idealnie sprawdzały się w roli domowej ostoi; o ile ktoś cenił sobie okrojony minimalizm. 
  Kobieta nie obdarzyło go spojrzeniem, zamiast tego przeczesała dłonią swoje długie, ciemne włosy, chcąc choć w niewielkim stopniu doprowadzić je do względnego ładu. Na próżno. Odpuściła więc już za drugim podejściem, pozwalając by chaos na jej głowie częściowo odwracał uwagę od poharatanych kończyn. Cała jej postać, na co dzień zgrabna i bardzo kobieca, w obecnym wydaniu ginęła gdzieś pod grubą warstwą błota.
  Nawet twarz bardzo zwodniczo łagodna, o pięknych, niemal egzotycznych rysach pokrywał bród. Wykrzywiła pełne, czerwone usta w krzywym grymasie. Okrojona wersja uśmiechu.  
   - Żeby się spóźnić, najpierw należy się z kimś umówić - Przechodząc obok wysokiego, barczystego mężczyzny nie pozwoliła by surowy wyraz jego oczu czy mocno zaciśnięta szczęka sprowokowały ją do dalszej dyskusji.  Mijając go, nie pochyliła też głowy. 
     Clay w odpowiedzi jedynie powiódł za nią wzrokiem. 
   Zrównoważonym, cierpliwy wilkołak prawie nigdy nie pozwalał wyprowadzić się z równowagi. Zimny, wyrachowany, silny, gdy trzeba wręcz bezwzględny. Posiadał wszystkie cechy które na obecne czasy czynił go wymarzonym przywódcą. Był, jak na tak wysoką rangę również bardzo młody. Liczył sobie nie mniej jak siedemnaście lat gdy w wyniku wygranego pojedynku ogłoszony został przywódcą sfory. Od tego czasu minęła już co prawda dekada, jego sytuacja jednak niewiele się zmieniła - poza tym, że stale rósł w siłę, zdobywając doświadczenie, wiedzę oraz obycie w świecie, który przyszło im dzielić. Codziennie również katował się morderczymi ćwiczeniami.
Jego sylwetka bez cienia wątpliwości należała do godnych podziwu. Na jego ciele nie było ani grama tłuszczu, wyrzeźbione mięśnie rysowały się pod luźnymi ubraniami które nosił na co dzień.

  Mimo to zaledwie 4 lata młodsza Ingrid ani razu nie spojrzała na niego z mieszaniną czegoś więcej, niż tylko pogardy. Ewentualnie obrzydzenia. Bądź złości. Lub też wszystkich tych rzeczy na raz, co było nie lada wyczynem.
   - Kazałem ci przybyć do mnie najszybciej jak to możliwe -Jego ton nie odbiegał od normalnego, mimo to coś w jego postawie kazało Ingrid myśleć, że przemawia przez niego złość. - Sprawa jest pilna. 
   - Gdyby istotnie taka była, nie kazałbyś czekać jej aż do mojego powrotu. - Chciała wykonać kolejny krok naprzód, niestety męska postać całkowicie zagrodziła jej drogę w wąskim korytarzu. Ingrid nie należała do niskich kobiet, dlatego też z zapałem i szewską pasją mogła teraz spojrzeć intruzowi prosto w jego jasne, niebieskie oczy. 
Fuknęła, dając upust niezadowoleniu. - Z drogi.
    - Do sali narad, Ingrid. Już.  - Widząc, ze kobieta niewiele robi sobie z jego polecenia, podniósł głowę. W zamierzeniu gest ten podkreślać miał jego wyższość, nie tylko fizyczną. - Nie będę się powtarzał dziewczyno. - Warknięcie rozbrzmiało wśród opustoszałego korytarza na kształt ostrzeżenia, nie zmusiło to jednak kobiety do kapitulacji. Brunetka butnie uniosła jedną brew do góry, patrząc na ten popis władczych umiejętności alfy z zasłużoną dozą politowania
   Spieranie się było stałą częścią każdej z ich wspólnych dyskusji, które na całe szczęście wywiązywały się bardzo rzadko, tylko, no cóż, w pilnych przypadkach. Duży wpływ na ten stan rzeczy miał fakt, że wilczyca unikała przywódcy jak ognia - a i on nie szukał jej towarzystwa. Miała irytującą przypadłość kompromitowania go na każdym kroku.
    Postawiony pod ścianą Clay, dopuścił się ostateczności. Nie chciał tego robić, bardzo rzadko zresztą musiał. Ona jednak, jak już wspominał, uwielbiała doprowadzać go do wszelkich kresów. 
   Lazurowe tęczówki mężczyzny zalśniły złowrogo krwistą czerwienią, gdy posługując się Wolą Alfy, przemocą usiłował zmusić brunetkę do pochylenia głowy gestem poddania. Nawet najtwardsze charaktery wytrzymywały zaledwie kilka chwil natężonego, wzmocnionego prawem przywódcy spojrzenia. Psychiczny dyskomfort, odczuwalny w granicach namacalnego bólu skłaniał podrzędne wilki do oddania czci władcy, czy im się to podobało czy nie. 
Im dłużej osobnik opierał się, tym większe cierpienie odczuwał. Przy wysokich stadiach i dużym poziomie nieposłuszeństwa niejeden wilkołak słaniał się z bólu na ziemi, dopóki finalnie nie zagiął głowy bądź kolana. Tylko wtedy przychodziła ulga. 
Ona jednak, mimo mijających sekund hardo patrzyła prosto w jego oczy. Owszem, zauważył na jej czole perlące się krople potu. Ale to wszystko. 
  Bariera którą wokół siebie wznosiła, nawet nie drgnęła. 
   -  Daj znać, gdy już przestaniesz robić z siebie błazna. - orzekła w końcu
   - Do sali narad - wyrecytował przez zaciśnięte zęby, tylko ostatnią siłą woli powstrzymując się przed wrzuceniem jej siłą do tego cholernego pokoju. Do licha, co też było nie tak z tą wilczycą! 
    Chwilę jeszcze stała, uparcie i z zacięciem wpatrując się w jego twarz. Jej mina nie wyrażała niczego, poza głębokim zagniewaniem.
   - Przepuść mnie - syknęła jadowicie, usiłując go wyminąć. Na próżno.
Nietrafnie natura obdarzyła ją duszą wilka. Ta żmija, gdyby tylko miała taką możliwość zakąsiłaby go na śmierć. Całe szczęście, jad jej słów był nieskuteczny i jedyne co zrobił, to potężnie go wkurwił.
   Niewiele myśląc gwałtownie sięgnął po drobne, kobiece ramię robiąc to tak szybko, że ta, mimo nagłego odskoczenia i tak nie uciekła od zasięgu jego ręki. Palce Claya mocno zacisnęły się na ciele Ingrid, sprawiając, że ta z automatu sięgnęła wolną dłonią do pasa swoich shortów. Szarpnięcie którym potraktował jej postać sprawiło jednak, że palce nie dosięgły celu. 
   - Ani się waż! - ryknął, pochylając ku niej swoją twarz. Żyłka pulsowała na jego czole a szczęki zaciskały się rytmicznie. Tak zły nie był już dawno.  - Dość mam już twoich ciągłych utyskiwań!
  Poruszenie na korytarzu szybko sprowadziło za sobą pierwszych gapiów. Rudowłosy, młody chłopak wychylił się zza jednych drzwi, spoglądając ciekawsko na szczepioną burzliwie parę. Jego mina jednak szybko z zaciekawionej, przerodziła się w zatrwożoną. Iskry niemal fruwały w powietrzu.
A dwa lonty w najlepsze wypalały się, grożąc huczną eksplozją.
   Ingrid miała wrażenie, że zamiast oczu ma dwa, wściekłe płomienie. Clay stalowym uściskiem, bez opamiętania miażdżył kość jej ramienia; niemal słyszała odgłos licznych pęknięć, mimo to nie zwracała na ból nawet najmniejszej uwagi. Całą sobą skupiona była na postaci, którą tak rzewnie nienawidziła. Znajdował się teraz bardzo blisko, na policzkach czuła żar bijący od jego ciała. Wściekle zmarszczyła brwi, natychmiast wysuwając kontratak. Nie czekała, aż przeciwnik zrobi to pierwszy. Już w tym momencie pląsował nad nią w niespodziewanym popisie siły, co tylko dodało kobiecie wigoru.  
   - Zabieraj łapy! -  Z jej gardła wydostał się głęboki, wilczy warkot, który w ludzkich ustach zabrzmiał niczym głos z piekielnych czeluści- tchnienie prawdziwej diablicy.  
  W mgnieniu oka zdołała wyprowadzić cios, ręką celując w najbardziej odsłonięte części ciała. Zaciśniętą pięścią z całych sił ugodziła w brzuch mężczyzny, po czym nie dając mu praktycznie żadnej szansy na zareagowanie, natychmiast wyszarpała rękę i zamachnęła się po raz kolejny, tym razem z pół obrotu godząc Claya stopą w klatkę piersiową. 
Słyszała, jak odebrało mu dech. Wciąż z wysoko uniesioną nogą patrzyła bez emocji, jak ten zatacza się do tyłu, usiłując złapać równowagę
    Nie raz kpiła z ludzkiej anatomii, tego, jak łatwo pozbawić ich życia.
I teraz też, jej atak wyprowadzony został w sposób, który z pewnością powaliłby na kolana dorosłego człowieka.  Na niefart, miała do czynienia z wilkołakiem, którego pokonanie wymagałoby o wiele więcej wysiłku niż jeden celnie wysunięty strzał. 
  Ingrid nie mogła tego wiedzieć, była na to zbyt zaślepiona przez gniew, ale gdy tak patrzyła na niebezpiecznie powoli prostującego się alfę, jej tęczówki, normalnie ciemne, mieniły się od złotych refleksów połyskując na jej zarumienionej ze złości twarzy niczym dwa rozgrzane bursztyny. Tak właśnie patrzy wilk na swoją kolejną ofiarę; jej spojrzenie wypełnione było żądzą świeżej krwi. Jego krwi. 
  I w momencie, w którym oczy obu przeciwników spotkały się tworząc istną maskaradę nienawiści, gdzieś pośrodku nich, w epicentrum przyszłego wybuchu pojawiła się kolejna osoba. 
   - Wynoś się, Zordon - warknęli w tym samym momencie, gotując się do kolejnego skoku. 

  

Aut:  Halo halo, jest tu ktoś? :) 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top