XI Lochy w Leśnym Królestwie.
XI Lochy w Leśnym Królestwie.
Bilbo Baggins stał na obleczonej pajęczą siecią gałęzi, trzymając kurczowo swój srebrny mieczyk. Pająki nie widziały hobbita. Były raczej zainteresowane zdobyczą, którą skubały co jakiś czas, patrząc jak wierzga z bólu. Niziołek włożył dłoń do kieszeni kamizelki i wyjął z niej złotą obrączkę. Z desperacją włożył pierścień na palec i niczym magiczny czar, rozpłynął się w powietrzu. Stał się niewidzialny dla przyjaciół jak i wrogów. Zrobił krok w przód, podnosząc z ziemi suchą gałąź dębu. Widział pajęcze kokony wiszące niedaleko niego oraz rój olbrzymich pająków kręcących się wokół nich. Bilbo przełknął ślinę i zamachnął się z całych sił. Rzucił patykiem daleko w pajęcze sieci, które nie dopuszczały prawie żadnego światła słonecznego. Pająki przyciągnięte przez obcy odgłos zostawiły kompanię samotnie. Prawie. Jeden pająk został i chodził na około Filiego. Bilbo wiedział, że to niebieskooki krasnolud, ze względu na wystający z sieci nos i pasemko jasnych włosów. Hobbit zawahał się, stając za ośmionożnym stworem. Wtem zamachnął się z całych sił i ugodził pająka w nogę! Potem w kolejne odnóże, odwłok i na koniec głowę, zabijając stwora. To była szansa na ucieczkę. Hobbit pomyślał szybko, jak ściągnąć wszystkich przyjaciół na dół, nie krzywdząc ich przy tym. Wpadł na pomysł nacięcia sieci, na których wisieli. Niziołek zaczął wymachiwać swoim mieczykiem, który nazwał Żądłem, tnąc pajęczyny. Krasnoludy osuwały się na ziemię powoli, a gdy wyczuwały pod stopami posadzkę, zaczynały się szamotać i uwalniać od lepkich nici. Dwalin i Dori doskoczyli do opadającej na ziemię Sitriel. Dziewczyna się nie ruszała. Przerażona była ta dwójka, ratując kobietę. Czarnobrody krasnolud zbliżył ucho do nosa pszenicznookiej, oznajmując Doriemu, że dziewczyna przeżyła. Jednak Silentamul wyglądała blado i ledwo uchylała oczy. Informacje docierały do niej dwa razy wolniej niż do reszty, ale pomimo tego zebrała się w sobie i chwyciła za miecze. Próbowała się przemienić, lecz trucizna płynąca w jej organizmie osłabiła ją do tego stopnia, że musiała podpierać się o Bofura. Nie mogła nawet unieść miecza do góry. To samo tyczyło się Bombura, na którego uwzięły się wcześniej pająki. Ta dwójka była najbardziej zatruta ze wszystkich członków kompanii.
— Gdzie jest Bilbo?! — krzyknął Dwalin, rozglądając się za hobbitem.
— Tutaj! Tutaj jestem! — odkrzyknął Baggins, a ogromny zielony pająk rzucił się na niego znienacka. Opatulił nogami niziołka i zbliżył kły do jego twarzy. Hobbit wbił Żądło prosto w łeb pajęczaka i zaczął spadać z drzewa prosto w dół, oddalając się od reszty walczącej ze stworami kompanii.
— Sitriel?! Raczyłabyś się obudzić! — krzyczał Bofur, unikając ataków pająków.
Dziewczyna czknęła pod nosem, próbując rozglądać się po lesie.
— Ja tak nie dam rady! Gloin! Podanie! — krzyknął krasnolud, przerzucając sobie dziewczynę nad głową. Rudowłosy złapał zwierzołaka w ręce, padając na ziemię.
— Nie baw się tak ze mną! — odkrzyknął przyjacielowi ojciec Gimliego, podając dziewczynę Noriemu.
— Mi tego stwora dajesz?! Fili! Weź ją! — brązowowłosy popchnął ledwo stojącą na nogach dziewczynę prosto w ręce blondyna.
— Oszalałeś, Nori?! — wydarł się niebieskooki, łapiąc czarnowłosą w ramiona.
Sitriel spięła mięśnie i złapała za grafitowy miecz, wyrywając się krasnoludowi.
— Dam sobie radę sama! — warknęła, czując się niebezpiecznie w rękach jasnowłosego chłopaka. — Jestem spragniona... Muszę się napić! — fuknęła w złości, biegnąc w rój pająków.
— Co ty wyprawiasz?! — krzyczał zdezorientowany Fili, biegnąc za dziewczyną.
— Ratuję was! — warknęła w złości, ucinając łeb jednemu z pająków, chroniąc tym plecy Kiliego. — Muszę... się napić...
Lecz nie było jej to dane. Pająków coraz więcej przybywało, a spragnienie dziewczyny jedynie narastało. Nie miała chwili na zastanowienie się czy odpoczynek. Jej mięśnie paliły, oczy piekły, buzia była wysuszona. Do tego nie mogła spocząć, walczyła resztkami sił. Jeden z pająków skoczył na jej plecy, przewracając ją tym. W tamtej chwili Sitriel myślała, że już po niej. Szczęściem Fili pojawił się obok niej, zabijając pająka. Zrzucił cielsko stwora z dziewczyny i pomógł jej wstać. Czarnowłosa oparła się plecami o plecy krasnoluda ze zmęczenia. Trzymała miecz w obu dłoniach, będąc gotowa na najgorsze. Fili trzymał broń, obserwując ruch zbliżających się do niego pająków. Wtem zza pleców blondyna wyskoczyła czarna bestia. Sitriel wbiła kły w łeb pająka, wyrywając mu nogi. Roztrzaskała przy okazji jeszcze dwóch po drodze. Zwierzołak stał w bezruchu, patrząc się tępo w jeden punkt. W paszczy Silentmaul widniało odnóże stwora, a jej sierść była oblepiona siecią.
— Sitriel, chodź! Trzeba pomóc reszcie! — powiedział pośpiesznie Fili, zaczynając biec w stronę brata, lecz zatrzymał się, widząc, że dziewczyna nie zareagowała na jego słowa. Nie mrugnęła, nie ruszyła uchem czy nawet łapą. — Sitriel?
Żółte ślepia skierowały się na twarz krasnoluda. Fili zląkł się, nie poznając oczu dziewczyny. Różniły się one od tych, które pamiętał. Nie było w nich współczucia ani emocji. Jedynie brak litości, chęć mordowania i agresja. Krasnolud zrobił krok do tyłu, a w tym samym czasie Bombur wpadł na zwierzołaka, patrząc na niego w strachu. Sitriel wypuściła nogę pająka na ziemię i wyszczerzyła kły, zbliżając łeb do rudowłosego.
— SITRIEL! — zaniepokojony głos Filiego dotarł do uszu dziewczyny, która momentalnie oprzytomniała.
Silentmaul zakryła łapą usta, przemieniając się w człowieka. Przeklinała się w myślach za brak racjonalnego myślenia.
Nie minęła minuta, gdy pająki zaczęły pojawiać się nad kompanią. Już przygotowywali się do obrony, gdy nad ich głowami zaczęły przebiegać wysokie istoty o szpiczastych uszach i długich włosach. Elfy ostrzeliwały pająki i sztyletami zabijały je z gracją. Wielu elfów pojawiło się tuż przy kompanii i wycelowało do nich z łuku.
— Przeszukać ich! — rozkazał w ojczystej mowie swoim poddanym jeden z głównodowodzących szpiczastouchych.
Do kręgu nieznajomych podeszło wielu elfów. Sitriel w ciele człowieka, patrzyła się na nich niezrozumiale i z lekkim strachem. Brązowowłosy elf o orlim nosie zdarł z niej miecze i zajrzał za płaszcz. Zabrał jej dwa sztylety, a nożyk wyrwał z kieszonki rozciągliwego karwasza. Wyciągnął jakimś sposobem mapę zza zbroi, przez co dziewczyna zaczęła się szarpać i kłócić o swoją własność. Szybko i boleśnie została uciszona, dostając w skroń od jednego z elfów. Przyjrzał się uważnie mieczom jeden z tutejszych, trzymając je w obu rękach. Posłał czarnowłosej ostrzegawczy wzrok i podszedł do jasnowłosego elfa, który przeszukiwał Gloina i obrażał przy okazji jego rodzinę.
— Co to? Broń elfów! Dajcie to Izielowi!
— To znalazłem przy tej kobiecie — powiedział brązowowłosy w języku Sindarin, pokazując błękitnookiemu broń. Iziel obejrzał je, przejechał palcem po klindze, po czym spojrzał prosto we wściekłe oczy czarnowłosej, ignorując srogi wzrok czarnowłosej dziewczyny.
Jasnooki podszedł do Sitriel powoli, lecz zdecydowanie i stanął tuż przed nią, patrząc na nią z góry.
— Skąd masz te miecze? — zapytał bez emocji na twarzy.
— To nie twoja sprawa, elfie — mruknęła pszenicznooka, robiąc krok do tyłu. — Miecze należą do mnie. Odnalazłam je i uzyskałam zgodę na ich posiadanie.
— Doprawdy? Niby od kogo? I powiedz mi, co robi ludzka kobieta z bandą krasnoludów?
— Zbliż się, a ci powiem — odparła, a Iziel nachylił się nad nią. — Prędzej się zabiję, niż ci cokolwiek powiem! — szepnęła jadowicie, uderzając elfa głową w czoło.
Elf wściekł się i uderzył czarnowłosą prosto w brzuch, a łokciem zadał cios w nos. Sitriel nie wydała z siebie ani jednego jęku, by nie usatysfakcjonować tym blondyna, choć musiała przyznać, że elf ten potrafił uderzyć z siłą.
— Przebrzydła dziwka — warknął, czując piekący ból w okolicach oka.
— Nazwij mnie tak jeszcze raz, elfi pomiocie — rzekła Sitriel w elfickiej mowie, prostując się dumnie. — Żaden to dla mnie wyczyn, by zabić elfa czy dwóch, czy nawet dwa tuziny. Podejdź do mnie bliżej, a rozszarpię cię na strzępy, pokrako!
— Wysoko się cenisz — mruknął Iziel, zaskoczony, obecnością człowieka znającego elficką mowę. — Pożałujesz tego, kobieto — warknął, rozwijając pergaminowy kawałek z mapą, którą przyniósł mu elf.
Zaskoczył się Iziel, krzywiąc się na widok nieznanego mu kawałka ziemi. „Nadziemie?" — zapytał się sam siebie, widząc nieznany mu dotąd język. Zaśmiał się pod nosem, chowając uważaną przez niego za wymysł kobiety mapę. Zawiesił jeszcze na chwilę swój wzrok na poddanym, który wciąż wyciągał coraz to więcej i coraz to różniejsze ostrza, sztylety oraz noże zza ubrań Filiego.
— Związać ich! — rozkazał błękitnooki elf, stając na samym końcu tworzącego się łańcucha.
— Coś ty mu powiedziała?! — szepnął Kili do dziewczyny w złości, czując kajdany na nogach i rękach.
— W skrócie, żeby się pierdolił — fuknęła dziewczyna, szarpiąc się przez chwilę z niewygodnymi łańcuchami.
— Enwenno hain!¹ — rozkazał wysoki elf, a słudzy szarpnęli za sznury i zaczęli ciągnąć krasnoludy oraz Sitriel przed siebie.
— W cośmy się wpakowali — lamentował Bofur. — Gdzie jest Bilbo? I gdzie, och gdzie jest nasz Thorin? — szepnął podłamany. Wszyscy odwrócili się za siebie pośpiesznie, uświadamiając sobie, że po raz kolejny zgubili hobbita, a Thorina nie widzieli od wczorajszej nocy, gdy porwały ich pająki. Lecz nie mogli już nic z tym zrobić. Byli uwięzieni. Próbowali się szarpać czy ukradkiem zepchnąć jakiegoś elfa w rów, lecz szybkie reakcje ich wrogów im na to nie pozwalały.
Elfy zawiązały oczy kompanii i szybkim krokiem prowadzili ich przez las do swojego królestwa, co jakiś czas ich trącając. Więźniowie przez pewien czas nie słyszeli nic, prócz szmeru własnych butów i trzasku suchych gałęzi. Dopiero później, gdy zaczęli zbliżać się do królestwa leśnych elfów, gromadka zdołała wsłuchać się w szum wody i wodospadu. Stanęli butami na kamienny most i przeszli przez wielką bramę. Drzwi zamknęły się za nimi, a chusty zniknęły z ich oczu. Sitriel choć nie chciała tego przyznawać, była zafascynowana tym ogromnym miejscem. Kochała zamki równie mocno, co Bilbo mapy i własną norkę.
Królestwo Leśnych Elfów było niesamowicie obszernym miejscem, w którym mieściły się zbrojownie, sypialnie, kuchnie, sale treningowe jak i te biesiadne czy piwniczki pełne dębowych beczek wypełnionych czerwonym winem. Różniło się to miejsce od Rivendell pod wieloma względami. W Rivendell było wiele ogrodów pełnych pięknych i rzadkich gatunkowo kwiatów; najróżniejszych bibliotek i ksiąg oraz fontann, przy których siedziało się godzinami, rozmawiając z przyjaciółmi. W tej części Mroczej Puszczy, posiadłość króla Thranduila była lepiej wyposażona w sale treningowe i posiadała obszerne lochy, ciągnące się daleko w głąb królestwa, które swoją drogą wyglądało, jak wnętrze wielkiego drzewa. Nie było tu nadprzeciętnie inteligentnych elfów czy zdobionych domów z wysokimi oknami. Wszystkie dróżki wyglądały jak grube gałęzie, gdzieniegdzie można było dostrzeć parę elementów, które w żadnym wypadku nie nie pasowały do kolorystyki posiadłości, a w prawdzie zaskakiwały swoją obecnością. Sitriel wpatrywała się w uzbrojone elfy z fascynacją i lekkim przerażeniem. Piękno tej rasy sprawiało, że chciała się o niej dowiedzieć jeszcze więcej niż wiedziała na ten moment. Dech zaparł jej w piersiach, gdy postawiono ich przed obliczem króla, który siedział na drewanianym, ozdobionym wielkim porożem renifera tronie. Thranduil miał na głowie koronę splecioną ze sobą z jagód i pokrytych czerwonymi liśćmi gałązek. W dłoni przyozdobionej sygnetami i srebrnymi pierścieniami trzymał berło. Wzrok miał surowy, brak w nim było współczucia czy zrozumienia. Chłód bijący z jego jasnoniebieskich oczu, wstrząsnął Sitriel. Jego włosy były niemalże białe, w dodatku długie i proste, bez najmniejszych niedoskonałości. Nosił srebrną szatę, z brązowo - czerwonymi elementami, a na jego przedramieniu zawieszona była piękna chusta, która opadała pod jego stopy.
— Mój królu — ukłonił się Iziel, wychodząc na przód armii. — To są te krasnoludy i ludzka kobieta, którzy pałętali się po lesie, wabiąc pająki i krzycząc wniebogłosy ze strachu.
Sitriel zacisnęła zęby ze zdenerwowania, słysząc brednie, które mówił elf.
— Doprawdy? — rzekł Król Thranduil, patrząc z wyższością na każdego z więźniów. — Co robiliście w Mrocznej Puszczy? Gdzie zmierzacie i skąd idziecie?
— Szukaliśmy jedzenia! — odparli wkurzeni. Zirytowani byli całą tą sytuacją z elfami, a przebywanie w jednej sali z królem wcale ich nie zachwycało.
— Jedzenia można szukać wszędzie — powiedział chłodno elf. — Mówcie prawdę i samą prawdę albo skończycie w celi i będziecie siedzieć tam sto lat, aż może zmądrzejecie! Choć pewnie niektórzy z was nie dożyją tego czasu — dodał niemiło, patrząc się na Balina i Sitriel.
Zmrużył nieznacznie oczy białowłosy król, wpatrując się w pszeniczne oczy Silentmaul. Zadumał się na chwilę, lecz optrzytomniał, gdy kobieta odwróciła od niego wzrok, szepcząc do łysego krasnoluda.
Elfy próbowały wyciągnąć coś z kompanii jeszcze przez spory czas, lecz ci nic nie powiedzieli na temat wyprawy, złocie czy Samotnej Górze. Król był wściekły, choć starał się tego nie okazywać. Rozkazał wrzucić krasnoludów oraz kobietę do lochów i przygłodzić ich jeden dzień.
Wepchnięto Sitriel do celi, a zaraz za nią na ziemi wylądował Fili. Zdenerwował się blondyn do tego stopnia, że zaczął kopać i szarpać za kraty, zresztą nie tylko on. Wielu było takich, co nie mogło się pogodzić ze swoim losem i walczyło przez dobrą chwilę z więzieniem.
Czarnowłosa usiadła na środku niewielkiej celi, opierając się plecami o ścianę.
— Przestań, to nic nie da — rzekła w pewnym momencie, widząc desperację blondyna. — Nie wydostaniemy się stąd.
— Zamknij się, nic nie mów, na Durina! — lamentował Fili, nie godząc się na siedzenie ze zwierzołakiem w jednej celi. — Przemień się i wyrwij te wrota, zrób coś w końcu!
— Nie dam rady ich wyrwać — odparła dziewczyna ze spokojem, przysuwając nogi pod brodę. — Są zaczarowane, tak jak wszystko tutaj.
Sitriel odwróciła wzrok, a Fili po kilku minutach usiadł pod drzwiami bezradnie, wpatrując się z stróżujące w oddali elfy. Czarnowłosa westchnęła ciężko i położyła się w kącie, próbując zasnąć. Krasnolud jednak nie mógł tego dnia zmrużyć oka. Siedział pod ścianą, wpatrując się w śpiącą dziewczynę z małą obawą. Nie podobało mu się jak Sitriel przemieniła się w potwora i próbowała zaatakować Bombura. Coś mu tu nie grało. Pamiętał te oczy drapieżnika o wąskich źrenicach. Czuł w głębi duszy, że z dziewczyną coś się działo lub wyobraźnia płatała mu figle, a trucizna pająków za bardzo osłabiła i jego, i Silentmaul.
Nazajutrz drzwi do lochów otworzyły się, a każdy dostał parę kromek chleba, trochę mięsa i źródlaną wodę. Sitriel siedziała na ziemi, wpatrując się w bryłę dobrze przysmażonego mięsa. Mruczała coś pod nosem ze zdenerwowania, że woli mięso krwiste, a najlepiej prawie nieusmażone, wręcz surowe, co obrzydziło nieco Filiego, który stwierdził, że posiłek zje nieco później. Gdy krasnolud po jakiejś godzinie zaczął jeść, Sitriel chodziła po swojej części celi (podzielili ją przy śniadaniu na pół, żeby się wzajemnie nie denerwować, co raczej miało odwrotny skutek, bo Fili już dostawał gorączki od odbijających się od kamienia butów dziewczyny); Dziewczyna denerwowała się utratą mapy. Bała się, że elfowie zrozumieją jej ojczysty język i nie potraktują ją jako bajkopisarza, a prawdziwą skarbnicę wiedzy. Prawda o Latającej Wyspie nie powinna wyjść na światło dziennie, co już dawno temu się stało. Drugim problemem był sam król, który znał Durmada, króla Nadziemia osobiście, lecz Thranduil w całym swoim życiu nie widział wyspy, ani nie słyszał tamtejszej mowy, toteż informacje, które by przyswoił elf, mogłyby pokomplilować sprawy kompanii nieco bardziej.
Prócz tego wszystkiego Sitriel lękała się Thranduila. Nie tylko dlatego, że pod pewnym aspektem był podobny do jej ojca, a dlatego że widziała rzeczy, które nikt nie mógł zobaczyć. Jej wilczy wzrok przesiąkał przez magię Thranduila jak nóż przez masło. Widziała jego prawdziwą twarz. Jego prawe oko, blade i ślepe, pół twarzy spalonej od smoczego ognia oraz różowe mięśnie wychodzące na wierzch, ledwo okrywające uzębienie. Bez swojej magii, Thranduil wyglądał przerażająco i zdecydowanie nie należał do pięknych elfów, a szkaradnych. To jednak było tylko zdanie Sitriel.
— Błagam, usiądź sobie wreszcie — burknął krasnolud do czarnowłosej, nie mogąc już wytrzymać hałasu.
Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na zmarkotniałego blondyna.
— Wszystko ci przeszkadza. Daj już mi spokój, bo i mnie zaczynasz irytować — warknęła, odwracając wzrok.
Po chwili jednak usiadła na końcu celi z wyprostowanymi nogami i zaczęła się bawić drewnianym talerzem, który został ze śniadania. Siedzieli w ciszy, rzucając sobie co jakiś czas ostrzegawcze spojrzenia. W końcu Sitriel nie wytrzymała tego napięcia i ze zdenerwowaniem zapytała Filiego:
— Dlaczego wciąż się na mnie gapisz?
— Bo siedzisz na przeciwko mnie — odburknął, unosząc dumnie głowę.
— To żaden wartościowy powód. Nie patrz się.
— Odwrócę wzrok i mnie zaatakujesz — fuknął, wpatrując się w zmęczone oczy dziewczyny.
— Czy ty siebie w ogóle słyszysz? — słowa Filiego uraziły czarnowłosą. — Nie rzuciłabym się na ciebie, tumanie!
— Ja ci dam tumana, ty parszywy stworze.
— Nazwij mnie jeszcze raz stworem, a cię zabiję. Co? Myślisz, że zapomniałam o tym, co mówiłeś przed atakiem pająków? — mruknęła niemiło Sitriel, ściszając lekko głos. — Powiedziałeś im o Aranvirze, moim orlim przyjacielu. Plotki w lasach pełnych elfów szybko się roznoszą. Sprowadziłeś na niego śmierć.
Wzrok czarnowłosej był nie do zniesienia. Te oczy pełne złości i zawiedzenia powodowały u krasnoluda wstyd. „Ja? Moja wina, że tamten zwierzołak umrze?" — myślał Fili, odwracając się plecami do Sitriel. „Powiedziałem to tylko po to, by chronić przyjaciół i brata. Nie może mi nic zarzucić".
Czarnowłosa odstawiła talerz, wzdychając cicho. Sto lat. Miałaby spędzić tu sto lat. W jednej celi z tym krasnoludem, który chętnie by ją zabił, gdyby nadażyłaby się okazja. Sitriel nie mogła tego przetrawić. Ale czas mijał i mijał... Parę dni miała już za sobą, a ciągnęły się one niewyobrażalnie. Przez ten czas Sitriel wyskrobała już trzy kreski w skale oznaczające ile dni spędziła w tym lochu, Fili zdążył już zapleść i rozpleść sobie całą głowę warkoczyków oraz obrać się z pozostawionych przez pająki pajęczyn. Dziewczynie nie przeszkadzała pajęczyna, ale widząc jak sieci zlepiają jej włosy, stwierdziła, że pójdzie w ślady krasnoluda.
Czwarta noc była straszna. Fili już spał pod drzwiami, nogami do Sitriel, kiedy dziewczyna kuliła się z bólu w jedynym kącie (który akurat robił za wychodek), w którym mogła być niewidoczna dla nikogo. Zaciskała mocno powieki, oddychając ciężko. Trzymała ręce na swoim ciele i przekładała się z boku na bok, próbując pozbyć się suchości w buzi. Potrzebowała krwi. Świeżej, szkarłatnej cieczy, która zaspokoiłaby jej pragnienie i zniwelowała myśli o zabijaniu. Czarnowłosa nie przejmowałaby się swoim stanem, gdyby nie to, że dzieliła celę z Filim. Myśl o tym, że mogłaby go przez przypadek zabić, będąc pod chwilowym urokiem, ją przerażała. Owszem, nie rozumiała krasnoluda ani nie potrafiła odgadnąć jego myśli, lecz nie chciała go skrzywdzić czy nawet zranić. Dlatego zagryzła zęby na lewej dłoni z całych sił, zatykając niedbale jedną ręką uszy. Ból jaki czuła był nie do opisania. Pragnienie było gorsze od rozrywających mięśni czy odciętych nóg. Beorn sam w sobie był niesamowicie wytrwały i miał sporo szczęścia, pozbywając się z diety mięsa i krwi. W pewnym stopniu Sitriel mu tego pozazdrościła, lecz szybko wypadł jej dawny gospodarz z głowy. Tej nocy nie spała ani minuty. Dłużyło jej się wszystko. Widziała jak elfowie zmieniają się na wartach, jak sprzątają wczorajsze talerze. Wyczekiwała okazji, by spróbować jakimś sposobem przekonać któregoś z nich, by wzięli ją do innego lochu. Gdy Fili się zbudził, szybko zauważył czerwone plamy i zaschniętą krew na ręce Sitriel. Nie odezwał się jednak ani słowem. Silentmaul zarządała od kransoluda zmiany połówek celi, na co Fili się chętnie zgodził, nie mogąc wytrzymać już widoku twarzy elfów.
— Ej, ty! Chodź no tu! — zawołała do strażnika Sitriel. — Słyszysz mnie?
— Nie posłucha cię — powiedział bezuczuciowo Fili, miętoląc w ręku jakiś kamyczek. — Mają nas gdzieś czy tu zgnijemy czy się pozabijamy.
— Elfie — próbowała dalej, lecz tym razem w języku Sindarin. — Chcę zmiany celi! Idź do swojego króla i powiedz mu czego rządam!
Elf spojrzał na dziewczynę, lecz nie ruszył się o krok. Wywrócił tylko oczami.
— Zrozum mnie ty głupi rudzielcu — wyzwała go, łapiąc dłońmi za kraty. — Nie rozumiesz co tu się niedługo wydarzy! Muszę szybko dostać celę bez żywej duszy! Czemu mnie nie słuchasz?! Przecież wiem, że mnie rozumiesz! Rusz się w końcu i powiedz Thranduilowi, swemu władcy, żeby coś z tym zrobił albo oślepnie na drugie oko!
Elf szepnął parę słów do młodziej wyglądającego strażnika, który po usłyszeniu przełożonego ruszył pędem po schodkach do góry. Sitriel miała nadzieję, że król ją wysłucha i zdąży na czas ją przenieść. Opadła na ziemię, usuwając się bokiem ciała o ścianę.
— Nie wiedziałem, że znasz elficki — zagadnął Fili zaskoczony niezrozumialą dla niego mową.
— Znam sporo języków. W Nad... — urwała, przypominając sobie, że niedaleko niej stoją straże. — Stamtąd, skąd ja pochodzę, jest obowiązek nauki języków. Każdy musi znać przynajmniej trzy, nie licząc ojczystej.
— Co powiedziałaś strażnikowi? — zapytał zaciekawiony.
— Żeby dał więcej jedzenia, bo umrę tu zaraz z głodu — blefowała Sitriel, nie chcąc, by krasnolud dowiedział się, że dziewczyna jest na skraju wytrzymałości od rzucenia mu się do gardła.
Krasnolud pokiwał głową, nie mogąc uwierzyć, że tylko o tyle tak się męczyła dziewczyna, a jego wzrok samoistnie wylądował na jej poranionej dłoni.
— Co ci się stało w rękę? — zapytał podejrzliwie, na co Silentmaul schowała dłoń za siebie.
— Nic istotnego. Jeden z pająków trochę za bardzo się na mnie uwziął — odparła, drapiąc się po nosie.
— Znowu to robisz — burknął blondyn po nosem. — Znowu kłamiesz.
— A bo ty się niby znasz! — zdenerwowała się dziewczyna. — Pilnuj swojego długiego nochala i nie wpieprzaj się w moje sprawy. Nie jestem otwartą książką, z której można czytać, ile wlezie. Też mam prawo zachować pewne kwestie dla siebie.
— Tak, tylko gdy to robisz, to zazwyczaj ukrywasz cos bardzo ważnego — fuknął niebieskooki, wstając z ziemi. — Nie znam Sindarin, ale zdołałem zrozumieć, że wypowiedziałaś imię króla. O co tak naprawdę zapytałaś? Nie próbuj mnie znowu oszukiwać!
— Ciebie oszukałabym jeszcze wiele razy! — warknęła zdenerwowana dziewczyna, robiąc krok w stronę krasnoluda, który też z wściekłością na twarzy zbliżył się do Sitriel.
Ta dwójka kłóciła się jeszcze przez długi czas i tak głośno, że Oin i Gloin, którzy byli zamknięci w celi trochę wyżej nad nimi zdołali usłyszeć jakieś znajome piski. Ale po czasie mieli ich dość.
Tymczasem Thranduil siedząc na tronie, przyglądał się uważnie trzem mieczom, dwa z nich były wykonane przez elfy. Przejeżdżał dłońmi po klingach, zastanawiając się, jak te piękne bronie trafiły w ręce krasnoludów. Spokój króla został rozwiany obecnością młodego elfa. Strażnik ukłonił się nisko i z małą obawą spojrzał na srogo wyglądającego władcę.
— Z czymże do mnie przychodzisz, Euvirze? — zapytał białowłosy, nie odrywając wzroku od mieczy.
— Panie, chodzi o kobietę, która przybyła z krasnoludami — odparł młodzieniec, kurczowo trzymając w ręku włócznię.
— Co z nią? — zapytał król w ogóle niewzruszony zestresowanym poddanym.
— Mówiła rzeczy, których nie miała prawa wiedzieć. Powiedziała, nie dosłownie, ale jeśli nie spełnisz, królu, woli tej kobiety, to oślepnie król na drugie oko.
Thranduil podniósł wzrok nad miecze, wpatrując się w młodego elfa. Machnął do niego dłonią, by odszedł, a on sam powstał z tronu i odłożył broń na bok. Zastanawiał się, skąd czarnowłosa wiedziała o jego ślepocie. Zamyślił się na długi czas, zerkając co chwilę w stronę dwuręcznych mieczy. Władca Leśnego Królestwa zmarszczył czoło i ściągnął ciemne brwi, zastanawiając się, co jeszcze może wiedzieć Sitriel i skąd takowe informacje posiadła.
Tymczasem w celi Silentmaul i Filiego zapanowała cisza. Oburzeni swoją obecnością siedli w dwóch odzielnych kątach i zajęli się sobą. Sitriel poznajdywała jakieś okruchy skalne czy małe kamyczki i rzucała nimi w stronę strażnika, irytując go tym niewyobrażalnie.
Kolejnej nocy czarnowłosa prawie nie zmrużyła oka. Miała takie worki pod oczami i bladą cerę, że nawet Fili skrobiąc kolejną kreskę odsiadki na ścianie się zainteresował dziewczyną, myśląc, że trucizna pająków trochę nietypowo długo przebywa w jej ograniźmie. Podparł się ręką o kolano i spojrzał w stronę pszenicznookiej, która nie mając już pod ręką żadnego kamyczka, zostawiła biednego elfa w spokoju. Sitriel westchnęła nostalgicznie, usadawiając się wygodnie w kącie.
— Mamy przechlapane — mruknęła, rozpoczynając rozmowę. — Sto lat w lochach elfów, to jak przebywanie w Mordorze do końca życia. Gdyby chociaż jakąś książkę dali albo karty czy kości, to możnaby się czymś zająć w czasie tej wiecznej nudy.
— Masz trochę zbyt wysokie wymagania. Choć pilnują byśmy mieli co jeść, to wciąż marzą tylko o wyciągnięciu od nas informacji, a następnie zabiciu ze względu na to, że stalibyśmy się dla nich bezużyteczni — odparł Fili, wzdychając cicho.
— Chyba byłoby już lepiej powiedzieć Thranduilowi jakąś zmyśloną historyjkę, którą by się zafascynował i kupił bezgranicznie.
— Gdyby to było takie łatwe, to już bylibyśmy w lesie, szukając Thorina i Bilba. Boisz się go? — zapytał dość nagle krasnolud. — Thranduila? Gdy go po raz pierwszy zobaczyłaś, wchodząc do królestwa, wyglądałaś na wystraszoną.
— Ach to... — czarnowłosa spojrzała na strażnika, opierając głowę o kraty. — To dość długa historia. Ale raczej mamy czas. Było to wiele lat temu, kiedy to zostały wykute pierścienie o niesamowitej mocy. Trzy z nich były podarowane elfim królom, siedem krasnoludzkim władcom, dziewięć śmiertelnym ludziom, dwa nadziemskim stworom i jeden pozostał w rękach Saurona, kogoś tak sprytnego i potężnego, co o zdolnościach nadprzeciętnych, potrafił wykuć jeden pierścień, który zdołałby władać wszystkimi innymi.
Wolne kraje Śródziemia ulegały mocy pierścienia, ale były też takie, co stawiały opór. Ludzie i elfowie zawarli pokój, a na stokach Góry Przeznaczenia rozgorzał bój. Światło próbowało walczyć z mrokiem i już prawie wojna się zakończyła, lecz wtedy pojawił się posiadacz jedynego pierścienia, któremu każdy powiernik musiał go usłuchać. Sauron. Wysoki Majar w czarnej zbroi i przerażającym hełmie, który rozgniatał przeciwników na proch. Prawowity opiekun Nadziemia, który to miał dostęp do wyspy o każdej porze i w każdej chwili. Ten, który nie zdołał zapanować w tamtym czasie nad trzema powiernikami pierścieni oraz elfów. Durmad, mój ojciec, przeciwstawił się woli Saurona, rezygnując z wojny. Mój lud postanowił, że nie będzie już zależny od władcy ciemności i zniknie na wieki, by plotki zamieniły się w legendy, a legendy w bajki. Widzę twój wzrok, Fili. Wiem o co chcesz spytać. Dlaczego tak postanowili? Widzisz... Sauron posiadał potężną armię orków, nietoperzy, jaszczurów i wilkołaków, z czego ci ostatni w głównej mierze byli zwierzołakami wilków na usługach mego ojca. Tak, Łotrzyki brali udział w wojnie, lecz nie stali po stronie ludzi i elfów, a swego dawnego przyjaciela. Durmad był i jest kimś, kto lubował się w wojnie, bólu oraz krwi. Do tej pory jest dla mnie zagadką, dlaczego w tamtym momencie opuścił Śródziemie, a razem ze smokami uniósł Nadziemie wysoko w górę tak, by nikt nie zdołał nawet z najwyższego punktu gór go dostrzec. Tamtego dnia, gdy trwała wojna... Durmad walczył z Thranduilem. Mój ojciec ujeżdżał jednego z wysokich smoków, który mocno zranił elfa. Do tej pory białowłosy ukrywa swoją prawdziwą twarz pod obłokiem magii. Widząc tego elfa, przeszedł mnie dreszcz. Moje oczy potrafią obejść elfią magię w pewnym stopniu. Widzę niebieskie iskierki niewidocznych dla innych czarów. Nawet kraty, które nas tu więzią, błyszczą się dość jasno.
Miałam wrażenie, że Thranduil mnie skądś kojarzy. Żółte oczy są bardzo nienaturalne u ludzi, ale nie sądzę by to było powodem jego podejrzliwości. Wiesz, różnię się od ojca pod wieloma względami. Nie mamy ze sobą prawie nic wspólnego. Możnaby powiedzieć, że nie wiem kim jest ktoś taki jak ojciec. Eh, czasem ciężko nas do siebie porównać. Ale jest coś, co mamy wspólnego. Prócz krwi, rzecz jasna, jest to spojrzenie. Pełne cynizmu, wyższości i wiedzy, której nie posiadają inni. Ten elfi król to widział, czułam w pewnym momencie jego wzrok na sobie. Niewątpliwie coś podejrzewa i zastanawia się jak wydobyć ze mnie informacje. Bo z tego co mówił mój król, Thranduil jest wypełniony pychą i kocha się w białych klejnotach, ale też odczuwa potrzebę dowiedzenia się wszystkiego na temat Nadziemia i jego władcy, który go upokorzył oraz okaleczył na wieczność, by odnaleźć sposób na dostanie się na latającą wyspę i wybicie mojej rasy. Dokładnie mojej. Nie zwierzołaków niedźwiedzi czy orłów, a wilków i wszystkich wilczych hybryd. Do tej pory wargowie służą siłom mroku i nie jestem z tego zadowolona. Bywałam na granicy chaosu i ładu; mogę z pewnością powiedzieć, że szał, który wypełnia głowę i brzęczy w czaszce, obijając się o jej ściany, jest nie do wytrzymania. Tyle bym zmieniła, gdybym żyła w tamtych czasach. Nie pozwoliłabym, by wydarzenia, które utrudniły życie mojej rasy się powtórzyły.
Jednak jest jeszcze jeden problem, którego nie mogę logicznie rozwiązać. Durmad jest posiadaczem jednego z pierścieni. Tak jak głoszą legendy, właściciel pierścienia może liczyć na wieczne życie i potęgę, której nie zdołałby nigdy posiąść. Tak, ten zapyziały, stary kundel posiada pierścień, którym może kontrolować smoki. Najgorszy z potworów, jaki mógł kiedykolwiek istnieć. Gorszy od Saurona, który dawniej zamieszkiwał przeklętą wieżę na obszarach Czarnej Laguny. A przynajmniej tak głoszą plotki. Boję się wielu rzeczy, bo jestem w prawdziwe tchórzem, ale najgorszy scenariusz jaki mógłby się wydarzyć, byłoby szaleństwem mego ojca, który wróciłby na Śródziemie uzbrojony, by szerzyć ból, rozpacz i nienawiść.
Nigdy nie miałam ojca. I choć ciężko mi to przyznać, wątpię, że kiedykolwiek bym takowego dostała.
— Wzywałeś mnie? — pojawił się Legolas przy tronie swego ojca. Włosy miał proste, a oczy zmęczone po tym jak patrolował okolice królestwa do świtu. Pająki nadciągnęły z południa w zastraszającym tempie i ilościach, więc książę Leśnego Królestwa był na nogach już od wielu godzin. A teraz stał przed obliczem swego ojca, elfiego króla o zestresowanej czy może bardziej zadumanej twarzy.
— Tak, wzywałem — odparł Tharnduil, stojąc przy potomku. Wpatrywał się w chodzących po kamiennych mostach poddanych, myślami jednak uciekając w inną stronę. — Miej na oku kobietę, która przybyła z krasnoludami. Nie często można spotkać człowieka, który zna mowę Sindarin, a w szczególności nie takiego, co swoim wzrokiem omija naszą magię, przeszywa na wskroś i posiada tęczówki w kolorze słońca. Od dzisiaj będziesz za nią odpowiedzialny i codziennie masz raportować prosto do mnie wszystko, czego się o niej dowiesz lub co podsłuchałeś z tego, co mówiła. Jeśli zaś jej zachowanie cię zaniepokoi... Podejmij właściwie środki, by nie wzburzyć żadnej paniki.
— Nie rozumiem. Po co tak się fatugujesz, jakbyś się jej obawiał? To tylko człowiek. Nie jest groźna czy silna, ma jedynie cięty język — mruknął niezrozumiale Legolas, słysząc plotki wśród przyjaciół na temat czarnowłosej kobiety.
— I mówi to ktoś, kto ma rozcięty łuk brwiowy? — powiedział ironicznie Thranduil. — W jaki sposób się zraniłeś? Myślałem, że jesteś na tyle wytrenowany, by móc omijać wszelkie ataki. Chyba, że jednak zamierzasz zwrócić w końcu uwagę na wartość moich słów! — podniósł głos elf, odwracając się twarzą do syna. — Nie sądzę, by to był człowiek... — dodał szeptem władca, zerkając w stronę mapy Nadziemia leżącej na tronie.
Legolas ściągnął brwi, wpatrując się w obce emocje pojawiające się na twarzy ojca. Takiego wyrazu twarzy jeszcze nie widział u króla. Białowłosy wyglądał na zakłopotanego, tudzież zestresowanego. Książę milcząc odwrócił się bez słowa od ojca, który nie raczył nawet na niego spojrzeć, po czym udał się do lochów. Jasnowłosy stanął przed jedną z ciemnozielonych krat, prostując się z wyższością. Sitriel i Fili spojrzeli na elfa niezrozumiale, przerywając rozmowę o Thorinie i Bagginsie, którzy gdzieś im się zapodziali.
— Kobieto, podejdź do mnie — rozkazał elf, na co czarnowłosa jedynie się skrzywiła.
— A po cóż niby? Chyba, że usłuchaliście mych próśb i przyszykowaliście dla mnie osobną celę, w co szczerze wątpię, bo elfowie z Mrocznej Puszczy są pełni pychy i egoizmu — mruknęła Silentmaul zadziornie, patrząc na bezuczuciowe oczy szpiczastouchego.
— Zmiataj stąd, nie chcemy żadnych problemów — mruknął Fili, rzucając elfowi złowrogie spojrzenie.
Wtem szczęk kluczy przykuł uwagę więźniów, a Legolas z udawanym uśmiechem odparł:
— Oczywiście, że twoje prośby zostały wysłuchane — zignorował dogryzki krasnuda Legolas.
Sitriel wstała z posadzki i powoli podeszła do drzwi. Nagle ręce elfa przedarły się przez otwory krat i złapały za fraki czarnowłosą. Kobieta pobladła, czując chłód bijący z oczu księcia. Fili stanął na nogi i szybko pojawił się tuż obok Silentmaul, lecz ta ukradkiem machnęła ręką wstrzymując krasnoluda od jakichkolwiek działań. Złośliwe żółte ślepia zmieszały się z chłodnym błękitem nieba. Sitriel i Legolas wpatrywali się przez parę sekund w siebie, nie mrugając nawet jednym okiem. Czarnowłosa niezrozumiale wykrzywiła usta, na co Legolas zbliżył do niej zirytowaną twarz.
— Nic nie wiesz o zmianie celi — rzekła nagle Sitriel z brakiem emocji. Westchnęła dramatycznie, przymykając na moment oczy. — Widzę w tobie jedynie kłębek nerwów przywiązanych do niewidzialnych nici lalkarza. Jak marionetka wykonujesz rozkazy kogoś, kogo całym sercem nienawidzisz, lecz wciąż stanąłbyś w jego obronie, gdyby jego życie wisiało na szali. Słuchasz swego serca zamiast rozumu, dlatego jesteś słaby.
Legolasa wstrząsnęły słowa Sitriel do tego stopnia, że nie wiedział, co powiedzieć. Puścił dziewczynę, kącik ust drgnął mu ledwo widocznie, po czym klnąc pod nosem, skierował się niżej w głąb lochów, w których tak samo jak w jego głowie, odbijały się echem elfickie słowa Silentmaul.
Przypisy
1. tł.: ,,Zabrać ich stąd!"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top