23.
Thomas:
Zastępowane Dylana było ciężkie, ale z dnia na dzień coraz bardziej się wdrażałem. Z dnia na dzień? Nie wiem czy mogę to tak nazwać, bo minęły dopiero trzy dni od kiedy Dylan zniknął, a kontakt z nim dosłownie się urwał.
W pracy najgorsze było to, gdy pracownicy przychodzili do mnie i pytali czy mogą zrobić o tym lub o tym artykuł do kolejnego numeru. To była duża odpowiedzialność, decydowanie co się znajdzie w gazecie. Nie myślałem, że kiedyś do tego dojdzie, ale zaczynałem wątpić w swoją doskonałość i w to, że jestem dziennikarzem na miarę złota. Mimo to starałem się maskować moje przygnębienie i lekkie poirytowanie.
Siedziałem zadowolony za biurkiem gdy przyszedł mój ulubiony kolega - Carter. Aby pokazać władczość przybrałem minę niewzruszonego i dumnego ze swojego stanowiska, choć w rzeczywistości czułem jak coś we mnie pęka.
- Będę pisał o przebudowie mostu - powiedział od niechcenia.
Jebaniutki, widzę na twojej twarzy ból dupy, że musisz mnie słuchać.
- Żartujesz? - zapytałem z pogardą.
- Nie.
- To jest poważna gazeta, o przebudowie mostu może być wzmianka, ale nie kurwa artykuł - powiedziałem, a on popatrzył na mnie wzrokiem pełnym nienawiści.
- Specjalnie to robisz, bo mnie nienawidzisz. Dylan, by się nie przypierdolił tak jak ty - powiedział.
- A widzisz tu gdzieś Dylana? No właśnie. Więc do roboty, bo twoja kariera i tak wisi tutaj na włosku - powiedziałem i posłałem mu wredny uśmiech.
Samo jego imię wywołało ból w moim sercu. Coraz bardziej się martwiłem o Dylana, i coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o nim.
Poszedłem do kuchni, by zrobić sobie już trzecią na dzień dzisiejszy kawę. Tak to jest, jak zamiast spać to się rozmyśla i martwi.
- Wszystko dobrze? - usłyszałem za sobą głos Liama. Wziąłem głęboki wdech i powstrzymałem łzy, które napłynęły mi do oczu na samo to pytanie.
- Jasne - powiedziałem i się odwróciłem w jego stronę.
- Nie wydaje mi się.
Czułem jak jego wzrok mnie przeszywa. Nie chciałem kłamać, że wszystko jest dobrze. Wszystko tłumiłem w sobie i to coraz bardziej we mnie buzowało.
- Nie wiem gdzie on jest. Nie odzywa się. Ma na mnie wyjebane - powiedziałem.
- To nie jest powód do wstydu, że się martwisz. Muszę iść do pracy, ale jeśli byś chciał pogadać lub nawet posiedzieć i pomilczeć to jestem zawsze pod telefonem.
- Dziękuję - powiedziałem szczerze.
Nigdy nie myślałem, że będzie ktoś taki po kogo będę mógł zadzwonić gdy będzie mi źle i zawsze będzie dla mnie wsparciem. Ale nie mam jak na razie sumienia, by przytłaczać go jeszcze swoimi problemami.
Po pracy postanowiłem wybrać się pod dom Dylana, aby zobaczyć czy jest jego samochód. Naprawdę się martwiłem, nie umiałem się na niczym innym skupić. Szedłem powoli uliczką rozmyślając o dzisiejszym dniu i o tym, że takie szefowanie nie jest dla mnie. Chociaż nigdy bym złego słowa na samego siebie nie pomyślał, zawsze uważałem, że moja osoba nadaje się na tak wysokie stanowisko. Jednak od kiedy poznałem Dylana to zacząłem dostrzegać u siebie coraz więcej wad i to, że nie jestem taki doskonały jak od zawsze uważałem.
Szedłem po drugiej stronie ulicy na przeciw domu Dylana, auto stało co wydało mi się dziwne. Po chwili zauważyłem przyjaciela Dylana, jak mu tam, chyba Scott? Wychodził z jego domu z jakąś torbą, którą zapakował do auta i odjechał.
Co on tu robił? To jakiś żart? On ma coś z tym wspólnego, Dylan ma z nim romans...
Wkurwiony do granic możliwości pobiegłem do domu. Trzasnąłem z całej siły drzwiami i usiadłem na podłodze. Pewnie Dylan u niego teraz jest albo sobie gdzieś razem jadą, a ja będę zapierdalał nad tą jego gazetą.
Dylan mnie zdradza. To znaczy nie jesteśmy razem, ale myślałem że tylko ja jestem dla niego ważny w takich kwestiach. W sumie dlaczego mnie to tak przejmuje? To tylko Dylan, wybuchowy palant którego każdy się boi, u swoich pracowników wzbudza lęk a mnie zmuszał do seksu, ostatnio już co prawda nie, bo sam chciałem.
Ta jedna sytuacja a mianowicie spotkanie tego jego kolegi pod willą bruneta przyczyniło się do tego, że postanowiłem, że nie będę już do niego dzwonił ani pisał.
Zajmę się gazetą, bo to moja praca, ale jeśli tylko coś wspomni o jakimś seksie powiem mu żeby poszedł do swojego kolegi. Właśnie dlatego trzymałem się z dala od ludzi, bo na ludziach można się, zawieść i teraz żałuję, że zaczynałem odczuwać do niego jakąkolwiek sympatię i się w to zaangażowałem. Dlaczego nad uczuciami nie można panować, dlaczego tak szybko się do niektórych przywiązujemy.
Z jednej strony mogłem zaczepić tego jego kolegę i zapytać o Dylana, ale z drugiej strony i tak by mi nie powiedział prawdy. Przecież nie powiedziałby mi, że Dylan jest u niego i sobie właśnie wyjeżdżają na wakacje.
Największym moim błędem było zaangażowanie się w tę relację.
Nie chciałem siedzieć w domu, bo zapewne sięgnąłbym po alkohol. Wziąłem ubrania sportowe i poszedłem na siłownię by odreagować, by wyżyć się na czymś.
Kilka godzin wcześniej...
Scott:
Wszedłem na oddział, z zamiarem odwiedzenia Dylana. Zawsze gdy tu leżał była do pierwsza rzecz którą robiłem po przyjściu do pracy.
- Doktorze! - krzyknęła jedna z pielęgniarek, gdy szedłem długim korytarzem.
Podbiegła do mnie zdenerwowana, wiedziałem, że coś się musiało stać.
- Dylan... Dylan w nocy miał próbę samobójczą - powiedziała.
Przez moment zrobiło mi się słabo. Potrzebowałem chwili by przyjąć do wiadomości co ona właśnie do mnie powiedziała.
- Co? Przecież jest monitoring! Przecież był przeszukany dokładnie! - zacząłem krzyczeć, emocje wzięły górę i nie mogłem się uspokoić.
- Byłam u niego koło dwudziestej drugiej by dać mu leki na sen. Odwróciłam się dosłownie na chwilę i musiał mi wyjąć z kieszeni fartucha strzykawkę... - powiedziała.
- Przecież wiesz, że z takimi pacjentami trzeba zachować wszelkie środki bezpieczeństwa! Nie zauważyłaś, że nie masz jej w kieszeni? W ogóle po jaką cholerę wzięłaś do niego więcej niż jedną strzykawkę! - zacząłem się drzeć na cały korytarz, dosłownie ręce opadają, jak można być tak nieodpowiedzialnym.
- Przepraszam, byłam po dwunastu godzinach na oddziale... Miałam ciężki dzień i...
- Nie obchodzi mnie to! Jesteś tu w pracy, przez ciebie mógł ktoś zginąć!
- Ale na szczęście osoba nadzorująca monitoring zobaczyła, że coś jest nie tak i Dylanowi nic nie jest - powiedziała szybko.
- Co on sobie dokładnie zrobił? - zapytałem.
- Trochę się pociął, ale nie były to bardzo głębokie rany. Żyły nienaruszone. Przepraszam raz jeszcze - powiedziała i zeszła mi w końcu z oczu.
Byłem tak strasznie wkurwiony, wyszedłem na chwilę przed szpital. Dosłownie się we mnie gotowało, boję się iść do Dylana. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale wiem że choroba dwubiegunowa, którą przed wszystkimi ukrywa nim kieruje. Przy zdrowych zmysłach nigdy by się nie zabił.
Zresztą uważam, że powinien przy tej chorobie być pod jeszcze większym nadzorem, dużo pacjentów chorujących na to popełnia samobójstwa gdy jest w stanie depresji. A to już jego druga próba samobójcza. Jestem jego lekarzem i przyjacielem, nie mogę okazać mojego zdenerwowania w rozmowie z nim. Zresztą uważam, że gdyby Dylan kogoś miał czułby się bardziej potrzebny. Ma tylko mnie, rodzina go zostawiła. Ale to jest najbardziej uparty człowiek na świecie i wstydzi się swojej choroby do tego stopnia, że do końca życia będzie sam.
Dylan:
Bandaże. Na rękach mam bandaże, a pod nimi rany. Rany cięte. Rany nie wystarczająco głębokie. Rany, które nic mi nie dały, oprócz tego, że wszyscy mają mnie za jeszcze większego wariata.
Było tak blisko, tak blisko by zakończyć to wszystko i się już nie męczyć. Ale ja nie potrafię się nawet zabić. Nawet tego nie potrafię. Nie potrafię się zabić.
Raz, dwa, raz, dwa.
Słyszę kroki, które zmierzają w moją stronę. To Scott. Czekam, aż mój przyjaciel mnie opierdoli. Nie należy mi się, ciekawe, czy on chciałby żyć takim życiem jak ja? Czy chciałby być zawsze taki beznadziejny i samotny jak ja? Czy chciałby żyć na takiej huśtawce, gdzie raz cieszą mnie najmniejsze rzeczy, a raz mam ochotę po prostu się zabić? Czy chciałby każdego ranka bać się obudzić, bo nie wiadomo w jakim będzie stanie?
Drzwi się otwierają. Tak, to on. Z jego twarzy nie umiem wyczytać emocji. Czy jest zły? Zawiedziony? Zmartwiony? Obojętny?
Podchodzi do mnie i siada obok. Patrzy na obandażowane nadgarstki.
- Nie liczysz się w ogóle z tym, że są ludzie dla których naprawdę jesteś ważny - powiedział.
Dobry żart. Były momenty gdy byłem smutny, ale na daną chwilę czułem obojętność. Mogłem cały dzień gapić się w ścianę i mieć wyjebane.
- Nie ma takich ludzi - powiedziałem znudzony.
- A ja? A Thomas, który się o ciebie pewnie martwi? Jesteśmy dla ciebie nikim? - spytał.
- Ty pewnie się ze mną przyjaźnisz z litości. Thomas ma na mnie wyjebane, dostaje kasę i tylko to jest dla niego ważne. Czemu nie wspomnisz o mojej rodzinie? A przepraszam! Rodzina mnie zostawiła, bała się mnie i zostawiła! - krzyknąłem nie mogąc tłumić już w sobie tych wszystkich jebanych emocji i się rozpłakałem.
- Masz mnie. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. Przysięgam ci Dylan, nieważne jakich głupot narobisz, będę przy tobie. Nawet jak spalisz tą swoją redakcję ze wszystkimi pracownikami w środku to bym cię z więzienia wyciągnął, albo bym kogoś zajebał i siedzielibyśmy razem w więzieniu.
Lekko się uśmiechnąłem, wyznanie Scotta mnie trochę rozbawiło. Nie wiem czy było szczere, nieważne.
- Ja już naprawdę nie mam siły - powiedziałem cicho.
Perspektywa siedzenia tu przytłaczała mnie jeszcze bardziej, ale nie miałem siły by opuścić ten pokój. Dwie sprzeczności. Chciałem stąd wyjść, ale nie umiałem, bo po co.
- Jeśli chcesz możemy iść na spacer przed szpital - zaproponował.
- Nie chcę. Nie mam siły.
- Dobrze. Jeśli byś coś chciał to jestem dzisiaj tutaj cały dzień. Muszę iść do innych. Połóż się najlepiej - zaproponował Scott.
Gdy wyszedł i zostawił mnie samego położyłem się tak jak zasugerował. Biały sufit, białe ściany. Cholernie przytłaczający biały sufit. Czuję jak zasypiam.
Cześć kochani. Rozdział późno, bo życie na prawdę potrafi być brutalne i no... Wszystko się pierdoli.
W ogóle miało dzisiaj nie być rozdziału, ale dałam radę.
Next w weekend, nie wiem dokładnie kiedy. Trzymajcie kciuki żebym po prostu nie dostała kurwicy i żeby mnie szlag nie trafił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top