Rozdział 5

               Armaro był przystojny, ale w garniturze wyglądał bosko. - No i co powiesz? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się- Idziesz do komuni?-zapytałam, a on skrzywił się- Aż tak źle? - zapytał, a  ja wybuchłam śmiechem - Żartuję, zakochać się można- odparłam, a on zaczął przybliżać się do mnie- Podoba mi się twoja... Fryzura- odparł, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem - Armaro ja się czeszę tak codziennie- odparłam, a on robiąc do mnie ten swój uśmiech od którego miękły mi kolana odparł- dlatego codziennie coraz bardziej mi się podobają - machnęłam ręką ignorując jego starania, by mnie poderwać. - Jeśli chcesz mnie poderwać to obierasz ciutkę złą metodę - powiedziałam i ruszyłam do limuzyny którą wysłała nam Lilith. - Świetnie, czyli... Hmmm.. Będę próbował dalej- zapewnił- Armaro?! - jeknęłam i wsiedliśmy do samochodu.
                    Gdy dotarliśmy do biura Lilith przywitała z życzliwością z Armaro i wyszła z mojego gabinetu dając nam czas na ogarnięcie tego wszystkiego co uzbierało się na biurku. - Do diabła jaki burdel- stwierdził Armaro, a ja nie mogłam zaprzeczyć- Powiedział co wiedział - ucięłam, a on zaczął zbierać te papiery, które spadły już na podłogę. - Tu musisz tylko podpisać i tu, i na tym też- odparł, a ja zgadzałam się.
                    Jednak po dziesięciu papierkach uznałam, że trzeba mu coś uświadomić. Pomyślałam o sztylecie i ten zmaterializował się w mojej dłoni. Poderwałam się z miejsca i przytknęłam go do szyi Armaro- Kate? O co chodzi? - zapytał zaskoczony stojąc w bezruchu - Posłuchaj, ufam Ci i jeśli kiedykolwiek pomyślisz, by mnie w coś wrobić lub zdradzić, to wrócisz do Aresa szybciej niż zdążysz mrugnąć powieką! Rozumiesz?! - krzyknęłam, a on patrząc na mnie z niedowierzaniem odparł - Tak- a ja zabrałam sztylet i ponownie usiadłam. - Świetnie- odparłam uśmiechając się jakby przed chwilą nic takiego się nie wydarzyło. Armaro stał i patrzył na mnie dziwnie- No na co czekasz? Do pracy- odparłam naturalnie. - Pierwszy raz mogę przyznać, że się ciebie boję i to nawet bardziej niż Lucyfera- wydusił z siebie- Wiem, że tobie i Lucyferowi pasowało robienie ze mnie idiotki, która o niczym nie ma pojęcia, ale to się teraz zmieni- odparłam- Nie dam się więcej oszukać- wyszeptałam patrząc w podłogę.
                  Armaro albo tego nie usłyszał albo zignorował, bo widział jak spochmurniałam. - To zeskanuj i daj na pocztę Lilith, to jej działka- odparł - To podpisz i zeskanuj, a potem kliknij tutaj i wybierz pierwsze lepsze mieszkanie, nowy mieszkaniec nie może wejść do piekła od ośmiu godzin, bo nie ma domu- wyjaśnił, a ja szybko zrobiłam co kazał.
                  Podał mi czarną teczkę - Włóż to tutaj i każdy taki kolejny. Wszystkie dokumenty muszą mieć swoje miejsce- powiedział i w ten sposób po trzech godzinach nadrobiliśmy braki i leciałam z nim na bieżąco. Z każdym dokumentem coraz więcej się uczyłam. - No proszę, na dzisiaj koniec- odparł jakoś nazbyt oficjalnie i ruszył do drzwi. - Armaro? - odezwałam się, chociaż wewnętrzny głos darł się do mnie bym siedziała cicho.
                 Odwrócił się i spojrzał na mnie - Tak? - zapytał- Dziękuję- odparłam cicho i jeszcze ciszej dodałam - I przepraszam- Armaro patrzył chwilę jakby w coś nie wierzył- Masz ochotę na kawę? - zapytał w końcu, a ja uśmiechnęłam się do niego radośnie- Pewnie- odparłam, a on wyciągnął dłoń w moją stronę i czekał. Wstałam i wychodząc zza biurka i podałam mu dłoń. Wziął mnie pod ramię jak na dżentelmena przystało i ruszyliśmy do naszej kawiarni obok gmachu głównego, gdzie zawsze widiwałam się z nim po szkole.

**Lucyfer **

                 Siedziałem za biurkiem i myślałem o tym czy papierkową robotą już na dobre pogrążyłem Kate. Postanowiłem to sprawdzić. Nacisnąłem przycisk w biurku i do mojego gabinetu weszła Lilith- Słucham cię Lucuś- odparła słodko- Mówiłem Ci, żebyś tak się do mnie nie zwracała, to brzmi niepoważnie- odparłem i przeszedłem do rzeczy - Jak radzi sobie Kate? - zapytałem, a ona uśmiechnęła się wymownie- A co martwisz się o nią? - zapytała, a ja uśmiechnąłem się ironicznie- Martwię? O nią? Upokorzyła mnie przed całą radą- odparłem z wyrzutem- Ale to ty najpierw chciałeś ją upokorzyć wciskając do ręki ten durny papier co to niby ja ci dałam- skwitowała jak zwykle szczerze, aż do bólu Lilith- Mniejsza z tym, jak jej idzie? - zapytałem licząc na to, że niebawem przebiegnie do mnie i będzie błagała, żebym jej pomógł- Radzi sobie świetnie- właśnie skończyła pracę na dziś i już wyszła- odparła, a ja poczułem, że zaraz trafi mnie szlag.
               Nie mogła sobie radzić, nie bez żadnej wiedzy- Niemożliwe- wysyłałem, a ona znowu się uśmiechnęła- Pomagałaś jej! - zarzuciłem jej, a Lilith spojrzała na mnie oburzona - Nie przełożyłam ręki do jej pracy- odparła z urazą- Przyznaj po prostu, że źle ją oceniłeś i wcale nie jest taka bezradna i naiwna jak myślałeś co? - dobiła mi ćwieka i wyszła z mojego gabinetu trzaskając drzwiami.
               Może rzeczywiście Lil ma rację i nie doceniłem potomkini Shar jak należało. Nie ma jeszcze nic straconego. Niedługo wielki bankiet. Jeden taniec i znów będzie moja. Musi być. Na pewno będzie. Tylko skoro jestem tego taki pewny to dlaczego czuję taką niepewność?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top