Rozdział 4

                    Obudziłam się skoro świt. Sprawdziłam ostrożnie czy Armaro oddycha, ale jak na razie było z nim dużo lepiej. Otworzyłam cicho drzwi i weszłam do kuchni. Włączyłam ekspres i zaparzyłam kawę.
                 Pobiegłam po schodach na górę, by wziąć szybki prysznic. Kiedy wyszłam z łazienki wycierając włosy ręcznikiem, aż podskoczyłam, kiedy stanął przede mną Armaro. Kiedy zaskoczenie minęło uśmiechnęłam się do niego- Jak się czujesz?-zapytałam, a on machnął ręką- Jestem twardzielem- powiedział, a ja rzuciłam mu ręcznik- To skoro Ci lepiej weź prysznic i przyjdź na kawę twardzielu- odparłam i śmiejąc się poszłam do garderoby, by się ubrać.
                         Długo się nie zastanawiałam. Odkąd zostałam panią na stanowisku mój strój musiał być bardziej oficjalny. Lilith pokazała mi sklep, gdzie najlepsi projektanci tworzyli cuda z kawałków materiału. Najlepsze było to, że za nic nie trzeba było płacić. Największą zapłatą dla sprzedawców był nasz uśmiech i to słowo dziękuję. Pod tym względem kochałam piekło. Włożyłam czarną bluzeczkę i czarne obcisłe spodnie. Wybrałam drobne dodatki jak paseczek do spodni i naszyjnik z kamyczkiem. Zeszłam na dół i nalałam  do filiżanek kawy.
                  Chwilę później Armaro przyszedł do mnie. Był bez koszulki, a ja zdałam sobie sprawę, że przecież on nie ma tu ubrań. Pobiegłam do portalu- Dzień dobry szefowo- odparła Lilith- Cześć, jaka ze mnie szefowa, słuchaj mam sprawę, potrzeba mi w trybie ekspresowym męskich ubrać- odparłam, a ona skinęła głową- Mówisz i masz, za chwilę projektanci dostarczą ci kilkanaście kompletów garderoby męskiej- odparła i zniknęła w szklanej tafli.
              Nie minęło dwie minuty, a do mojego domu weszło trzech mężczyzn i chyba z osiem kobiet. Każda ciągnęła wieszak na kółkach na którym były koszule, koszulki, spodnie i na koniec ostatnia z kobiet miała ze sobą wieszak z bielizną. - Cudownie, bardzo dziękuję- odparłam klaskając w dłonie. - Nie ma problemu, to czysta przyjemność dostarczyć ubrania dla takiego klienta- powiedział jeden, a kolejni dwaj odparli- Qui- najwyraźniej byli to francuzi, chociaż język w piekle to była już tylko cudza fantazja, bo panował tu język uniwersalny i każdy rozumiał każdego.
                  Kiedy wszyscy wyszli podszedł do mnie Armaro i patrząc na ubrania zapytał- Dlaczego to robisz? - wzruszyłam ramionami- Nie lubię jak facet chodzi w gaciach po moim domu- odparłam chociaż wiedziałam, że nie o to mu chodziło, a on zaczął się śmiać i wybierając pierwsze lepsze ciuchy poszedł do sypialni w której spędził noc.
                       Nie zamknął drzwi, a ja po chwili zerknęłam przez nie. Miał już na sobie spodnie i właśnie zakładał koszulkę. Skrzywił się leciutko, kiedy materiał koszulki dotknął jego pleców. - Bardzo cię boli? - zapytałam, a on spojrzał na mnie i pokręcił głową- Nie ma o czym mówić- zbył mnie. 
                   Uśmiechnęłam się do niego. - Powiesz mi jak udało Ci się przekonać Lucyfera by mnie uwolnił? - zapytał, a ja lekko poprawiłam włosy- Właściwie to on nic o tym nie wie- odparłam, a on nagle zbladł- To co znowu będę miał kłopoty? - zapytał, a ja podeszłam do niego bliżej- Tak się składa, że jestem współwłaścicielką piekła i po połowie od teraz rządzę piekłem- wyjaśniłam, a on usiadł na łóżku z wrażenia i popatrzył na mnie z zaskoczeniem i zrozumieniem- To ty mnie uwolniłaś- jakby sam odpowiadał na jakieś pytanie w głowie.
                          Potwierdziłam skinieniem. - Dlaczego? - zapytał, a ja rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Bo mam w tym interes- odparłam, a on zaśmiał się- Czyli nie chodziło Ci o mnie? - zapytał, a ja odwróciłam się plecami do niego- Nie dodawaj sobie- odparłam, chociaż właściwie po części chodziło mi o niego. - Możesz mówić co chcesz i tak wiem swoje- odparł- Daj już spokój i choć na śniadanie, bo nie mamy czasu- odparłam, a on - My? Czasu na co? - zapytał, a ja odwróciłam się  i patrząc na niego z zadowoleniem i odparłam- Od dnia dzisiejszego zostajesz moim asystentem i prawą ręką do wszystkich spraw papierkowych- odparłam i klepnęłam go leciutko w ramię.
                        Uśmiech od razu pojawił się na jego twarzy- Ty jesteś niesamowita- odparł, a ja odrzuciłam włosy z ramienia i puszczając mu oczko odparłam- No wiem- potem oboje zaczęliśmy się śmiać.- A skąd ty wiesz, że się na tym znam? - zapytał- Dostałam ciekawe rekomendacje- odpowiedziałam, a on żachnął się - Ech ta Lilith- ruszyłam do kuchni, a on poszedł za mną- Powiem Ci, że w tych rurkach wyglądasz smakowicie- usłyszałam nagle i odwróciłam w jego stronę odruchowo klepiąc w klatkę piersiową.
                  On schylił się lekko i syknął z bólu. Zakryłam usta dłonią i doskoczyłam do niego- Jejku strasznie cię przepraszam, bardzo boli? - zapytałam, a on złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie- Czyli jednak się o mnie martwisz- odparł patrząc mi w oczy. Nie umiałam go znienawidzić, mimo tego, że dawniej próbował mnie zgwałcić.
                   Myślę, że odpokutował za to kilka razy podczas tych okrutnych tortur. Po za tym zmienił się. Był bardziej tajemniczy. - No... Jeee.. steś dla mmm.. nie... Jak przyjaciel- jąkałam się, bo to jak był teraz blisko odbierało mi oddech.- No to jest już jakiś krok na przód- powiedział i puszczając mnie usiadł do stołu. Chwyciłam filiżanki i wylałam z nich kawę do zlewu, bo już wystygła. Nalałam nowej, gdy tylko się zaparzyła, a Armaro w tym czasie szykował śniadanie.
                  Super było patrzeć jak sam, bez żadnych czarów zrobił gofry i bitą śmietanę. Wyjęłam z lodówki świeże truskawki, maliny i jagody. Postawiłam je na stole. - Buon appetito- powiedział podając mi talerz z trzema goframi -  Mille grazie- odparłam uśmiechając się i zabrałam się za jedzenie. Armaro chwilę przyglądał mi się, a w jego oczach widziałam ten lekki błysk jak wtedy, gdy coś między nami było. Potem sam zaczął jeść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top