Rozdział 269
Kobieta wsunęła telefon do kieszeni i spojrzała na kolegów.
- Nawet jeśli pedałek robi sobie jaja, to wolę tam pojechać niż wkurwiać Szwarca. - Przyznał Hubert. Koledzy szybko go poparli.
- Skoczę mu po tą broń i możemy jechać. - Rzuciła Jureszko i oddaliła się od grupy policjantów.
---
Krystian odetchnął drżąco. Wykręcił kolejny numer.
- ...Halo? - Spytał jakiś męski głos.
- Cześć, stary... - Westchnął chłopak. - Dalej robisz w kryminalistyce? - Zapytał.
- No tak. Coś się stało?
- Potrzebuję, żebyś oddał mi przysługę...
---
Policjanci wsiedli do samochodu i zapięli pasy.
- Macie broń i kamizelki, nie? - Zagaiła kobieta.
- Po cholerę? - Odparł Andrzej.
- Stary... Jeśli pedałek jest w stanie wskoczyć Szwarcowi do łóżka, żeby kogoś tam ściągnąć to znaczy, że sprawa jest poważna. - Wymruczał Hubert. - A przynajmniej na taką wygląda. - Dodał po chwili. Justyna pokiwała tylko głową.
Jacek bez słowa wyjechał z policyjnego parkingu.
---
Chłopak zakaszlał i wybrał trzeci już numer. Osoba odebrała po trzecim sygnale.
- Cześć. - Ziewnął głos. - Myślałem, że już się nie odezwiesz. - Zaśmiał się cicho.
- Masz czas? - Spytał policjant.
- Odsypiam akcję... A raczej odsypiałem. - Wymruczał.
- Potrzebuję, żebyś oddał mi przysługę...
---
- To chyba gdzieś tu... - Wymamrotała kobieta uważnie rozglądając się wokół. Paręnaście metrów dalej widzieli leśniczówkę, którą wcześniej zauważyli na mapie okolicy.
- Dalej nie pojedziemy. - Oznajmił Jacek. - Podwozie tego nie wytrzyma. - Dodał.
- Czyli co? Wysiadamy? - Spytał Andrzej.
- Mhm... - Westchnął kierowca i zaparkował na poboczu. Wysiedli z samochodu.
Justyna rozejrzała się.
- Krystian! Jesteś tu?! - Krzyknęła. Nikt jej nie odpowiedział. Nagle jej uwagę przykuł ruch w zaroślach. - Stój! - Ryknęła i sięgnęła po broń. Ruszyła w tamtą stronę.
Im bliżej jednak była, tym bardziej zwalniała kroku. Nagle zmarszczyła brwi. Słyszała dziecięcy płacz. Tego była pewna.
- ...Krystian? - Spytała cicho z bronią wymierzoną przed siebie. Nagle jakaś sylwetka wyłoniła się z drzew przed nią. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznała w tej sylwetce swojego znajomego z komendy. Odetchnęła z ulgą. - Dlaczego nic nie mówisz? - Spytała zirytowana. - Jeszcze chwila i dostałbyś kulkę!
- Co miałbym niby powiedzieć? - Wykrztusił chłopak.
- Rany, na żywo brzmisz jeszcze gorzej niż przez telefon... - Skomentował Andrzej. - Dobrze się czujesz? - Spytał jeszcze.
- Nic mi nie jest... - Wymruczał chłopak i wyszedł do nich na polanę. Szczęki policjantów prawie zderzyły się z miękką trawą pod ich stopami. Justyna aż cofnęła się o parę kroków.
- ...Ja pierdolę, wyglądasz jakby napadła cię horda zombie. - Rzucił cicho Jacek. Zlustrował wzrokiem ciało Górskiego. Cała jego twarz była posiniaczona i podrapana. Tak samo jak ręce. Zaschnięta krew znaczyła jego skórę. Koszulka i spodnie były całe mokre od mieszaniny krwi i potu. A chłopak wyglądał jakby nie spał od dobrego tygodnia.
- Dzięki... - Wymamrotał. - Macie tą broń dla mnie? - Spytał jeszcze umęczonym głosem.
- T-ty jesteś pewien, że nic ci nie jest? - Wyjąkała kobieta. A gdy poczuła jego zapach była pewna, że długo nie zapomni tej chwili. Zatkała usta i nos rękawem. - Chłopie, pachniesz jak całe krematorium-! - Wykrztusiła. - Co ci się stało?! - Dopytała jeszcze.
Hubert zbliżył się do niego, żeby podać mu pistolet. Chłopak wyciągnął rękę po broń. Kalicki aż wzdrygnął się gdy jego wychłodzone ciało napotkało gorącą barierę wciąż rosnącej temperatury policjanta.
- Krystian, ja stąd czuję jaką ty masz gorączkę. - Wymamrotał mężczyzna. - Ty naprawdę powinieneś jechać do szpitala. - Dodał jeszcze.
- Nie, najpierw muszę dopiąć wszystko tutaj... - Rzucił młodszy.
- Ja pierdolę, co ty masz na szyi?! - Spytał Andrzej. Skóra wokół urządzenia była ewidentnie uszkodzona. Nawet on był w stanie to stwierdzić.
- Uwierz, nie chcesz wiedzieć. - Wymamrotał chłopak. - ...Chodźcie. - Westchnął i powłócząc nogami wrócił między drzewa. Zebrani popatrzyli po sobie, a potem poszli za nim.
Znaleźli się na malutkiej polance osłoniętej przez drzewa.
- O kurwa... - Wyszeptali policjanci gdy zauważyli kilkanaście małych dzieci drzemiących w najlepsze na leśnej ściółce.
- Teraz mi wierzycie? - Spytał ponuro chłopak.
- Nic im nie jest? - Zapytał Jacek.
- Nie. Są głodne, spragnione i zmęczone. Chyba tyle. - Westchnął ciężko. - Zadzwoniłem już po karetkę, zaraz powinni być. - Mruknął.
- A pro po zmęczenia... Kiedy ty ostatnio spałeś? - Spytała cicho Justyna. Skrzyżowała ręce na piersi i wlepiła w niego swój zmartwiony wzrok.
- Dwa dni temu? Trzy? Nie wiem ile szliśmy. - Wymamrotał młodszy.
- Ja pierdolę, chłopaku... - Westchnął Andrzej. - I nie wpadłeś na pomysł, żeby zadzwonić do Szwarca albo Zarębskiego? - Spytał. Krystian po prostu podszedł do niego i wymierzył celny cios w jego szczękę.
- Pojebało cię?! Za co to było?! - Obruszył się Jacek. Chłopak pokazał mu historię połączeń.
- Patrz! - Syknął. - Patrz ile razy wydzwaniałem całą komendę. Patrz, ile razy! KAŻDEGO! KAŻDY NUMER, KTÓRY ZNAŁEM!! - Ryknął. - Czemu nikt mi nie pomógł, co?! CZEMU, KURWA?! - Wrzasnął. Policjanci popatrzyli na siebie.
- To Szwarc do ciebie nie dzwonił? - Spytał cicho Hubert.
- Niby dlaczego miał do mnie dzwonić?! - Warknął chłopak. Policjanci popatrzyli po sobie.
- Kiedy ty pojechałeś je ratować? - Zapytała Justyna głową wskazując nadal śpiące dzieci. Krystian prychnął.
- Widzisz, moja droga... Ja nie pojechałem ich ratować. Jakiś skurwiel napadł mnie wieczorem. I ocknąłem się w samochodzie. Związany, zakneblowany, z workiem na głowie. - Wysyczał. Policjanci pobledli.
- Czekaj... Kiedy cię porwano?
- Skąd mam wiedzieć?! Tydzień temu? Może dwa?! Nie wiem! - Warknął. Nagle zerknął na telefon. A konkretniej na datę. - Jeśli dobrze kojarzę, to ostatni dzień jaki pamiętam to wtorek... a dzisiaj jest poniedziałek... Czyli wychodzi na to, że tydzień. - Wymruczał.
- Krystian... - Zaczęła cicho Justyna.
- Co?
- Na komendzie nikt nie wie, że cię porwano. - Zakończyła.
- Jak. Kurwa. Nie wie?! - Ryknął chłopak. - OD JEBANEGO TYGODNIA NIE DAWAŁEM ZNAKU ŻYCIA! Czy to nie jest wystarczający powód na JEDEN, PIEPRZONY TELEFON?! - Wrzasnął i nagle zgiął się pod zmasowanym atakiem duszącego kaszlu.
Chłopak nie mógł przestać kaszleć. Justyna położyła rękę na jego plecach i zaczęła delikatnie je gładzić.
Po dłuższej chwili policjant zaczerpnął głębszy oddech i wyprostował się. Kobieta poczuła za to, jak coś rusza się pod jej dłonią.
- Em, Krystian...? Nie chce cię martwić, ale coś po tobie chodzi. - Wymamrotała.
- Co ty nie powiesz...? - Sarknął młodszy i zdjął z siebie koszulkę. Kobieta przez chwilę wpatrywała się w jego nagie plecy, a potem pobiegła w krzaki zwrócić ostatni posiłek. Hubert zacisnął powieki i odwrócił głowę, Jacek zgiął się pod wpływem mdłości, a Andrzej, który dopiero co podniósł się z trawy po otrzymaniu ciosu błyskawicznie wrócił do pozycji poziomej.
***
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top