Rozdział 268
Nagle usłyszał krzyk, a potem płacz. Odwrócił się zauważył, że jeden maluch przewrócił się i nie może wstać. Podszedł do niego i pomógł mu stanąć na nogi. Malec rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Noga mnie boli! - Skarżył się. Krystian złapał go za kończynę lecz od razu cofnął rękę gdy mały zawył z bólu. Chłopak tylko westchnął, a potem wziął małego na barana i podjął przerwaną wędrówkę. Poszkodowany przytulił się do ciepłych pleców policjanta i już po chwili drzemał spokojnie ze łzami powoli zasychającymi na jego policzkach.
,,Przysięgam, jeśli tam na górze jest jakiś bóg, to własnoręcznie rozerwę go na strzępy. Za to wszystko, co się tu dzieje. Za całe moje pieprzone życie. Za każdą łzę, którą wylały te dzieci podczas tego koszmaru. Za każdego policjanta, który nie odebrał telefonu. Za wszystko to, co się dzieje... Chociaż wątpię, czy on w ogóle istnieje...", myślał machinalnie stawiając kolejne kroki. Nie wyrabiał już nerwowo. Dzieci robiły się coraz głośniejsze. A on był głodny, spragniony, wycieńczony, ranny i chory. Coraz częściej walczył o oddech z duszącym kaszlem, cały dygotał z zimna. Chociaż nie był do końca pewien czy było to spowodowane jego gorączką, czy faktyczną temperaturą.
---
Znów usłyszał jakiś jęk gdy kolejne dziecko znów przewróciło się ze zmęczenia i westchnął po raz kolejny. Plus całej sytuacji był taki, że powolutku robiło się coraz jaśniej... Chociaż może to jego mózg płatał mu figle? ...w sumie to był w stanie uwierzyć we wszystko.
- ...Daleko jeszcze? - Mruknęło nagle jakieś dziecko za nim. Chłopak ciężko westchnął. Słyszał to pytanie chyba już milion razy.
- Nie wiem. - Odmruknął po raz milionowy.
- Wolałem być w tamtym domu! Przynajmniej nie musieliśmy iść! I dawali nam jeść-! - Krzyknęło dziecko. Krystian w ułamku sekundy odwrócił się i złapał je za ubranie. Podniósł malca nad ziemię i nim potrząsnął.
- TO SOBIE TAM WRÓĆ! - Ryknął na całe gardło, aż ptaki zerwały się z gałęzi nieopodal. - JEŚLI TAK WAM ŹLE, TO PROSZĘ BARDZO, WRACAJCIE! - Wrzasnął. - MOGŁEM WAS ZOSTAWIĆ I IŚĆ SAM! ALE NIE-!! BO MUSIAŁEM WAM, KURWA, POMÓC! JAK PIEPRZONY POLICJANT, KTÓRYM ZOSTAŁEM SAM NAWET NIE WIEM DLACZEGO! URATOWAŁEM WAS STAMTĄD, CHOĆ WCALE NIE MUSIAŁEM! WIĘC MACIE SIĘ ZAMKNĄĆ! - Zakończył i dysząc ze wściekłości odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Usłyszał za sobą płacz przerażonych dzieci.
W końcu zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Popatrzył na nie. Te w odpowiedzi zbiły się w małą, przerażoną kupkę wpatrzonych w niego oczu. Chłopak ciężko westchnął.
- Przepraszam... - Zaczął w końcu cicho. - Wiem, że jesteście zmęczone... Ja też jestem... Jestem głodny, chce mi się pić... Nie mam sił stać na nogach... Ale jeśli teraz się zatrzymamy, to nigdy nie wrócimy do domu... - Wymamrotał i spojrzał na nich umęczonym wzrokiem. - Wytrzymajcie jeszcze trochę, dobrze? - Poprosił. Dzieci nieco się uspokoiły. Pokiwały głowami.
- T-tatusiu? - Zagaiła Amelka.
- Huh?
- Co to takiego? - Spytała wskazując na coś za jego plecami. Chłopak odwrócił się i zmrużył oczy. Dopiero po chwili zauważył jakieś światło. Zmarszczył brwi.
- Bądźcie cicho. - Rzucił zniżając głos. Powoli podjął wędrówkę. Z każdym jego krokiem noc coraz bardziej ustępowała porannej szarości. Chłopak odetchnął z ulgą. Przynajmniej nie będą potykać się o własne nogi.
W końcu dotarli do jakiegoś budynku. Był zrobiony z drewna. I wyglądał na nowy. Chłopak zmrużył oczy. Po chwili zorientował się, że światło, które widział to odbicie promieni słonecznych od szyby domku. Zmarszczył brwi. Nagle wyciągnął telefon. Z głośno walącym sercem uruchomił urządzenie i sprawdził mapę. Nie mylił się! Znał to miejsce! Był tu na akcji parę tygodni temu. Znajdowali się właśnie koło leśniczówki. Sprawdził jeszcze zasięg. Też był. I to nawet dobry! Poczuł jak łzy napływają mu do oczu.
- Możecie tu odpocząć. - Powiedział szybko i odszedł na parę kroków. Wybrał numer Bartka. Modlił się, żeby ten odebrał. Nic. To samo zrobił z numerami szefów i przyjaciół. Nikt nie odpowiedział. Przeglądał swoją listę kontaktów coraz bardziej zdesperowany. Nagle zauważył numer Justyny. Poprzednim razem nie odebrała. Może teraz się uda...? Naprawdę nie chciał tego przyznać, ale jeśli ona nie odpowie, będzie skazany radzić sobie sam. Mógł zadzwonić na numer alarmowy, ale zanim wszystko by załatwił minęłoby zdecydowanie za dużo czasu. Westchnął i wybrał ciąg cyferek.
- Czego chcesz? - Spytał kpiący głos po drugiej stronie. Chłopak mimowolnie odetchnął z ulgą, żeby zaraz się rozkaszleć.
- Justyna? - Zapytał. Zapanowała krótka cisza.
- Dziwnie brzmisz. - Rzuciła po chwili kobieta. - Czemu do mnie dzwonisz? - Sarknęła od razu. - Nie wiem... Górski do mnie zadzwonił. - Rzuciła nagle do kogoś obok.
- Hej, pedałek! - Zaśmiał się Hubert.
- Kurwa, nie mam czasu na wasze pierdolenie! - Ryknął do słuchawki. Policjanci zamilkli. - Wyślę wam pinezkę z lokalizacją. Potrzebuję karetek i policji. I antyterrorystów. NA WCZORAJ! - Dodał wściekły.
- Woah... Co, w końcu wściekłeś się na Szwarca? - Zarechotał ktoś jeszcze. ,,No pięknie, kurwa.", pomyślał chłopak gdy zorientował się, że cała ekipa homofobów przysłuchuje się rozmowie.
- Nie wkurwiaj mnie! - Warknął. - Justyna, proszę... Potrzebujemy pomocy. Próbowałem wydzwonić każdego na komendzie, tylko ty odebrałaś... Błagam, mam ze sobą porwane dzieciaki i-
- Czekaj... Co-? - Dopytała kobieta od razu zmieniając nastawienie. - Jak-? Skąd-?!
- Długa historia, naprawdę nie mam czasu jej teraz opowiadać. Błagam, potrzebuję karetki. Te dzieci są w opłakanym stanie. - Wykrztusił. - Proszę. One poumierają jak im nie pomożesz. - Dodał czując jak gula staje mu w gardle. - Proszę cię.
- Niezły żart, pedałek! - Rzucił Jacek. - Rozłącz się, niech sobie popłacze. - Dodał w stronę koleżanki.
- Proszę-! ...Błagam, zrobię co chcecie! - Rzucił w końcu. - Zwolnię się, przeniosę, zmienię komendę, nie wiem-! ...Wskoczę Szwarcowi do łóżka-! Cokolwiek zechcecie, zrobię to-! Proszę, błagam, pomóżcie-! - Wykrztusił zdesperowany do granic możliwości.
- Ej, on chyba naprawdę mówi poważnie. - Rzucił Hubert. Jego głos nie był już taki pewny.
- Mówię poważnie! - Zapewnił gorączkowo. - Proszę!
- P-proszę pana? - Zagaiło jakieś dziecko. - Jego noga coraz bardziej go boli. - Rzucił i pokazał na kolegę, który wcześniej się przewrócił. Malec płakał w niebogłosy zwinięty w kuleczkę na ziemi.
- To te dzieci? - Spytała Justyna. Brzmiała na zmartwioną.
- Tak! - Zapewnił chłopak. - Proszę... One naprawdę potrzebują pomocy...
- No dobra, przyjedziemy. - Westchnęła w końcu.
- Dziękuję... - Wykrztusił chłopak. - Weźcie mi broń. - Poprosił jeszcze.
- Jasne. - Rzuciła kobieta.
Po chwili jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w uszach policjanta był dźwięk przerwanego połączenia.
***
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top