Rozdział 263
W końcu porywacze zostawili ich w spokoju. Krystian odetchnął i oparł głowę o ścianę. Chwilę wpatrywał się w ciemność aż jego wzrok się do niej przyzwyczaił. Zdziwił się widząc jak wysoki był tutaj sufit. Zaczął omiatać pomieszczenie wzrokiem. Po prawdzie nawet nie wiedział dlaczego to robi. Nagle coś rzuciło mu się w oczy. Małe, zakratowane okienko. Wpatrywał się w nie dłuższą chwilę aż w końcu dotarło do niego, że to faktycznie się tam znajduje. Zmrużył oczy. Okienko było małe, ale byłby w stanie się przez nie przecisnąć. Problem był taki, że było pod samym sufitem. Dosięgnąłby do niego gdyby stanął centralnie obok i wyciągnął ręce w górę. Pozostawał jednak inny problem. A może i kilka. Po pierwsze, w pomieszczeniu byli też inni więźniowie. I wiedział, że jeśli sam się wydostanie, a nie pomoże innym, ci momentalnie zawiadomią porywaczy. Po drugie, musiałby znaleźć coś czym mógłby odpiąć łańcuch ze swojej ręki. Po trzecie, w pomieszczeniu było ciemno. A on potrzebował światła, żeby widzieć jak ma odczepić się od ściany. Po czwarte, na jego szyi wciąż znajdowała się ta paskudna obroża. A on zdecydowanie nie chciał po raz kolejny dostać prądem. Westchnął cicho. Z drugiej jednak strony, okienko nie miało szyby. Nie wiedział czy to zaleta, czy wada. Jednakże wystarczyłoby wyjąć kratkę, przecisnąć się i byłby wolny. Mimowolnie sprawdził kajdanki na ręce. Były wykonane z metalu, ciężkie i grube. Potrzebowałby klucza. Albo kawałka drutu. Żałował, że nie miał ze sobą jakieś spinki do włosów. ,,Postanowione, od teraz zapuszczam włosy.", pomyślał z goryczą. ,,Albo będę nosił chociaż ze dwie spinki w kieszeni, tak na wszelki wypadek.", dodał po chwili wyobrażając sobie siebie w długich włosach. Poczuł jak coś chodzi po jego plecach i przycisnął się do ściany, żeby zabić tą cholerną larwę. Po tej akcji z paleniem zwłok nadal miał tych oślizgłych lokatorów na swoim ciele. Chociaż może już mu się to wydawało-? Może zaczynał wariować...? Nienawidził ściany, do której był przykuty. Była lodowata i cholernie gruba. Ciężkie, kamienne cegły były połączone czymś w rodzaju betonu czy zaprawy. Mimo tego miał wrażenie, że nie jest ona zbyt szczelna, bo co chwilę czuł podmuchy wiatru dochodzące od jej strony. Musiała być w jakiś sposób uszkodzona. Miał nadzieję, że uda mu się to jakoś wykorzystać.
Westchnął cicho i przymknął oczy. Skulił się nieco, bo było mu cholernie zimno i spróbował zasnąć. W końcu jeśli miał zamiar przeżyć musiał wygrać. A wiedział, że nie zrobi tego zasypiając ze zmęczenia na ringu.
<><><>
Bartek wszedł do domu powłócząc swoimi nogami. W progu przywitał go wygłodniały i spragniony pies, który widząc domownika dosłownie oszalał. Prawie staranował policjanta. Bartek musiał oprzeć się o ścianę, żeby Lucy go nie przewrócił. W końcu udało mu się odpędzić psa, a potem przejść do kuchni, dać mu jeść i pić, i wypuścić na chwilę na ogród. Rozejrzał się. Wszystko było dokładnie tak, jak w chwili gdy wychodził z domu. Wrócił do kuchni i zrobił sobie szybką kolację. Ledwo stał na nogach. Te zaległe raporty dosłownie nie miały końca. A jakby tego było mało, utknęli w martwym punkcie w sprawie Amelki. Mimo tego, Szwarc nadal nie chciał angażować Krystiana. Zbytnio bał się o swoją 'reputację', żeby się tym przejąć. Bartek westchnął. Zrobił sobie jeszcze kubek herbaty. Zjadł wszystko, a potem posprzątał po sobie. Otworzył zmywarkę i nieco się zdziwił. Być może się mu tylko wydawało, ale miał wrażenie, że wszystkie naczynia zostały w dokładnie takim samym ułożeniu. Żadnych nie ubyło i żadnych nie przybyło. Zmarszczył brwi. Czyżby młodszy znów miał swój dietetyczny kryzys? Miał zamiar do niego iść gdy nagle usłyszał wściekłe szczekanie psa dochodzące z ogrodu. Zerwał się z miejsca i wybiegł przez drzwi tarasowe. Lucyfer gonił jakieś bogu ducha winne zwierzątko.
- LUCYFER! - Wrzasnął mężczyzna. Pies nawet na niego nie spojrzał, więc Bartek rzucił się w pogoń.
Złapał zwierzaka przy płocie, a potem trzymając mocno jego obrożę zawlókł go z powrotem do domu. Na następny raz weźmie go na smycz i po prostu pójdzie z nim na spacer.
Wpuścił go do środka, a potem dokładnie zamknął drzwi tarasowe i zasunął zasłony. Psiak do reszty się rozbrykał. Biegał po domu jakby miał zamontowany motorek. Bartek podrapał się po głowie. Uzupełnił miski psa, a potem ruszył na górę. Cały się lepił. Marzył o prysznicu i o łóżku.
Wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Zanim zdążył odejść od nich na choćby jeden krok coś zaczęło się do nich dobijać. Otworzył więc je i zobaczył zrozpaczonego psiaka.
- No co? - Zacmokał zmęczony. W końcu westchnął i odsunął się z przejścia. - Chodź. - Wymruczał. Pies wszedł do jego pokoju, a policjant zostawił mu uchylone drzwi, na wypadek gdyby ten chciał iść coś zjeść w nocy.
Bartek wziął swoje rzeczy i poszedł pod prysznic. Ciepła woda była dla niego jak spełnienie marzeń po tym długim, cholernie wyczerpującym dniu. Z westchnięciem pełnym ulgi i zadowolenia namydlił się i spłukał z siebie pianę. Zakręcił wodę i zgarnął ręcznik. Owinął się w nim w biodrach i stanął przy zlewie, żeby umyć zęby. Posłał swojemu odbiciu zmęczony uśmiech. Mężczyzna w lustrze odpowiedział mu tym samym.
Gdy w końcu wyszedł z łazienki zastał niecodzienny widok. Lucyfer ułożył się wygodnie na jednej połowie jego łóżka. Gdy zorientował się, że człowiek się na niego patrzy zaczął machać ogonem i odwzajemniać spojrzenie. Mężczyzna zamrugał. W końcu westchnął cicho, akceptując warunki zwierzaka. Podszedł do łóżka i wsunął się pod kołdrę. Westchnął cicho, ewidentnie zadowolony. Zamknął oczy. Po chwili poczuł jak psiak niepewnie go wącha, a potem powoli i delikatnie kładzie pysk na jego klatce piersiowej. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i delikatnie objął psa ramieniem. Ten drgnął, lecz potem rozluźnił się. Wtulił się w człowieka i zamknął oczy. Bartek uniósł drugą rękę i zaczął powoli gładzić jego ciemny łeb.
- Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak strasznie się czujesz... - Zaczął nagle. Psiak spojrzał na niego. - Miałeś wszystko, a teraz wychodzi na to, że wszystko tracisz... - Westchnął. Nagle dotarło do niego, że on też był w takim miejscu. Zagryzł wargę. Pies polizał go po nadgarstku gładzącej go ręki. Starszy westchnął. - Może i było chujowo... Ale w końcu trafiłem na swoje miejsce... I jestem pewien, że wszystko się ułoży. - Uśmiechnął się, przekręcił na bok, przytulił psa i zapadł w sen.
***
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top