Rozdział 20
Wróciłam z Lucyferem do jego domu. Nie chciał bym była w nim całkiem sama, dlatego nie poszedł do pracy. Siedział w kuchni i powoli sączył whisky, tak jak lubił. Jego oczy nie pokazywały niczego poza obojętnością.
Trudno było coś wyczytać z jego twarzy, ale jedno było pewne- dręczyło go to, że nie potrafił mnie ochronić. - Nie siedźmy tutaj, może zajrzymy razem do biura co? - zaproponowałam, bo potrzebowałam się czymś zająć. - Jasne, skoro tego chcesz - odparł i wzruszając ramionami ruszył do portalu i zapukał sześć razy, a potem wszedł przez portal, a ja za nim.
W biurze było mnóstwo papierów. Skupiliśmy się na nich i po godzinie mieliśmy je uporządkowane. Poszliśmy więc do mojego biura.
Tam poczułam dziwne prądy. Lucyfer wszedł do środka, a ja poczułam jak coś mnie blokuje. - Lucyfer nie! - krzyknęłam, a wtedy z nikąd pojawiła się zakapturzona postać.
Niszczyciel. Lucyfer wykonał szybki unik i trafił napastnika ognistą kulą. Stałam szukając jakiejś broni, gdy przypomniałam sobie o meczu archanioła, który schowałam w biurku u Lilith.
Jakoś nie chciałam go oglądać. Wybiegłam do sali rejestracji i dopadłam do Lilith. Była mocno zaskoczona. Jednak ja szarpnęłam szufladę i wyciągając z niej miecz ruszyłam na powrót do swojego gabinetu.
Lucyfer leżał na podłodze i z trudem unikał ciosów Bena. W końcu cisnął nim z nadludzką siłą o ścianę i podniósł się na równe nogi. Walka zaczęła się na nowo. Wybiegłam w głąb gabinetu i w tym samym momencie Ben zaatakował. Mnie.
Rzucił we mnie ostrzami o białym kolorze. Lucyfer znalazł się przede mną i przyjął je na siebie. Wtedy ja wskoczyłam zza niego i zatrzymując na sekundę czas rzuciłam ostrzem trzymanym w dłoni trafiając wprost w serce Niszczyciela.
Wprost w serce mojego brata. Czas ruszył, a Ben upadł na podłogę nieruchomy. Po chwili jego ciało zniknęło zmieniając się w mgłę. Nie było nawet śladu jego krwi na podłodze. Zrobiłam coś z czym będę musiała dalej żyć, ale jak na razie odsuwałam od siebie tą myśl. Odwróciłam się roztrzęsiona do Lucyfera i zamarłam. Stał z rozpiętą koszulą, a rany jakie zadały ostrza były głębokie i krwawe. Podeszłam do niego i dotknęłam jego policzka dłonią - Lucy? Wszystko w porządku? - zapytałam, a on skinął głową i osunął się w moje ramiona - Lilith!!! - krzyknęłam tak głośno, że zleciało się pół straży - Pomocy, medyka szybko! - krzyknęłam i ochroniarze pobiegli po lekarza. Lucyfer był cały we krwi. Trzymałam jego głowę na kolanach i błagałam jego ojca, by pomógł mu wyzdrowieć.
# Od Autorki
Kolejny rozdział. Więcej nie piszę, bo jadę do pracy
Dawajcie gwiazdki i komentujcie
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top