Rozdział 90
Krystian wziął parę głębokich wdechów, żeby się uspokoić i choć trochę przygotować na to, co miał wkrótce zrobić.
- Przez jakiś czas żyłem na ulicy... - Zaczął nagle. Uznał, że to będzie najlepszy możliwy początek jego opowieści. - Byłem głodny, zmarznięty... nie miałem gdzie spać... Gdy jeden raz wszedłem do jakiegoś bloku, jedna kobieta wzięła miotłę i szturchała mnie. Chciała, żebym sobie poszedł. Wystraszyłem się, że zacznie mnie bić i... uciekłem... Znalazłem sobie ławkę w parku. Nie było tak źle... - Powiedział cicho, czując na sobie zszokowany wzrok swojego przyjaciela. - Była osłonięta od śniegu. Stała pod takim dużym drzewem. - Mruknął. - Głównym problemem był głód... Przyszedłem do jakiegoś marketu... Siedział pod nim jakiś facet... Chciałem stamtąd odejść, ale wtedy przywołał mnie do siebie... - Olo zacisnął szczęki. Był pewien, że to ten facet skrzywdził jego przyjaciela. - Spytał, czy też nie mam gdzie się podziać... I powiedział, żebym z nim usiadł... Zaczęło burczeć mi w brzuchu. Spytał, czy jestem głodny, a potem gdzieś poszedł. Wrócił niosąc w ręce reklamówkę z dwiema bułkami. Dał mi jedną. Zaczęliśmy rozmawiać... Mówił, że wie jak to jest, gdy dopiero zaczynasz... Wspomniał o jakimś mężczyźnie, który mu pomógł, gdy był w takiej samej sytuacji jak moja... A potem poprosił mnie, żebym też pomógł, gdy spotkam kogoś w potrzebie... Powiedział, że ma na imię Bartek... - Czekoladowe oczy delikatnie zaszkliły się na wspomnienie tamtego mężczyzny. - Spytał, gdzie spędzam noce... Powiedział, że ma dobre miejsce, ale musi się spytać, czy inni mnie tam przyjmą... Pozwolił mi się przespać obok siebie... Obudziliśmy się koło wieczora... Powiedział, że jestem jego talizmanem, bo kubeczek, do którego zbierał pieniądze był prawie pełen... Zabrał go i wrócił po chwili. Znowu dał mi bułkę. Powiedział mi, że tamtą noc będę musiał spędzić jeszcze na ławce, a potem zabierze mnie ze sobą... Przytulił mnie i powiedział, że jest ze mnie... dumny... bo dużo młodych osób popełnia samobójstwa... Nie radzą sobie na ulicy... Powiedział, że przetrwają tylko najsilniejsi... I widzi, że ja należę do tej grupy... - Szepnął. - Następnego dnia znowu do niego poszedłem. Zawinął mnie w koc i dał bułkę. Powiedział, że inni bezdomni zgodzili się, żebym z nimi zamieszkał. Polubili mnie. - Uśmiechnął się. - Pewnego dnia Bartek zapytał nagle dlaczego wylądowałem na ulicy... Opowiedziałem mu wszystko. Ten mnie przytulił i powiedział, że już nikt mnie nie dotknie... A potem sam zaczął opowiadać... Mówił, że żona wrobiła go w morderstwo ich syna... - Mruknął. Postanowił przemilczeć szczegóły. - Gdy skończył opowiadać zerknął do kubka i powiedział, że pójdzie poszukać jakichś butelek i puszek. Powiedział, żebym na siebie uważał... I... wtedy przyszedł on. - Zaczął wilgotnym głosem.
- Spokojnie... Nie bój się... - Szepnął Olo. Krystian jednak go nie usłyszał. Pochłonięty był przez wspomnienia.
- Był... taki miły... Dał mi jeść... - Sapnął. Łzy napłynęły do jego oczu. - Powiedział, że może dać mi jeszcze, ale muszę iść z nim... Powiedział, że możemy wziąć też coś dla tego miłego pana, który się mną zajmuje... - Zamknął oczy i wtulił twarz w ciepłe udo, służące mu obecnie za poduszkę. - Zgodziłem się... Zabrał mnie do jakiejś knajpy obok i wziął jedzenie dla mnie, i Bartka. Pomógł mi to zanieść, a potem pożegnał się i sobie poszedł... Bartek zapytał gdzie byłem... Po jego głosie dało się rozpoznać, że się wystraszył, gdy nie zobaczył mnie pod tamtym sklepem... - Uśmiechnął się smutno. - Podzieliłem się z nim jedzeniem, które dostałem. Spytał skąd je mam. Opowiedziałem mu o tamtym facecie. Bartek spytał czego chciał w zamian... Powiedziałem, że niczego... A on ostrzegł mnie... powiedział, że ludzie rzadko nie chcą nic w zamian... miał rację... - Szepnął. Łzy polały się po jego policzkach. - Najedliśmy się i poszliśmy spać. Obudziłem się pierwszy... Zobaczyłem tamtego faceta. Podszedł do mnie i spytał, czy nam smakowało... Uśmiechał się do mnie... - Szepnął drżąco. - Powiedział... że ma dla nas koc i trochę ubrań... ale, że muszę pójść z nim... Poszedłem... - Sapnął. - Obładował mnie torbami, a potem wziął część i zaniósł je ze mną do Bartka... Powiedział... że o czymś jeszcze... zapomniał... i żebym poszedł z nim... Zaczął czegoś szukać... Poprosił mnie, żebym sprawdził tył auta... a jak chciałem wysiąść... wbił mi igłę w szyję... - Zapłakał. - Chciałem się wyrwać... Naprawdę... Ale on był taki silny... I... Straciłem siły, a on zabrał mnie do tamtego burdelu... - Dokończył.
Olgierd siedział w szoku, mechanicznie gładząc ciemne włosy. Jak ktoś mógł... być takim skurwielem... Żeby wykorzystać tak drugiego człowieka?! JAK?!
Zazgrzytał zębami. Czuł jak jego krew wrze. Przysiągł sobie, że jak tylko się dowie, kto to był rozszarpie go na strzępy.
- Chodź tu... - Szepnął i podniósł chłopaka. Posadził go sobie na kolanach i mocno w siebie wtulił. - Nie bój się... Nikt nie zrobi ci krzywdy... Obronię cię. - Szepnął, wsuwając nos w miękkie, ciemne włosy. - Obiecuję. - Dodał. Przytulił policzek do jego głowy.
Krystian odetchnął drżąco. Zacisnął dłoń na ciemnej koszulce, w którą ubrany był jego stróż. Zamknął oczy i wygodnie ułożył się w jego ramionach. Wyglądało na to, że naprawdę nie chce zrobić mu krzywdy.
- Zjesz chociaż trochę? - Spytał z nadzieją. Chłopak wcisnął policzek w jego klatkę.
- Nie zrobisz mi krzywdy? - Zapytał drżącym głosem.
- Nie... Obiecuję. - Westchnął mężczyzna, ostatni raz mocno go do siebie tuląc. Bez trudu podniósł go i posadził obok siebie. Chłopak był lekki. Naprawdę lekki. Niepewnie wysunął dłonie po chłodny już obiad.
Olo pogłaskał go po głowie.
- Zjedz sobie i niczym się nie przejmuj... - Powiedział czule i sięgnął po koc. Szczelnie opatulił nim chłopaka, po czym zgarnął swój telefon. Wysłał nagranie Zarębskiemu.
:Ja
Masz. Zróbcie coś z tym.
Szef:
Szwarc ze mną jest. Może odsłuchać?
:Ja
Część historii Krystiana. Udało mi się ją z niego wyciągnąć, na razie nie chcę grzebać dalej.
Szef:
Bardzo jest źle?
:Ja
Okropnie. Chłopak boi się jeść, bo jakiś skurwiel go skrzywdził.
Szef:
Jedzeniem?
:Ja
Przesłuchaj to zrozumiesz.
Szef:
Dobra.
Jak z nim?
:Ja
Namówiłem go właśnie, żeby coś zjadł. Znalazłem sposób jak go uspokoić, więc na razie trzymam rękę na pulsie.
Szef:
Dobrze. Gdyby coś się działo to dzwoń.
:Ja
Jasne.
Szef:
Mam jeszcze jedną sprawę.
Mogę dzisiaj do ciebie przyjść? Chcę go zobaczyć.
:Ja
Szefie... Nie wiem czy to dobry pomysł. On boi się ludzi. Nie ufa im. Nie wiem jak zareaguje.
***
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top