Rozdział 179

Krystian stanął przy pierwszy murku i wdrapał się na niego. Wziął głęboki wdech i wskoczył na następny mur. Tak dotarł na sam szczyt i spojrzał przed siebie. Miał wrażenie, że widok był jeszcze piękniejszy niż za pierwszym razem. Usiadł na szczycie i wyjął paczkę papierosów. A przynajmniej taki miał zamiar. Zorientował się, że zostawił je w kurtce.
- Kurwa! - Warknął wściekły. Ze wszystkich tych emocji zapragnął zerwać się na równe nogi. Niestety nie przemyślał swoich czynów.
Owszem, udało mu się stanąć na nogi, ale w następnej chwili zachwiał się i poleciał w dół dwudziestometrowego muru. Z ust uciekł mu urwany krzyk. Pomyślał jeszcze, że przed swoją śmiercią chciałby pożegnać się z brunetem.

I gdy tak leciał w dół prawie że w zwolnionym tempie dostrzegał drobne detale, które zaczęły jeszcze bardziej mieszać mu w głowie. Delikatne, żółte promienie prześwitywały przez pnie drzew, tworząc piękny spektakl świateł. Gdzieś nad sobą słyszał śpiew ptaków. Nagle poczuł się spokojny. Zamknął oczy i poddał się grawitacji.
Wiatr przeczesywał jego włosy niczym przyjemnie chłodne palce.

Nagle otworzył oczy i odwrócił się w stronę ziemi. Wylądował w skulonej pozycji, z jedną dłonią opartą o miękką trawę, a drugą uniesioną w powietrzu. Jego oddech był szybki od emocji i adrenaliny. Serce biło mu w piersi jak oszalałe. Wbijał spojrzenie swoich rozszerzonych źrenic w trawę tuż pod sobą. Nie wierzył, że dalej żyje.

Chwilę zajęło mu dojście do siebie. Powoli stanął na swoje drżące nogi i spojrzał w górę.
- Ja naprawdę żyję czy umarłem i to tylko dziwny sen? - Spytał sam siebie. Jego głos również drżał. Miał jakąś dziwną barwę. Nie doczekał odpowiedzi. Adrenalina przyjemnie grzała jego żyły. Z zaskoczeniem odkrył, że jest... spokojny. Umysł miał czysty i przejrzysty.
Zapragnął znów to poczuć.

Wskoczył na mur i stanął na jego szczycie. Rozejrzał się. Teraz jednak nie patrzył przed siebie, a w dół. Znów nabrał wątpliwości czy na pewno nadal żyje. Wytyczył sobie drogę pomiędzy fragmentami muru. Ustawił sobie za cel przebyć ją całą bez zatrzymywania się. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, żeby ostatecznie oczyścić umysł. A następnie poddał się swojemu instynktowi. Wyłączył umysł. Przeskakiwał niczym kozica pomiędzy fragmentami ruin. Podciągał się na rękach, zeskakiwał na niższe partie. Parę razy nawet wskoczył na jakieś drzewo! Był w szoku, że tak potrafi.

W końcu znów dotarł do najwyższej części ruin. Tym razem się nie zawahał. Przyśpieszył jeszcze bardziej, a potem rzucił się w dół. Z ust uciekł mu radosny śmiech. Czuł się wolny jak ptak i spokojny niczym oaza na pustyni. Wiatr huczał wokół jego uszu gdy leciał na spotkanie z miękką, jasną trawą porastającą polanę.
Znów wylądował na miękkim podłożu. Jego usta zdobił uśmiech, a oczy lśniły wesołym blaskiem. Uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Nie pamiętał kiedy ostatnio jakaś głupota przyniosła mu tyle radości. Niestety, trochę się zmęczył, więc uznał, że najpierw odpocznie. Wspiął się na średniej wielkości mur i położył się na jego szczycie. Spojrzał w niebo. Było lazurowe, bez ani jednej chmurki zaburzającej ten piękny kolor. Jego serce było spokojne, a umysł ukojony i bystry niczym rzeka. Wyjął telefon i zaczął szukać jakichś sztuczek do nauki. Znalazł parę przewrotów czy innych trików, ale w oczy rzuciła mu się strona poświęcona bezpiecznej nauce parkour'a. Kliknął na link, podłożył sobie rękę pod głowę i zaczął czytać.

---

Znalazł parę sztuczek zapewniających bezpieczeństwo przy zeskakiwaniu z większych wysokości. Schował telefon i zapiął kieszeń. Zamknął oczy. Przypomniał sobie całą procedurę, od początku aż do końca. A potem zaczął praktykę.

<><><>

- Jesteś pewien, że nie chcesz nic jeść? - Zapytała troskliwie Luiza. Brunet pokręcił głową. Kobieta przytuliła go do siebie. - Chociaż herbaty ci zrobię. - Zaproponowała cicho. Biznesmen powtórzył swój gest. Natan pojechał podrzucić Amelkę do szkoły. Mała zdążyła się już uspokoić, rano była nawet zadowolona. Cieszyła się, że spotka swoich przyjaciół. Szkoda, że tego samego nie można było powiedzieć o jej ojcu. Aron czuł się jakby miał dobre 90 lat. Wszystko go bolało. W szczególności głowa, klatka piersiowa i brzuch. Jego matka czule gładziła jego plecy, przez co jeszcze bardziej chciało mu się płakać. Chciał przytulić się do swojego Kotka, którego jak na złość nigdzie nie było. Chłopak po prostu zniknął. Aron miał nawet ułożone dość długie, przepraszające przemówienie. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak na niego naskoczył. Może gdyby zachował się inaczej jego partner byłby teraz z nim? Byłoby po staremu...
W końcu zasnął, wykończony dobijającymi myślami. Nagle rozdzwonił się jego telefon. Luiza od razu porwała urządzenie i uciekła do kuchni, żeby dzwonek nie obudził jej syna.
- Halo? - Rzuciła.
- O, pani Luiza. Dzień dobry. - Odparł dziwnie znajomy głos po drugiej stronie. - Z tej strony Sebastian.
- Och, pamiętam cię. - Mruknęła. - Czym mogę służyć?
- Nie ma pani może Krystiana gdzieś pod ręką? - Spytał uprzejmie. - Od rana usiłuję się do niego dodzwonić. - Dodał przepraszająco. Kobieta westchnęła.
- Kochany, wybacz, ale nikt nie wie gdzie on się podział. - Rzuciła do telefonu.
- Jak to-?
- Widzisz, wczoraj strasznie się pokłócili... Krystian wrócił tylko na chwilę w nocy, jak wszyscy już spali. Wyszedł zanim się obudziliśmy. Nie mamy pojęcia gdzie poszedł. - Przyznała.
- Bardzo mi przykro... - Wymruczał blondyn. - U mnie niestety go nie ma. - Dodał.
- Wiem, domyśliłam się. - Luiza uśmiechnęła się smutno.
- A komenda? - Podsunął po chwili zastanowienia.
- Mają wolne. Niemożliwe, żeby tam był. - Westchnęła.
- Mimo wszystko, niech pani spróbuje. - Poprosił. - Już nie przeszkadzam. Do widzenia. - Pożegnał się grzecznie.

Luiza westchnęła. Może to wcale nie był taki głupi pomysł?
Wahała się chwilę, a potem wybrała numer.
- Piotr Zarębski, słucham. - Odparł głos po drugiej stronie.
- Dzień dobry, z tej strony matka Arona. - Mruknęła.
- Ach, witam. Czy coś się stało? - Spytał. Postanowił przemilczeć temat awantury, o której opowiedzieli mu dwaj policjanci.
- Chciałam spytać czy nie wie pan gdzie znajdę Krystiana. Wczoraj wieczorem wyszedł z domu. Wrócił w nocy i wyszedł wcześnie rano. Nikt nie wie gdzie może być. - Westchnęła. - Pewnie to zabrzmi dziwnie, ale martwię się o niego. - Wyznała jeszcze. - I ten blondyn chciał się z nim skontaktować.
- Przykro mi, ja również nie wiem gdzie może być... Zadzwonił do mnie rano, koło siódmej. Pytał czy nie mam dla niego jakiegoś śledztwa. Powiedział, że musi wyrwać się z domu. - Westchnął. Kobieta powtórzyła jego gest.

***

Do przeczytania,
- HareHeart


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top