Rozdział 165
Spadł na nich blady strach. Krystian bał się odwrócić. Olgierd natomiast zerknął za siebie. I zobaczył mężczyznę z dłonią trzymającą naładowany pistolet. Gdzieś w tle zamajaczył im zapach benzyny.
- Teraz ładnie wyjdziecie z samochodu. - Polecił facet. Policjanci nie mieli wyjścia. Wymienili ostatnie, przerażone spojrzenie. Nagle drzwi po ich bokach otworzyły się, a oni zostali wytargani na zewnątrz. Kolana młodszego policjanta zadrżały z przerażenia gdy zobaczył całe stado mężczyzn wokół siebie.
- Oddaj. - Wierzbicki wyciągnął przed siebie dłoń. Chłopak położył na jego ręce pistolet. - Grzeczny chłopiec. - Staruszek uśmiechnął się do niego. - Chodź, laleczko. - Zacmokał i wyciągnął do niego drugą dłoń. Czy policjant miał jakiś wybór...? Złapał dłoń staruszka. Poczuł podłużne, lodowate palce, które zacisnęły się na jego skórze z niewiarygodną wręcz siłą. Nie był w stanie powstrzymać cichego syku.
- Ale to delikatne. - Szepnął ktoś rozczulony.
- Przesłodki Szczeniak. - Mruknął ktoś inny.
- Chodź, Dziecino. - Zacmokał staruszek. - Nie chcemy, żeby laleczka nam zmarzła. - Wymruczał i pociągnął go za sobą. Wprost do paszczy lwa.
---
Staruszek usiadł na kanapie, a Krystian wyuczonym już gestem opadł na kolana tuż przy jego nogach. Zimne palce znalazły miejsce na jego karku.
- Nie siedź na podłodze, laleczko. - Cmoknął troskliwie mężczyzna. Złapał chłopaka i umieścił na swoich udach. - No, tak lepiej. - Uśmiechnął się, przejeżdżając palcem po jego policzku. Wierzbicki zapiął na jego szyi boleśnie znajomą, czarną obrożę. Od razu przyczepił do niej łańcuszek. Wyciągnął dłoń i objął palcami kark chłopaka. Przyciągnął do go siebie i wtulił w swoją klatkę piersiową.
Kątem oka zobaczył Olgierda, który stał obok kanapy, pilnowany przez jakiegoś całkiem młodego mężczyznę.
- Wódki. - Zażądał zachrypniętym głosem Wierzbicki. Nagle coś się poruszyło. Jakiś cień wypełzł z kąta pomieszczenia. Poruszał się na czworakach, z jedną, obślizgłą kończyną uniesioną w górze. Na niej znajdowała się tacka z kieliszkami i woreczkami z narkotykami. Istota idąc przybrała prawie że ludzką postać. Poruszała się ślamazarnie, a łańcuch zwisający z jej szyi co chwila obijał się o podłogę wydając mrożące krew w żyłach dźwięki. Ciemne, brudne włosy tej istoty były pozlepiane krwią, a ciało nie posiadało miejsca nietkniętego przez jakieś okrutne narzędzie. Wierzbicki wychylił się. Wziął dwa kieliszki. Do obu wlał wódkę. Z taką różnicą, że do jednego dodał narkotyki.
- Trzymaj, laleczko. - Zacmokał i podał policjantowi czystą wódkę. Sam wziął drink z "wkładką". Krystian próbował się opierać. Naprawdę próbował. Ale gdy mężczyzna sięgnął dłonią między jego nogi i zaczął gładzić wnętrze jego ud, wróciły mu wszystkie wspomnienia. Można powiedzieć, że wręcz cofnął się do tamtego stanu swojej psychiki. Grzecznie wypił podany alkohol. Starał się nie patrzeć na zwłoki dookoła. Naprawdę się starał. Lecz jego wzrok co jakiś czas jakby mimowolnie powracał do groteskowo powykręcanych zwłok. Parę z nich było świeżych. Inne były w stanie rozkładu... Jeszcze inne znajdowały się w dziwnych, przeźroczystych konstrukcjach. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to lodówki... A inne ciała... z nich zostały już tylko szkielety.
Nagle na drewnianych schodach rozległy się donośne kroki ciężkich butów. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna. W zasadzie to nastolatek. Z kamienną maską na twarzy podszedł do kanapy.
Od razu zauważył nowe twarze. Wyciągnął dłoń i bez pardonu zaatakował przestrzeń osobistą młodszego policjanta przeciągając palcami po jego bladym policzku.
- Ale ślicznotka. - Zamruczał. - Czyja? - Dopytał.
- Moja. - Odparł dumnie Wierzbicki. - A co? Chciałbyś taką? - Zapytał ze śmiechem.
- Pewnie, że bym chciał. - Szepnął nie spuszczając wzroku z policjanta. Olgierd stał obok kanapy. Tak blisko, a tak daleko... Tak bardzo chciał pomóc swojemu przyjacielowi, ale wiedział, że czego by nie zrobił, nic to nie da. A może jeszcze bardziej rozjuszyć ich porywaczy. Nagle poczuł palce wbijające się w jego kark. Mocna dłoń zmusiła go do zejścia na kolana. Stał w pozycji na czworaka. Zacisnął mocno oczy. Wiedział, co mu teraz zrobią. Zaraz jednak przyszło kolejne zaskoczenie. Zamiast spodziewanego gwałtu poczuł dwie, ciężkie nogi na swoich plecach. Odetchnął bezgłośnie. Słyszał jak staruszek dobiera się do ust jego przyjaciela i aż cały trząsł się z nerwów. Jak ktoś mógł zrobić im coś takiego? Tyle lat pracował w policji, a żadna, najbardziej brutalna sprawa nie mogła się równać z tym, przez co właśnie przechodzili.
- Jestem głodny. - Skomentował nagle jeden z siedzących mężczyzn. - Andrzej, weź zrób coś na kolację. - Poprosił. Wywołany mężczyzna wstał z kanapy po czym ku przerażeniu policjantów otworzył lodówkę i odkroił kawałek ludzkiego mięsa.
- Tylko dobrze je usmaż! - Krzyknął za nim jakiś otyły, posiwiały mężczyzna. - Nie chcę znowu jeść surowego! - Zawołał jeszcze. Wierzbicki zachichotał. Nalał kolejny kieliszek i wsypał do niego trochę narkotyków. Podsunął chłopakowi pod nos. Policjant mimowolnie zacisnął usta.
- Jak tego nie wypijesz to wezmę cię tu i teraz. Na tym stole. - Szepnął w jego ucho. Chłopak cały zadygotał, a potem ze łzami w oczach przyjął drink z wkładką. Złapał go w trzęsące się dłonie. - No dalej. - Zachęcił go staruszek.
W końcu Krystian wypił podany alkohol. Wiedział, że nie ma wyboru, ale z drugiej strony... Nie chciał zażywać narkotyków. Nigdy.
Staruszek objął go w talii i westchnął zadowolony.
- Zjemy i pójdziemy do mnie. - Zażądał. Krystian zbladł. Kolor jego skóry był bledszy niż kartka papieru i bardziej przeźroczysty niż pajęczyna. - Jestem zmęczony... To był długi dzień. - Wymruczał jakby do siebie. Wsunął dłonie pod jego koszulkę i przytulił do siebie młodsze ciało. Krystianowi znów zachciało się płakać. W zasadzie odkąd ich tu przyprowadzili pojedyncze łzy bez przerwy rzeźbiły ścieżki na jego policzkach. Był przerażony. Wręcz na skraju załamania nerwowego czy ataku paniki.
---
Kilkadziesiąt minut później do pomieszczenia wrócił kucharz. Miał w dłoniach tackę wypchaną talerzami z jakimś mięsem. Położył ją na stoliku, a reszta od razu rzuciła się na posiłek. Wierzbicki nabił kawałek mięsa na widelec i przysunął chłopakowi do ust. Krystian poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, a łzy po raz kolejny już płyną z jego oczu. Pokręcił głową na znak, że nie może tego zjeść. Jęknął cicho gdy jego głowa odskoczyła w bok pod wpływem uderzenia. Mężczyzna złapał go za szyję i zacisnął swoje palce, a gdy policjant otworzył usta, by zaczerpnąć tlenu, włożył mu mięso na język i zamknął jego usta.
- Nie chcesz wiedzieć co ci zrobię jak to wyplujesz. - Szepnął Wierzbicki. Krystian gorzko zapłakał, ale w końcu z trudem przełknął kawałek. Jego organizm od razu zaprotestował, lecz chłopak w ostatniej chwili powstrzymał falę wymiotów. Było mu tak cholernie niedobrze-...
Na całe szczęście Wierzbicki zostawił sobie całą resztę 'posiłku'. Niestety tuż po nim złapał chłopaka i posadził przed sobą na podłodze. Złapał za jego czekoladowe włosy i wykręcił mu głowę. Młodszy syknął i zmrużył oczy. Zobaczył pełen satysfakcji uśmiech na twarzy swojego oprawcy. Mężczyzna przycisnął jego twarz do swojego krocza i wydał z siebie ciche, pełne zadowolenia westchnięcie. Krystian odruchowo zaczął się odsuwać. Od razu kolejne uderzenie spadło na jego twarz.
- Mam cię kurwa dość. - Warknął nagle mężczyzna. Policjant spojrzał w jego rozszerzone źrenice i od razu zorientował się, że tamte narkotyki nie były jedynymi, które zażył Wierzbicki. - Pieprzona cnotka niewydymka. - Splunął. Złapał go za ubranie i rzucił o podłogę. Zanim Krystian zdążył się opamiętać, staruszek przyszpilił go do brudnej ziemi. Usiadł na jego biodrach i zabrał się za rozpinanie jego paska. Chłopak zaczął się z nim szamotać. Ten od razu ponownie mu przyłożył. Nachylił się nad nim i warknął gardłowo. Zupełnie jak wtedy, gdy oblepiali ich samochód. Krystian zapłakał. Olgierd odruchowo chciał mu pomóc, ale wtedy sam oberwał od mężczyzny, któremu robił za podnóżek.
- Spróbuj mi się jeszcze ruszyć-! - Warknął, ewidentnie niezadowolony z faktu, że coś rusza się pod jego stopami.
Wierzbicki odpiął pasek młodszego policjanta i wsunął dłonie w jego bokserki. Chłopak krzyczał i błagał, żeby przestał. Powróciły wszystkie wspomnienia. Znów zobaczył przed oczami boleśnie znajomą uliczkę.
Jego tortury przerwał dźwięk kolejnych, ciężkich kroków na schodach. Policjant zamarł z przerażenia.
***
Jezu... Ten tydzień był KOSZMAREM. Jestem tak zmęczony... I cholernie widać to po tych rozdziałach...
Wybaczcie, naprawdę chciałem, żeby był lepszy :c
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top