S Z (T) U K A
Co ̶w̶̶i̶̶d̶̶z̶̶i̶̶s̶̶z̶ czujesz, gdy patrzysz na „SZTUKĘ"?
Co widziała?
Widziała odrapane, wyblakłe litery kołyszące się wraz z szyldem na wietrze. Tak naprawdę „T" było już prawie niewidoczne, w skutek czego przechodnie musieli pewnie czytać znak jako „SZUKA". Szuka czego? Pieniędzy na remont? Na czynsz? Na rozprawę sądową? Może miłości? A może po prostu kolejnego baru? Pewnie nikt nigdy się nie dowiedział.
Obok widziała miasto. Pety zalegały na chodnikach, wdeptywane w kostkę brukową przez biegnących przechodniów. Koty darły się żałośnie, wpadając do kałuż i uciekając przed wylatującymi z rąk parasolami. Prawie zagłuszały kłócącą się parę, dźwięk rozbijanego szkła, płacz. Zapchlone zwierzaki musiały teraz dodatkowo uciekać przed wyrzuconymi zza okna butami i poczuciem winy. Ciekawe, co mogłoby skrzywdzić je bardziej... I ciekawe, czy czułyby tak wiele na raz, co młody chłopak i kierowca. Czy po tym też przestałyby czuć?
Widziała melancholijne budynki i nieco żywsze rynsztoki. Dzieci krzyczały żałośnie, gdy matka trzymała je mocno za ramiona i ciągnęła w stronę domu. Prawie było słychać ich przerażone serca, gdy instynktownie wyczuwały pasek i gniewne zadowolenie. Ale czy małe, ciasne pokoje nie powinny być satysfakcjonujące? Czy nie powinno się czuć, że jest się godnie karanym?
Widziała siwy dym płynący z kominów szarych fabryk. Identyczny płynął z ust ich pracowników, gdy stękając wlekli się na przerwę. Byli szarzy, jak te gazety, które czytali namiętniej niż całowali żony. Może choć ten wyblakły, drący się papier czuł się chciany, nawet przez te kilka minut. Nawet, jeśli potem trafiał w objęcia siwego dymu i czerwonego ognia, który całe swe życie widziały fabryki.
Widziała rozbite butelki i błagających żebraków. Ich lamenty niosły się całą ulicą, ale nawet z puszkami byli niewidoczni. Skryci w cieniu pękających serc, brudni i pomijani. Pachnęli jak ulica, myli się w rynsztokach, zdrapywali brud z ciała paznokciami, czuli się miastem. Ale miasto nie czuło, że byli jego częścią.
Widziała płaczące kobiety i głośne maszyny. Bolące palce i zużyte uszy, to wszystko ginęło w ich poczuciu obowiązku, plątaninie kobiecej powinności. Te najmłodsze przejawiały jeszcze skry zapału, szybko gaszone przez wszechobecną wilgoć. Prawie było widać drżenie ich dłoni, gdy sięgały po przydział i wspaniałomyślność. Czy nie powinny także być wspaniałomyślne? Czy nie powinny czuć się wdzięczne?
Szczególnie dobrze widziała mężczyznę i kobietę. Ona siedziała przy stoliku, ukradkiem patrząc na niego spod rzęs. Skryta w cieniu, pozwoliła jasnym włosom zasłonić twarz. Chyba czekała na godzinę pierwszą. On stał do niej tyłem, jakby próbował znaleźć na jednej ze ścian zegar. Ile jeszcze czasu do pierwszej?
Widziała pistolet. Widziała strzał, kulę i bezwładne ciało, z którego krew kapała na dywan. Czuła ciężar pistoletu, własne myśli i człowieka bez czucia, który zaraz miał spaść z trzynastego piętra.
Potem były krzyki, wybite okno i smuga na dywanie.
A potem nie czuła już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top